Loe raamatut: «Ogniem i mieczem, tom drugi», lehekülg 11

Font:

Rozdział XIV

Na koniec zabrzmiało Te Deum laudamus496 w warszawskiej katedrze i „pan siadł na majestacie”, huczały działa, biły dzwony – i otucha poczęła wstępować we wszystkie serca. Przecie minął już czas bezkrólewia, czas zawichrzeń i niepokojów, tym straszniejszy dla Rzeczypospolitej, iż przypadł w chwilach powszechnej klęski. Ci, co drżeli na myśl grożących niebezpieczeństw, teraz, gdy elekcja odbyła się nad podziw zgodnie, odetchnęli głęboko. Wielom497 zdawało się, iż bezprzykładna wojna domowa minęła już raz na zawsze i że nowo obranemu panu pozostaje tylko sąd nad winnymi. Jakoż nadzieję tę podtrzymywało i zachowanie się samego Chmielnickiego. Kozacy pod Zamościem, szturmując zaciekle do zamku, głośno jednak oświadczali się za Janem Kazimierzem498. Chmielnicki słał przez księdza Huncla Mokrskiego listy pełne poddańczej wierności, a przez innych posłańców pokorne prośby o łaskę dla siebie i wojska zaporoskiego. Wiedziano też, że król, zgodnie z polityką kanclerza Ossolińskiego, pragnie znaczne Kozakom poczynić ustępstwa. Jak niegdyś przed piławiecką klęską499 wojna, tak teraz pokój był na wszystkich ustach. Spodziewano się, że po tylu klęskach Rzeczpospolita odetchnie i pod nowym panowaniem ze wszystkich ran się wygoi.

Nareszcie wyjechał Śmiarowski z listem królewskim do Chmielnickiego i wkrótce rozeszła się wieść radosna, że Kozacy ustępują spod Zamościa, ustępują aż na Ukrainę, gdzie spokojnie czekać będą rozkazów królewskich i komisji, która rozpatrzeniem ich krzywd ma się zająć. Zdawało się, że po burzy tęcza siedmiobarwna zawisła nad krajem, zwiastująca ciszę i pogodę.

Nie brakło wprawdzie niepomyślnych wróżb i przepowiedni, ale wobec pomyślnej rzeczywistości nie przywiązywano do nich wagi. Król pojechał do Częstochowy, by naprzód opiekunce boskiej za wybór podziękować i pod opiekę dalszą się oddać, a następnie do Krakowa na koronację. Za nim pociągnęli dygnitarze, Warszawa opustoszała, zostali w niej tylko exules500 z Rusi, którzy do swych zrujnowanych fortun wracać jeszcze nie śmieli lub też nie mieli po co.

Książę Jeremi, jako senator Rzeczypospolitej, musiał udać się z królem, Wołodyjowski zaś i Zagłoba na czele jednej chorągwi dragońskiej pociągnęli śpiesznymi pochodami do Zamościa, by Skrzetuskiemu szczęśliwą nowinę o przygodzie Bohunowej zwiastować, a następnie razem na poszukiwanie kniaziówny wyruszyć.

Pan Zagłoba opuszczał Warszawę nie bez pewnego żalu, bo w tym niezmiernym zjeździe szlachty, w gwarze elekcyjnym, w ciągłych hulankach i burdach na współkę z Wołodyjowskim czynionych było mu tak dobrze, jak rybie w morzu. Ale pocieszał się myślą, że wraca do życia czynnego, do poszukiwań, przygód i fortelów, których obiecywał sobie nie skąpić, a zresztą miał on swoją opinię o niebezpieczeństwach stołecznych, którą w następujący sposób Wołodyjowskiemu wyłuszczał:

– Prawda jest, panie Michale – mówił – że dokonaliśmy wielkich rzeczy w Warszawie, ale broń Boże dłuższego pobytu, tak, mówię ci, zniewieścielibyśmy jako ów sławny Kartagińczyk, którego słodkość aury w Kapui501 ze szczętem zdebilitowała502. A najgorsze ze wszystkiego białogłowy. One każdego do zguby doprowadzą, bo to sobie zauważ, że nie masz nic zdradliwszego nad niewiastę. Człowiek się starzeje, ale go jeszcze ciągną…

– Et, dałbyś waćpan pokój! – przerwał Wołodyjowski.

– Sam ja to sobie często powtarzam, bo czas by był się ustatkować – jeno krew mam jeszcze zbyt gorącą. W tobie jest więcej flegmy, a we mnie sama cholera503. Ale mniejsza z tym. Zaczniemy teraz inne życie. Już też, bywało, przykrzyło mi się nieraz bez wojny. Chorągiewkę mamy dobrze okrytą, a tam, pod Zamościem, dokazują jeszcze kupy swawolne504, to się z nimi, idąc po kniaziównę, zabawimy. Obaczymy też i Skrzetuskiego, i tego wielkoluda, tego żurawia litewskiego, tę tykę chmielową, pana Longina, bośmy go też siła505 czasu nie widzieli.

– Waćpan tęsknisz po nim, a jak go widzisz, to spokoju mu nie dajesz.

– Bo co się odezwie, to tak jakby twój koń ogonem ruszył; a ciągnie każde słowo jak szewc skórę. Wszystko u niego w siłę poszło, nie w głowę. Jak kogo weźmie w ramiona, to mu żebra przez skórę powyciska, nie masz zaś takowego dziecka w Rzeczypospolitej, które by go najsnadniej506 na hak przywieść507 nie mogło. Słychanaż to rzecz, żeby człek takiej fortuny taki był hebes508?

– Zaś on naprawdę ma taką fortunę?

– On? Jakem go poznał, trzos miał taki wypchany, że się opasać nim nie mógł, i tak go nosił, jako wędzoną kiełbasę. Można było nim jak kijem machać, ani się zgiął. Sam mnie mówił, ile ma wsiów509: Myszykiszki, Psikiszki, Pigwiszki, Syruciany, Ciapuciany, Kapuściany (raczej Kapuścianą – ale głowę), Bałtupie – kto by tam pamiętał te wszystkie pogańskie nazwy! Z pół powiatu do niego należy. Wielki to u boćwinków510 ród, Podbipiętowie.

– A nie koloryzujesz waść trocha o owych majętnościach?

– Ja nie koloryzuję, bo powtarzam to, com od niego słyszał, a on przecie póki żyje, nie zełgał, bo zresztą i na to za głupi.

– No, to będzie Anusia panią całą gębą! Ale co o nim waćpan mówisz, że głupi, na to się żadną miarą zgodzić nie mogę. Stateczny to mąż i tak roztropny, że w potrzebie nikt lepszej rady nie udzieli… a że nie frant511, to trudno. Nie każdemu dał Pan Bóg tak obrotny język jak waści. Co tu gadać! Wielki to rycerz i najzacniejszy człowiek, a dowód: że waćpan sam go miłujesz i rad go ujrzysz.

– Skaranie z nim boże! – mruknął Zagłoba. – Dlategom tylko rad, że mu będę panną Anną przypiekał.

– Tego ja waćpanu czynić nie radzę, bo to jest rzecz niebezpieczna… Jego choćby do rany przyłożyć, ale w takowym terminie pewnie by stracił cierpliwość.

– Niechby stracił! Uszy bym mu obciął jak panu Duńczewskiemu.

– Daj no waćpan pokój. Nieprzyjacielowi nie życzyłbym próbować.

– No, no, niech go jeno obaczę!

Życzenie to pana Zagłoby spełniło się prędzej, niż myślał. Dojechawszy do Końskowoli, postanowił Wołodyjowski zatrzymać się na odpoczynek, bo konie były już mocno zdrożone. Któż więc opisze zdziwienie obydwóch przyjaciół, gdy wszedłszy do ciemnej sieni zajazdu, w pierwszym spotkanym szlachcicu rozpoznali pana Podbipiętę.

– Jakże się waszmość masz! Siła512 czasu! Siła czasu! – wołał Zagłoba. – A że cię to Kozacy nie usiekli w Zamościu!

Pan Podbipięta brał z kolei obydwóch w ramiona i obcałowywał po policzkach.

– Oto żeśmy się spotkali, co? – powtarzał z radością.

– Gdzie jedziesz? – pytał Wołodyjowski.

– Do Warszawy, do księcia pana.

– Księcia nie ma w Warszawie. Pojechał do Krakowa z królem jegomością, przed którym ma nieść jabłko na koronacji.

– A mnie pan Weyher do Warszawy wyprawił z listem i z zapytaniem, gdzie książęce regimenta mają iść, bo już, chwalić Boga, w Zamościu niepotrzebne.

– To i nie potrzebujesz nigdzie jechać, bo my wieziemy ordynanse513.

Pan Longinus zasępił się, bo z duszy życzył sobie dotrzeć do księcia, zobaczyć dwór i szczególniej jedną małą osóbkę na tym dworze.

Zagłoba począł mrugać znacząco na Wołodyjowskiego.

– A taki do Krakowa pojadę – rzekł po chwili namysłu Litwin. – Kazali mnie list oddać, to oddam.

– Chodźmy do izby, każemy sobie piwa zagrzać – rzekł Zagłoba.

– A wy gdzie jedziecie? – pytał po drodze Longinus.

– Do Zamościa, do Skrzetuskiego.

– Porucznika nie ma w Zamościu.

– Masz babo placek! Gdzież on jest?

– Koło Choroszczyna gdzieś, gromi kupy swawolne514. Chmielnicki cofnął się, ale jego pułkownicy po drodze palą, rabują i ścinają. Na tych starosta wałecki odkomenderował pana Jakuba Regowskiego, żeby ich znosił…

– I Skrzetuski jest z nim także?

– Takoż. Ale oni osobno chodzą, bo wielkie są między nimi emulacje515, o których waszmościom później opowiem.

Tymczasem weszli do izby. Zagłoba kazał zagrzać trzy garnce piwa, po czym zbliżywszy się do stołu, za którym Wołodyjowski z panem Longinem już zasiedli, rzekł:

– Bo waćpan, panie Podbipięta, nie wiesz największej i szczęśliwej nowiny, żeśmy z panem Michałem Bohuna na śmierć usiekli.

Litwin aż się z ławy podniósł.

– Braciaż wy rodzeni, możeż to być?

– Jak nas tu żywych widzisz.

– I wy jego we dwóch usiekli?

– Tak jest.

– Oto nowina! A Boże, Boże! – mówił Litwin plasnąwszy w dłonie. – Mówisz waćpan: we dwóch! Jak to we dwóch?

– Bom go naprzód przez fortele do tego doprowadził, że nas wyzwał – rozumiesz wasze? – po czym pan Michał pierwszy stanął i tak go, mówię waści, pokrajał jak wielkanocne prosię, rozebrał go jak pieczonego kapłona – rozumiesz wasze?

– To waść drugi nie stawał?

– No, patrzcie się! – rzekł Zagłoba. – Widzę, że waść musiałeś sobie krew puszczać i ze słabości na umyśle szwankujesz. Rozumiałżeś, że będę z trupem stawał albo że leżącego już będę docinał?

– Bo mówiłeś waść, żeście go we dwóch usiekli.

Pan Zagłoba ramionami ruszył.

– Świętej cierpliwości z tym człowiekiem! Panie Michale, zali516 nie obydwóch nas Bohun wyzwał?

– Tak jest – rzecze Wołodyjowski.

– Pojąłeś waść teraz?

– Niech i tak będzie – odparł Longinus. – To pan Skrzetuski szukał Bohuna pod Zamościem, a jego tam już nie było.

– Jak to go Skrzetuski szukał?

– Muszę już, jak widzę, wszystko ab ovo517 waćpanom opowiedzieć, właśnie tak, jak się odbyło – rzekł pan Longinus. – Zostaliśmy tedy, jak wiecie, w Zamościu, a wy ruszyliście do Warszawy. Na Kozaków nie czekaliśmy zbyt długo. Przyszły ich chmary nieprzejrzane spode Lwowa, że okiem wszystkich z murów nie objąłeś. Ale nasz książę tak Zamość opatrzył, że byliby pod nim dwa lata stali. Myśleliśmy, że nie będą wcale szturmowali i wielki był z tego powodu między nami smutek, bo każdy sobie rozkosze z ich klęski obiecywał, a że byli z nimi i Tatarzy, więc ja także miałem nadzieję, że mnie Pan Bóg miłosierny da moje trzy głowy…

– Proś go waćpan o jedną, proś o jedną, a dobrą – przerwał Zagłoba.

– A waćpan zawsze taki sam!… słuchać hadko518 – rzekł Litwin. – Myśleliśmy tedy, że nie będą szturmowali, oni tymczasem, jako to szaleni w swej zatwardziałości, zaraz wzięli się do budowania machin, a potem nuż szturmować! Pokazało się później, że Chmielnicki sam nie chciał, ale Czarnota, ich oboźny, wziął na niego napadać i mówić, że to go tchórz obleciał – że już z Lachami myśli się bratać – więc Chmielnicki pozwolił i pierwszego Czarnotę posłał. Co się działo, braciaszki, tego ja wam nie wypowiem. Świata zza dymu i zza ognia nie było widać. Poszli z początku odważnie, zasypali fosę, darli się na mury; aleśmy im tak przygrzeli, że potem i od murów, i od własnych machin pouciekali; dopiero wypadliśmy za nimi w cztery chorągwie i narżnęliśmy jak bydła.

Wołodyjowski zatarł ręce.

– Uch! żałuję, żem nie był na tym festynie – wykrzyknął z uniesieniem.

– I ja byłbym się tam przydał – rzekł ze spokojną pewnością Zagłoba.

– A już wtedy najwięcej dokazywali pan Skrzetuski i pan Jakub Regowski – mówił dalej Litwin – obaj wielcy kawalerowie, ale zgoła sobie nieprzyjaźni. Zwłaszcza pan Regowski krzywił się na Skrzetuskiego i byłby niezawodnie szukał okazji, gdyby nie to, że pan Weyher pod gardłem zabronił pojedynków. Nie rozumieliśmy z początku, o co panu Regowskiemu chodzi, aż i wyszło na wierzch, że to krewny pana Łaszcza519, którego książę z powodu pana Skrzetuskiego, jak pamiętacie, z obozu wypędził. Stąd złość w Regowskim do księcia, do nas wszystkich, a zwłaszcza do porucznika, stąd i emulacja między nimi, która obu w tym oblężeniu wielką sławą okryła, bo się jeden nad drugiego wysadzał. Obaj byli pierwsi i na murach, i w wycieczkach, aż wreszcie sprzykrzyło się Chmielnickiemu szturmować i regularne rozpoczął oblężenie, nie zaniedbując przy tym i fortelów, które by go do zdobycia miasta mogły doprowadzić.

– Tyle samo on albo i więcej ufa w chytrość! – rzekł Zagłoba.

– Szalony człowiek, a przy tym i obscurus520 – mówił dalej Podbipięta – sądził, że pan Weyher jest Niemiec, widać nie słyszał o wojewodach pomorskich tego nazwiska, bo napisał list, chcąc starostę do zdrady namówić, jako cudzoziemca i jurgieltnika521… Dopieroż mu pan Weyher odpisał, co zacz jest i jako się źle z pokusą do niego wybrał. Ten list, żeby to pokazać lepiej swój walor, chciał koniecznie starosta przez kogoś znaczniejszego, nie przez trębacza wysłać, a że to się jak na zgubę między tak dzikie bestie idzie, nie było chętnych między towarzystwem. Inni się też na godność oglądali, więc ja się podjąłem – i tu słuchajcie, bo co najciekawsze, to się dopiero zaczyna.

– Słuchamy pilnie – rzekli dwaj przyjaciele.

– Pojechałem tedy i zastałem hetmana pijanego. Przyjął mnie jadowicie, zwłaszcza gdy list przeczytał, i buławą groził – a ja polecając pokornie duszę Bogu, tak sobie wszystko myślałem: już też jeśli mnie tknie, tak mu pięścią głowę rozbiję. Co było robić, braciaszki kochane – co?

– Zacnie to było ze strony waćpana tak myśleć – rzekł z pewnym rozrzewnieniem Zagłoba.

– Ale go pułkownicy mitygowali i drogę mu do mnie zagradzali – mówił pan Longinus – a najbardziej jeden młody, tak śmiały, że go wpół brał i odciągał mówiąc: „Nie pójdziesz, bat'ku522, upiłeś się.” Patrzę ja, kto mnie tak broni, i dziwię się jego śmiałości, że taki z Chmielnickim konfident – aż to Bohun.

– Bohun? – wykrzyknęli Wołodyjowski i Zagłoba.

– Tak jest. Poznałem go, bom go w Rozłogach widział – i on mnie takoż. Słyszę, mówi do Chmielnickiego: „To mój znajomy.” A Chmielnicki, jako to prędka u pijaków rezolucja, odpowiada: „Kiedy on twój znajomy, synku, tak dać jemu pięćdziesiąt talarów, a ja dam respons523.” I dał mi respons, a co do talarów, rzekłem, by bestii nie drażnić, żeby je dla hajduków schował, bo nie moda towarzyszowi524 musztuluków525 brać. Odprawili mnie z namiotu dość uczciwie, ale ledwom wyszedł, przychodzi do mnie Bohun: „My się w Rozłogach widzieli” – mówi. „Tak jest (rzekę), jenom się wtedy nie spodziewał, braciaszku, że cię w tym obozie ujrzę.” – A on na to: „Nie własna wola, ale nieszczęście zagnało!” W rozmowie powiedziałem mu, jakeśmy to jego za Jarmolińcami526 pobili. „Jam nie wiedział, z kim mam do czynienia (rzekł mi na to), i w rękę byłem zacięty, a ludzi miałem do niczego, bo myśleli, że to sam kniaź Jarema ich bije.” – „I myśmy nie wiedzieli (powiadam), bo żeby pan Skrzetuski wiedział, że to ty, tedyby jeden z was już nie żył.”

– Pewnie by tak było, ale cóż on na to? – pytał Wołodyjowski.

– Zalterował się mocno i odwrócił rozmowę. Opowiadał mi, jako Krzywonos527 wysłał go z listami do Chmielnickiego pod Lwów, żeby wczasu trochę zażył, a Chmielnicki nie chciał go na powrót odesłać, bo go zamyślał do innych posyłek użyć, jako mającego prezencję. Na koniec pyta: „Gdzie pan Skrzetuski?” – a gdym mu powiedział, że w Zamościu, rzekł: „To się może spotkamy” – i z tym go pożegnałem.

– Już zgaduję, że go zaraz potem Chmielnicki wysłał do Warszawy – mówił Zagłoba.

– Tak jest, ale czekajże waćpan. Wróciłem tedy do fortecy i zdałem sprawę panu Weyherowi z poselstwa. Była już późna noc. Nazajutrz dzień znowu szturm, jeszcze zajadlejszy niż pierwszy. Nie miałem czasu widzieć się z panem Skrzetuskim, dopiero trzeciego dnia mówię mu, żem Bohuna widział i z nim mówił. A było przy tym siła528 oficerów i z nimi pan Regowski. Ten zasłyszawszy rzecze z przekąsem: „Wiem ja, że tam o pannę chodzi; jeśli waszmość taki rycerz, jak sława niesie, to masz Bohuna: wyzwij go na rękę, a już bądź pewien, że ci ten zabijaka nie odmówi. Będziem mieli z murów piękny prospectus529. Ale o was, wiśniowiecczykach, więcej (powiada) mówią, niż jest.” Na to pan Skrzetuski jak spojrzy na pana Regowskiego – jakby go kto z nóg ściął! „Tak waćpan radzisz? (spyta) a dobrze! Nie wiem jeno, czybyś waszmość, który naszej cnocie przymawiasz, miał odwagę pójść między czerń wyzwać ode mnie Bohuna.” A Regowski: „Odwagę mam, alem waszmości ni swat, ni brat – nie pójdę.” Dopieroż inni w śmiech z pana Regowskiego.

„O! (prawią) małyś teraz, a jak o cudzą skórę chodziło, toś był wielki!” Więc Regowski, jako to ambitna sztuka, wziął na kieł i podjął się. Nazajutrz dzień poszedł z wyzwaniem – ale już Bohuna nie znalazł. Nie wierzyliśmy z razu relacji, ale teraz dopiero po tym, coście mi waszmościowie powiedzieli, widzę, że prawda. Bohuna musiał Chmielnicki istotnie wysłać i tameście go waszmościowie usiekli.

– Tak to i było – rzecze Wołodyjowski.

– Powiedzże nam wasze – pytał Zagłoba – gdzie my teraz Skrzetuskiego znajdziemy, bo znaleźć go musimy, aby zaraz z nim po dziewczynę wyruszyć.

– Łatwo się o niego za Zamościem dopytacie, bo tam o nim głośno. Kalinę, pułkownika kozackiego, obaj z Regowskim, do rąk sobie podając, ze szczętem znieśli. Później Skrzetuski na własną rękę dwa razy czambuły530 tatarskie pogromił i Burłaja zniósł, i kup kilka rozbił.

– A że to Chmielnicki na to pozwala?

– Chmielnicki ich się wypiera i mówi, że wbrew jego rozkazom łupią. Inaczej by nikt w jego wierność i posłuszeństwo dla króla jegomości nie uwierzył.

– Bardzo też liche piwsko w tej Końskowoli! – zauważył pan Zagłoba.

– Za Lublinem już pójdziecie waszmościowie krajem spustoszonym – mówił dalej Litwin – bo podjazdy aż za Lublin dochodziły i Tatarowie jasyr531 wszędy brali, a co koło Zamościa i Hrubieszowa zagarnęli, Bóg jeden zliczy. Kilka tysięcy odbitych jeńców odesłał już Skrzetuski do fortecy. Pracuje on tam ze wszystkich sił, na własne zdrowie nie dbając.

Tu westchnął pan Longinus i spuścił głowę w zamyśleniu, a po chwili tak dalej mówił:

– Ot, myślę, że Bóg w miłosierdziu najwyższym niechybnie pocieszy pana Skrzetuskiego i da mu to, w czym sobie szczęście upatrzył, bo wielkie są zasługi tego kawalera. W tych czasach zepsucia i prywaty, gdy każdy o sobie tylko myśli, on o sobie zapomniał. Taż on, brateńki, dawno mógł permisję od księcia pana otrzymać i jechać na szukanie kniaziówny, a zamiast tego, gdy na miłą ojczyznę paroksyzm przyszedł, ani na chwilę służby nie porzucił, z męką w sercu w ustawicznej pracy trwając.

– Rzymską on ma duszę, nie ma co mówić – rzekł Zagłoba.

– Przykład z niego brać powinniśmy.

– Szczególniej waćpan, panie Podbipięto, który na wojnie nie pożytku ojczyzny, ale trzech głów szukasz.

– Bóg patrzy w duszę moją! – rzekł pan Longinus wznosząc oczy ku niebu.

– Skrzetuskiemu już Pan Bóg wynagrodził śmiercią Bohunową – rzekł Zagłoba – i tym, że dał chwilę spokoju Rzeczypospolitej, bo teraz czas dla niego nadszedł, by o odszukaniu zguby pomyślał.

– Waćpanowie z nim pojedziecie? – pytał Litwin.

– A waszmość to nie?

– Rad bym ja z duszy serca, ale co z listami będzie? Jeden wiozę od starosty wałeckiego do króla jegomości, drugi do księcia, a trzeci właśnie od pana Skrzetuskiego, takoż do księcia, z prośbą o permisję.

– Permisję my mu wieziemy.

– Ba, ale jakże mnie listów nie odwieźć?

– Musisz waćpan jechać do Krakowa; nie może być inaczej… Zresztą powiem szczerze: rad bym w onej wyprawie po kniaziównę mieć takie pięście, jako są waścine, za plecami, ale w czym innym, toś się waść na nic nie zdał. Tam trzeba będzie symulować, a najpewniej przebrać się w świty kozackie, chłopów udawać – a waść tak w oczy leziesz swoim wzrostem, że każdy by się zaraz pytał: co to za drągal? Skąd się takowy Kozak wziął? – Prócz tego waćpan i mowy ich wybornie nie umiesz. Nie, nie! Jedź waść do Krakowa, a my sami damy sobie jakoś radę.

– Tak i ja myślę – rzekł Wołodyjowski.

– Pewno, że tak musi być – odpowiedział pan Podbipięta. – Niechże wam Bóg miłosierny błogosławi i pomoże. A czy wiecie, gdzie ona ukryta?

– Bohun nie chciał powiedzieć. Wiemy jeno to, com ja podsłuchał, gdy mnie Bohun w chlewie więził, ale to dosyć.

– Jakże wy ją znajdziecie?

– Moja głowa, moja w tym głowa! – rzekł Zagłoba. – Bywałem ja w trudniejszych terminach. Teraz rzecz tylko w tym, byśmy do Skrzetuskiego najprędzej się dostali.

– Pytajcie się w Zamościu. Pan Weyher musi wiedzieć, bo on z nim koresponduje i jeńców mu pan Skrzetuski odsyła. Niech was Bóg błogosławi!

– I waćpana również – rzekł Zagłoba. – Jak będziesz w Krakowie u księcia, pokłoń się od nas panu Charłampowi.

– Któż to taki?

– To jeden Litwin nadzwyczajnej gładkości, za którym wszystkie panny z fraucymeru532 księżny głowy potraciły.

Pan Longinus zadrżał.

– Dobrodzieju mój, chyba kpiny?

– Bądź waćpan zdrów! Okrutnie tu liche piwsko w tej Końskowoli – zakończył pan Zagłoba mrugając na Wołodyjowskiego.

Rozdział XV

Odjechał więc pan Longinus do Krakowa z sercem przeszytym strzałą, a okrutny pan Zagłoba wraz z Wołodyjowskim do Zamościa, gdzie nie zabawili dłużej jak jeden dzień, gdyż komendant, starosta wałecki, oznajmił im, że dawno już nie miał wiadomości od Skrzetuskiego, i sądził, że regimenty, które pod Skrzetuskim ruszyły, pójdą na prezydium533 do Zbaraża534, aby tamte kraje od kup swawolnych535 zasłaniać. Było to tym prawdopodobniejsze, że Zbaraż, jako własność Wiśniowieckich, szczególniej był na zapędy śmiertelnych wrogów księcia wystawiony. Otwierała się więc przed panem Wołodyjowskim i Zagłobą długa i dosyć trudna droga, ale że i tak, idąc po kniaziównę, musieliby ją przebyć, było im zatem wszystko jedno, czy to prędzej, czy później nastąpi, i ruszyli w nią bez zwłoki, tyle się tylko zatrzymując, ile trzeba było dla odpoczynku lub gromienia kup rozbójniczych, które się jeszcze tu i owdzie wałęsały.

Szli krajem tak zniszczonym, że częstokroć po całych dniach żywej duszy nie mogli napotkać. Miasteczka leżały w perzynie, wsie były popalone i puste, lud wybity lub w jasyr536 zagarnięty. Trupy tylko spotykali po drodze, szkielety domów, kościołów, cerkwi, niedogarki chat wiejskich i psy na zgliszczach wyjące. Kto powódź tatarsko-kozacką przeżył, chronił się w głębinach leśnych i marzł z zimna lub głodem przymierał, nie śmiejąc się jeszcze z lasów wychylić, nie wierząc, by nieszczęście mogło już minąć. Konie spod swej chorągwi musiał Wołodyjowski karmić korą z drzew lub na wpół spalonym zbożem, które ze zgliszczów dawnych spichrzów wydobywano. Ale szli szybko, ratując się głównie tymi zapasami, które rozbójniczym oddziałom zabierali. Był to już koniec listopada, a o ile zeszłoroczna zima przeszła z największym podziwem ludzkim bez śniegów, mrozów i lodu, tak że cały porządek natury zdawał się być przez nią odmieniony, o tyle teraźniejsza zapowiadała się ostrzej niż zwykle. Ziemia skrzepła, śniegi leżały już na polach, a brzegi rzek bramowały537 się rankami przezroczystą skorupą szklaną. Pogoda była sucha, blade promienie słoneczne słabo tylko ogrzewały świat w godzinach południowych; natomiast rankami i wieczorami paliły się na niebie czerwone zorze – niechybna przepowiednia rychłej i silnej zimy.

Po wojnie i głodzie miał nadejść trzeci wróg nędzy ludzkiej – mróz, a jednak ludzie wyglądali go z upragnieniem, był on bowiem pewniejszym od wszystkich układów hamulcem wojny. Pan Wołodyjowski, jako człowiek doświadczony i na wskroś Ukrainę znający, pełen był nadziei, że wyprawa po kniaziównę przyjdzie już niechybnie do skutku, bo główna przeszkoda – wojna – nie położy jej tak prędko tamy.

– Nie wierzę ja w szczerość Chmielnickiego – mówił – żeby on z afektu dla króla jegomości na Ukrainę się cofał, ale to chytry lis! Wie on, że gdy Kozacy okopać się nie mogą, to nic po nich, bo w otwartym polu, choćby i pięćkroć liczniejsi, naszym chorągwiom nie dostają. Pójdą oni teraz do zimowników, a stada poślą w śniegi. Tatarzy też potrzebują jasyr odprowadzić. Jeśli zima będzie tęga, to będziem mieli spokój aż do przyszłej trawy.

– Może i dłużej, bo wszelako mają oni respekt dla króla jegomości. Ale nam i tyle czasu nie potrzeba. Da Bóg, na zapusty wyprawimy panu Skrzetuskiemu wesele.

– Byleśmy się tylko teraz z nim nie minęli, bo nowa byłaby mitręga.

– Trzy chorągwie są przy nim, to przecie nie w korcu ziarnka szukać. Może go jeszcze pod Zbarażem dognamy, jeśli się gdzie dłużej koło hajdamaków538 zabawi.

– Dognać go nie możemy, ale powinniśmy mieć wieści po drodze – odrzekł Wołodyjowski.

O wieści jednak było trudno. Chłopi widzieli tu i owdzie przechodzące chorągwie, słyszeli o bitwach staczanych przez nie z rabusiami, ale nie umieli powiedzieć, czyje by były te chorągwie; że zaś mogły one być tak dobrze Regowskiego, jak Skrzetuskiego, więc dwaj przyjaciele nie mieli żadnej pewności. Natomiast doleciała ich uszu inna wieść: o wielkich niepowodzeniach kozackich przeciw wojskom litewskim. Krążyła już ona w formie pogłoski w wilię wyjazdu Wołodyjowskiego z Warszawy, ale jeszcze wątpiono, teraz zaś rozbiegła się po całym kraju ze wszelkimi szczegółami jako niezbita prawda. Za klęski zadane przez Chmielnickiego wojskom koronnym zapłaciły klęską litewskie. Dał głowę Półksiężyc, wódz stary i doświadczony, i dziki Nebaba539, i potężniejszy od nich obydwóch Krzeczowski, który nie starostw i województw, nie dostojeństw i godności, ale pala się w buntowniczych szeregach dorobił. Zdało się, że jakaś dziwna Nemezis540 zapragnęła pomścić na nim niemiecką krew przelaną w łasze Dnieprowej, krew Flika i Wernera, gdyż wpadł właśnie w ręce niemieckiego regimentu radziwiłłowskiego i lubo postrzelany i ciężko ranny, został natychmiast na pal wbity, na którym, nieszczęsny, drgał jeszcze cały dzień, nim posępną duszę wyzionął. Taki był koniec tego, który przez swe męstwo i geniusz wojenny drugim Stefanem Chmieleckim mógł zostać, ale którego wygórowana żądza bogactw i dostojeństw pchnęła na drogę zdrad, krzywoprzysięstwa i straszliwych, godnych samego Krzywonosa541 mordów.

Z nim, z Półksiężycem i z Nebabą blisko dwadzieścia tysięcy mołojców542 położyło głowy na pobojowisku lub potopiło się w błotach Prypeci543; strach więc przeleciał jak wicher nad bujną Ukrainą, bo zdało się wszystkim, że to po wielkich tryumfach, po Żółtych Wodach, Korsuniu544, Piławcach545, przychodzi czas na takie pogromy, jakich pod Sołonicą546 i Kumejkami547 doznały poprzednie bunty. Sam Chmielnicki, choć na szczycie sławy, choć potężniejszy niż kiedykolwiek, zląkł się, gdy się o śmierci „druha” Krzeczowskiego dowiedział, i znów czarownic zaczął o przyszłość pytać. Wróżyły różnie – wróżyły nowe wielkie wojny i zwycięstwa, i klęski – nie umiały jednak powiedzieć hetmanowi, co się z nim samym stanie.

Ale tymczasem właśnie z powodu klęski Krzeczowskiego, również jak z powodu zimy, tym pewniejszy był długi spokój. Kraj począł się koić, spustoszałe wioski zaludniać i otucha wstępowała z wolna we wszystkie zwątpiałe i przerażone serca.

Z tąż samą otuchą nasi dwaj przyjaciele po długiej i trudnej podróży dojechali szczęśliwie do Zbaraża i oznajmiwszy się w zamku, natychmiast udali się do komendanta, w którym z niemałym zdziwieniem poznali Wierszułła.

– A gdzie Skrzetuski? – pytał po pierwszych powitaniach Zagłoba.

– Nie masz go – odpowiedział Wierszułł.

– To waść masz komendę nad prezydium?

– Tak jest. Miał Skrzetuski, ale wyjechał i mnie zdał załogę aż do swego powrotu.

– A kiedy obiecał wrócić?

– Nic nie mówił, bo sam nie wiedział, jeno mi tak rzekł na odjezdnym: „Jeśliby kto do mnie przyjechał, tedy mu powiedz, żeby tu mnie czekał.”

Zagłoba z Wołodyjowskim spojrzeli na siebie.

– Jak dawno pojechał? – pytał pan Michał.

– Dziesięć dni temu.

– Panie Michale – rzekł Zagłoba – niechże pan Wierszułł da nam wieczerzę, bo źle się radzi na głodno. Przy wieczerzy pogadamy.

– Z serca służę waszmościom, bom i sam też miał do stołu siadać. Zresztą pan Wołodyjowski, jako starszy oficer, bierze komendę, więc ja to jestem u niego, nie on u mnie.

– Zostań przy komendzie, panie Krzysztofie – rzekł Wołodyjowski – boś starszy wiekiem; przy tym mnie pewno jechać wypadnie.

Po chwili wieczerza była podana. Siedli, jedli, a gdy pan Zagłoba zaspokoił już nieco pierwszy głód dwoma miskami juszki548, rzekł do Wierszułła:

– Nie suponujeszże549 waćpan, gdzie mógł jechać pan Skrzetuski?

Wierszułł kazał iść precz pachołkom posługującym do stołu i po chwili namysłu tak mówić począł:

– Suponuję, ale siła550 Skrzetuskiemu na tajemnicy zależy, więc nie chciałem przy służbie gadać. Korzystał on z pomyślnego czasu, bo pewnie tu do wiosny będziem w spokoju stali, i wedle moich supozycji, pojechał na poszukiwanie kniaziówny, która w Bohunowym jest ręku.

– Bohuna nie ma już na świecie – rzekł Zagłoba.

– Jak to?

Pan Zagłoba opowiedział po raz trzeci czy czwarty wszystko, jak było, bo opowiadał to zawsze z przyjemnością; Wierszułł również, jak pan Longinus, nie mógł się wydziwić zdarzeniu, na koniec rzekł:

– To Skrzetuskiemu będzie łatwiej.

– W tym rzecz, czy ją odnajdzie. A ludzi ze sobą wziął jakowych?

– Nikogo, sam pojechał z jednym Rusinkiem pacholikiem i z trzema końmi.

– To już roztropnie postąpił, bo tam tylko fortelami trzeba radzić. Do Kamieńca551 można by może z chorągiewką dojść, ale już w Uszycy i w Mohylowie pewno stoją Kozacy, bo tam zimowniki dobre, a w Jampolu552 ich gniazdo; trzeba tam iść albo z całą dywizją, albo samemu.

– A skądże waćpan wiesz, że on w tamtą właśnie stronę się udał? – pytał Wierszułł.

– Bo ona tam ukryta za Jampolem i o tym on wiedział, ale tam jarów, zapadlin, komyszy tyle, że choć i wiedząc dobrze miejsce, trudno trafić, cóż dopiero nie wiedząc! Jeździłem ja za końmi i na sądy do Jahorlika553, to wiem. Żebyśmy byli razem, może by łatwiej poszło, ale jemu samemu, wątpię, wątpię… chybaby mu przypadek jakowy drogę wskazał, bo i pytać się nie będzie mógł.

– To waszmościowie chcieliście z nim jechać?

– Tak jest. Ale cóż teraz poczniemy, panie Michale? Jechać za nim czy nie jechać?

– Na waszmościn przemysł to zdaję.

– Hum! dziesięć dni, jak pojechał, nie dognamy i – co więcej – kazał czekać na siebie. Bóg też wie, jaką drogą pojechał? Mógł na Płoskirów554 i Bar555, jako stary trakt idzie, a mógł na Kamieniec Podolski. Ciężka tu jest sprawa.

– Pamiętaj przy tym waszmość – rzekł Wierszułł – że są tylko supozycje, ale pewności nie masz, że po kniaziównę pojechał.

– Otóż to, otóż to! – rzekł Zagłoba. – Nuż ruszył tylko dlatego, by języka gdzie zasięgnąć, i potem wróci do Zbaraża, bo to przecie wiedział, że mamy iść razem, i mógł się nas teraz spodziewać, jako w najlepszy czas. Ciężka to jest deliberacja.

– Ja bym radził czekać z dziesięć dni – rzekł Wierszułł.

– Dziesięć dni na nic; albo czekać, albo wcale nie czekać.

– Ja zaś myślę, żeby nie czekać, bo i co stracimy, jeśli zaraz jutro ruszym? Nie odnajdzie kniaziówny pan Skrzetuski, to może właśnie nam Bóg poszczęści – rzekł Wołodyjowski.

– Widzisz, panie Michale, nie można tu nic lekceważyć… wasze556 jesteś młody i chce ci się przygód – odpowiedział Zagłoba – a tu jest to niebezpieczeństwo, że gdy jej osobno on, a osobno my szukać będziem, łatwo rozbudzi się jakaś podejrzliwość w tamecznych ludziach. Kozactwo chytre i boi się, żeby kto nie odkrył ich zamysłów. Oni tam z baszą557 granicznym koło Chocimia558 mogą mieć konszachty lub z Tatarami za Dniestrem wedle przyszłej wojny – kto ich wie! Tedy na obcych ludzi, a zwłaszcza dopytujących o drogi, baczne będą mieć oko. Ja ich znam. Zdradzić się łatwo, a potem co?

496.Te Deum laudamus (łac.) – Ciebie Boga wysławiamy; hymn kościelny, śpiewany przy szczególnie uroczystych okazjach. [przypis edytorski]
497.wielom – dziś: wielu. [przypis redakcyjny]
498.Jan II Kazimierz Waza (1609–1672) – król Polski w latach 1648–1668, syn króla Zygmunta III Wazy (1566–1632). [przypis redakcyjny]
499.piławiecka klęska – przegrana wojsk polskich w starciu z Kozakami i Tatarami pod Piławcami (1648); Piławce – wieś w centralnej części Ukrainy, ok. 30 km na płd. wschód od Konstantynowa. [przypis redakcyjny]
500.exules (łac.) – wygnańcy, uchodźcy. [przypis redakcyjny]
501.sławny Kartagińczyk, którego słodkość aury w Kapui… zdelibitowała – w III w. p.n.e., podczas wojen punickich, Kapua stanowiła główną bazę Fenicjan w Italii; w 211 r. p.n.e. Rzymianie oblegali i zdobyli Kapuę, mimo podwójnej obrony: przez wojska libijskie Hannona z wewnątrz i przez wojska fenickie Hannibala z zewnątrz. [przypis redakcyjny]
502.zdebilitować (z łac. debilitatio: osłabienie, ułomność) – osłabić, pozbawić sił. [przypis redakcyjny]
503.W tobie jest więcej flegmy, a we mnie sama cholera – nawiązanie do starożytnej teorii humorów, spisanej przez Hipokratesa, według której zdrowie człowieka zależy od równowagi w organizmie czterech humorów: krwi, śluzu (flegmy), żółtej i czarnej żółci (melancholii); u choleryka przeważa żółta żółć. [przypis redakcyjny]
504.kupy swawolne – oddziały nieprzyjacielskie, które odłączyły się od swojej armii. [przypis redakcyjny]
505.siła (starop.) – dużo, wiele. [przypis redakcyjny]
506.snadnie (daw.) – łatwo. [przypis redakcyjny]
507.na hak przywieść – przechytrzyć, oszukać. [przypis redakcyjny]
508.hebes (łac.) – tępy, słaby, głupi. [przypis redakcyjny]
509.wsiów – dziś popr. forma D. lm: wsi. [przypis redakcyjny]
510.boćwina a. botwina – liście buraczane; obraźliwe określenie mieszkańców Litwy. [przypis redakcyjny]
511.frant – spryciarz. [przypis redakcyjny]
512.siła (daw.) – wiele, dużo; tyle. [przypis redakcyjny]
513.ordynans (z łac.) – rozkaz. [przypis redakcyjny]
514.kupy swawolne – oddziały nieprzyjacielskie, które odłączyły się od swojej armii. [przypis redakcyjny]
515.emulacja (z łac.) – rywalizacja. [przypis redakcyjny]
516.zali (starop.) – czy. [przypis redakcyjny]
517.ab ovo (łac.: od jaja) – od początku. [przypis redakcyjny]
518.hadko (z białorus.) – przykro, obrzydliwie. [przypis redakcyjny]
519.Łaszcz Tuczapski, Samuel herbu Prawdzic (1588–1649) – strażnik wielki koronny, awanturnik, 236 razy skazany na banicję za najazdy na sąsiadów, ułaskawiony za zasługi wojenne. [przypis redakcyjny]
520.obscurus (łac.) – ciemny. [przypis redakcyjny]
521.jurgieltnik (z niem. Jahrgeld: coroczna wypłata) – urzędnik opłacany przez obce państwo lub korumpowany przez kogoś innego stałą pensją. [przypis redakcyjny]
522.bat'ku (ukr.) – ojcze. [przypis redakcyjny]
523.respons (z łac.) – odpowiedź. [przypis redakcyjny]
524.towarzysz – rycerz, szlachcic. [przypis redakcyjny]
525.musztuluk a. munsztułuk (daw.) – nagroda, podarunek. [przypis redakcyjny]
526.Jarmolińce – miasteczko w zach. części Ukrainy, ok. 100 km na płd. wschód od Tarnopola i Zbaraża. [przypis redakcyjny]
527.Krzywonos, Maksym (ukr. Krywonis, zm. 1648) – jeden z przywódców powstania Chmielnickiego, brał udział w bitwach pod Korsuniem i pod Piławcami, zdobył Bar, Krzemieniec i Połonne oraz Wysoki Zamek we Lwowie, gdzie zmarł kilka dni po bitwie. [przypis redakcyjny]
528.siła (starop.) – dużo, wiele. [przypis redakcyjny]
529.prospectus (łac.) – widok. [przypis redakcyjny]
530.czambuł (z tur. czapuł: zagon) – oddział tatarski, dokonujący najazdów w głębi terytorium przeciwnika, w celu odwrócenia jego uwagi od działań sił głównych. [przypis redakcyjny]
531.jasyr (z tur.) – jeńcy, niewolnicy. [przypis redakcyjny]
532.fraucymer (z niem. Frauenzimmer: komnata kobiet, pokój dla dam) – damy dworu, stałe towarzystwo księżnej. [przypis redakcyjny]
533.prezydium (z łac. praesidium) – straż, zbrojna załoga. [przypis redakcyjny]
534.Zbaraż – miasto w zach. części Ukrainy, ok. 20 km na płn. wschód od Tarnopola. [przypis redakcyjny]
535.kupy swawolne – oddziały nieprzyjacielskie, które odłączyły się od swojej armii. [przypis redakcyjny]
536.jasyr (z tur.) – niewola tatarska lub turecka. [przypis redakcyjny]
537.bramować się (daw.) – otaczać się (por. obramowanie). [przypis redakcyjny]
538.hajdamaka (z tur.) – buntownik, rozbójnik, uczestnik któregoś z powstań chłopskich na Ukrainie w latach 1730–1770; tu: Kozak. [przypis redakcyjny]
539.Nebaba, Martyn (zm. 1651) – ataman kozacki, jeden z przywódców powstania Chmielnickiego. [przypis redakcyjny]
540.Nemezis (mit. gr.) – bogini zemsty i sprawiedliwości, uosobienie gniewu bogów. [przypis redakcyjny]
541.Krzywonos, Maksym (ukr. Krywonis, zm. 1648) – jeden z przywódców powstania Chmielnickiego, brał udział w bitwach pod Korsuniem i pod Piławcami, zdobył Bar, Krzemieniec i Połonne oraz Wysoki Zamek we Lwowie, gdzie zmarł kilka dni po bitwie. [przypis redakcyjny]
542.mołojec (ukr.) – młody, dzielny mężczyzna, zuch; Kozak. [przypis redakcyjny]
543.Prypeć – rzeka płynąca przez płd. Białoruś i płn. Ukrainę, prawy dopływ Dniepru; nad Prypecią leży miasto Czarnobyl. [przypis redakcyjny]
544.Korsuń (dziś ukr.: Korsuń-Szewczenkiwskij) – miasto na środkowej Ukrainie nad rzeką Roś, w średniowieczu zamek władców kijowskich, w XVII w. rezydencja Wiśniowieckich; w bitwie pod Korsuniem (1648) Kozacy Chmielnickiego wraz z Tatarami zwyciężyli wojska polskie. [przypis redakcyjny]
545.Piławce – wieś w centralnej części Ukrainy, ok. 30 km na płd. wschód od Konstantynowa; miejsce klęski wojsk polskich w starciu z Kozakami i Tatarami (1648). [przypis redakcyjny]
546.bitwa pod Sołonicą (1596) – bitwa, w której hetman Żółkiewski pokonał kozackich powstańców Semena Nalewajki, a jego samego wziął do niewoli; zwana też bitwą pod Łubniami a. bitwą pod Ostrym Kamieniem. [przypis redakcyjny]
547.Kumejki – miejscowość w centralnej części Ukrainy, miejsce bitwy, w której wojska Mikołaja Potockiego i Jeremiego Wiśniowieckiego pokonały zbuntowanych Kozaków, kładąc kres powstaniu Pawluka (1637). [przypis redakcyjny]
548.juszka (daw.) – polewka, zupa a. sos. [przypis redakcyjny]
549.suponować (z łac.) – przypuszczać, domyślać się. [przypis redakcyjny]
550.siła (starop.) – bardzo. [przypis redakcyjny]
551.Kamieniec Podolski – miasto i zamek w płd.-zach. części Ukrainy, ok. 140 km na południe od Tarnopola i Zbaraża; naturalna twierdza w zakolu rzeki Smotrycz opierała się oblężeniom tureckim i kozackim aż do 1672 r.; po panowaniu tureckim (1672–1699) pozostał w Kamieńcu muzułmański minaret przy katedrze św. Piotra i Pawła. [przypis redakcyjny]
552.Jampol (w obwodzie winnickim) – miasto w płd.-zach. części Ukrainy, położone w jarze na lewym brzegu Dniestru (dziś przy granicy z Mołdawią), w XVII w. lokalny ośrodek handlowy. [przypis redakcyjny]
553.Jahorlik – miasteczko i stanica wojskowa u ujścia rzeki Jahorlik do Dniestru, ok. 150 km na płd. od Bracławia, wówczas przy granicy z Mołdawią i Turcją, dziś na terenie Mołdawii. [przypis redakcyjny]
554.Płoskirów (dziś: Chmielnicki) – miasto w zach. części Ukrainy, położone nad rzeką Boh, w połowie drogi między Tarnopolem a Winnicą, ok. 25 km na północ od Jarmoliniec. [przypis redakcyjny]
555.Bar – miasto i twierdza w środkowo-zach. części Ukrainy, położone nad rzeką Rów, ok. 100 km na płn. wschód od Kamieńca Podolskiego, 60 km na zachód od Winnicy. [przypis redakcyjny]
556.wasze – skrót od: wasza miłość pan. [przypis redakcyjny]
557.basza a. pasza (z tur.) – wysoki urzędnik turecki; pan. [przypis redakcyjny]
558.Chocim (ukr. Chotyn) – miasto i twierdza nad Dniestrem, ok. 20 km na południe od Kamieńca Podolskiego, wówczas na granicy z podporządkowaną Turkom Mołdawią, dziś w płd.-zach. części Ukrainy. [przypis redakcyjny]