Tasuta

Ulica Dziwna

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

– Proszę pana – rzekł, uchylając kapelusza – gdzie to jest ulica Dziwna… Zna pan tę ulicę?

Policjant spojrzał nań z góry. Obserwował go przez długą chwilę, potem obrócił się na pięcie i odszedł wolnym krokiem. Był widocznie obrażony.

Odetchnął głęboko. Gdyby wypadało, byłby ucałował stróża bezpieczeństwa publicznego. Więc wszystko to jest zwyczajnym głupstwem, pomyślał.

Zawrócił i zaczął szybko iść w kierunku sklepiku, gdzie się jeszcze świeciło.

W sklepiku było trochę ciasno. Stanął przy ladzie obok jakiegoś starszego jegomości, który widocznie nie był całkiem trzeźwy. Cuchnęło odeń silnie. Z trudem szukał pieniędzy w kieszeni spodni i liczył potem mozolnie.

Coś go tchnęło i spytał po cichu:

– Proszę pana… czy zna pan ulicę Dziwną?

Jegomość liczył dalej pieniądze, nie dosłyszał pytania. Wreszcie otrzymał swój pakiet, ale nie wychodził. Znaleźli się razem na ulicy.

– Młodzieńcze – spytał jegomość – jak się nazywasz?

– Franciszek Szary! – odparł zdumiony.

– A ja Jan Bylejaki! Tak się teraz nazywam, od kiedy chadzam na ulicę Dziwną…

– Gdzież ta ulica?

– Chciałbyś wiedzieć? Co?

– Chciałbym.

– A masz dużo do stracenia? Ile?

– Pieniędzy… pieniędzy… pieniędzy niewiele… – bąkał.

– Nie pieniędzy! Ale czy masz dużo do stracenia w życiu?

– W życiu… nic… prawie nic…

– No to dobrze! Chodźmy…

Zrobiło mu się jakoś dziwnie. Nie miał zaufania. Wolałby iść sam.

– Czeka na mnie ktoś…

– Kobieta?

Milczał.

– Pluń na to, powiadam ci! Pluń! Chodźmy. Ale mówię ci z góry: stamtąd powrotu nie ma. To wiedz wprzód. Ciałem wrócisz, duszą nigdy! Nigdy!

Szarym wstrząsnął dreszcz. Ten człowiek nie był pijany. Wyrwał ramię, które tamten ujął po przyjacielsku.

– Nie. Nie pójdę. Proszę mi tylko powiedzieć, gdzie to jest.

– Wszędzie i nigdzie.

– Nie rozumiem.

– Wiem to. Teraz powiedz mi, skąd wiesz o tej ulicy.

– Nie mogę powiedzieć!

– No to już dobrze! – zaśmiał się stary. – Nie powiedział ci tego, przypuszczam, żaden porządny człowiek.

– Nie, to mi się tak przywidziało.

– Wybornie! Wyśmienicie! – radował się Jan Bylejaki. – Jednemu się to przyśni, drugiemu się zjawi na jawie w danym momencie. Wybornie. Powiadam ci: chodźmy!

Wzbraniał się.

– Niech mi pan powie, gdzie to jest i co tam jest. Pójdę sam.

– Tego nie ma nigdzie! Rozumiesz? Tak jak nie ma nigdzie szczęścia ani miłości, ani dobroci, ani jasnowidzenia. Ale to jest wszędzie, bo nastąpić może jak tamto wszystko, w tej chwili i za sekundę możesz stanąć na ulicy Dziwnej, która wiedzie poprzez życie. Ulicą Prostą, Dostojną, Senatorską chodzą tak zwani ludzie porządni, my zaś chadzamy ulicą Dziwną, Przepastną, Zaświatową.