Loe raamatut: «Gargantua i Pantagruel», lehekülg 42

Font:

Rozdział dziesiąty. Jako Pantagruel zawinął do wyspy Szeli i poznał jej króla, świętego Panigona851

Południowy wietrzyk popędzał nas z tyłu, kiedy, opuściwszy tych głupawych Pokrewniaków z ich płaskimi nosami, wypłynęliśmy na pełne morze. Gdy słońce miało się ku zachodowi, wylądowaliśmy na wyspie Szeli, dużej, żyznej, bogatej, w której władał król Panigon. Ten, w towarzystwie swych dzieci i książąt swego dworu, udał się aż do portu, aby przyjąć Pantagruela. Wraz zaprowadził go do zamku; zaś u bram pojawiła się królowa, w towarzystwie córek i dam dworu. Panigon chciał, aby ona i cały jej orszak ucałowały Pantagruela i jego kompanię. Taka była dworność i obyczaj miejscowy. Jakoż dopełnili tego wszyscy, z wyjątkiem brata Jana, który wymknął się i schował pomiędzy oficyjerów królewskich. Panigon usilnie pragnął zatrzymać Pantagruela na ten dzień i następny. Pantagruel wymówił się, ze względu na piękną pogodę i pomyślny wiatr, który częściej jest upragniony od podróżnych niż spotykany, i trzeba z niego korzystać, gdy się zdarzy, bowiem nie przychodzi na zawołanie. Na to przedłożenie, i po wychyleniu dwudziestu pięciu do trzydziestu kolejek, Panigon pozwolił nam odjechać.

Pantagruel wracając do portu i nie widząc brata Jana, zapytał, kędy by się podziewał i czemu go nie było wraz z całą kompanią.

Panurg nie wiedział jak go wymówić i chciał spieszyć szukać go do zamku, kiedy brat Jan nadbiegł, cały rozpromieniony, i z wielką wesołością serca wykrzyknął:

– Niech żyje szlachetny Panigon! Do kroćset spaśnych wołów, ten zna się na kuchni! Idę stamtąd: nie szafują inaczej jak tylko miskami. Nie omieszkałem, wedle obyczaju i rytuału zakonnego, dobrze wymaścić moją sakwę brzuszną.

– Zatem, przyjacielu – rzekł Pantagruel – zawsze koło kuchni!

– Do kroćset jąder kapłonich – odparł brat Jan – lepiej się rozumiem na tamecznych obyczajach i ceremoniach niż na tym ob…ywaniu z babami, dudli, dudli, sralis mazgalis, attencja, rewerencja, cmok, cmok, tiu, tiu, całuję rączki waszego Dzieńdobry, waszego majestatu, tiurlulu, tiutiutiu, g…no Jego Świątobliwości strzyżone w koronkę. Thi, nie powiadam żebym i ja nie pociągnął czasem z tej szklenicy po mojemu, po chłopsku, dobywszy szpuncika co go zawżdy noszę pod rewerendą. Ale to ob…ywanie się i mościapannowanie mierzi mnie jak sto diabłów. Święty Benedykt też tak mniema, a on wcale nie był głupi. Mówicie o cmokaniu panienek; z przyczyny świętego i godnego habitu który noszę, chętnie usuwam się od tego, lękając się, aby mi się nie trafiło toż samo, co się przygodziło panu Gierszy852.

– Co takiego? – zapytał Pantagruel. – Znam go, to jeden z mych najlepszych przyjaciół.

– Zaproszono go – rzekł brat Jan – na bardzo wspaniałą i kosztowną ucztę, którą wydawał sąsiad jego i krewny: zarazem zaproszona była cała szlachta, wszystkie damy i panny z sąsiedztwa. Te, oczekując na jego przybycie, przebrały paziów w całym zgromadzeniu i ustroiły ich za panienki bardzo strojne i powabne. Gdy ów rycerz wjeżdżał w bramę, paziowie tak wypanieńczymi wyszli naprzeciw niego do zwodzonego mostu. Uściskał ich wszystkich z wielką dwornością i wdzięcznymi pokłonami. W końcu, panie, które przyglądały się z krużganku, wybuchnęły śmiechem i dały znak paziom, aby rozdziali się ze swych wspaniałości. Co widząc ów dobry pan, ze wstydu i rankoru nie chciał już ucałować owych rzetelnych pań i panien; przytaczając, iż skoro tak mu poprzebierano paziów, to i te, do kroćset psich zadków, muszą być szczere pachołki, jeszcze zmyślniej poprzebierane.

Bożeż ty miłosierny, da iurandi853, i czemu raczej nie przenieść wszystkich naszych akademij do pięknej kuchenki bożej? Czemu tam nie podziwiać w zachwyceniu obracania rożnów, harmonii patelniów, nadobnych kształcików słoninki do szpikowania, pomiernej temperatury polewki, przygotowań do wetów, porządku dań, wina. Beati immaculati in via854. Tak jest napisano855 w brewiarzu.

Rozdział jedenasty. Dlaczego mnichowie radzi przebywają w kuchni

– To się nazywa – rzekł Epistemon – mówić jak szczery mnich. W istocie przywodzisz mi na pamięć to, co widziałem i słyszałem we Florencji przed jakimi dwudziestoma laty. Była nas ładna kompania ludzi chciwych wiedzy, miłośników podróży, żarliwych w odwiedzaniu uczonych ludzi, badaniu starożytności i osobliwości Italii. I wówczas pilnie studiowaliśmy położenie i piękności Florencji, budowę katedry, wspaniałości świątyń i pysznych pałaców. I kiedy tak mierzyliśmy się z sobą, który z nas zdatniej potrafi wysławić je godnymi pochwałami, pewien mnich z Amiens, imieniem Bernard Spyrka, wyraźnie zgniewany i podrażniony, rzekł do nas: „Ja nie wiem, co wy, u diaska, widzicie tutaj tyle do chwalenia. Przyglądałem się tak dobrze jak i wy, i nie jestem bardziej ślepy od was. I ostatecznie, cóż tu jest? Ładne domy. To i wszystko. Ale niechaj tak Bóg i święty Bernard, nasz dobry patron, będzie mi ku pomocy, jeślim w tym mieście widział bodaj jedną traktiernię; a pilnie patrzałem i rozglądałem się. Ba, powiadam wam, że sumiennie się przyglądałem, niby ktoś wysłany na przeszpiegi, gotów liczyć i karbować, tak po prawej, jak po lewej stronie, ile i po której stronie więcej napotkam smakowitych traktierni. W naszym Amiens, na drodze cztery albo trzy razy krótszej niż ta, którą przebyliśmy w naszych kontemplacjach, mógłbym wam pokazać więcej niż czternaście garkuchni starożytnych i pięknie woniejących. Nie wiem, co za przyjemność sprawiło wam oglądać owe lwy i afrykany (tak, zdaje mi się, nazywaliście to, co oni nazywają tygrysy) koło strażnicy: podobnie one jeżozwierze i strusie w pałacu pana Filipa Strozzi856. Na honor, moi ludkowie, wolałbym ujrzeć piękną i tłustą gąskę na rożnie. Te porfiry, te marmury, piękne są, pewnie. Nie przyganiam im: ale kiszki amieńskie więcej są wedle mego smaku. Te starożytne posągi dobrze są odrobione, nie będę się sprzeczał; ale, na świętego Bandziocha, patrona gęsiej wątroby, młode dziewuszki w naszych stronach sto razy bardziej są apetyczne”.

– Co to oznacza i skąd się bierze – rzekł brat Jan – że zawsze spotkacie w kuchni mnicha, a nigdy nie ujrzycie tam królów, papieży, ani cesarzy?

– Czy to jest – odparł Rizotomos – jakaś tajemna siła i specyficzna własność ukryta w rondlach i patelniach, która przyciąga do się mnichów, tak jak magnes przyciąga żelazo; a zaś nie przyciąga cesarzy, papieżów ani królów? Czy też to jest indukcja i przyrodzona skłonność zrośnięta z habitami i kapturami, która, sama z siebie, prowadzi i popycha dobrych zakonników do kuchni, bez żadnej myśli i zamiaru z ich strony?

– Ma na myśli – rzekł Epistemon – formy, które idą za materią. Tak je nazywa Awerroes.

– Juści, juści – rzekł brat Jan

– Opowiem wam coś – rzekł Pantagruel – nie odpowiadając na przedstawione zagadnienie, bowiem jest nieco drażliwe i trudno by wam było dotknąć się go bez pokłucia palców. Otóż, przypominam sobie, czytałem, że Antygonus, król Macedoński, wszedłszy jednego dnia do swej kuchni obozowej i spotkawszy tam poetę Antagorasa, który smażył węgorza morskiego i sam trzymał patelnię, spytał się go, żartując wesoło: „Zali857 Homer smażył węgorze, kiedy spisywał bohaterskie czyny Agamemnona?”. „A czy sądzisz” – odparł Antagoras królowi – „że Agamemnon, kiedy dokonywał tych czynów, miał czas się troszczyć, żali kto w jego obozie smażył węgorze?” Królowi zdało się nieprzystojnym, że w jego kuchni poeta trudnił się takim rzemiosłem. Poeta zwrócił mu uwagę, iż bardziej niegodną rzeczą było spotkać króla w kuchni.

– Pobiję was – rzekł Panurg – opowiadając wam, co Bretończyk Wilander858 odpowiedział jednego dnia księciu panu Gizowi. Rozmawiali właśnie o jakiejś bitwie wojsk króla Franciszka przeciwko cesarzowi Karolowi piątemu, w czas której Bretończyk był bardzo grzecznie upancerzony, ba, zgoła unagolenniczony i uostrożony, konia też miał zacnego pod sobą, wszelako nie widziano go w bitwie. „Na mą cześć – odpowiedział Bretończyk – byłem tam, łatwo mi to będzie dowieść, jeno w miejscu, w którym nie śmielibyście się pokazać”. To słowo nie spodobało się księciu panu, jako nazbyt pyszne i zbyt lekce rzucone; zaczem, widząc kozła na jego czole, Bretończyk, ku wielkiemu śmiechu obecnych, łacno go uśmierzył, mówiąc: „Byłem między furgonami: w którym miejscu Wasza Wysokość pewnie nie chciałaby się ukrywać, jako ja czyniłem”.

Wśród takiej gawędki zbliżyli się ku okrętom. I dłużej już nie pozostali na tej wyspie Szeli.

Rozdział dwunasty. O tym, jako Pantagruel przebył Prokurację i o szczególnych obyczajach Pozwańców859

Wędrując dalej naszym szlakiem, następnego dnia przebyliśmy Prokurację, krainę całą zabazgraną i pokreśloną. Nic nie mogłem wyznać się w tym kraju. Tam ujrzeliśmy Prokuperków i Pozwańców, ludzi obrosłych grubą szczecią. Nie poczęstowali nas ani jadłem, ani napitkiem. Jeno, mnożąc w nieskończoność uczone pozdrowienia, oznajmili nam, iż wszyscy są do naszych usług, rozumie się, za wynagrodzeniem. Jeden z naszych tłumaczy opowiedział Pantagruelowi, jako ten naród zarabiał na życie w sposób bardzo osobliwy i najzupełniej sprzeczny zwyczajom Romikolów860. W Rzymie mnóstwo ludzi zarabia na życie truciem, mordowaniem i zabijaniem. Pozwańcy zarabiali na życie tym, że byli bici. Tak iż, jeżeli przez dłuższy przeciąg czasu nie byli obici, ginęli nędznie z głodu, oni, ich żony i dzieci.

– To – powiedział Panurg – tak samo jak ci, którzy, wedle Klaudiusza Galena, nie mogą nerwu jamistego861 wyprężyć ku obręczy ekwatorialnej, jeżeli nie są porządnie oćwiczeni. Na świętego Tybota, gdyby mnie tak kto oćwiczył, ten by mnie właśnie, cale przeciwnie, wyrzucił z siodła do wszystkich diabłów.

– Obyczaj – rzekł tłumacz – jest taki: kiedy mnich, ksiądz, lichwiarz albo adwokat ma złość do jakiego szlachcica w tym kraju, posyła doń jednego z owych Pozwańców. Pozwaniec go pozwie, zacytuje, oszczeka, zelży bezecnie, wedle swego stanu i instrukcji; tak iż szlachcic, jeżeli nie jest sparaliżowany na rozumie i bardziej durny niż ciołek folwarczny, musi wsypać mu kije i wypłazować po łbie albo też rzemieniem po łydkach, albo wyrzucić go przez okno zamkowe. Co gdy się stanie, oto Pozwaniec zbogacił się na całe cztery miesiące. Jak gdyby kije i batogi były jego przyrodzonym żniwem. Bowiem otrzyma od mnicha, lichwiarza czy adwokata bardzo piękną zapłatę, zasię od szlachcica odszkodowanie niekiedy tak ogromne i nieumiarkowane, iż szlachcic postrada całe swoje mienie. Inaczej trzeba mu nędznie zgnić w więzieniu, jak gdyby był uderzył samego króla.

– Przeciwko takiej niegodziwości – rzekł Panurg – wiem862 lekarstwo bardzo dobre, którym posługiwał się pan Buś863.

– Jakie? – zapytał Pantagruel.

– Pan Buś – rzekł Panurg – był to człowiek dzielny, poczciwy, wspaniałomyślny, rycerski. Otóż, wróciwszy z pewnej długiej wojny, w której książę Ferrary, wspierany przez Francuzów, dzielnie bronił się przeciw furii papieża Juliusza drugiego864, codziennie był pozywany, cytowany, nękany, wedle ochoty i zabawy tłustego przeora od świętego Wawrzyńca.

Jednego dnia, gdy śniadał ze swymi ludźmi (jako iż pan był dobry i ludzki), posłał po swego piekarza, zwanego Lora i jego żonę, i zarazem po proboszcza swej parafii, nazwiskiem Udar, który mu służył za szafarza, jak to był wówczas obyczaj we Francji. I rzekł im, w przytomności dworskiej szlachty i innych domowników: „Dzieci, widzicie, do jakiego utrapienia przywodzą mnie codziennie te hultaje Pozwańce; do tego doszło, iż, jeżeli mi nie pomożecie, myślę nad tym, aby opuścić kraj i wynieść się do sułtana albo do wszystkich diabłów. Otóż, kiedy najbliższy raz tu przyjdą, bądźcie gotowi, ty Lora i twoja żona, aby się zjawić w wielkiej sali, w pięknych szatach weselnych, jak gdyby to były wasze zrękowiny i jakbyście byli dopiero z sobą zmówieni. Macie: oto sto złotych talarów, które wam daję, abyście się zaopatrzyli w odświętną przyodziewę865. Wy, księże proboszczu, nie zaniechajcie również pojawić się w najpiękniejszej komży i stule, z wodą święconą, jakoby gotowy ich skojarzyć. Ty także, Trudonie (tak się nazywał jego tulumbasista), bądź w pogotowiu z fletem i bębnem. Skoro padną słowa błogosławieństwa i oblubienica dostanie buziaka, wówczas, przy dźwięku bębna, zaczniecie sobie wzajem rozdawać pamiątki weselne, to jest odrobinę małych kuksańców866. To wam tylko doda apetytu do wieczerzy. Ale, kiedy padnie na Pozwańca, młóćcież twardo nikiej w zielone żyto, nie szczędźcie pięści. Walcie, tłuczcie, bijcie, proszę was o to. Ot, macie tu, weźcie sobie po jednej rękawiczce żelaznej obciągniętej koźlą skórką. Grzmoćcie bez rachuby, na prawo i lewo. Kto lepiej będzie walił, tego będę uważał za życzliwszego sługę. A pamiętajcie rozdawać te kuksy śmiejący, wedle obyczaju przestrzeganego przy zrękowinach”.

– Tak, ale – rzekł Udar – po czym poznamy tych Pozwańców? Bowiem tu, w pańskim domu, ciągle pełno jest ludzi ze wszystkich stron świata.

– Już zarządziłem – odparł pan Buś. – Kiedy do bramy tutaj przybędzie jaki człowiek, albo pieszo, albo na lichej szkapie, z dużym i szerokim srebrnym pierścieniem na kciuku, to będzie Pozwaniec. Odźwierny, wprowadziwszy go uprzejmie, pociągnie za dzwonek. Tedy bądźcie gotowi i na znak spieszcie do sali odegrać tragiczną komedię, którą wam wyłożyłem.

Tegoż samego dnia, jakby umyślnym zrządzeniem boskim, przybył do zamku stary, gruby i czerwony Pozwaniec. Skoro zadzwonił do bramy, odźwierny rozpoznał go po grubych i tłustych buciskach, lichej kobyle, płóciennym worku pełnym cytacyj przywiązanym do pasa, a zwłaszcza po grubym pierścieniu srebrnym, jaki miał na lewym kciuku. Odźwierny przyjął go grzecznie, wprowadził skwapliwie, z radością, i pociągnął za dzwonek. Na ten dźwięk Lora i jego żona przystroili się w odświętne szaty i z poważnym obliczem wkroczyli na salę. Udar przybrał się w komżę i stułę, a wychodząc ze swej kancelarii natknął się na Pozwańca. Zaczem zawiódł go do kancelarii z powrotem, napoił obficie (tymczasem wszyscy pilnie nakładali rękawice) i rzekł doń:

– Nie mogliście zjawić się w szczęśliwszą godzinę. Nasz pan jest w doskonałym humorze; będziemy hulać co wlezie i spuszczać winko garncami: właśnie idziemy do ślubu; macie, pijcie, weselcie się.

Podczas gdy Pozwaniec popijał, pan Buś, widząc, iż wszystko przygotowane jest jak należy, posyła po Udara. Księżyna spieszy co żywo, niosąc wodę święconą. Pozwaniec dąży za nim. Wchodząc do sali, nie omieszkał rozdać wkoło mnóstwo uniżonych pokłonów, po czym odczytał pozew panu Busiowi. Pan Buś przyjął go jak mógł najuprzejmiej; dał mu dukata za fatygę i zaprosił, aby zechciał być świadkiem kontraktu i zaślubin. Tak się też stało. Pod koniec zaczęły fruwać tam i sam kuksańce; zasię, kiedy przyszła kolej na Pozwańca, uraczyli go tak grzecznie onymi rękawiczkami, iż został na placu, cały ogłuszony i potłuczony, z okiem podbitym na czarno, z ośmioma nadłamanymi żebrami, mostkiem wgniecionym, łopatkami rozłupanymi na czworo, szczęką dolną na trzy kawałeczki, a wszystko wśród zabawy i śmiechu. Bóg widzi, jak dobry księżyna Udar tam pracował, rękawem komży zakrywając dużą kutą rękawicę wypchaną gronostajem, bowiem był chłop siarczysty.

Tak powrócił na swoją wyspę Pozwaniec, pocętkowany jak tygrys: bardzo wszelako zadowolony i rad z pana Busia; i, dzięki pomocy zdatnych chirurgów okolicznych, żył jeszcze tyle, ile sami chcecie. I nie było już o tym więcej mowy. Pamięć wydarzenia zamarła z dźwiękiem dzwonów, które przygrywały na jego pogrzebie.

Rozdział trzynasty. Jako, za przykładem mistrza Franciszka Wilona, pan Buś chwali swoich ludzi

Skoro Pozwaniec opuścił zamek i wsiadł z powrotem na swoją ślepą kobyłę, pan Buś kazał zwołać żonę, dzieci i czeladź do cienistej altany w głębi ogrodu; tam kazał przynieść wina, zastawić obficie pasztetów, szynek, owoców i sera, przepił do nich bardzo rad i wesół, po czym rzekł:

– Mistrz Franciszek Wilon867 osiadł sobie na stare lata w św. Maksancie w Połcie868, pod opieką zacności człeka, miejscowego proboszcza. Tam, aby dać nieco zabawy ludowi, przedsięwziął odegrać Pasję w gwarze połtweńskiej. Skoro rozdano role, zgromadzono aktorów, przygotowano scenę, oświadczył wójtowi i ławnikom, iż widowisko może być gotowe pod koniec jarmarku w Niorcie; trzeba jedynie wystarać się o stosowne przebrania dla grających osób. Wójt i ławnicy zakrzątnęli się duchem869 koło tego. Zasię mistrz Wilon, ze swej strony, szukając przebrania dla starego wieśniaka, który miał grać Boga Ojca, poprosił brata Stefana Walizada, zakrystiana miejscowych franciszkanów, aby mu pożyczył kapę i stułę. Brat Stefan odmówił, powołując się na to, iż, wedle ich zakonnych przepisów, surowo było zabronione cokolwiek dawać albo pożyczać grającym. Wilon odpowiedział, iż ustawy te miały na myśli jeno grających farsy, błazeństwa i płoche widowiska, jako to widywał w Brukseli i indziej. Mimo to Walizad odparł mu stanowczo, aby szukał sobie gdzie indziej, jeśli ma wolę, a niczego nie spodziewał się z jego zakrystii, bowiem z pewnością nic nie uzyska. Wilon zawiadomił o tym grających z wielkim oburzeniem, dodając, iż niebawem dosięgnie Walizada zemsta Boża i przykładna kara.

Następnej soboty Wilon dowiedział się, iż Walizad na jałówce klasztornej (tak nazywali klacz nie postanowioną przez ogiera), wybrał się po kweście do Św. Ligiery, i że będzie z powrotem o godzinie drugiej popołudniu. Zaczem na placu targowym miasta urządził wielką rewię swoich diabłów. Wszystkie były pięknie odziane w skóry cielęce i baranie, ozdobione łbami baranimi, rogami wołowymi i wielkimi pogrzebaczami kuchennymi, opasane rzemieńmi, u których wisiały duże dzwonki krówskie i dzwoneczki mule, wydające straszliwy hałas. Jedne diabły trzymały w rękach czarne kije ubabrane w sadzy, drugie niosły rozżarzone głownie i na każdym rogu ulicy ciskały na nie pełnymi garściami sproszkowaną żywicę, z czego powstawał płomień i dym straszliwy. Oprowadziwszy ich tak, z wielkim ukontentowaniem gapiów i przestrachem małych dzieci, w końcu zawiódł ich na ucztę do oberży, tuż przy bramie, którą prowadzi droga ze Św. Ligiery. Zbliżając się do oberży, z dala spostrzegł Walizada wracającego z kwesty i rzekł do towarzyszy wierszem makaronicznym:

 
Hic est de patria, natus de gente szubrawa,
Qui solet antiquo resztkas portare tornistro.
 

– Do kroć czartów! – rzekły na to diabły. – Nie chciał pożyczyć mizernej kapy Bogu Ojcu; napędźmyż mu strachu co wlezie.

– Dobrze powiedziane – rzekł Wilon – owo ukryjmy się, aż będzie przechodził koło nas i nagotujcie wasze race i głownie.

Jakoż, skoro Walizad przybliżył się do miejsca zasadzki, wszyscy wypadli na drogę naprzeciw niemu, czyniąc wielki tumult, ziejąc ogniem ze wszystkich stron na niego i jego kobyłę, potrząsając dzwonkami i wyjąc jak szczere diabły:

– Hu! hu! hu! brru! brrubrru! rrrru, rrrru. Hu, hu, hu, Ho, ho, ho. Hej, bracie Stefanie, zali nie dobrze przedstawiamy diabłów?

Kobyła, wielce przerażona, zaczęła płoszyć się, pędzić, skakać, wierzgać, stawać dęba i galopować, popiardując z przestrachu, tak iż zrzuciła na łeb Walizada, mimo iż dzierżył się łęku siodła z całej mocy. Strzemiona były z postronków: owóż z tej strony, z której się wsiada, sandał mu się zaplątał, tak iż nie mógł go wydobyć. I tak go wlekła kobyła zadkiem po ziemi, coraz niespokojniej wierzgając i gnając ze strachu przez rowy, krzaki i chaszcze. Aż wreszcie rozwaliła mu zupełnie głowę i mózg wypadł z niej na ziem, wpodle krzyża przydrożnego, potem ramiona poszły w kawałki, jedno tu, drugie tam, nogi toż samo; potem flaki wlekły się i ciągnęły po kamieniach, tak iż gdy wreszcie kobyła dobiegła do klasztoru, doniosła z furtiana już tylko prawą nogę i trzewik uwikłany w postronki.

Ujrzawszy Wilon, iż stało się to, co przypuszczał, rzekł swoim diabłom: „Dobrze będziecie grali, panowie diabli, dobrze będziecie grali, ręczę wam za to. Hej, hej, jak wy to zagracie! Wyzywam całe diabelstwo z Somuru, z Dowy, z Momerylionu, z Langry, z Andziaru, ba, nawet z Połtiru, zali mogliby się mierzyć z wami. Hej, hej, jak wy to zagracie!”.

– Tak i ja – rzekł pan Buś – przewiduję, moi dobrzy przyjaciele, iż na przyszłość zagracie dobrze tę tragiczną farsę, zważywszy, iż przy pierwszym ćwiczeniu i próbie tak sumiennie przygrzaliście, pogłaskali i połaskotali owego Pozwańca. Od tego dnia podwajam wszystkim płacę. Ty, moja duszko – rzekł do żony – rządź się, jak ci się podoba. Masz w twoich ręku i twojej pieczy wszystkie moje dostatki. Co do mnie, przede wszystkim przepijam do was, dobrzy przyjaciele. Ot co jest, w wasze ręce, pijcie, póki dobre i chłodne. Następnie ty, kredencarzu, weź tę srebrną miskę, daję ci ją. Wy giermki, weźcie dwa puchary ze złoconego srebra. I żebyście mi przez trzy miesiące pofolgowali paziom z ćwiczeniem skóry. Moja duszko, daruj im moje piękne białe pióra z zapinkami ze złota. Księże Udarze, niech wam służy ta kruża ze srebra. Tę drugą daję kucharzom; pokojowcom ten koszyk srebrny; koniuszym te wazony ze złoconego srebra; odźwiernym te dwa talerze; mulnikom tych dziesięć miseczek. Gertrudo, weź sobie łyżki srebrne i tę cukiernicę; wy, pachołki, weźcie tę wielką solniczkę. Służcie mi dobrze, przyjaciele, a będę się umiał odwdzięczyć: i wierzajcie mocno, iż, jak mi Bóg miły, wolałbym w bitwie dostać sto razy koncerzem po szyszaku, w służbie naszego dobrego króla, niż raz być zacytowanym przez obwiesiów Pozwańców, z łaski na uciechę tego pasibrzucha przeora.

851.wyspa Szela i jej król, święty Panigon – Znaczenie słów Szeli i Panigona jest ciemne. [przypis tłumacza]
852.Giersza – La Guerche, małe miasteczko w Turenii. [przypis tłumacza]
853.da iurandi (łac.) – przysięgnij; daj słowo. [przypis edytorski]
854.Beati immaculati in via (łac.) – „Błogosławieni, którzy nie splamią się w drodze”, Psalm 119. [przypis tłumacza]
855.jest napisano (daw.) – dziś: jest napisane. [przypis edytorski]
856.Filip Strozzi – Wówczas najbogatszy człowiek we Florencji. [przypis tłumacza]
857.zali (daw.) – czy; czyż. [przypis edytorski]
858.Bretończyk Wilander – Villandry, ulubieniec i sekretarz Franciszka I i Henryka II. [przypis tłumacza]
859.pozwańcy (w oryg. Chicanous) – często obrywali guzy przy swej drażliwej czynności, a nawiązka za ból była ich głównym dochodem. [przypis tłumacza]
860.Romikole – mieszkańcy Rzymu. [przypis tłumacza]
861.nerw jamisty – dwuznacznik o sprośnym znaczeniu. [przypis tłumacza]
862.wiem – tu: znam. [przypis edytorski]
863.pan Buś – w oryg. p. de Basche. Opowiadanie to, tryskające werwą i humorem, stanowi ciekawy komentarz do ówczesnych stosunków prawnych. [przypis tłumacza]
864.wróciwszy z pewnej długiej wojny, w której książę Ferrary, wspierany przez Francuzów, dzielnie bronił się przeciw furii papieża Juliusza drugiego – W r. 1510. [przypis tłumacza]
865.przyodziewa (daw., gw.) – przyodziewek; odzież. [przypis edytorski]
866.rozdawać pamiątki weselne, to jest odrobinę małych kuksańców – starofrancuski obyczaj weselny. [przypis tłumacza]
867.Franciszek Wilon właśc. Villon, François (1431/1432–1463) – średniowieczny poeta fr., magister Sorbony, członek organizacji złodziejskiej i awanturnik; jego doświadczenia z paryskiego półświatka i więzień stały się kanwą poematu Wielki Testament (ok. 1461). [przypis edytorski]
868.w Połcie – W Poitou. [przypis tłumacza]
869.duchem (daw.) – szybko. [przypis edytorski]