Loe raamatut: «Rzecz wyobraźni», lehekülg 17

Font:

III

To pierwszy element różny i taki, który pogłębia echo katastroficzne. Bo w sytuacji tego pokolenia brakuje ściany, która by je stłumiła, ściszyła. Która byłaby przeciwstawieniem pochodzącym bezpośrednio z lat pogardy.

Później nastała Polska Ludowa. Tamte roczniki robiły już literaturę, przyszłość, wytwarzały możliwości. Nawet najmłodsi pośród nich, na wysokich szczeblach ZMP402, w perspektywicznie nieograniczonych poematach widzieli przyszłość, zdobycze – tuż, tuż. Byle jeszcze kilka razy odśpiewać piosenkę: „My z ZMP, my z ZMP, my reakcji nie boimy się”. Te zaś roczniki były dopiero w szkole, inne perspektywy je otaczały, zwykły dzień prowincjonalny ojczyzny ludowej.

Otaczało to, co metaforycznie wypada nazwać – problemem glinianki. Glinianka zawsze istniała na wielkich przedmieściach fabrycznych, pomiędzy halami i u stóp hałd. Dla robotniczych dzieci stanowiła od pokoleń namiastkę morza i wakacji, dla matek utrapienie, bo łatwiej w niej utonąć niż w morzu. Jej brzegi dorosłym mężczyznom zastępowały kawiarnię ze stolikiem karcianym, a upartym optymistom – nurt Dunajca z pstrągiem i trocią. W Polsce Ludowej glinianka, nie przestając być faktem, stała się problemem.

Problemem nie tylko nie malejących, ale narastających dysproporcji między wielkimi referatami i zapowiedziami co do rychłej przyszłości budownictwa socjalizmu – rosnących w miarę, jak potrzeby codzienne człowieka, z tysiąca powodów, które nie pora, by je teraz analizować, były coraz bardziej zaniedbywane. Słowem, nowe przeciwieństwa rosnące między tymi referatami a doświadczeniem przydomowej glinianki. Jeżeli zaś byt urabia człowieka, co jest prawdą absolutną, więc i ten byt przygliniankowy sprawił, że referat i perspektywy to pokolenie szybko odłożyło między niegodne lektury baśnie. A miało być inaczej!

 
Miało być inaczej
miały być dnie
barwnością, promieniem
lecz ciężkie mgły legły
i pełzać musimy
twarzą przy ziemi
 
 
Miały być oczy szeroko otwarte
i rozbłyskane od śmiechu
lecz jak u starca zlepione powieki
zasłoniły dalekość
 
(Elektorowicz Miało być inaczej)

Ten wiersz jest naiwny i niedobry! Lecz od ankietowego dokumentu nie wymagajmy kaligrafii. Po nastaniu Polski Ludowej i nieoczekiwanych skutkach jej jako bytu – cóż działo się dalej?

Z kolei przyszło zagrożenie atomowe. Z kolei zimna wojna. Z kolei rozłupanie świata na takie dwie połowy, że niczym przy rozbitym jabłku, wydawało się, że już chyba nigdy się one nie zrosną. Wszystko to w świadomości opisywanej generacji wywołało skutki. Pisząc rok temu o debiucie Zbigniewa Herberta403 krzywiłem się na widoczne u tego jakże zdolnego poety ślady katastroficzne. Uważałem je za czkawkę i modę literacką. To było błędne mniemanie!

Zagrożenie atomowe, zimna wojna, rozłupanie globu przyszły dla opisywanych roczników w takim momencie ich osobistych życiorysów, że daje to dalszy składnik różny od pokolenia tużpowojennego. Przyszły w momencie kształtowania się ideowości, ustalania się pierwszych zarysów własnych przekonań filozoficznych i moralnych. W podobnym momencie ich własnych życiorysów dla generacji Żukrowskiego, Borowskiego, Różewicza przychodziła groza Oświęcimia. Lecz nie tylko ona. Czynna walka także, opór, partyzantka, wojna, gorzkie i drażniące, ale jakże męskie odurzenie wolnością w roku 1945. Niczym ów smak spirytusu z blaszanki po benzynie, o którym w jednym ze swoich wierszy żołnierskich wspomina Putrament404.

Nastając w tym momencie, stało się nie tylko jednym z wielu doświadczeń życia już ukształtowanego, biografii już gotowej, lecz prymamym doświadczeniem myślowym, immanentnym doświadczeniem politycznym. Mowa o pokoleniu tużpowojennym. Ich następców ogarnęła ponowna groza, kiedy myśmy już sobie powiadali z owym staruszkiem-ogrodnikiem z wiersza Miłosza405, że końca świata nie będzie, na pewno końca świata nie będzie, bo on podwiązuje pomidory. Dobrze, że nieustanny bieg ludzkiej biologii, nieustanne następstwo pokoleń pozwala, że nastają po staruszkach pomidorowych ci, których ogarnia prymarna groza!

 
Niech się cofną huragany światła
niech zgasną latarki nachylonych twarzy
i w czarną głąb niech wrócę
po stopniach słabnącego pulsu
w wieczne pojednanie przeszłego z niedoszłym
nicości ze zniszczonym
 
(Elektorowicz Narodzony)
 
Nasze domy
Nasz wielki dom świat
Szarpnięty w niebo kolosalnym wzbiciem upiornych budowli
o dachach w jonosferze
budowli unoszących całe miasta
z mieszkańcami rozprężonymi w gaz
 
(Czycz Budowanie)

Wiem, że te strofy pochodzą z Czechowicza406, z przedwojennego Miłosza, Zagórskiego407, że pochodzą też z Różewicza. W Tłach ich autor coraz to pokazuje patronów otwarcie, cytuje ich, dyskutuje z nimi (na przykład dyskusja z Miłosza Krainą poezji). Wyższych od nich wartości nie osiąga, Elektorowicz także. Skąd ów patronat? Echo katastroficzne, narodzone u tamtych poetów w określonych warunkach, w doświadczeniu zaś tych debiutantów pozbawione jakiejkolwiek przeciwwagi – objawia tendencję uniwersalną. Zagarnia przyszłość w postaci bezgranicznego pesymizmu, przeszłość zaś o wiele prościej – po prostu w postaci bezpośredniego wzoru literackiego, bezpośredniej wariacji na temat już istniejący.

Zapyta ktoś w tym miejscu, dlaczego ową przeciwwagą nie stają się przecież realne, nie będące fikcją jedynie, chociaż osiągane wciąż za cenę glinianki, namacalne fakty rozwoju społecznego w naszym kraju, poprawy przeciętnej stopy życiowej od lat przedwojennych, wzrostu produkcji etc. etc.? I tutaj wysunąć trzeba ostatnią właściwość owej generacji, także wobec tużpowojennej odmienną. Tamto pokolenie bodaj maturę na ogół miało w roku 1939. Nie chodzi mi o poziom kultury ogólnej jedynie, chociaż i ten odgrywa rolę. Rozmawiałem niedawno z pewnym młodym autorem, który naprawdę nie wiedział, kto to jest Kleopatra. A może się zgrywał?

To zaś pokolenie całkowicie wyrosło, ukształtowało się po roku 1945 i skalę porównawczą posiada tylko jedną: pomiędzy swoimi pragnieniami i marzeniami a rzeczywistą rzeczywistością naszego kraju. To skala najsurowsza z surowych i brutalną bywa, jeśli zawiedzioną i dotkniętą zostanie. Dlatego w ocenie przemian obiektywnych wprowadzanych przez marksistów nie bądźcie, przyjaciele-marksiści, czystymi idealistami, pamiętajcie, że nie słowa i możliwości urobiły tę generację, ale fakty i przeciwieństwa.

Kwiaty nad glinianką, metafizyka nad grobami rozstrzelanych. Moralność, której dowodów dostarczał nie minister z Warszawy, lecz bezkarny łapownik z przeciwka i cynik ideowy z odpowiednią legitymacją. Wiedza, która spływała z ust nauczyciela, jaki sam nie umiał ortograficznie pisać. Fakty i przeciwieństwa…

IV

Czy dwa te zbiory proponują jakieś wyjście? Cóż za górne i niewczesne pytanie. Literatura proponująca wyjścia, ta występuje na poziomie filozoficznym i wedle świadomości cywilizacyjnej – Manna408, Sartre'a409, Camusa410, Kafki411. Pauza – Gombrowicza412, Andrzejewskiego413. Dalsze liczne pauzy. Chodzi o kiełki, o to zaledwie, w jakim kierunku pod mocnym wiatrem marszczy się pierwszy wschodzący zasiew. Porównując jego drżenie z sąsiednimi pólkami literackimi, w danym klimacie, w danym kraju, można coś wyczytać o kierunku owych wichrów prymarnych.

Tła Czycza zdają się iść w kierunku wspólnym z niejednym młodym prozaikiem. Ta seria zawodów i przerażeń, od pierwszego rozstrzału masowego po bombę jądrową, prowadzi do cynicznego zgryzu i pozy na całkowitą niewiarę, której dalszym umownym oznaczeniem może być – psychika kombatancka. Szczególnego typu kombatanta, który nie uczestniczył w walce, lecz wszystkie zawody idących do cywila na siebie bierze. Psychika osobników zawiedzionych, zdemobilizowanych, przechowujących w sobie mętlik niechęci i mieszaninę troskliwie podtrzymywanych jadów. Przed hodowlą tego mętlika (na przykład zakończenie Adieu) stanowczo autora ostrzegam. Ta odmiana psychiki pogrobowców naiwnie się wyraża w całym zbiorze, w takim zaś tekście dają się uchwycić jej proste i pierwsze składniki:

 
Gdybym żył w roku 1883
mógłbym jeszcze rozmawiać z Norwidem
a w roku 1891 jeszcze z Rimbaudem
 
 
ale cóż bym mówił
 
 
Żyłem w roku 1945
i mógłbym jeszcze wtedy rozmawiać z Hitlerem
albo z Himmlerem lub
 
 
Ale co bym im powiedział
 
 
Moje słowa tego nie mogą unieść
są bezskrzydlate
od miłości do nienawiści
 
(„Gdybym żył…” )

Notatka owa ma być odpowiedzią na cytat z Norwida414: „A miłość moja, bracie, dwuskrzydlata, od uwielbienia do wzgardy”. Tylko na krótko i tylko dziecinnie można sądzić, że skrzydła uwielbienia i skrzydła wzgardy niedaleko niosą, że można się od nich wykpić sparodiowanym bełkotem transparentów festiwalowych i haseł wiecowych. Tylko na krótko. Więcej Norwida, nauczyciela historii i przywiązań stanowczych, ocen bez pardonu. Młody przyjacielu! Więcej Norwida.

Świat niestworzony Elektorowicza zdaje się zmierzać w inną stronę, w pewnej mierze obsadzoną przez Harasymowicza. Nie o poetyce myślę, w tym względzie nie ma najmniejszego podobieństwa. Lecz próbowałem niedawno dowieść (W krainie łagodności – smutno, „Życie Literackie” 1957, nr 33), jak dalece dla owego pokolenia – Harasymowicz to także jego uczestnik – próba sentymentalizmu jest w istocie obroną przed rozczarowaniem w imię prostych wartości i że próba to w istocie do przyjęcia możliwa. Trzebaż było zacytować Obronę sentymentu z omawianego zbioru.

 
Chciałbym
z okruszyn i drgnień
wznosić ściany
mielibyście dom
bezsilni, bezpłodni
ciemięgi i gapy
mielibyście dom
Wieczne służące
wieczne szwaczki niedosiężnych toalet
panny nadaremne
porzuceni starcy
mielibyście dom
[……….]
Chciałbym
westchnienia zebrać
w jeden wiatr
latałybyście
ptaki nielotne
zaczęłybyście grać
wszystkie fujary z Mościsk i trąby
i byłaby wielka muzyka.
i niewidomym zbędny byłby wzrok
 

Chociaż ironicznie i cynicznie przez dorosłe zęby strzyka Stanisław Czycz415, w podszewce swej duszy także jest sentymentalny (klasyczne dowody: Białe południe, Wasze wiary) i całe to strzykanie pochodzi z urazu zadanego prostym uczuciom i prostym ideom.

Przeto kończę zawołaniem: Bądźcie sentymentalni! Bądźcie sentymentalni na grozę świata, bądźcie sentymentalni i niepogodzeni. Jak na pewno sentymentalnymi byli ci warszawscy młodzieńcy z Matajawasławy, protestujący przeciwko radioaktywnemu doświadczeniu na muszkach, słusznie ku temu skłonni, by między losem swego pokolenia a muszek nie dostrzegać zasadniczej różnicy. A także nie wierzcie zawodowcom od polityki, miejcie własną politykę.

1957

III

Wola wymiernego kształtu

I

Miejsce na Ziemi Juliana Przybosia416 (1945) nie przypomina „wierszy zebranych”, jakie po pewnym okresie działalności poetyckiej dawali Tuwim417, Wierzyński418, Słonimski419 czy Iwaszkiewicz420. Nie tyle bowiem odtwarza drogę poetycką Przybosia, ile osiągnięty kanon jego poezji. Kanon, w imię którego droga ta ma być przekreślona w etapach dojścia, jakie dla Przybosia nie są już dzisiaj istotne.

„Utwory, które do zbioru nie weszły, skazuję na zapomnienie” – czytamy w przedsłowiu. Na zapomnienie zostały skazane przede wszystkim dwa pierwsze tomy Przybosia – Śruby (1925), Oburącz (1926). Z dwudziestu czterech wierszy tych zbiorków ostały się tylko strzępy: Dachy, Cieśle, Dynamo ze Śrub, Na budowie mostu na Wiśle i Lot Orlińskiego z Oburącz. Utwory zachowane również nie wszystkie weszły w swojej dawniejszej redakcji. Przykładem Na budowie mostu na Wiśle. Podobnej dyskwalifikacji uległ tom Sponad (1930).

Cykle późniejsze także nie zostały odtworzone w swoim porządku wydawania. Tomowi W głąb las (1932) daje poeta swoją aprobatę, lecz rozbija go i przemieszcza w czasie, podobnie jak Równanie serca (1938). Kiedy dodać, że zbiór zawiera ponadto nieznany dotąd cykl erotyczny Do ciebie o mnie – wypada rzec, że ta świadoma wola konstrukcji, która zawsze rządziła liryką Przybosia, zapanowała tym razem na temacie najszerszym – na całych latach dwudziestu jego poetyckiego pisarstwa.

Poeta ma do tego prawo. Krytykowi jednak, który ma ocenić zamknięty już „krąg poetyckiego doświadczenia” Przybosia, nie wolno temu prawu ulec, tym więcej że krąg ten bynajmniej nie jest wykreślony jednym, jedynym promieniem, jak pragnie go Przyboś widzieć. Składa się on z dwóch kół dosyć odmiennych – tylko ich dojrzały kanon czysto formalny, ich centrum kreślące nie ulega zmianie, natomiast długość promienia ujęta zostaje, ujrzymy to niżej, według odmiennych doświadczeń i wyników uczuciowych.

Najpierw określmy to centrum. Poezja Przybosia zbudowana jest na dwóch, najgrubiej biorąc, odmiennych założeniach. Wygląd tej poezji jest konstruktywny i intelektualny. Poeta nie pozwala liryzmowi wykraczać poza brzegi konstrukcji, której odczytanie dokonuje się przede wszystkim przez zrozumienie sensu, celu danego układu, a nie tyle jego jakości lirycznej. Lecz w ramie intelektualnej nie zawiera się u Przybosia treść intelektualistyczna, refleksja czy filozofowanie. Mieści się materiał, który musiałby prowadzić do wyników innych od tych, jakie daje Przyboś, gdyby już w swoim powzięciu nie ulegał obróbce przez tendencję pierwszą.

Tym materiałem jest bowiem obraz liryczny w jego wszelkim kształcie – od metafory po notatę opisową. Przegnana jest wypowiedź bezpośrednia, zarówno liryczna, jak refleksyjna. Wiadomo, że konsekwencją obrazu bywa zazwyczaj obrazowość, swoboda wizyjna czy przenikanie obrazów zagęszczonych w mowę symboliczną. Tymczasem od tej konsekwencji Przyboś stoi jak najdalej. Dlatego, ponieważ panuje nad nim imperatyw konstrukcji, ten, o którym poeta pisze w pełnym samowiedzy zdaniu: „Moje pisarstwo… osadziłem tyleż na nieobliczalnym wzruszeniu, ile na woli wymiernego kształtu”. Krytyk poprawić musi: przede wszystkim, głównie na tej woli.

Zatem: konstrukcja sensu o prawach dalej sięgających, aniżeli to bywa u innych poetów; miejsce obrazu więcej służebne i mniej samodzielne, aniżeli jego częsta obecność wskazuje. Do takiej poezji doszedł Przyboś po drodze, którą wbrew jego sugestiom odtworzyć musimy, dokonując przede wszystkim pewnej klasyfikacji służących mu ulubionych sposobów poetyckich.

II

Do rzędu obrazów, które najbardziej uderzają nieoswojonego czytelnika i stanowią podstawę łatwego naśladownictwa dla epigonów awangardy, należą takie konstrukcje:

 
turkot zajeżdża do uszu robotników, którzy
zarobiony dzień niosą na plecach.
 
(Na kołach)
 
Z mrowiska bezskrzydłych aut wyfrunie ich czysty pęd: aeroplan.
 
(Cztery strony)
 
Z miliona złożonych do modlitwy palców wzlatująca przestrzeń!
 
(Notre-Dame)

Na najdawniejszym etapie poetyckiej wędrówki, oprócz bezpośrednich haseł i zawołań, nowe obrazy pojawiały się tylko w takim opracowaniu słownym. Nie są one szczególnie znamienne dla Przybosia: ich źródło bije w stylu Peipera421. Są to obrazy tylko wiedziane, absolutnie niewyobrażalne, intelektualistyczne w swoim założeniu. W jakimś sensie, mimo dużej na ogół zwięzłości, posiadają charakter retoryczny. Ich przeciwieństwo stanowią układy takie:

 
błysk za błyskiem (zaświecają) wprawia w ciemność szyby
 
(Miastu votum)
 
samolot odrywa się od rzęs, ląduje jak łza jasno na widnokresie
 
(Eiffel)

Układy takie od razu w poezji awangardowej uderzały swoją nowatorską trafnością. Są one absolutnie widziane. Jeżeli patrzeć słusznie, bez nawyków poezji tradycyjnej czy wyobraźni kształconej na dawniejszym malarstwie, są to obrazy, które tylko w sposób nazwany przez poetę mogą być widziane. Ten jest szczebel najbardziej wiedziany i najdokładniej widziany obrazowania Przybosia. Między tymi krańcami rozłożyła się jego poezja.

Najpierw dokładniej o pierwszym z owych szczebli, skierowanym ku poetyckiej wiedzy o przedmiocie. Jesteśmy pod pomnikiem w chwili uroczystej:

 
Dachy – obłupione przez dozorców pasami na flagi,
ulice – wycelowane w pomnik,
waltornie wyryczały gromadę, capstrzyk stado wytupał,
chór —
i pode mną wzbił się dom – i stał nagły.
 
(Pomnik)

Jesteśmy w katedrze Notre-Dame:

 
– tam na kluczu sklepienia
drga zamknięty pęd strzał —
– I trwać pod hurgotem głazów szybujących coraz wyżej i wyżej,
aż je, nie skończone, nagły zawrót
stoczy ze szczytu
w dwie wieże, urwane dna.
Kto pomyślał tę przepaść i odrzucił ją w górę.
 
(Notre-Dame)

Rzeczywistość poetycka przełamuje tutaj w jakiś sposób „rzeczywistość rzeczywistą”, ale jedynie dzięki temu, że jest na swój sposób specjalny – wiedziana i powiedziana. Nie dlatego przełamuje, ażeby kiedykolwiek mogła być w tym kształcie ujrzana bez urabiającej i wstępnej pracy.

Ściany katedry rosną, tutaj spadają w przepaść bezdenną. Powstaje sugestia obrazowa strzelistości nie znającej kresu i zarazem – odwrotnie skierowanej niż w praktycznym doświadczeniu. Sugestia jednocześnie, że tylko człowiek jako dziełu rąk swoich, a nie żaden podmiot metafizyczny nadał polot gotykowi. Takie widzenie gotyku jest laickie. I towarzyszą mu słowa Przybosia-teoretyka: „Pięknem jest to, co mogę”. Człowiek średniowieczny „mógł” katedry gotyckie.

Wszystko to wywodzi się wszakże z wiedzy o przedmiocie widzianym, a nie tyle z jego oglądu nagłego i olśniewającego. Właściwa droga Przybosia jest inna: prowadzi do jak najściślejszej współpracy między wiedzą poety a jego okiem. Droga to czy też most pomiędzy tym, co o danym zjawisku można wiedzieć, a tym, co naprawdę daje się ujrzeć. Od baroku słów wiedzie do oszczędnej wizji rzeczy. Każdy przyzna, że najbardziej znamienne dla Przybosia są układy tego typu:

 
Cały dzień budowali betonując dal.
Cegłę dokładali do cegły,
cegłę dokładali jak do ognia do cegły,
cegłę czerwono na cegle
zapalali,
wrzał w kubłach z wapnem rozżarzony do białości skwar,
 
 
z muru strzelił krwawy płomyk: chorągiewka!
 
(Obmurowani)
 
Pęd jaśniał krzesząc ziemię spod kół,
i wzmagał się i rozlegał się pośpiesznie
Leman,
rozpłaszczona błyskawica
urywana zgłuszonymi gromami gór.
Gwizd zapalił łunę na wietrze —
zgasił.
 
(Gwiazda)

Jeżeli sprawcą poezji jest zawsze człowiek naiwny, tzn. człowiek, który nie przestaje się dziwić światu i zdziwienie swoje przekłada na mowę, jeżeli jest nim człowiek, który uparcie pragnie wiedzieć, co ujrzał naprawdę – to na tym torze sztuki Przybosia osiągnął on jedno z najpiękniejszych swych wcieleń w międzywojennej poezji polskiej. Bo w tekstach podobnych, a to jest kanon poezji Przybosia, u kresu wiedzy poetyckiej, jaka je zorganizowała, napotykamy wzruszające i proste zjawisko: jeżeli poniechamy wszelkiej wiedzy skądinąd nam danej o budowanym domu, o mijanym jeziorze górskim, jeżeli zdamy się na samo świadectwo oczu, naiwnie i radośnie patrzących na jaskrawą czerwień wznoszonej budowli, jeśli zdamy się na splątane świadectwo zmysłów w pędzącym pociągu – nie możemy widzieć i odczuwać inaczej, aniżeli tego uczy poeta. Pęd przestaje być pojęciem, a działa fizycznie; fizyczny kształt gór staje się tylko dźwiękiem, gromem i echem skał słyszanych z pędzącego pociągu.

III

To skłócenie pozorne wskazuje na dalszą jeszcze cechę wyobraźni Przybosia. Obraz w jego liryce dlatego mógł osiągnąć tak wielokrotny sens, ponieważ rozbity został jego charakter nieruchomy i opisowy. W postępowaniu poetyckim Przybosia widzę analogię zupełną z tym pomnożeniem możliwości wizualnych człowieka, jakiego dostarczyła technika współczesna. Obraz w dawniejszej poezji jest jak sztaluga malarska albo obiektyw nieruchomy: oglądany bywa z jednego tylko stanowiska. Pejzażysta na sztaludze nie może dać obrazu w ruchu; może zmienić swoją pozycję, ale wówczas da inny obraz, tak samo znieruchomiały. Dopiero kamera filmowa rozbiła tę statyczność obrazu, stwarzając perspektywy niedostępne dawniejszej sztuce: obraz stający się, koń stwarzany nie pędem własnym, lecz pędem nadbiegającej ku niemu kamery, bieg ujrzany spod stóp biegaczy itd. Kamera filmowa przesunęła podmioty ruchu w obrazach i skutkiem tego stworzyła podmioty niedostępne obserwacji naiwno-realistycznej.

Całkowitą tego analogię dostrzegam w poezji Przybosia. W podobny sposób rozbija on stosunki sprawcze w świecie fizycznym na stosunki całkiem nowe: obraz jest u niego bądź funkcją przestrzeni, która go wydziela, bądź człowieka, który go stwarza działaniem i ruchem swoim. Brzoza jest jedynym ramieniem ocalałej po bitwie przestrzeni (Oczy zabitych); latarnie wychodzą same z bram (Wieczór); parowóz rozchyla wzdłuż toru pola (Król-Huta – Wisła); i tak dalej, wciąż i konsekwentnie.

Taka metoda właściwa jest wszelkiej fantastyce. Stąd wielu utworom Przybosia nie brak urzekającej fantastyki, ale nie ona stanowi cel i zaród tego postępowania. Sprawcą bowiem takich przemian nie staje się magiczno-naiwne zapatrzenie w świat, w którym wszystko może być wszystkim, ta wieczna zasada fantastyki, ale sprawcą jest właśnie człowiek. Jest przekonanie poetyckie o jego niesamowitej sile, metaforyczna zdolność dokonywania dzieł niedostępnych mu w rzeczywistości realnej. „W tej chwili, gdy się stopa oderwie od ziemi i w przód przenosi, powstaje przestrzeń” – te słowa Stefana Flukowskiego422 mógłby powiedzieć Przyboś, są bowiem wyrazem wspólnej nowatorom metody. (Por. W. Kubacki423Poezja Flukowskiego, „Marchołt”, r. II, z. 4. )

 
Od stóp idących świat się zagęszczał i krzewił
do nieprzebytej głuszy, skąd łąka zamierzchła
uchodziła do dolin.
 
(Drzewiej)

Rola człowieka w powstawaniu nowej rzeczywistości poetyckiej osiąga wymiary jeszcze rozleglejsze aniżeli to wynikanie drogi z chodu. W centrum tego obrazowania jawi się u Przybosia człowiek-cyklop, człowiek zdolny do dzieł metaforycznych, na które nie stać go w świecie rzeczywistym. Ten, żeby tak rzec, cyklopi moment liryki Przybosia łączy się ściśle z analizowanym poprzednio rozbijaniem stosunków sprawczych w świecie i staje się świadectwem mocy kulturalnej człowieka, dowodem zaufania w jego siły twórcze. Zobaczymy, w jak charakterystyczny sposób zniknie on w czasie wojny.

Człowiek chwyta za krawędź horyzontu i ściąga nowy krajobraz (Spotkanie). W gniewie ramieniem zrywa most (Z błyskawic). Oczy dzierżą zjazd, by nie runął (Istnieć). Poeta dotykiem ustala zieleń, oczyma wyprowadza kształty (Ląd). Ba, nawet echo nie jest u niego czymś biernym, lecz stwarzającym: „zadyszany za wołami głuchy pastuch wyhukał rozdół” Echo). Dewizą tego postępowania mogłaby być strofa:

 
Wieszcz rąk, robotnik dumy, wywyższam się spojrzeniem
pod gwiazdy, ucisk gwiazd prawe ramię mi żłobi,
niebo nawisło hełmem, niebo porywam na ciemię,
i noc, wzniesioną z gwiazd, podnoszę na sobie.
 
(Gwiazdy)

Ten moment cyklopi, znamienny dla poety, równie dostępny jest teoretykowi. „Pięknem jest to, co mogę – rozpoczyna Przyboś, sam to podkreśla i kontynuuje – góra była dawniej piękną dlatego, że zadarłszy do nieba oczy, miałem złudzenie, iż jestem wyższy o jej szczyt. Góra jest teraz piękną dlatego, że mogę ją zdobyć, jeśli jestem turystą; że mogę ją przebić tunelem, jeśli jestem inżynierem; że mogę na niej zarobić, jeśli jestem właścicielem schroniska; jest piękną dlatego, że mam świadomość tej jej roli twórczej w stosunku do turysty, inżyniera, hotelarza… i że na świadomości tej mogę oprzeć budowę poematu, jeśli jestem poetą” (Człowiek nad przyrodą, „Zwrotnica” 1926, nr 6).

Piękno w tym ujęciu rośnie i zmienia się w miarę, jak rośnie i zmienia się aktywność techniczna i cywilizacyjna człowieka, nie jakaś czysto duchowa jego aktywność. Człowiek współczesny „może” więcej i „może” inaczej niż człowiek średniowieczny, dlatego innym staje się służące mu i przez niego wytwarzane piękno.

402.ZMP – Związek Młodzieży Polskiej, polityczna organizacja młodzieżowa funkcjonująca w latach 1948–1957, wspierająca władze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. [przypis edytorski]
403.Herbert, Zbigniew (1924–1998) – poeta, eseista i dramaturg, często odwołujący się do elementów kultury antycznej i tradycji malarskiej, autor m. in. rozciągniętego między kilka książek poetyckich cyklu Pan Cogito. [przypis edytorski]
404.Putrament, Jerzy (1910–1986) – prozaik, poeta, członek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. [przypis edytorski]
405.Miłosz, Czesław (1911–2004) – poeta, prozaik, eseista i tłumacz, przed wojną związany z wileńską grupą poetycką „Żagary” i reprezentant katastrofizmu, emigrant w latach 1951–1993, laureat Nagrody Nobla w roku 1980. [przypis edytorski]
406.Czechowicz, Józef (1903–1939) – poeta, przedstawiciel tzw. II awangardy, reprezentant katastrofizmu, redaktor pisma literackiego „Reflektor” oraz pism dla dzieci „Płomyk” i „Płomyczek”. [przypis edytorski]
407.Zagórski, Jerzy (1907–1984) – poeta i prozaik, wraz z Czesławem Miłoszem współtwórca przedwojennej grupy poetyckiej Żagary. [przypis edytorski]
408.Mann, Tomasz (1875–1955) – niemiecki prozaik, laureat Nagrody Nobla w roku 1929, autor m. in powieści Czarodziejska góra (1924) i Doktor Faustus (1947). [przypis edytorski]
409.Sartre, Jean-Paul (1905–1980) – francuski filozof, powieściopisarz i dramaturg, przedstawiciel egzystencjalizmu; w roku 1964 odmówił przyjęcie literackiej Nagrody Nobla. [przypis edytorski]
410.Camus, Albert (1913–1960) – francuski prozaik i eseista, przedstawiciel egzystencjalizmu, laureat Nagrody Nobla (1957), autor powieści Dżuma i Obcy. [przypis edytorski]
411.Kafka, Franz (1883–1924) – piszący po niemiecku autor z Pragi czeskiej, tworzący pesymistyczne, naznaczone przemocą i anonimową presją wizje świata i człowieka w powieściach takich jak Proces czy Zamek. [przypis edytorski]
412.Gombrowicz, Witold (1904–1969) – pisarz i dramaturg, autor powieści Ferdydurke i Trans-atlantyk, dramatu Ślub oraz Dzienników. Charakterystyczna była dla niego przekorna pochwała niedojrzałości oraz zwrócenie uwagi na rolę narzuconej zewnątrz formy („gęby”) w kontaktach międzyludzkich. [przypis edytorski]
413.Andrzejewski, Jerzy (1909–1983) – prozaik i publicysta, autor m. in. powieści Popiół i diament oraz Miazga. Opozycjonista, współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników. [przypis edytorski]
414.Norwid, Cyprian Kamil (1821–1883) – poeta, dramatopisarz, prozaik, tworzył także grafiki i obrazy. Twórczość Norwida, początkowo niedoceniana, na nowo została odkryta przez Miriama Przesmyckiego i udostępniana drukiem od roku 1901. Uznawany za jednego z czterech największych twórców doby romantyzmu. Dzieła: cykl liryków Vade-mecum, Promethidion. Rzecz w dwóch dialogach z epilogiem, Ad leones!, Pierścień Wielkiej Damy, czyli Ex-machina Durejko. [przypis edytorski]
415.Czycz, Stanisław (1929–1996) – poeta i prozaik, tworzący katastroficzno-wizyjne wiersze i prozę o skomplikowanej, chaotycznej składni. [przypis edytorski]
416.Przyboś, Julian (1901–1970) – poeta, eseista, przedstawiciel awangardy; awangardową poetykę łączył z tematem pracy, a w późniejszym okresie – także z motywami wiejskimi. [przypis edytorski]
417.Tuwim, Julian (1894–1953) – polski poeta, pisarz, satyryk, tłumacz poezji ros., fr. i niem. W dwudziestoleciu międzywojennym był jedną z najpopularniejszych postaci świata literackiego; współzałożyciel kabaretu Pikador i grupy poetyckiej Skamander, blisko związany z „Wiadomościami Literackimi”. W latach 1939–1946 na emigracji, m. in. w Rio de Janeiro. [przypis edytorski]
418.Wierzyński, Kazimierz (1894–1969) – poeta, współzałożyciel grupy poetyckiej Skamander, od 1939 na emigracji. [przypis edytorski]
419.Słonimski, Antoni (1895–1976) – polski poeta, satyryk, felietonista i krytyk teatralny. Współtworzył kabaret literacki Pikador i grupę poetycką Skamander. W międzywojniu współpracował z „Wiadomościami Literackimi”. Wiele kabaretów (m.in. kabarety Czarny Kot, Qui Pro Quo, Cyrulik Warszawski) korzystało z jego tekstów satyrycznych. [przypis edytorski]
420.Iwaszkiewicz, Jarosław (1894–1980) – poeta, prozaik, dramaturg, eseista, współautor libretta do opery Karola Szymanowskiego Król Roger; przed wojną jeden z założycieli grupy poetyckiej Skamander, po wojnie wieloletni prezes Związku Literatów Polskich. [przypis edytorski]
421.Peiper, Tadeusz (1891–1969) – poeta, krytyk i teoretyk sztuki, przedstawiciel awangardy, redaktor czasopisma „Zwrotnica”, twórca koncepcji „zdania rozkwitającego”. [przypis edytorski]
422.Flukowski, Stefan (1902–1972) – pisarz i poeta, związany z grupą literacką Kwadryga, przedstawiciel surrealizmu. [przypis edytorski]
423.Kubacki, Wacław (1907–1992) – krytyk i historyk literatury. [przypis edytorski]