Tasuta

Wszelkie Niezbędne Środki

Tekst
Autor:
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Rozdział 3

3:35 rano

Wschodnia część Manhattanu

– Wygląda jak szczury – powiedział Ed Newsam.

Śmigłowiec obniżył lot nad East River. Ciemna woda pod nimi płynęła szybko, a na jej powierzchni wznosiły się i opadały niewielkie fale. Luke zrozumiał, co Ed miał na myśli. Woda wyglądała jak tysiące szczurów przebiegające pod czarnym połyskującym kocem.

Zniżali się powoli do lądowiska dla helikopterów na 34 ulicy. Luke obserwował światła budynków po jego lewej, które wyglądały jak milion migoczących w nocy klejnotów. W momencie, kiedy tu dotarli, odczuł presję czasu. Jego serce zamarło. Był spokojny podczas całego lotu, bo co innego mógł zrobić? Jednak zegar tykał, a oni musieli się pospieszyć. Gdyby mógł, wyskoczyłby z helikoptera, zanim wylądują.

Gdy maszyna, podrzucając i trzęsąc pasażerami, w końcu wylądowała, wszyscy natychmiast odpięli pasy. Don szarpnął za drzwi. – Chodźmy – powiedział.

Klapa podmuchowa znajdowała się dwadzieścia jardów od lądowiska. Trzy SUV-y czekały tuż przy betonowych barierkach. Oddział nowojorskiego SRT wpadł do helikoptera i wyładował worki ze sprzętem. Jeden z mężczyzn wziął podręczny bagaż i torbę na ubrania Luke'a.

– Ostrożnie z tym – powiedział Luke. – Kiedy byłem tu poprzednio, zgubiliście moje torby. Nie będę miał czasu na wypad na zakupy.

Luke i Don wsiedli do pierwszego SUV-a, Trudy wślizgnęła się za nimi. Wnętrze SUV-a było rozsunięte, aby pasażerowie mogli usiąść naprzeciwko siebie. Luke i Don zajęli miejsca przodem do kierunku jazdy, Trudy tyłem. SUV ruszył, zanim zdążyli wygodnie usiąść. W ciągu minuty byli w wąskim kanionie FDR Drive i kierowali się na północ. Żółte taksówki mijały ich co chwilę niczym rój pszczół.

Nikt nic nie mówił. SUV sunął przed siebie wzdłuż betonowych krzywych, przejeżdżał przez tunele pod rozpadającymi się budynkami, uderzał silnie na wybojach. Luke czuł bicie własnego serca. To nie jazda przyspieszyła jego tętno. Zrobiły to przeczucia.

– Byłoby miło przyjechać tu dla przyjemności – powiedział Don. – Zatrzymać się w wymyślnym hotelu, obejrzeć występ na Broadwayu.

– Następnym razem – powiedział Luke.

SUV właśnie zjeżdżał z autostrady. To był zjazd z 96 ulicy. Kierowca ledwo zatrzymał się na czerwonym, po czym skręcił w lewo i pognał pustym bulwarem.

Luke patrzył, jak SUV wtacza się z łoskotem na okrągły podjazd do szpitala. Była spokojna noc. Zatrzymali się prosto przed jasno oświetloną izbą przyjęć. Czekał tam na nich mężczyzna w trzyczęściowym garniturze.

– Elegancik – powiedział Luke.

Don szturchnął Luka grubym palcem. – Hej, Luke, przygotowaliśmy dziś dla ciebie małe przyjęcie. Kiedy ostatni raz miałeś na sobie skafander?

Rozdział 4

4:11 rano

Podziemia Center Medical Center, Upper East Side

– Nie za ciasno – powiedział Luke z plastikowym termometrem w ustach.

Trudy przymocowała do nadgarstka Luke'a opaskę przenośnego ciśnieniomierza. Opaska mocno ścisnęła jego nadgarstek, po chwili ścisnęła jeszcze bardziej, po czym sapiąc, zaczęła stopniowo rozluźniać uścisk. Trudy oderwała rzep od opaski na nadgarstku i niemal identycznym ruchem wyciągnęła termometr z ust Luke'a.

– Jak to wygląda? – zapytał.

Spojrzała na wyniki. – Masz podwyższone ciśnienie krwi – powiedziała. – 138 na 85. Tętno spoczynkowe 97. Temperatura 100.4. Nie będę cię okłamywać, Luke. Mogłoby być lepiej.

– Miałem ostatnio trochę stresujących sytuacji – powiedział Luke.

Trudy wzruszyła ramionami. – Wyniki Dona są lepsze od twoich.

– Jasne, ale on bierze statyny.

Luke i Don siedzieli w bokserkach i podkoszulkach na drewnianej ławce. Byli w magazynie w piwnicy szpitala. Dookoła wisiały ciężkie winylowe zasłony ograniczające przestrzeń. Było zimno i wilgotno, a po plecach Luke'a przeszedł dreszcz. Opróżniony sejf znajdował się dwa piętra niżej.

Wokół kręciło się kilku ludzi z SRT z biura w Nowym Jorku. Ustawiali przed nimi rząd wyświetlaczy i laptopów oraz dwa składane tablety. Był wśród nich też facet w trzyczęściowym garniturze, który okazał się oficerem jednostki antyterrorystycznej NYPD.

Ed Newsam, wielki człowiek od broni i taktyki, którego Luke poznał w śmigłowcu, przedarł się przez winylowe zasłony wraz z dwoma agentami z SRT idącymi za nim i niosącymi przezroczyste pakunki zawierające coś jasnożółtego.

– Uwaga – powiedział głośno Newsam, przerywając rozmowę. Wskazał dwoma palcami na swoje oczy. – Don i Luke, patrzcie na mnie, proszę.

Newsam trzymał dwie butelki wody. – Wiem, że już przez to przechodziliście, ale podejdźmy do tego, jakby był to pierwszy raz, aby uniknąć błędów. Ci dwaj mężczyźni sprawdzą wasze skafandry i pomogą je wam założyć. Są to kombinezony stopnia A, wyprodukowane z solidnego winylu i zapewniające ochronę przed niebezpiecznymi materiałami. Jest w nich naprawdę gorąco, a to oznacza, że będziecie się w nich pocić. Więc zanim rozpoczniemy, musicie wypić tę wodę. Później docenicie, że to zrobiliście.

– Czy ktoś był na dole przed nami? – zapytał Luke.

– Dwaj strażnicy zeszli tam, kiedy odkryto naruszenie zabezpieczeń. Oświetlenie nie działa. Swann próbował je naprawić, ale bez skutku, więc jest tam ciemno. Strażnicy mieli latarki, ale kiedy zobaczyli, że sejf jest otwarty, a wokół leżą porozrzucane kanistry i beczki, wycofali się w pośpiechu.

– Narazili się na promieniowanie?

Newsam się uśmiechnął. – Trochę. Moja córka chce wykorzystać ich lako lampki nocne przez kilka dni. Nie mieli na sobie skafandrów, ale byli tam tylko przez trzy minuty. Wy będziecie tam dłużej.

– Będziesz widział to, co my?

– Wasze maski mają wmontowane wideokamery i światła LED. Będę widział to, co wy i będę to nagrywał.

Minęło dwadzieścia minut, zanim się ubrali. Luke był sfrustrowany. W kombinezonie było bardzo trudno się poruszać. Od stóp do głów był opakowany w winyl i już zaczęło robić mu się gorąco. Osłona na twarz była zaparowana. Czas zdawał się płynąć obok. Złodzieje uciekli już bardzo daleko.

Razem z Donem zjeżdżali powoli zgrzytającą windą towarową. Don trzymał licznik Geigera, który wyglądał jak mały akumulator samochodowy z uchwytem.

– Dobrze mnie słyszycie? – zapytał Newsam. Jego głos rozbrzmiał, jakby był w głowie Luke'a. Maski miały wmontowane głośniki i mikrofony.

– Tak – powiedział Luke.

– Słyszę cię – powiedział Don.

– Dobrze. Słyszę was obydwu głośno i wyraźnie. To bezpieczne połączenie. Tylko wy, ja i Swann zajmujący się obrazem wideo. Swann ma dostęp do cyfrowej mapy obiektu, a wasze skafandry są wyposażone w urządzenia lokacyjne. Swann widzi was na mapie i będzie wskazywał wam drogę od windy do sejfu. Jesteś tam, Swann?”

– Jestem – powiedział Swann.

Winda zatrzymała się z szarpnięciem.

– Kiedy otworzą się drzwi, wyjdźcie i skręćcie w lewo.

Dwaj mężczyźni przemieszczali się niezdarnie szerokim korytarzem, kierowani przez głos Swanna. Światła z ich hełmów oświetlały ściany i rzucały cienie w ciemnościach. Luke przypomniał sobie, jak kilka lat temu nurkował z akwalungiem w poszukiwaniu wraku statku.

W ciągu kilku sekund licznik Geigera zaczął trzeszczeć. Początkowo stuknięcia odzywały się w długich odstępach czasu, zupełnie jak powolne bicie serca.

– Mamy promieniowanie – powiedział Don.

– Widzimy. Bez obaw. Nie jest źle. To bardzo czuły sprzęt.

Trzaski licznika przyspieszyły i stały się głośniejsze.

Odezwał się głos Swanna: – Za kilka kroków skręćcie w prawo i zróbcie mniej więcej trzydzieści kroków korytarzem. Dojdziecie do dużego kwadratowego pomieszczenia. Po jego drugiej stronie znajduje się sejf.

Kiedy skręcili w prawo, licznik Geigera zaczął trzeszczeć jeszcze głośniej i szybciej. Trzaski zlały się w strumień tak, że trudno było odróżnić pojedyncze dźwięki.

– Newsam?

– Śmiało, panowie. Postarajmy się zrobić to w pięć minut.

Weszli do kwadratowego pomieszczenia. Panował tam istny bałagan. Kanistry, pudła i wielkie metalowe beczki leżały w nieładzie na podłodze. Niektóre były otwarte. Luke skierował światło na sejf po przeciwnej stronie. Ciężkie drzwi były otwarte.

– Widzicie to? – zapytał Luke. – Musiała przejść tędy Godzilla.

Ponownie dało się słyszeć głos Newsama. – Don! Don! Skieruj światło swojej kamery na ziemię, pięć kroków przed tobą. Tam. Trochę dalej. Co tam leży?

Luke odwrócił się do Dona i zaświecił w tym samym kierunku. W odległości dziesięciu kroków od nich, pośród porozrzucanych przedmiotów, leżało coś wyglądającego jak sterta szmat.

– To ciało – powiedział Don. – Cholera.

Luke podszedł i oświetlił zwłoki. To była potężna osoba, ubrana w coś, co wyglądało jak mundur strażnika. Luke uklęknął obok. Na podłodze była ciemna plama, przypominająca wyciek oleju z samochodu. Głowa leżała na boku, odwrócona w stronę Luke'a. Wszystko powyżej oczu zniknęło, czoło zapadło się w krater. Luke sięgnął za tył głowy, szukając mniejszego otworu. Wyczuł go nawet przez grube rękawice ochronne.

– Co masz, Luke?

– Ogromny mężczyzna, 18-30 lat, pochodzenia arabskiego, perskiego lub ewentualnie z obszaru śródziemnomorskiego. Jest tu mnóstwo krwi. Ma spójne rany wlotową i wylotową po strzale w tył głowy. Wygląda to na morderstwo. Mógł być innym strażnikiem lub jednym z podejrzanych, który pokłócił się ze swoimi kolegami.

– Luke – odezwał się Newsam – przy pasku z narzędziami masz mały cyfrowy skaner linii papilarnych. Spróbuj go wyciągnąć i pobrać odciski tego człowieka.

– Nie sądzę, aby było to możliwe – powiedział Luke.

– No dalej. Rękawice są niewygodne, ale wiem, gdzie jest skaner. Mogę cię do niego poprowadzić.

Luke nakierował swoją kamerę na prawą rękę ofiary. Każdy jego palec był poszarpanym kikutem kończącym się pod pierwszym knykciem. Spojrzał na drugą dłoń. Wyglądała tak samo.

 

– Zabrali jego odciski ze sobą – powiedział.

Rozdział 5

Luke i Don, ubrani z powrotem w codzienne ubrania, szli szybko szpitalnym korytarzem wraz z eleganckim oficerem z jednostki antyterrorystycznej NYPD. Luke nie pamiętał nawet imienia tego człowieka. W myślach nazywał go Trzyczęściowy. Luke był bliski wydaniu mu swoich rozkazów. Trzeba było działać, a żeby było to możliwe, miasto musiało z nimi współpracować.

Luke zawsze miał do tego tendencję do przejmowania dowodzenia. Zerknął na Dona, a ten wyraził zgodę, kiwając głową, To dlatego Don wezwał Luke'a – aby przejął dowodzenie. Don zawsze powtarzał, że Luke to urodzony rozgrywający.

– Chcę liczniki Geigera na każdym piętrze – powiedział Luke. – Gdzieś na uboczu. Nie wykryliśmy promieniowania do szóstego piętra w dół, ale jeśli zacznie się unosić, wszyscy muszą wyjść, i to szybko.

– W szpitalu są pacjenci podłączeni do respiratorów – powiedział Trzyczęściowy. – Mają trudności z poruszaniem.

– Prawda. Zacznijcie wdrażać plan ewakuacji.

– Dobrze.

Luke kontynuował: – Będzie nam potrzebny całe zespół zajmujący się niebezpiecznymi materiałami. Musimy jak najszybciej wyciągnąć stamtąd te zwłoki, bez względu na to, jak bardzo są skażone. Sprzątanie może zaczekać, aż będziemy mieć ciało.

– Rozumiem – powiedział Trzyczęściowy. – Przełożymy go do trumny z grafitem i przewieziemy do koronera w ciężarówce z osłoną przed promieniowaniem.

– Można to zrobić szybko?

– Oczywiście.

– Musimy znaleźć dopasowanie na podstawie uzębienia, DNA, blizn, tatuaży, śladów pooperacyjnych, lub czegokolwiek, co znajdziemy. Kiedy będziecie mieli dane, prześlijcie je do Trudy Wellington z naszego zespołu. Ona ma dostęp do baz danych, do których nie dostaną się wasi ludzie.

Luke wyciągnął telefon i wybrał numer. Odebrała przy pierwszym dzwonku.

– Trudy, gdzie jesteś?

– Jestem ze Swannem na Piątej Alei, z tyłu jednego z naszych samochodów, w drodze do centrum dowodzenia.

– Słuchaj, mam… – zerknął na Trzyczęściowego.  Jak masz na imię?

– Kurt. Kurt Myerson.

– Mam tu Kurta Myersona z NYPD. Jest z jednostką antyterrorystyczną. Wydobędą stamtąd ciało. Odbierzesz od niego informacje o uzębieniu, DNA i wszelkie inne dane identyfikujące. Kiedy je otrzymasz, ustal jego nazwisko, wiek, kraj pochodzenia, powiązania. Chcę wiedzieć o nim wszystko. Muszę wiedzieć, gdzie był i co robił przez ostanie pół roku. Potrzebuję tego na wczoraj.

– Jasne, Luke.

– Świetnie, dziękuję. Masz Kurta. Da ci swój numer.

Luke przekazał Kurtowi telefon. Chwilę po tym, jak we trzech przeszli przez podwójne drzwi, Kurt oddał telefon Luke'owi.

– Trudy? Jesteś jeszcze ze mną?

– Czy mogłabym być gdzieś indziej?

Luke kiwnął głową. – Dobrze. Jeszcze jedna rzecz. Monitoring na terenie szpitala jest wyłączony, ale w sąsiedztwie muszą być jakieś kamery. Kiedy dotrzesz do centrum dowodzenia, weź kilku naszych ludzi. Niech przeszukają teren w promieniu pięciu bloków od szpitala i wyciągną materiał wideo od, powiedzmy, 20:00 do 1:00. Chcę obejrzeć każdy firmowy lub dostawczy samochód, który przejeżdżał w pobliżu szpitala w tym czasie. Najważniejsze są małe furgony dostawcze, furgonetki z chlebem czy z hot-dogami, wszystko, co jechało tutejszymi ulicami. Wszystko to, co małe, wygodne i co może przewieźć ukryty ładunek. Mniejszy priorytet mają przyczepy ciągnikowe, autobusy czy maszyny budowlane, ale nie przegapcie ich. Najmniej ważne są samochody kempingowe, pickupy i SUV-y. Chcę mieć zdjęcia tablic rejestracyjnych i dane właściciela. Jeśli zauważycie podejrzany pojazd, poszukajcie więcej nagrań, na których został zarejestrowany lub rozszerzcie obszar poszukiwań i dowiedzcie się, dokąd pojechał.

– Luke – powiedziała – będę do tego potrzebować więcej niż kilku ludzi.

Luke zastanowił się nad tym przez dwie sekundy. – Dobrze, ściągnij ludzi z domów, każ im przyjechać do siedziby SRT i daj im dane tablic rejestracyjnych. Niech śledzą stamtąd właścicieli pojazdów.

– Rozumiem.

Rozłączyli się. Luke wrócił myślami do chwili obecnej i wpadł na nowy pomysł. Spojrzał na Kurta Myersona.

– Dobrze, Kurt. Teraz najważniejsze. Musimy zamknąć szpital. Trzeba zebrać i odizolować wszystkich, którzy pracowali na dzisiejszej zmianie. Ludzie będą gadać. Rozumiem to, ale musimy ukryć tę sprawę przed mediami tak długo, jak to możliwe. Jeśli to się wyda, będzie panika, policja odbierze dziesięć tysięcy telefonów z fałszywymi tropami, a te typki obejrzą przebieg całej sprawy w telewizji. Nie możemy na to pozwolić.

Przeszli przez następne podwójne drzwi i weszli do głównego holu szpitala. Cała fasada była szklana. Kilku ochroniarzy stało nieopodal zamkniętych drzwi frontowych.

Na zewnątrz rozgrywało się widowisko. Tłum reporterów napierał na barierki policyjne na chodniku. Paparazzi przywarli do okien i fotografowali wnętrze holu. Wozy transmisyjne były zaparkowane na ulicy w dziesięciu rzędach. W czasie, gdy Luke na to wszystko patrzył, trzech reporterów z różnych stacji TV filmowało ujęcia, stojąc bezpośrednio przed szpitalem.

– Coś mówiłeś?

Rozdział 6

5:10 rano

Wnętrze vana

Eldrick był chory.

Siedział na tylnym siedzeniu w vanie, obejmując podkurczone nogi i zastanawiał się, w co się wpakował. Będąc w więzieniu, spotkał się z wieloma patologiami, ale nie z czymś takim.

Siedzący przed nim Ezatullah rozmawiał przez telefon, krzycząc coś po persku. Rozmawiał już od kilku godzin. Słowa nic nie znaczyły dla Eldricka. Brzmiały jak bełkot. Naprawdę liczyło się to, że Ezatullah szkolił się w Londynie jako inżynier chemik, ale zamiast znaleźć sobie pracę, poszedł na wojnę. Miał trzydzieści kilka lat, szeroką bliznę wzdłuż policzka i, jeśli mu wierzyć, prowadził świętą wojnę w sześciu krajach – do Ameryki przybył w tym samym celu.

Wrzeszczał do słuchawki raz za razem, zanim nawiązał rozmowę. Kiedy w końcu ktoś zgłosił się po drugiej stronie, zaczął od wykrzyczenia kilku argumentów. Po kilku minutach uspokoił się i słuchał, po czym się rozłączył.

Eldrick był czerwony na twarzy. Miał gorączkę. Czuł, jak coś go wypala od wewnątrz. Jego serce waliło jak oszalałe. Nie wymiotował, ale robiło mu się niedobrze. Od dwóch godzin czekali w wyznaczonym miejscu przy waterfroncie w South Bronx. To miała być łatwa robota – ukraść materiały, jechać vanem przez dziesięć minut, spotkać się z kontaktami i odejść. Tyle że kontakty nigdy się nie pojawiły.

Teraz byli… gdzieś. Eldrick nie wiedział, gdzie. Na chwilę stracił przytomność. Przebudził się, ale wszystko przypominało niejasny sen. Byli na autostradzie. Momo prowadził, więc musiał wiedzieć, dokąd jechali. Ekspert w dziedzinie technologii, Momo, ze swoim chudym niewyrzeźbionym ciałem wyglądał na tego, kim był. Był tak młody, że na jego twarzy nie było ani jednej zmarszczki. Wyglądał, jakby nie mógł zapuścić brody, nawet gdyby chodziło o samego Allaha.

– Mamy nowe instrukcje – powiedział Ezatullah.

Eldrick jęknął, pragnąc umrzeć. Nie wiedział, że można czuć się tak chorym.

– Muszę wysiąść z tego vana – powiedział Eldrick.

– Zamknij się, Abdul!

Eldrick zapomniał – teraz nazywał się Abdul Malik. Czuł się dziwnie, kiedy ktoś nazywał go Abdul. On, Eldrick, przez większość swojego życia był dumnym czarnym mężczyzną, dumnym Amerykaninem. Czując się tak chorym, jak teraz, żałował, że to zmienił. Zmiana wyznania w więzieniu była najgłupszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobił.

Cały ten syf był z tyłu. Było tego mnóstwo, we wszystkich rodzajach kanistrów i pudeł. Niektóre przeciekały i właśnie ich zabijały. Zabiły już Bibiego. Dureń otworzył kanister, kiedy byli jeszcze w sejfie. Był nadzwyczaj silny i wyrwał pokrywę. Dlaczego to zrobił? Eldrick przypomniał sobie Bibiego trzymającego kanister. „Tu nic nie ma” – powiedział. Potem przysunął sobie to do nosa.

W ciągu minuty zaczął kaszleć. Osunął się na kolana. Za chwilę był już na czterech, kaszląc.

– Mam coś w płucach – powiedział. – Nie mogę się tego pozbyć. – Zaczął łapać powietrze. Odgłos był okropny.

Ezatullah podszedł i strzelił mu w tył głowy.

– Uwierz mi, wyświadczyłem mu przysługę – powiedział.

Teraz van sunął przez tunel. Długi, wąski i ciemny tunel z pomarańczowymi światłami zwiększającymi się nad głową. Eldrickowi kręciło się w głowie od tych świateł.

– Muszę wysiąść z tego vana! – krzyknął. – Muszę wysiąść z tego vana! Muszę…

Ezatullah się odwrócił. Jego pistolet był wycelowany w głowę Eldricka.

– Cicho! Rozmawiam przez telefon.

Rozcięta twarz Ezatullaha byłą czerwona. Pocił się.

– Zabijesz mnie tak jak Bibiego?

– Ibrahim był moim przyjacielem – powiedział Ezatullah. – Zabiłem go z litości. Ciebie zabiję, żebyś się zamknął. – Przycisnął lufę do czoła Eldricka.

– Zastrzel mnie. Nie zależy mi. – Eldrick zamknął oczy.

Kiedy znów je otworzył, Ezatullah był odwrócony do niego plecami. Wciąż jechali tunelem. Światła było za dużo. Nagła fala nudności ogarnęła Eldricka i silny spazm targnął jego ciałem. Ścisnął mu się żołądek i poczuł kwas w gardle. Zgiął się w pół i zwymiotował na podłogę między własnymi butami.

Minęło kilka sekund. Fala smrodu uderzyła go w twarz i znów zebrało mu się na wymioty.

„Boże” – błagał bezgłośnie – „pozwól mi umrzeć”.

Rozdział 7

5:33 rano

Harlem Wschodni, dzielnica Manhattanu

Luke wstrzymał oddech. Nie przepadał za głośnymi dźwiękami, a właśnie nadchodziła piekielnie wielka fala hałasu.

Stał nieruchomo w ponurym świetle kamienicy w Harlem. W ręku miał broń, a plecami opierał się o ścianę. Ed Newsam stał prawie w takiej samej pozycji. Po obu stronach drzwi do mieszkania na końcu wąskiego korytarza stało pół tuzina członków ekipy SWAT, ubranych w hełmy i kamizelki kuloodporne.

W budynku panowała grobowa cisza. W powietrzu unosił się kurz. Chwilę wcześnie mały robot wsunął pod drzwiami maleńki obiektyw kamery, aby wykryć ewentualne ładunki wybuchowe po drugiej stronie. Czystko. Robot się wycofywał.

Dwóch ludzi ze SWAT podeszło z ciężkim taranem. Był to taran bujany i policjanci trzymali go z obu stron. Poruszali się bezszelestnie. Dowódca SWAT podniósł pięść i wystawił palec wskazujący.

To oznaczało jeden.

Palec środkowy. Dwa.

Palec serdeczny…

Dwaj mężczyźni cofnęli się i zamachnęli taranem. BUM!

Drzwi eksplodowały do wewnątrz, jak tylko odbił się od nich taran. Czterech pozostałych wpadło do środka i zaczęło krzyczeć: – Na ziemię! Na ziemię! Na ZIEMIĘ!

Gdzieś w korytarzu zaczęło płakać dziecko. Uchyliły się drzwi i pojawiły się w nich głowy, po czym szybko się schowały. To była jedna z cech tej okolicy. Czasem po prostu przychodzi policja i wyważa drzwi u sąsiada.

Luke i Ed odczekali trzydzieści sekund, aż SWAT zabezpieczy mieszkanie. Ciało leżało na podłodze w salonie, dokładnie tak jak Luke się tego spodziewał. Popatrzył na nie tylko przez chwilę.

– Teren czysty? – zwrócił się do dowódcy SWAT. Facet rzucił mu krótkie spojrzenie. Kiedy Luke dowodził tym zespołem, doszło do małego nieporozumienia. To byli ludzie z NYPD. Nie byli figurami szachowymi, które federalni mogą przesuwać, jak im się podoba, bo taki akurat mają kaprys. Chcieli, żeby Luke o tym wiedział. Luke to rozumiał, ale atak terrorystyczny trudno nazwać kaprysem.

– Teren czysty – powiedział dowódca. – To pewnie jest twój podejrzany.

– Dziękuję – odpowiedział Luke.

Mężczyzna wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.

Ed uklęknął obok ciała i zdjął odciski z trzech palców ofiary.

– Co myślisz, Ed?

Wzruszył ramionami. – Załadowałem tu odciski Kena Bryanta z policyjnej bazy danych. Powinniśmy w ciągu kilku sekund wiedzieć, czy mamy dopasowanie. Tymczasem masz oczywiste ślady związania i obrzęk. Ciało jest jeszcze ciepłe. Już trochę zesztywniało, ale jeszcze nie całkowicie. Palce sinieją. Powiedziałbym, że tak jak strażnicy w szpitalu zmarł na skutek uduszenia, jakieś osiem do dwunastu godzin temu.

Spojrzał na Luke'a. W jego oczach pojawił się błysk. – Jeśli zdejmiesz mu majtki, będę mógł odczytać temperaturę z odbytu i trochę lepiej oszacować czas.

Luke uśmiechnął się i potrząsnął głową. – Nie, dzięki. Osiem do dwunastu godzin jest wystarczające. Powiedz mi tylko: czy to on?

Ed spojrzał na skaner. – Bryant? Tak, to on.

Luke wyciągnął telefon i wybrał numer Trudy. Po drugiej stronie linii zadzwonił jej telefon. Raz, dwa, trzy razy. Luke rozejrzał się po posępnym, niegościnnym mieszkaniu. Meble w salonie były stare, sofa miała rozerwaną tapicerkę i z jej oparć wychodziło wypełnienie. Na podłodze leżał wytarty dywan, a na stole były porozrzucane puste pudełka po jedzeniu na wynos i plastikowe sztućce. Na oknach były zaciągnięte ciężkie czarne zasłony.

 

Odezwał się głos Trudy, alarmujący, niemal śpiewny. – Luke – powiedziała – Ile minęło? Pół godziny?

– Chcę porozmawiać z tobą o zaginionym strażniku.

– Ken Bryant – powiedziała.

– Właśnie tak. Już nie jest zaginiony. Newsam i ja jesteśmy w jego mieszkaniu. Zidentyfikowaliśmy go. Zmarł osiem do dwunastu godzin temu. Uduszony tak jak ochroniarze.

– Okej – powiedziała.

– Chcę, żebyś uzyskała dostęp do jego konta bankowego. Najpewniej otrzymywał bezpośrednie wynagrodzenie za pracę w szpitalu. Zacznij od tego, a później rób, co do ciebie należy.

– Hm, będzie mi potrzebny nakaz.

Luke przerwał. Rozumiał jej wahanie. Trudy była dobrą funkcjonariuszką. Była też młoda i ambitna. Łamanie prawa zniszczyło wiele dobrze zapowiadających się karier. Jednak nie każdą. Czasem łamanie zasad prowadziło do szybkiego awansu. Wszystko zależało od tego, jakie prawa zostały złamane i do czego to doprowadziło.

– Jest z tobą Swann, prawda? – zapytał.

– Tak.

– Więc nie potrzebujesz nakazu.

Nie odpowiedziała.

– Trudy?

– Jestem.

– Nie możemy czekać na nakaz. Stawką jest ludzkie życie.

– Czy Bryant to podejrzany w tej sprawie?

– Osoba istotna dla śledztwa. Tak czy inaczej, nie żyje. Nie łamiemy za bardzo jego praw.

– Mam rację, że jest to twój rozkaz, Luke?

– To bezpośredni rozkaz – odpowiedział. – Jestem za to odpowiedzialny. Jeśli chcesz posunąć się tak daleko, wiedz, że zależy od tego, czy zachowasz swoje stanowisko. Rób, co mówię albo będę zmuszony wszcząć postępowanie dyscyplinarne. Zrozumiano?

Jej głos był rozdrażniony, prawie jak u dziecka. – W porządku.

– Dobrze. Kiedy wejdziesz na jego konto, poszukaj wszystkiego, co niecodzienne. Pieniądze, których nie powinno tam być. Duże wpłaty lub wypłaty. Przelewy. Jeśli ma powiązane konta oszczędnościowe lub inwestycyjne, przyjrzyj się im. Mówimy o byłym więźniu, który pracował jako ochroniarz. Nie powinien mieć zbyt dużo pieniędzy. Jeśli ma, chcę wiedzieć, skąd pochodzą.

– Dobrze, Luke.

Zawahał się. – Jak idzie z tablicami rejestracyjnymi?

– Pracujemy tak szybko, jak tylko możemy – odpowiedziała. – Mamy nagrania z nocnych kamer na Piątej Alei i 96 ulicy, a także z Piątej Alei i 94 ulicy oraz kilka innych z sąsiedztwa. Tropimy 198 pojazdów, w tym 46 z wysokim priorytetem. Centrala powinna przysłać mi wstępny raport za jakieś piętnaście minut.

Luke zerknął na zegarek. Mieli coraz mniej czasu. – Świetnie, dobra robota. Będziemy tam najszybciej jak to możliwe.

– Luke?

– Tak?

– Mówią o tym we wszystkich wiadomościach. Mają tutaj trzy przekazy na żywo na wielkich tablicach. To dla nich najważniejszy temat.

Kiwnął głową. – Domyśliłem się.

Mówiła dalej: – Burmistrz ma wygłosić przemówienie o 6 rano. Wygląda na to, że poprosi wszystkich o pozostanie w domach.

– Wszystkich?

– Chce, żeby cały personel, który nie jest niezbędny, trzymał się z dala od Manhattanu. Wszyscy pracownicy biurowi. Ekipy sprzątające i sprzedawcy. Uczniowie i nauczyciele. Zamierza zasugerować, żeby pięć milionów ludzi wzięło dzień wolny.

Luke zakrył usta dłonią. Wziął oddech. – To powinno wpłynąć na morale – powiedział. – Jeśli wszyscy w Nowym Jorku zostaną w domach, terroryści mogą uderzyć po prostu w Filadelfię.