Tasuta

Ulica Dziwna

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

– A jednak chciał mnie pan gdzieś prowadzić…

– Gdzie? Do siebie, do mego mieszkania. Chciałem cię uczynić swoim uczniem.

– Tyle tylko… – odrzekł rozczarowany. – A jednak ja wiem, że jest to gdzieś… przy ulicy Dziwnej, liczba 36.

– To numer domu, w którym mieszkam.

– Dziwne! Dziwne! – szeptał Franciszek Szary. – Skąd mi się to mogło przywidzieć?

– Nie pytaj, to za trudne pytanie na dziś. Kiedyś sam sobie na nie odpowiesz. Chodź, powiadam ci. Zostaniesz moim uczniem.

– I cóż z tego?

– Czuję, że jesteś powołany… Wskażę ci drożynę, którą się wychodzi poza łany uprawne życia na cudne, wolne, boże bezdroża…

– I cóż tam znajdę?

– Wolność i mądrość. Zachwyty, jakich nie pomieści pierś ludzka, miłość, która by cię dziś zamieniła w garstkę popiołu. Wyszkolę twe serce, by stać się kiedyś mogło czarą pełną niebiańskiego nektaru.

Słuchał zdziwiony, przerażony.

– Przyjdę jutro… – rzekł wymijająco.

– Nie przyjdziesz nigdy, jeśli nie przyjdziesz dziś. Chodź ze mną.

Franciszek Szary wyrwał ponownie ramię, szarpnął się w tył i powiedział stanowczo:

– Przyjdę jutro!

– Nie ma jutra, jest tylko dziś… Znalazłeś skarb, a chcesz go podnieść jutro dlatego, że dziś masz zbierać łachmany? Pomyśl tylko… pomyśl!

Franciszek Szary zdjął kapelusz, czując zimny pot na czole. Drżał nerwowo.

– Proszę pana o adres! Zaręczam, że przyjdę jutro wieczór i rad będę posłuchać pana. Dziś doprawdy nie mogę!

– Nie możesz… – zaśmiał się cicho – Ach! Wiedziałem o tym, że nie możesz. Tylu was już było. Żaden nie mógł, każdy musiał spełnić jakiś obowiązek… właśnie w tej chwili… przy ulicy Pańskiej, czy Oczywistej, czy Pięknej… Dobrze… idź, idź…

– Daj mi pan adres! – prosił.

– Adres? Znasz go przecież…

– Nie znam! Daj mi pan adres dokładny…

Jegomość odwrócił się i poszedł bez słowa. Franciszek Szary patrzył za nim z głębokim żalem.

Nagle zadrżał. Stary uszedłszy kilka kroków, znikł nagle, jakby się zapadł w mrok.

Strach nagły zatrząsł patrzącym. Przetarł oczy i spojrzał wokoło.

Spostrzegł, że stoi w sklepiku oparty o ścianę. Właścicielka patrzyła nań ze współczuciem.

– Słabo się panu zrobiło?

Nie odparł nic. Zapłacił, wziął swój pakunek i szybko pobiegł do domu.

W susach dostał się do swego mieszkania, szarpnął drzwi i stanął jak wryty.

Nadsłuchiwał z wytężoną uwagą, nie spuszczając z oka wodociągu.

Ni kropla nie padła w muszlę.