Loe raamatut: «Lecz imieniem Twoim…»

Font:

Rzeczpospolita: od kołebki do mogiły

Tą książkę poświęcam swiętej pamieci

mojego przyjaciela, Wojciecha Wojtulewicza,

prawdziwego Polaka, Słowianina, żołnierza.

Bracie, niech Ci ziemia lekką będzie!


Gościniec Janka Wrzeszczaki przy szlaku Smoleńskim w trzech wiorstach od Drogobużu, 12 listopada 1624 roku od narodzin Chrystusa, lub 7132 roku od Stworzenia Świata

* * *

– Nie, dziekuję, dobry człowieku, ale nie piję piwa. Jęczmień jest dobry dla koni, ale nie jest godne tym zbutwiałym naparem poić dobrych chrześcijan… Gdybyś chciał poczęstować, każ Jankowi iść do piwnicy po beczułkę dobrego krakowskiego miodu…

To jest inna sprawa. Miody pitne i dziadowie nasi pili, i pradziadowie, od Świętego Włodzimierza i Jarosława Mądrego, to jest naturalny nasz napój… A piwo niech sobie piją poganie Żmudskie oraz wszelkiego rodzaju Niemcy – dla nich co konie karmić, co ludziom nalewać – jeden diabeł, wybacz mi, Boże kochany, mój jęzor niewyparzony…

Dobrze! Jakby ogień przebiegł po żyłach! W tej brei i błocie, co jest tam, za oknem, kubek dobrego miodu to prawdziwa ambrozja, jak Boga kocham!

Jesteśmy tu, jak widać, na długo. Jadryca po deszczach rozlała się jak na wiosnę… Dokąd Pan jedzie, przepraszam, jak wtrącam w nie swoje sprawy? Do Moskwy… No, niedaleko stąd, w Drogobużu, przekroczy Pan Dniepr – i tyle, jest Pan już po stronie moskiewskiej po zachodzie słońca… Tylko do Drogobużu teraz nie można dostać się… Według wszystkich wskazań, trzy dni mamy tu siedzieć, nie mniej, dopóki woda w Jadrycy nie spadnie i można będzie ją przebrnąć koło klasztoru w Trójce-Lykowie… W czasie ostatniej wojny tutaj Jego Mość, hetman Chodkiewicz przejeżdzał gdy na Moskwę szedł… Nie tutaj? Pan wtedy, przepraszam, po czyjej stronie walczył? Byłem też daleko od tych miejsc, w Inflantach. Wszechmogący ocalił mnie od udziału w bratobójstwie… Pięćdziesiąt lat mi stuknęło akurat ku Rozejmu w Dewilinie – to było nadal dobre dla ruszenia pospolitego, ale dla zapisu na Raytara czas już minął…


Starszy szlachcic o siwych wąsach w niegdyś pozornym, ale teraz wyblakłym i całkowicie przenoszonym źupanie, z widoczną przyjemnością wypił resztki miodu z kubka, chrząknął, odchylił się na krześle i kontynuował swój monolog, z ledwo zauważalną ironią patrząc na swojego rozmówcę:

– Panie Stanisławie, jak rozumiem, do Moskwy Pan jedzie nie w sprawach przemysłu kupieckiego? Kupiec na granicy w czasach dzisiejszych jest rzadka bestia, rabują dużo po lasach i to całodobowo, na okrąglo, i od naszej strony, i od strony Moskwy… nie to że pieniądze – życia nie uratujesz. A Pan w tak bogatym stroju, a konie Pana, wybacz mi Pan, kosztują nie mniej niż pół kopy litewskich groszy za każdego oraz ludzi Pana, którzy teraz na podwórku – z bronią, oprawioną w srebro… Nie w sprawach handlowych jest Pan tutaj…

Siedzący naprzeciwko leciwego szlachcica odęty człowiek, ubrany w bogaty, lazurowy kontusz, zdobiony gornostajem przy kołnierzu i obszyty szkarłatnym aksamitem, skinął głową.

– Tak, Panie Sławomirze, nie w sprawach handlowych. Muszę udać się do Moskwy, do Izby Majątkowej, żeby granicy posiadłości dawnych właścicieli, które przed wojną były za Moskwą, wnieść do rejestru – które obecnie są nasze, a które wciąż jest pisane za Moskwą… Jestem komisarzem od pomiarów ziemi. Koło Drogobużu po wyjeździe szlachty moskiewskiej pozostały posesję, nie wpisane do rejestrów, zaraz po rozejmie one zostały zapomniane, darowali ich sobie z powodu ich ubóstwa i zaściankowości, a teraz, po pięciu latach, przypomnieli o nich w Wilnie. Najwyższy czas, gdy tuż tuż śnieg spadnie, kamienie graniczne w ogóle nie da się odnalezc; do puszczańskiej dziczy lub w bagno z powodu takiej pogody zawrócić – z palcem w nosie… – ze złością rzucił ten, do którego starszy rozmówca mowił "Pan Stanisław".

Szlachcic wzruszył ramionami.

– A po co z nimi rozmawiać, z bojarami w Moskwie? Vae victis, jak to się mówi. Zabrać wszystkie posesję, które wywołują wątpliwości i zapomnić. Moskwa jest teraz słaba, młody car i dwór ledwo nie głodują. Teraz nie mają ambicji, swoje by ocalić, patrz Panie, granica między nami na wschód od Dniepru poszła jak za księcia Kazimierza Jagiellończyka. Królewicz Władysław, niech go Bóg błogosławi – rosyjski car, choćby tylko w nazewnictwie, Rzeczpospolita Dniepr trzyma u samego źródła! Odgryźliśmy taki kęs od Moskwy, że nawet Turcy są zazdrośni! – i chociaż było to powiedziane na pokaz patetycznie, doświadczone ucho zauważyło by w tej przemowie jawną ironię. Starszy szlachcic jakby sondował swojego adwersarza – i ten to zrozumiał.

Milcząc nalał do kubka szlachcica miodu, hojnie, po sam brzeg – i cicho rzekł:

– Jak to zrobić, byśmy nie udławili się tym kęskiem…– a następnie spojrzawszy na zasłonięte mleczno-żółtawą miką okienko, wzdechnąwszy, dodał: – Deszcz zaczął się nasilać. Widać z tego – macie rację, będziemy tu tkwić nie mniej, niż trzy dni. I nie ma jak dotrzeć do Bielskiego traktu – gościniec jest całkowicie nieprzejezdny… Czy zapytać Janka o suszoną rybę, albo pieczoną gęś, lub coś jeszcze bardziej sytego, panie Sławomirze? – zwrócił się do swego rozmówcy.

– Dziękuję panie Stanisławie, nie mam w zwyczaju się obżerać. A porozmawiać z mądrym człowiekiem za kuflem – zawsze jestem rad, patrzysz, coś przydatnego dla siebie pozyskasz… Czyli mówi Pan – majątki szlachty moskiewskiej w Wilnie zdecydowali pociąć na wołoki? Jako pomóc Panu podskarbiemu Krzysztofowi Naruszewiczowi aby skarbiec napełnić mógł?

Komisarz dosadnie machnął ręką.

– Głupstwo panie Sławomirze, głupstwo – i nic więcej. Cały ten aneks, który odszedł do Rzeczypospolitej, a raczej do Księstwa po Rozejmie w Dywilinie jest pustą ziemią. Ale sam to Pan widzi, dwór Janka – to jest jedyne miejsce mieszkalne na cały dzień drogi pomiędzy Jarcewem a Dorogobużem… Miejscowe szlachectwo poszło do Moskwy, car im, jako poszkodowanym, wyciął majątki za Wołgą, gdzie ziemie są bardziej żyzne, a połowy ryb i polowania bogatsze. A tu…. Wioseczki jakie są – rozorane wojną i głodem czasów Godunowa, pańszczyźnianych chłopów, proszę Pana, raczej nie ma, a te, które są – i tak dążą za progi Dnieprowskie, do Siczy, udzielić się…. Ziemie tutejsze – glina a piasek, polowania słabe, odłów ryb… Toteż i sam Pan widzi jakież tu połowy, ani sterletów, ani łososia, ani miętusa, sam chudy szczupak i ościsty leszcz w więcierze wpadają, rzadko kiedy suma sieci przyniosą. A na Wołdze nie to, że miętus – bieługa na trzy pudy i jesiotr na arszyn jest normalną sprawą. Nie mówiąc już o towarze czerwonym: soból, kuna, lis oraz też ten srebrny – idą w Moskwie po groszu praskim za ogon, a w futrach z wiewórki w zimie chodzą zwykłe mieszczanki…. Futro z gronostaja w Moskwie – cenione jest tylko na kopę groszy litewskich! Słyszałem w Smoleńsku, że obecnie carowi przysięgli takie ziemie na wschód słońca, gdzie soboli – jak wróbli i kawek na Litwie, a za dzierżawe plemiona tamtejsze płacą gronostajem i kuną… Tak więc daremnie mówi Pan, że Moskwa tkwi w żebractwie i głodzie – za dwadzieścia, może trzydzieści lat i ten aneks zwrócimy Moskwie, i Połock ze Mścisławem oraz Witebskiem….

Szlachcic uśmiechał się spod wąsa.

– Niebezpieczne słowa wypowiadasz, Panie Stanisławie. Księstwo i Korona dziś jest w zenicie swej mocy! Nie kuną i sobolem jesteśmy silni, lecz duchem szlacheckim, zawoła książe – dziesięć tysięcy szabli wnet stanie do ruszenia pospolitego! – przy tym szlachcic dość zauwazalnie podstępnie się uśmiechnął.

Komisarz parsknął sceptycznie.

– A chociaż i dwadzieścia. Uzbierać – to on je uzbiera, a czym karmić będzie? Nie stać go opłacić teraz nawet Rajtarskich chorągwii i półków, tych istniejących. Wie Pan, ile ziem książęcych w wyniku wojny poszło do magnatów i szlachty? Z czego ma wojsku płacić – po szelągu dziennie dla każdego Rajtara? Teraz w skarbnicach książęcych są tylko myszy – a i te zdychają z głodu… A car moskiewski cały dochód z futer zbiera do skarbca… Z miasta Archangielska codziennie w nawigację po trzy-cztery statki do Anglii i do Amsterdamu odpływają! A z powrotem wioza i miedź w blachach, i proch strzelniczy, i srebro sztabkami, i jedwab oraz aksamity, i grom wie co jeszcze…. Moskwa handluje i bogaci się – póki my chełpimy się sławą szlachecką…

Szlachcic pokręcił głową.

– Ale Panie Stanisławie, Pan po prostu się cieszy z sukcesów Moskwy!

– Nie jestem szczęśliwy, Panie Sławomirze. Ponieważ ostatnia wojna spustoszyła Litwę jeszcze bardziej niż Inflancka – no to z czego Rzeczypospolitej się wzgbogacać? Nie zatkniesz pszenicą wszystkich szpar, nawet jeśli koszty jej będą talar za pud… Ale i pszenicy tej z Podolskiej i Bracławskiej ukrain idzie do Kazimierza Dolnego… jest jej teraz zaledwie siedemset tysięcy pudów na sezon, a wciąż kupcy żydowskie żadają interesy zrobić, oraz właściciele barek, którzy dostarczają je do Gdańska… Póki ten talar z pudu w Amsterdamie powstanie – ósmak z niego do innych rąk się przylepi! A soboli сar Michał dostaje za darmo, jako hołd…

Szlachcic pokręcił głową.

– Wychodzi na to, Panie Stanisławie, że Korona żyje tylko pszenicą Podolską i Bracławską? Niczym więcej?

Komisarz machnął ręką.

– Cóż, to wciąż hiperbola, Panie Sławomirze. Korona z kopalń w Wieliczce się karmi, sól jest potrzebna każdemu domostwu, dwa solida mytu za pud każe brać podskarbi, z tego dwór w Krakowie i żeruje. Ale bez pszenicy z tych województw rosyjskich – król może iść żebrać! A co do Księstwa, proszę Pana, temu w ogóle kreska – po wojnie nie ma nikogo do spłacania czynszu, zresztą szlachta została uwolniona od opłat. Jak dotąd coś daje akcyza na mielenie zboża i na wino chlebowe, oraz ta sama sól i wosk – oto są wszystkie nasze dochody. A z aneksu nie mamy dochodów żadnych – tutejsze garnizony Raytarów co roku dwa tysiące kop wymagają z Wilna…

– Dwa tysiące! – rozmówca komisarza nie powstrzymał zdziwienia.

– Właśnie tak! A jeszcze naprawa konna, a do tego nawet odnowienie murów Smoleńskich…. Hej, co tu mówić, ta wojna jest całkowitym zniszczeniem gospodarki! – Pan Stanisław zirytowanie rąbnał dłonią. Następnie trochę wystygnął i zapytał: – No a… Panie Sławomirze, jakim zajęciem jest Pan obarczony? Czy w spokoju, z dochodów Pan żyje?

Szlachcic uśmiechnął się smutno.

– Jaki tam dochód, wypożyczam dwie wołoki pod Ostrogiem, i to jest cały mój skarb… Przy synie Jego Książęcej Mości księcia Bazylego, księciu Januszu byłem do jego śmierci, ale obecnie nic nie robię przez cztery lata, mieszkam w gościńcach oraz majątkach…

Komisarz się ożywił.

– O, więc znawał Pan Janusza Ostrogskiego?

Szlachcic skinął głową.

– Młodszego księcia też, i Jego Mość Pana Konstantego Bazylego znawałem… Przy dworze książęcym w Ostrogu z młodych lat mieszkałem, ojciec mój świętej pamięci zapisał mnie do chorągwi dworskiej, gdy tylko skończyłem piętnaście lat. Dokładnie w tym roku, gdy Iwan Wasiljewicz, Car Moskiewski, ku Panu Bogu odszedł…

Komisarz coś policzył w myślach, bezgłośnie poruszając ustami – a zatym wymówił z szacunkiem:

– Czyli… to Pan się urodził w roku Unii Lubelskiej… To znaczy, został Pan świadkiem rokosza Nalewajki oraz jak rozpoczęła się a zatym się skończyła Dymitriada? Czyli widział Pan to wszystko na własne oczy?

Szlachcic w milczeniu dopił swój miód, zrobił pauzę i rzekł:

– Nie tylko widziałem. ZROBIŁEM to wszystko… Własnymi rękami.

Opowiadanie Pana Sławomira Wierenicza-Stachowskiego, szlachcica herbu Ogończyk, urodzonego niedaleko Pińska, o tym jak poznał Seweryna Naļewaikę i o pierwszych krokach swojej służby przy Jego Mości Księciu Ostrogskim

W gospodzie zawisła niezręczna cisza.

Komisarz od pomiarów wziął ze stołu nóż, którym pół godziny temu porcjował zapieczoną z kapustą i grzybami gęś, pokręcił go w dłoniach, w jakimś celu sprawdził ostrzenie na paznokciu – a potem odchrząknął i zauważył ostrożnie:

– Panie Sławomirze, uwielbiam pogaduchy przy stole i doceniam dobry żart… Ale czy nie uważa Pan, że nie są to żarty, które można mówić w tym miejscu? Jesteśmy tutaj sami, ale zdarza się, że mury otwierają uszy, a nawet w tej dziczy mogą się odnaleźć podsluchiwacze…

Szlachcic zmarszczył brwi.

– Panie Stanisławie.. Czy Pan uważa, że Wierenicz-Stachowski kogokolwiek się boi? Czy zdolny jestem szczekać podobnie do psa na podwórku?

Komisarz rozłożył ręce.

– Nie myślałem tak ani chwili, Panie Sławomirze. Ale widzi Pan, słowa Pana zabrzmiały zbyt głośno…

– Zapłaciłem dawno za swoje słowa już wszystkie myta i daniny, Panie Stasiu… Za pięćdziesiąt pięć lat mojego życia zdarzyło mi się coś takiego zobaczyć, że po prostu absurdalne jest trzęcienie portkami. I strzec się niewiadomych nieszczęść nie ma po co, przestałem się bać dwadzieścia lat temu, a teraz jest już za późno. O bliskich być może byłoby warto się bać – ale nie mam nikogo. Pozostało z życia tylko grób żony w Ostrogu oraz pamięć o synie, który zginął pod Kircholmem mając zaledwie piętnaście lat… Czego bym się bał, Panie Stasiu? – niegłośno zapytał szlachcic.

Jego rozmowca ze współczuciem pochylił głowę.

– Gorzki jest Pana los, Panie Sławomirze… Współczuje Panu z całego serca i proszę o przebaczeniu wielkodusznie za niepowstrzymane słowa.

– Wielkie dzięki za miłe słowa, Panie Stasiu… Ale o moje słowa, o rokoszu Nalewajki oraz Dymitriadzie, od pierwszego do ostatniego – wcale się nie martwię. Ale jak ma Pan ochotę posłuchać starego durnia, ponieważ siedzimy w tej pułapce i czekamy na dobrą pogodę – wtedy jestem gotowy rozbawić Pana swoją historią, za miód i dobre słowa odwdzięczyć. Akurat starczy historii tej na trzy dni, pod koniec znudze się Panu bardziej niż ta nieznośna mżawka, którą króluje na zewnątrz… – szlachcic lekko się uśmiechnął.

– Co Pan mówi, Panie Sławomirze, dla mnie Pana opowieść jeszcze nie będąc powiedziana juz jest ciekawa… Tylko pozwól Pan kazać Jankowi przynieść jeszcze miodu i przekąsek, oraz świeżej wody ze studni – przemoczyć gardło i zbitniu na lipowym miodzie – żeby opowiadanie łatwiej płynęło?

Szlachcic skinął głową.

– Dobra myśl. Niech Janek przyniesie wszystko, przy obfitym stole i bajki opowiadać bardziej wesoło jest. Nigdy nie pozwalałem sobie na obżarstwo, ale ponieważ chodzi nam o dawnych czasach, dobre jedzenie nie będzie grzechem…

Komisarz zachęcająco machnął ręką – wnet przy stole pojawił się gospodarz. Z pełnym szacunkiem wysłuchał polecenia gościa, ukłonił się w milczeniu i natychmiast udał się do piwnicy, niegłośno wydając rozporządzenia klucznikowi. Po upływie kilku minut na stole komisarza i szlachcica pojawił sie tłoczony półsztof miodu, kilkanaście talerzy z różnymi przekąskami, gliniany dzban wody orazi starożytny niekształtny rondel zbitnu – i po tym Janek cicho znikł.

Komisarz przesunął dłonią wokól znów obfitego stołu:

– Panie Sławomirze, proszę Pana nie odmówić zaproszenia, aby trochę się pożywić i napić. Proszę w pokorze spróbować tego, co Bóg i gospodarz tego schroniska dał nam…. I czekam na Pana historię – w czasach rokoszu Nalewajki robiłem tylko pierwsze kroki, Dymitriadę przeżyłem wątłym młodzieńcem, w kampanii szwedzkiej Pana hetmana Chodkiewicza byłem w ruszeniu pospolitym, ale szturm Parnawy widziałem tylko z daleka, a w ostatniej wojnie z Moskwą pełnił służbę przy posłańcu Rzeczypospolitej w Saksonii, więc, wie Pan, cała moja wiedza o tamtych czasach jest bardzo niekompletna.

Szlachcic skinął głową.

– Jestem niezmiernie wdzięczny za ten poczęstunek, nie omieszkam spróbować wszystkich dań, przynajmniej trochę – widzę tutaj maślaki i rydze solone, brusznicę z kiszoną kapustą, półgęski i suszone szczupaki…i wiele rozmaitości, obficie… nawet zbyt… Nie mogliśmy nawet marzyć w Putiwlu w oblężeniu o takim stole! Cóż, tak, to jest przedawniona bajka, później opowiem Panu o tym… Ale zacznę swoją historię, jak Pan na to pozwoli, od jeszcze bardziej dawnych czasów, o czym przypomina tylko Metryka Litewska… Inaczej niemożliwe!

Komisarz skinął głową.

– Oooo, jak sobie życzy Pan, Panie Sławomirze, to Pana prawo, przecież to Pan opowiada – więc Panu należy decyzja, odkąd zacząć i czym dokończyć… Czy Pan pozwoli dolać jeszcze miodu? – i nie czekając na odpowiedź, dodał do kubka szlachcica dobrą czterdziestkę gęstego bursztynowego napoju.

Szlachcic podniósł kubek, podziwiając wytloczonej na nim sceny z polowaniem na dzika – i ledwie zrobiwszy drobnyy łyk, odstawił go na miejsce.

– Dobry miód. Ale chmiel nie jest teraz naszym sprzymierzeńcem – pamięć moja nie jest już taka sama, jak wcześniej, mogę coś przeoczyć.

– Jak Pan sobie życzy, Panie Sławomirze, proszę bardzo… – Komisarz od pomiarów też tylko łyknął z kubka i skoncentrował się na opowieści.

– Historia, jak już Panu mówiłem, Panie Stasiu, jest dość stara. Coś o tym wiem od ojca, coś – od jego towarzyszy ze sztandaru nadwornego, coś – od starych służących, coś jeszcze – od ludzie innych bojarów książę Bazyla, no i coś z kronik, dzięki, że czytać nauczył się dość wcześnie, za co jestem wdzięczny mojej matce, z domu Świętokrzyskiej… Wkrótce opuściła nas, nie miałem nawet dziesięciu lat, ale zrobiła dla mnie wszystko, co powinna zrobić matka, a ja wciąż zachowuję jej obraz w moim sercu.

Mój ojciec, litewski szlachcic Paweł Wierenicz, posiadał zaścianek Stachowo, który leży w dwunastu wiorstach od Pińsku. Posiadanie tego dawało mu zaledwie półtory kopy groszy rocznie pieniędzmi i czynsz, który ledwo wystarczał, by wyżywić rodzinę – dlatego był niewypowiedzianie szczęśliwy, gdy Pan Bartosz Godlewski, który pełnił przy Jego Mości, książę Bazylu funkcję starosty Kijowskiego i kierował rekrutacją do chorągwi dworskiej księcia, zaoferował mu miejsce kozackiego dziesiętnego z pensją w sześć kop groszy rocznie, stołem i mieszkaniem. Zaręczył się z moją przyszłą matką w tym roku, kiedy sejm księstwa obejmował Inflanty w skład Litwy, a wesele oni grali tuż przed rozpoczęciem wojny z Moskwą. WtedyJego Mość, książę Bazyli, nie ruszył się na Litwę, bitwa przy Czasznikach odbyła bez sztandarów rosyjskich z Kijowa i Wołynia – co, prawdę mówiąc, niczego nie zmieniło, książę Roman Sanguszko zdołał wtedy pokonać armię Oboleńskiego.

Ale to przeminiemy, tak myślę, historię tej wojny i Unii Lubelskiej, na pewno, Pani Stasiu, wie Pan. Również jak i to, że Unia ta drastycznie zmieniła całe życie województw rosyjskich – Wołyńskiego, Kijowskiego, Podolskiego, Bracławskiego – zgodnie z decyzją sejmów wojewodzkich, które przeszły pod władzę polskiego króla. Właśnie wtedy zostały wrzucone do ziemi te nasiona niezgody i bratobójstwa, które po wielu latach wyrosły do wojny i dewastacji…

Jednak, Panie, byłem nieco rozproszony. Powrócę do mojej historii.

Ojciec mój brał udział w nieszczęśliwym dla księcia Bazyla oblężeniu Czernigowa, kiedy umarła moja matka. Ojciec nie odważył się opuścić armii w czasie niebezpieczeństwa – więc ja, bardzo młody chłopczyk, musiałem pochować moją matkę. Och, Panie Stasu, broń Boże jeszcze raz doświadczyć takiego smutku, a nawet w tak młodym wieku… Po całych nocach płakałem, moja poduszka była jak rzęsa jeziorna – a po południu zarządzałem przygotowaniem do ostatniej drogi matuli, liturgii, pogrzebu, stypy… Dojrzałem bardzo wcześnie. Kiedy miałem dziesięć lat, przestałem być dzieckiem.

Komisarz od pomiarów ziemi pokiwał głową ze współczuciem.

– Widzę, Panie Sławomirze, że ciężki jest Pana los…

Szlachcic uśmiechnął się smutno.

– Nie mam zamiaru użalać się, Panie Stasiu, ale chcę opowiedzieć Panu prawdziwą historię rokoszu Nalewajki – o tym nikt Panu nie opowie, ponieważ nie pozostało się ani na Litwie, ani w Polsce, ani w Moskwie tych, którzy stawali na jego początku. Śmierć, Panie Stasiu – to jest najlepszy strażnik sekretów i tajemnic…

A więc było to tak. Po raz pierwszy spotkałem Seweryna Nalewajkę w kwietniu tysiąc pięćset osiemdziesiątego czwartego roku – za Pana zgodą policzę według kalendarza europejskiego, ponieważ moskiewski kalendarz od stworzenia świata nie bardzo jest rozpowszechniony tutaj, na pograniczu – kiedy mój ojciec zaprowadził mnie do kasztelana ostrogskiego prosić o miejsce kozaka w chorągwi dworskiej. Jeszcze właśnie nie skończyłem wtedy piętnastu lat, a mój ojciec zdecydował, że nauka wojenna – to jest najlepsze, co może wybrać dla mnie, tym bardziej, że w ten czas był on podsetnikiem, słowa jego miały wagę nawet dla wyższych bojar ostrogskich, z księciem Bazylim – do tego czasu już zmienił imię na Konstantego na cześć swojego ojca – znali się dość blisko.

W pokojach kasztelana – wówczas rangę tą zajmował Pan Jan Zakrzewski, znany wśród kozaków swoją sprawiedliwością, trzy lata przed tym straciwszy lewe oko przy Szkłowie w przegranej przez nas bitwie z wojskiem Dymitra Chworostynina – spotkaliśmy się z Nalewajką.

Bardzo dobrze pamiętam to spotkanie. Na ławce przy drzwiach do pokojów kasztelana siedział wysoki, przystojny mężczyzna w wieku koło trzydziestu lat, w szkarłatnej, obszytej kunim futrem husarce – ubraniu niezwykle rzadkim w tamtych czasach, noszonym przeważnie przez tych, którzy bywali w ziemiach tureckich lub na Węgrzech. Oni z moim ojcem dobrze się znali – co zrozumiałem po mocnym przyjaznym uścisku dłoni i szczerym uśmiechu, jakim Seweryn obdarzył mojego ojca. Z dalszej rozmowy wynikało, że Pan kasztelan zaprosił Nalewajkę aby nadać mu stanowisko setnika, dowodcy sotni kozackiej – drugiej najważniejszej rangi w chorągwi dworskiej. W trakcie rozmowy zdałem sobie również sprawę, że mój ojciec bardzo szanuje Nalewajkę – co było nieco zaskakujące, biorąc pod uwagę, że byli oni niemal równi w służbie.

Wkrótce nas zaprosił Pan Zakrzewski. Ojciec krótko ogłosił swoją prośbę, Pan kasztelan też duzo slow nie mowilł, powiedziawszy tylko: "Dobrze, nakażę pisarzowi zapisać twojego kozaka do drugiej sotni, jutro o świcie niech zjawi się w wartowni by iść do straży". Tak zaczęła się moja służba przy księciu Ostrogskim…

Wieczorem, skrajnie zniecierpliwiony, zacząłem pytać ojca o chorągwi, z nienacka upominając Nalewajkę. Ojciec nagle się zpeszył i kazał mi nie pytać o Sewerynie – mówiąc, że jakoś nie wypada obgadywać swojego dowódcy za plecami. Na co odpowiedziałem, że Nalewajko zostanie dowódcą pierwszej sotni dworskiej, która ma strzec prywatne pokoje książece, jego skarbiec oraz wartownię z zapasem prochu strzelniczego – na dodatek to będzie jeszcze tylko od jutra, natomiast ja jestem zapisany do drugiej sotni, która wystawia strażników na murach zamku, przy bramie oraz na moście, dlatego nie ma nic złego w tym, że chcę dowiedzieć się więcej o moich towarzyszy służbowych. Ojciec mój wciąż nie chciał rozmawiać o Nalewajce – po prostu kazał mi iść do łóżka, bo jutro rano mam iść do służby. Ale to jego zmieszanie zapamiętałem…

Następne sześć miesięcy upłynęło w zwykłych dla kozaków kłopotach – straży, czyszczenie i karmienie koni, rąbanie winorośli, strzelanie z fuzi i czyszczenie broni… Uczyłem się być żołnierzem, ale to jest ciężka nauka, Panie Stasiu…

Komisarz od pomiarów znów skinął głową.

– Wiem. Jak już powiedziałem, miałem okazję uczestniczyć w ruszeniu pospolitym przy wzięciu Parnawy, w wojsku Jego Mości, hetmana Chodkiewicza. Piętnaście lat temu. Wtedy mocno spraliśmy Szwedów!

Pan Sławomir gorzko westchnął.

– W tej wojnie w Kirchholmie zginął mój syn, Władysław. Nigdy nie znalazłem jego ciała… Huzarzy z jego chorągwi, których udało mi się znaleźć – powiedzieli, że mój chłopiec podczas ataku został strącony z konia przez kulę z fuzi, spadł z klifu do Dźwiny i był porwany przez strumień…

– Współczuję, Panie Sławomirze…

– Najcięższym ciężarem, Panie Stanisławie, jest trumna z ciałem syna na ramionach ojca… I nie miałem nawet czasu, aby pochować mojego chłopca…. – Szlachcic ze lzami w oczach zamilkl na kilka chwil, po czym kontynuował: – Wszelako moja historia nie jest o kłopotach oraz smutkach mojej rodziny, obiecałem przecież historię o rokoszu Nalewajki. Jednak dla tego się cofnę na początek ubiegłego stulecia – uwierz mi, Panie Stasiu, to jest konieczne.

– Słucham Pana uważnie.

– Jak już powiedziałem, zmieszanie mojego ojca podczas moich pytań o Nalewajce tylko podgrzało moją ciekawość – nie zapomij, Pan, że miałem tylko piętnaście lat. Więc kiedy w końcu tysiąc pięćset osiemdziesiątego czwartego roku musiałem dostarczyć do starosty Husiatyńskiego list od książego podskarbiego – przypomniałem sobie znów Nalewajkę, w końcu kozacy mówili, że pochodzeniem był Husiatyniem, dorastał w rodzinie miejscowego podstarosty. Nie ukrywam, że to zadanie – typowe dla kozaków dworskich – bardzo mnie ucieszyło.

Przez Krzemieniec i Zbaraż w trzy dni dotarłem do Husiatynia. Ciche, spokojne miasto na śpiącym Zbruczu – w owych czasach żyło w nim zaledwie trzydzieści rodzin, z których jedną trzecią były to rodziny żydowskie, ale miasteczko było samorządne, prawo magdeburskie przyznano mu dwadzieścia pięć lat wcześniej przez Zygmunta Augusta… Szybko znalazłem posiadłość miasteczkowego starosty, wręczył mu list od podskarbiego, wysłuchał skargę na brzemię – dekretem książęcym nakazano im było wybudować most nad Zbruczem, któremu starostat się sprzeciwił, aby uniknąć zbędnych wydatków – i zapytał, czy można byłoby zobaczyć rodzinę Seweryna Nalewajki, mojego setnika? Starosta tylko machnął ręką w kierunku sąsiedniego dworu.


Podstarosta i jego rodzina nie byli obecni w domu – wszyscy wyjechali w odwiedziny do krewnych, na podwórku się nudził strożujący czterdziestoletni kozak, nie chętny do rozmów, natomiast w komnatach zostały tylko młoda pokojówka i wiekowa staruszka, cała ubrana na czarno – lub niańka, lub po prostu utrzymanka. Usłychawszy, jak zapytałem młodą pokojówkę o Pana Seweryna Nalewajkę – jakoś nagle ożyła i zaczekawszy, aż wyjdę na ganek, złapała mnie za rękę.

Patrząc na mnie łzawiącymi, wyblakłymi od przeżytych lat oczami cichym półszeptem staruszka powiedziała: "Zabije… zabije on mojego chłopczyka…"

Zatrzymałem się, bardzo oszołomiony tymi słowami. "Kto?" – "Przebiegły lis, Judasz, obłudnik i faryzeusz, kłamca i zdrajca – twój książę". "Kogo zabije?" – "Chłopczyka mojego, Symeona, syna Dymitra i Elżbiety".

– Jakiego Symeona? – Zapytał zaskoczony komisarz.

Szlachcic skinął głową w odpowiedzi:

– Właśnie o to zapytałem staruszkę. Zamiast odpowiedzi chwyciła mnie jeszcze mocniej za rękaw żupana i pociągnęła mnie do podziemia – ale tak mocno, że na miejscu osłupiałem – po drodze, dławiąc się z niecierpliwości, coś pośpiesznie zaczęła mi mówić.

– Długo nie mogłem zrozumieć, co usiłuje mi powiedzieć stara kobieta, która na pierwszy rzut oka wyglądała jakby wpadła w szaleństwo. Ale byłem cierpliwy – i wkrótce z jej niewyraźnych i poplątanych zdań udało mi się odczytać prośbę o obronie Pana Seweryna przed złem księcia Ostrogskiego – co, nie ukryję, początkowo wywołało u mnie przerażenie. "Babciu, ale Pan Nalewajko jest najbliższym bojarem księcia, Jego Mość Pan Bazyli powierzył mu swój skarbiec i życie, jak to możliwe, jak może się zdarzyć między nimi coś takiego jak zdrada lub nieuczciwa podłość?" Staruszka westchnęła ciężko, posadziwszy mnie na skrzyni, usiadła obok mnie na ławeczkę do przędzenia wełny, smutno się uśmiechnęła i odpowiedziała: "Nie wierzysz mi, uważasz za opętaną – widze to po oczach. Ale jak usłyszysz moją historię, zrozumiesz mnie, chłopcze…" Oczywiście, poprosiłem ją, aby powiedziała mi to, co postanowiła mi ujawnić – mając nadzieję usłyszeć historię o strasznych tajemnicach i okrutnych zbrodniach, jednak odbierając ich w głębi duszy jako bajki dla dzieci, takich jak te, które moja matka opowiadała mi, gdy byłem mały. Biedna moja matula, ona tak bardzo mnie kochała…

Przepraszam, Panie Stasiu, wrócę do mojej opowieści. Staruszka przemawiała dość długo – skuliliśmy się w podziemiach koło trzeciej po południu, lecz pod koniec opowiadania na dworze było już ciemno, strożujący kozak zamknął bramę, przy tym narzekając, przeprowadził mojego karego do pańskiej stajni, zdjął siodło, puślisko i dał mu owsa. W taki sposób więc było mi zaproponowano, abym spędził noc w domu podstarosty – ale nie to mnie zaskoczyło. Historia, opowiadana przez starą kobietę naprawdę zmusiła mnie do szczerego zdziwienia…

Panie Stanisławie, oczywiście pamięta Pan, kim tak naprawdę był książę Konstanty Iwanowicz Ostrogski?

Pan Komisarz skinął głową.

– Oczywiście, Panie Sławomirze. Kto nie pamięta zwyciężcy bitwy pod Orszą?

– Kasztelana Wileńskiego, Wielkiego hetmana Litewskiego, wojewody Trockiego… Wielki to był człowiek. Na Litwie jest niewielu mężów stanu, równych do niego ani w inteligencji i umiejętnościach wojskowych, ani we wspaniałomyślności i hojności. Nie wiem nawet, który z obecnych wojewodów może porównać się z nim… Ale nie o to chodzi, nie o osiągnięciach tego czlowieka. Jak wiecie, Panie Stanisławie, książę Konstanty był dwukrotnie żonaty. Za pierwszym razem zaręczył się z Tatianą Golszańską, córką księcia Symeona Golszańskiego, przywódcy Łucka i marszałka województwa Wołyńskiego. Z tego małżeństwa urodził się najstarszy syn księcia, Ilya. Niestety, to małżeństwo skończyło się smutno – gdy Ilya miał dwanaście lat, jego matka nagle zmarła. Po raz drugi więzi boskiego zjednoczenia połączyły Jego Mość księcia Ostrogskiego z Aleksandrą Słucką, córką księcia Symeona Słuckiego – wynikiem tego małżeństwa był najmłodszy syn Bazyli. Oznacza to, że synowie Konstantego Iwanowicza byli przyrodnimi braćmi, ich matki były inne, do tego Ilya był o szesnaście lat starszy od Bazyla. Jest to rzeczą powszechną, wszystko może się zdarzyć w życiu, ale w naszej historii ta okoliczność ma dość ważne znaczenie.

Komisarz skinął głową.

– Słyszałem o tym. Ilya zmarł bardzo młodo, jak wiem?

Pan Sławomir pokręcił głową.

– Nie tylko bardzo młodo. Śmierć ta była o tyle niezwykłą, że spowodowała, wybacz mi Pan takie słowa, długie plotki i ołbrzym szeptów za plecami…

– O, zaczynają się właśnie tajemnice, które Pan mi obiecał na początku? – Pan Stanisław lekko się uśmiechnął.

– Eee tam, Panie Stasiu, będzie ich o wiele więcej… Syn Wielkiego hetmana i słynnego dowódcy, Ilya Konstantynowicz, jak wiemy, nie wykazał żadnych szczególnych zdolności do służby wojskowej, chociaż odpierał najazdy tatarskie oraz ze swoją choragwią dworskiej brał udział w wojnie Starodubskiej z Moskwą, oblegając wraz z Janem Glebowiczem Siebież, chociaż to bez skutku. Laury ojca okazały się nieposilne dla młodego księcia… Ale też nie o to chodzi w mojej historii. Książę Ilya okazał się bardzo przeciętnym wojownikiem, ale nie zaryzykowałbym jemu robić zarzuty. To jest moje głębokie przekonanie, że wojna jest rzemiosłem, którego umiejętności nie są do popisywania dla osoby godnej… Umiejętność zabijania jest wątpliwą sprawnością. Wybacz mi pan moje moralizatorstwo, ale jestem już starym człowiekiem, który widział wiele wojen w swoim życiu i sądzę, że mam prawo wyciągać z tego takie wnioski.

Vanusepiirang:
16+
Ilmumiskuupäev Litres'is:
11 september 2024
Objętość:
262 lk 4 illustratsiooni
Õiguste omanik:
Автор
Allalaadimise formaat:
Audio
Keskmine hinnang 5, põhineb 17 hinnangul
Tekst
Keskmine hinnang 4,6, põhineb 5 hinnangul
Tekst PDF
Keskmine hinnang 4,6, põhineb 9 hinnangul
Audio
Keskmine hinnang 3,9, põhineb 13 hinnangul
Audio
Keskmine hinnang 5, põhineb 5 hinnangul
Audio
Keskmine hinnang 4, põhineb 6 hinnangul
Tekst
Keskmine hinnang 4,7, põhineb 10 hinnangul
Tekst
Keskmine hinnang 4,5, põhineb 13 hinnangul
Tekst
Keskmine hinnang 5, põhineb 4 hinnangul
Tekst
Keskmine hinnang 4,6, põhineb 18 hinnangul