Loe raamatut: «Płomienie», lehekülg 18

Font:

V. Heraklesowe sny

Znaleźliśmy się wreszcie w jakimś czystym i ciepłym domku, jak gdyby schowanym wśród gęstego lasku. Michajłowa znali tu dobrze.

– Tu – rzekł – jesteśmy bezpieczni. Nieprawda? – uśmiechnął się.

Gospodarz zmrużył oczy.

– Niechaj wszystkie psy gończe spuszczą, jak my kogo schowamy, nie znajdą. Po całej Rosji go pomiędzy palcami im, a pod nosem wozić będziemy, a nie znajdą.

– Raskolnicy473 są – rzekł Michajłow – starowiercy. Gdyby ich można było wziąć, a pchnąć, można by od razu stworzyć siłę.

Między starowiercami Michajłow kręcił się już blisko rok.

– Ale dlaczego – pytałem – użyliście tyle trudu właśnie dla mnie?

– To już – powiedział Michajłow – Trzeciemu Wydziałowi podziękuj za ten zaszczyt. Jego cesarska mość osobiście się tobą zająć raczył i kazał sprawę twoją sądzić oddzielnie. Chciano dać wielki przykład. I wypadek dla nich pomyślny: Polak. Tobą, braciszku, nawet nasza publicystyka patriotyczna zajmować się raczy.

Spędziliśmy tu dwa tygodnie w bezwzględnej ciszy. Utkwił w mojej pamięci ten czas dzięki opowiadaniom Michajłowa. Już w tym czasie pośród nas nikt tak nie znał całego ruchu, nie umiał go tak ogarniać jednym spojrzeniem. Michajłow posiadał jakąś genialną intuicję w odgadywaniu, w odczuwaniu ludzi. Teraz w jego opowiadaniach powstawały, wyrastały przed oczyma szlachetne, wielkie postacie.

– Myślący człowiek rodził się w Rosji ciężko i chorobliwie. Ciężkie i krwawe były jego pierwsze kroki, rozpaczliwe próby ustalenia swojej samodzielności. Mikołaj Pierwszy skazał na obowiązkową służbę żołnierską Poleżajewa474 za żartobliwy wiersz erotyczny. I było to całkiem w stylu, całkiem w porządku rzeczy. Za Mikołaja to jednak już wzrosła i wzmocniła się myśl samodzielna. Ty mi mówisz – powiadał Michajłow – że nas jest garstka w wielomilionowym obojętnym tłumie, a pomyśl, jaką siłę stworzył jeden tylko Bieliński. Rozumiesz: jeden chory człowiek stał się źródłem mocy moralnej, bez której nie byłoby nas. A Herzen, a Czernyszewski. Człowiek idący w kierunku rozwoju życia jest niesłychanie potężny. A przecież nas jest parę tysięcy młodych, silnych, zdolnych, kobiet i mężczyzn, przecież my żyjemy już nie pomiędzy sobą, nie w inteligencji, lecz w samym ludzie. A przecież ta sama siła, która wysłała nas w lud, działa i działać nie przestanie. A i to jedno pokolenie samo siebie jeszcze nie zna. Znasz Bardinę475, siostry Lubatowicz476, Kochanowiczówny, znasz Bołchowskiego, widziałeś Czajkowskiego477 i jego koło.

Koło Czajkowskiego w tym czasie już nie istniało. Tworzyły się w nim jakieś zaczątki religijnego ruchu. Michajłow nie dał mi dopowiedzieć moich wątpliwości co do tego.

– Ludzie szukają prawdy. Rozumiesz, prawdy żywej. Szukają swojego świata, w którym by nic nie kaleczyło im ich duszy. Jak można sądzić surowo takich ludzi? Ty mówisz: mistyka. Ty zważ, ile człowiek zmógł, zanim tu doszedł, ile się natęsknił i nałamał. Czy ty wiesz, że są chwile, kiedy ja wszystko kocham? Wszystko za to, że żyję, że jestem szczęśliwy, że znalazłem prawdę.

– Znalazłeś ją?…

– Tak. – Michajłow mówił całkiem spokojnie, bez uniesienia. – Mam ją – w niej żyję. Człowiek ma tylko pracę. Oto jest cała moja prawda, w niej jest wszystko. Rozumiesz. Ja nie mówię: świat jest to albo tamto. Świat jest tylko to, w czym ja pracuję. Wszystko, co wiem, co mam, to praca ludzka, to nasza święta, ludzka zdobycz. A co poza nami, ja nie wiem. Ja nie mogę wiedzieć. Ja wiem tylko to, że jest to coś, w czym praca nasza trwa jak w krysztale. I ja nic od niego nie chcę, niczego nie żądam. Ja wiem, że ono czeka i patrzy na mnie: zrób. Mnie to już wtedy do głowy przyszło, gdy Wroński przed śmiercią o matematyce i błękitnej ciszy mówił. Teraz ja wiem już do dna i wiem, że to jest cała ludzka prawda, że człowiek nie będzie miał niczego poza sobą, prócz tego, co sam zrobi.

– A co po śmierci? – spytała Ola.

– Wy myślicie, co po śmierci? – zapytał Michajłow. – Ja myślę, żeby wszystko tu oddać, a jeżeli będzie co, to całkiem na nowo zaczynać. Aby tylko ludziom nic nie ukraść.

Człowiek się musi spieszyć – mówił – strasznie musi się spieszyć. Przyszedł mu rozum późno, i to jak jeszcze. Dziś chcemy siebie swobodnymi czynić, a przecież całe ciało, całą duszę mamy pokaleczone. Ja tu w sektanckim świecie widzę je na każdym kroku, te rany na ludzkiej myśli. I wszędzie one są, we wszystkim są. Ty nie dziw się czajkowcom, że oni jakby zakonnicy z sobą tylko żyli. Człowiekowi nie można dowierzać. Powiedz, Ola, tylko szczerze powiedz, czy kobieta może jak człowiek kochać? Rozumiesz, aby czuła się swobodna, aby w duszy, w całej sobie nie mieć tego: należałam do niego.

– Nie – powiedziała cicho Ola.

– A ty myślisz, że mężczyzna umie dziś kochać? Nie, nie. My się dopiero budzimy, a w nas samych Bóg wie jeszcze kto gospodaruje. Perowska zawsze kobiet broni. A ich także bronić nie ma za co. Nie będzie człowiek wolny, póki nie nauczy się kochać. Rozumiesz, Miszuk.

– Nie wiem jeszcze, do czego zdążasz.

– Ja mówię, rzucam ziarno w ziemię, ono wschodzi, wstaje złote słońce z czarnej ziemi i kłania mi się, i mówi: to jesteś ty i ja, my jesteśmy. I ja wtedy wiem. Ono jest to, co moją pracę chroni. Ale miłość to jeszcze więcej. To, rozumiesz, ja mówię: tylko ty – i odpowiadają mi oczy, i mówią: ty tylko. I tu jestem naprawdę ja, to, co trwa. Źle się wyrażam, a idzie o to, aby ich było zawsze dwoje w każdej chwili, aby w niej nie było nic prócz ciebie, a w tobie nic prócz niej. I to ja wiem, aby się człowiek swojej miłości nie wstydził. Bo wtedy tylko jest możliwe i słuszne, że ona, którą ja najwyżej cenię, ceni mnie ponad wszystko. A jest tak: oto ja stawiam ją najwyżej, więc ona nie może cenić, pragnąć mnie. Więc ja ją mam nie dlatego, że tak być powinno, ale po prostu mam, jak rzecz.

– A ona – powiedziała Ola – gdzieś na dnie duszy może myśli: oto nareszcie jego rzeczą być mogę.

Ola nabrała śmiałości i stanowczości, jakiej nie przypuszczałem w niej nigdy.

Michajłow rzekł nagle:

– Wiecie, Olga, to o tobie napisał Uspieński, wiesz: „na wpół baba, na wpół Wenus z Milo478. Ona najbardziej kobieta i towarzysz zarazem”.

Ola zarumieniła się.

– Nie – powiedziała – sił mam mało. I nie zawsze umiem. Kiedy w nocy, w dzień nie było można, chodziłyśmy z Wołczkiem do męskich koszar roboczych, jej nie zaczepiano nigdy, mnie aż dwa razy. To znaczy: jeszcze nie umiem. Nie znano nas wtedy jeszcze. Chazanow nawet ostrzegał. Poszłyśmy. Wołczok miała znajomych, siedzimy, rozmawiamy. Wchodzimy; Wierę ktoś zatrzymał, mnie nie chciało się wracać. W podwórku czuję, chwyta mnie ktoś wpół. Pijany był – pchnęłam go i upadł. Ale dlaczego to spotkało mnie?

A drugi raz, drugi raz było inaczej.

Nie będę opowiadała o tym – powiedziała wreszcie.

Nie nastawaliśmy.

Ola po chwili jednak zaczęła znowu.

– Właśnie że tak – opowiem. Był młody chłopak, Dymitr. Nazywaliśmy go Mitia wszyscy. Widziałam, że chodzi za mną krok w krok, oczu nie spuszcza. Wiera to zauważyła. Chciałam właśnie tego wieczoru z nim mówić. Wtedy już chodziłyśmy, jak było dogodniej, we dwie lub pojedynczo. Gdyby ktoś poważył się, dość było krzyknąć, byliby go chyba robotnicy rozszarpali. Wiedziałam o tym. Wchodzę do sieni, zwykle lampka się pali. Ciemno. Szukam drzwi, ktoś chwyta mnie – chciałam krzyknąć, ale nie mogłam już, czuję usta, całują mnie. Wtedy znalazłam w sobie więcej siły, niż przypuszczałam, mocuję się z napastnikiem. Myślę – wstyd będzie pokazać się, jeżeli krzyknę. Powiedzą: barysznia479. Raz i drugi jeszcze pocałował mnie. – Ola była purpurowa. – Wreszcie wyrwałam mu i się i silnie trzymam ręce, chcę prowadzić.

„Puść” – powiada.

Poznałam Mitię.

„Jak ci nie wstyd” – mówię.

„Mówisz: równość – powiada – a jak do czego przyszło, okazała się – panienka. Żyć bez ciebie nie mogę”.

Widzę, że trzęsie się. Mówię mu:

„Poczekaj; wracać będę, opowiem ci wszystko, odprowadzisz mnie”.

Wieczorem idziemy znów razem. Mówię:

„Widzisz, że ci dowierzam. Napadłeś mnie po ciemku, a ja ciebie o odprowadzenie mnie proszę. Ja tobą wcale nie gardzę, tylko innego męża-kochanka mam”.

Widzę, że zbladł.

Nie mówi nic.

W końcu powiada:

„I to jest prawda, że masz innego?”

„Prawda” – i podałam mu rękę, on ręki nie bierze.

„I gdybyś ty go nie miała, mogłabyś mnie polubić?”

„Nie wiem – mówię – może tak, a może nie”.

„Nie bierz – powiada – mojej ręki, ja dzisiaj z tobą jak pies chciałem postąpić, a teraz myślę, idę z tobą i myślę: cisnę ją w dół i będzie po mojemu”.

Byliśmy już niedaleko od domu.

„Nieprawda – mówię – Mitia, nie mógłbyś tego zrobić. A ja ciebie, że wielki ból ci przyczyniłam, przepraszam i wybacz to mnie. A teraz widzisz, jak ja tobie wierzę i abyś mnie źle nie wspominał…” – objęłam go i pocałowałam.

Odbiegłam, bo słyszę, szlocha na głos.

I powiedzcie mi, co to jest wszystko: czym ja jestem. Dlaczego ten chłopiec cierpi albo dlaczego mogło tak być, gdyby on istotnie silniejszy był?… I przecież ja bym już tego zapomnieć nie zdołała. Dlaczego można kobietę zawsze razem z duszą w błocie skąpać?

Michajłow zasępił się:

– Człowiek, człowiek albo kobieta… Mówimy. I siebie bierzemy za przykład. Jak to mogło się stać człowiekowi? A przecież człowiekowi dziś nie tylko to się dzieje. Czysty przypadek, że nie urodziłem się Chińczykiem, nie biją mnie bambusami na rynku, nie torturują. A kobieta… Miłość kobieca w przeważającej części historii obecnie była towarem lub zdobyczą. Po każdym zwycięstwie kobiety zwyciężonego miasta szły do obozu jako zdobycz. I szły. I myślały. I wy chcecie mieć inną duszę. Dusza ludzka rodziła się pod pałkami, dusza kobieca na targu, gdzie sprzedawano jej ciało, w haremie, a choćby w rodzinie. Badajcie, co działo się z ciałem ludzkim w ciągu historii – a poznacie, czym musi być rozum.

Tego dnia mnie jednak zajmowało co innego.

Zostaliśmy sami z Olą.

– Ola – pytałem – czy ja ciebie krzywdzę?

– Teraz już nie – powiedziała.

– A przedtem?

Skinęła głową:

– Przedtem ja sama krzywdziłam ciebie. Myślałam: miał mnie, gdybym odeszła od niego, byłabym zawsze już upośledzona. A teraz wiem, że chcę być z tobą sama i że gdybym nie chciała – mogłabym nie być.

Wiem, że może się wydać komuś, że popełniam coś karygodnego, wystawiając na jaw te osobiste tajemnice duszy Oli. Czynię to z przekonaniem, że tak musi dziś czuć kobieta. Kobieta musi być swobodniejsza od swej płciowości, musi nie wkładać całej godności swej w tę jedną sprawę. Ja uważam związek ludzi niezwiązanych niczym, nawet wewnętrznym przekonaniem swym, za jedynie moralny. Obserwowałem dużo wypadków, w których kobieta odeszłaby od swego kochanka, gdyby znalazła innego. Ale czuć się bez takiego powodu nawet niezależną od związku, w jakim żyje, czuć się uprawnioną do zerwania związku, po prostu dlatego, że nie daje on jej tego szczęścia, które w miłości jest podstawą moralności – to wydawałoby się niemoralne. Kobiecie wolno zerwać z jednym mężczyzną dla innego, ale zerwać bez takiego powodu, zerwać dla przyczyn wyłącznie erotycznych, chociaż niezwiązanych z żadną nową miłością – to byłoby odczute jako niemoralność.

Ola musiała walczyć z sobą, aby nie czuć się upośledzona, potępienia godna przez to już, że ją ktoś inny bez jej woli pocałował. I zauważmy, że upośledzenie odczuwane tkwi tu właśnie nie w pozbawieniu swobody, lecz w samym pocałunku. Kobieta obita jest tylko ofiarą brutalności, pocałowana lub, co gorzej, zgwałcona – jest zhańbiona. Wiem, że tu jest najwyższa tajemnica kobiecego istnienia. Kobieta jest twórczynią rasy, ale dla tego samego powinna ona powodować się w swym życiu własnym, wyszlachetnionym do godności zasady popędem płciowym. Tylko w wymaganiach swej własnej płciowości może znaleźć kobieta dla siebie podstawę moralną. Samowiedza i samookreślenie płci musi tu być naszym ideałem. Gdy zaś zblazowany obrońca moralności i rodziny będzie roić sny o uciechach wolnej miłości, niech stanie pod posągiem Wenery Medycejskiej480 lub z Milo i niech pomyśli, że w swoim czasie miała ona i będzie miała nie tylko ramiona, ale nawet pięści. A co do swobodnego pociągu, to przecież obrońcy moralności nie mogliby liczyć nawet na swobodny pociąg nie tylko już mieszkanek domów publicznych, ale nawet mniszek, o których pisze klasyk Labruyère481, że pierwsze we Francji zrobiły odkrycie que le paysan est aussi un homme482.

Dziwnie, dziwnie piękne były te długie wieczory zimowe w tym schronisku wśród borów. Wieczorem rozpalaliśmy wielki ogień w piecu i nie zapalając światła, siedzieliśmy w rozświetlonym przez czerwone smugi, wytryskające z pieca, półzmroku. Michajłow znał doskonale Rosję, znał ją w znacznej części z osobistego postrzegania, mówił o stosunkach w różnych zakątkach kraju z pewnością człowieka, który zna je z praktyki. To było jego wielką siłą.

Wiem, że dla polskiego czytelnika wyda się trudna do pogodzenia ta nabyta, stwierdzona naocznie wiedza i idealizacja, czy jak to się tam nazywa, chłopów. Otóż idealizacja ta jest także sprawą, której nie należy brać literalnie. Opierała się ona na głębokiej myśli, nie była ot, takim sobie, spływającym po wierzchu, sentymentalnym złudzeniem.

Świat chłopski to był świat pracy, żyjący na jej podstawach: pozostawiony samemu sobie chłop dba tylko o to, co mu jest do pracy potrzebne, kieruje się jej wymaganiami, na jej podstawie reguluje swe stosunki. Rząd i całe społeczeństwo, żyjące z pracy chłopskiej, swoimi wymaganiami wnoszą nowy, obcy pierwiastek w ten zamknięty, wystarczający sobie świat. Ale to sam chłop doskonale czuje, czuje, że z góry mu ktoś nieustannie przeszkadza, ktoś, kto ma siłę i moc, lecz nie rozumie.

– W gruncie rzeczy – mówił Michajłow – uznaje te wszystkie przepisy, jakie spełnia, za niedorzeczne. Sądzi, że trzeba znosić je, ale nie ma dla nich bynajmniej szacunku. Szanuje chłop to, co jest zgodne z potrzebami i wymaganiami jego codziennej, nieustannej pracy. To jest jego rozum. I to jest właśnie siła. My mamy pod sobą, naokoło siebie całkiem gotowe społeczeństwo. Potrzeba tylko, aby ono poczuło się sobą. Aby chłop nie chciał znosić. Żeby nas lepiej, więcej znali. Żeby nas było więcej takich, których chłop może znać i uważać za swoich. Rozumiecie, jaka byłaby siła. My bylibyśmy nieustający protest, myśl nieustannie obecna w piersi ludu, a jednocześnie on sam.

– Wierzysz w zwycięstwo? – pytałem. – Rozumiesz, rychłe, przez nas dokonane zwycięstwo?

– Zwycięstwo jest zawsze możliwe – mówił Michajłow. – Elementy jego są zawsze obecne. To jest właśnie straszliwe i cudowne. Ten świat jest jak jakieś zaczarowane, istniejące już królestwo, uśpione pod śniegiem. Niech gorący wiatr spłucze śnieg, niech na jedno mgnienie dusza wstąpi w to olbrzymie ciało, a nie będzie prawie już walki nawet.

– A jak będzie można żyć?

– Jak ty będziesz pięknie wyglądać, Olga, przy sianokosie albo żniwie. Krótkie pięć lat niech tylko poczuje siebie ten istniejący rozum, a ile piękna, ile piękna! Grecja, Grecja – mówią. Ja tu czuję naokoło możliwość świata bardziej harmonijnego niż greckie sny. Greccy bogowie narodzili się też z robót polnych. Dlatego są tak piękni. Po co Grecja? Wyobrażacie sobie te olbrzymie stepy usiane czystymi, białymi wsiami, wyobrażacie sobie olbrzymie niwy rodzące chleb dla pracujących? I jasny wieczór letni, kiedy wszystko jest błękitne i różowe, powrót do wsi: jak może się nie zrodzić piękno w takiej chwili? Tylko kilka lat, krótkich kilka lat, byśmy w ziemię wrośli.

– Ile lat – spytałem – trwała dotychczas najdłuższa, nieprzerywana przez rząd praca na wsi?

– Prawie nigdy dłużej niż rok – rzekł Michajłow. – I to rzadko, bardzo rzadko.

Nachmurzył się:

– Niech on nam w poprzek drogi nie staje, niech on nie staje w poprzek drogi ludowemu szczęściu, car Aleksander. Naszych już teraz do tysiąca po więzieniach siedzi. Jeżeli się przekonać trzeba będzie, że nie można pracować, to my sobie zrobimy miejsce dla pracy. Nauczą się nas bać. Nam siła ani krew są niepotrzebne, bo my nie idziemy nic niszczyć, ale przeciwko sile stworzy się siłę. A posłuchałby lepiej on mnie, Aleksander Mikołajewicz.

Roześmiałem się.

– Ty myślisz: ja nie widzę trzeźwo świata? Widzę, bracie. Tylko mówię, jak jest. Może coś przyjść, co nagle obudzi lud, i sprawa będzie skończona, a możemy my wszyscy przepaść, ale coś zostanie z nas. Nowa myśl zacznie krążyć, jeżeli nie z nas, to z naszych kości. I widać, tak było trzeba, jeżeli z naszych kości. Widać, myśmy nie mieli jeszcze prawdziwych słów; a nie ginie nic. Nie ginie żaden moment, żaden gest, żadne słowo. Wszystko to gdzieś strumyczkami płynie. Nie słyszy się o tym, nie wie, gdzie ono jest. A choćby z naszych kości, z naszych mogił zerwał się ten żywiący, rześki wiatr. Czy nie dobrze? Życie każdego jednakowo przemija. Nie ocalisz przecież nic od życia. Tak czy inaczej, weźmie sobie wszystko; tak przynajmniej rośnie z twego życia to, co chcesz. Słuchaj, nic z ciebie nie zginie. Czy nie dobrze tak? Gdzieś tam niwami483, polami płynie myśl. I my tylko mamy to zrobić: nie wprowadzać nic obcego, nic prócz tego, co ma prawo, co powinno żyć. Przecież każdy człowiek nieustannie umiera. Idzie o to, aby umrzeć, jak chcesz, aby wiedzieć, czemu oddać duszę, aby to było z ciebie. Oni patrzą na nas, którzyśmy rzucili domy, ciszę, spokój. Po co poszli, dlaczego? Bezdomni tułacze. My jedni mamy dom, z nas wyrasta to, co my chcemy, aby rosło, to, co powinno wyrastać i rozkwitać. My rzuciliśmy pustkę, a wybraliśmy pełnię. Nie ma szczęśliwszych ludzi niż my, których ścigają. Największą, jedyną niedolą jest, gdy nieustannie coś samemu tobie samego ciebie kradnie. Każdy nasz dzień, każda nasza godzina, każda nasza myśl to coś wprowadzonego w pierś ludzkości, coś, co będzie kołatać się w niej – trwać, co z nią nie zginie już. Wiedzieć, że się niczym tej świętej piersi nie zatruje, że ona wszystko w sobie wiernie zachowa, żyć tak. Pisać w drogocennym kruszcu jej przyszłość, swoją wolę, swoją myśl. Czuć, że się pozostaje, czy może być szczęście większe? Nigdy nie jestem sam, nie będę sam. Nikt nie znał na świecie tyle szczęścia, pracowitego, czynnego szczęścia. Ty się pytasz o zwycięstwo, czy nie czujesz, że my zwyciężamy każdej chwili, że ono w nas jest tym, co się oprze wszystkiemu: trwałe, niezmienne, wielkie i swobodne, szczerozłote serce ludzkości.

VI. Myszkin

Ola wyjechała do Moskwy. Tam miała urządzać ucieczkę paru mocniej skompromitowanych. Sprawa Czernowa przedstawiała się także dość poważnie. Postanowiono skomunikować się z nim i jeżeli się uda, oswobodzić go. Mnie na razie odradzano jeszcze pokazywać się w Moskwie. Natomiast spotkać mieliśmy się w Kazaniu lub Orenburgu z Myszkinem484, który jechał na Sybir z planem oswobodzenia Czernyszewskiego.

– Nie zdążymy – rzekł Michajłow, odcyfrowawszy to miejsce z listu. – Bieda.

Wyjechaliśmy bezzwłocznie. Paszporty mieliśmy dobre, pieniędzy też dostatecznie. Michajłow pędził, nie zatrzymując się.

– Myszkin nie będzie czekał – mówił.

Przyjechaliśmy do Kazania. Tu od razu czekał nas zawód. Na jakiś tydzień przed naszym przyjazdem przeszła nad miastem burza policyjna. Ludzie, których adresy mieliśmy, byli aresztowani, wywiezieni do Moskwy, Petersburga. Miasto wydało mi się głuche i martwe. W pierwszą noc tu spędzoną widziałem i czułem jasno, jak znikomą grupką jesteśmy na zmarzłym, olbrzymim obszarze. Brano ich przecież stąd, tych naszych braci, a o tym nie wiedział nikt. W głuchą noc wydarto miastu serce i duszę, wyłupiono mu sokole oczy, a miasto nie spostrzegło. Rozumiałem grozę i przerażenie pierwszych wygnańców polskich, których wieziono tędy. I dziś jeszcze pomimo wszystko kładzie się tu na duszę i myśl martwota.Gdyśmy dojeżdżali do hotelu, zatrzymał nas na ulicy Tatar proponując nabycie dziewczyny za 20 rubli.

– Piękna, młoda dziewczyna – niewinna dziewczyna, dajcie zarobić Tatarowi, mam przyprowadzić?

Resztki koczowniczego życia napotykało się tu nieustannie: trwały one pod biurokratyczną powloką. Tu jeszcze czuło się Rosję Mikołaja: wielki, zimny kraj, po którym jeżdżą w różnych kierunkach trójki z urzędnikami i rozkazami. Pióra w kancelariach skrzypią; życie brnie po śniegu, jak może. Tu jeszcze się czuło w samym tonie mowy i postawie, że z człowiekiem można zrobić wszystko, wziąć go na 35 lat do wojska, zabić pod kijami. Mróz, chłód, uboga przyroda ścięły litość dla samego siebie. Władza nie dała się rozwinąć godności, i tak żyją ci ludzie nieustannie krzywdzeni, krzywda otacza ich zewsząd, wrasta w nich, staje się ich naturą. Lokaj w hotelu, gdyśmy mu powiedzieli o Tatarze, wzruszył ramionami:

– Drogo chciał, u nich teraz bieda. I za 15, i za 10 rubli dostać można, ale po co tak? Jeżeli co? Moja siostra, szwaczka, w Moskwie była, bon ton485, ma maniery, jeżeli co, w każdej chwili przyjdzie.

Michajłow miał dziwny spokój w takich razach. Umiał on odprawiać takiego stręczyciela, nawet nie urażając ani jego, ani jego mającej dobry ton siostry. Ten sam lokaj na drugi dzień nie wspominał nam o siostrze, ale traktował nas z jakąś specjalną uprzejmością. I nie było w tym zasługi żadnych specjalnych słów. Samym tonem, sposobem mówienia dawał Michajłow odczuć, że on wszystko rozumie; nie litował się nad siostrą prostytutką ani bratem, który ją sprzedawał, nie ubolewał nad ich upadkiem, tylko po prostu, nie dostrzegając tego, traktował ich takimi, jakimi są, jak ludzi. Nigdy nie widziałem nic wstrętniejszego nad tak zwany humanitarnie moralny stosunek do prostytutek. Ach, ty musisz sama siebie sprzedawać! Ofiara społeczeństwa i tak dalej. Słowem – przypomina się z zademonstrowaniem wspaniałomyślnej czystości swojego współczucia człowiekowi, że ginie w błocie. A jeżeli o to chodzi, błoto zalewa nas wszystkich.

Opowiedziałem kiedyś Michajłowowi moje przygody w przytułku Asta. Nie mógł on zrozumieć moich wyrzutów sumienia.

– Nie pojmuję: gdzie tu jest jakaś krzywda wyrządzona Lii. Podobała się tobie i ty jej. Byłbyś ją skrzywdził, gdybyś ją był odrzucił i gdybyś jej dał poznać, że od takich jak ona miłość się kupuje tylko. Nie rozumiem.

I Michajłow istotnie nie rozumiał zależności od przesądu. Być we wszystkim prawdziwym i być z każdym człowiekiem – oto wszystko. I jestem przekonany, że lokaj, gdy Michajłow z nim się rozgadał i pochwalił urodę jego siostry, której fotografię on nam na drugi dzień pokazał, ale już bez myśli zachęty – chyba odczuł, że ma do czynienia z prawdziwie pięknym i szlachetnym człowiekiem.

– Czasami – powiadał Michajłow – trzeba nawet samemu zgrzeszyć, aby człowieka nie zmartwić, nie upokorzyć. Nie wolno upokarzać człowieka.

Cały drugi dzień szukaliśmy jakiejś wiadomości o Myszkinie. Niepodobna jednak było się czegoś dowiedzieć. Znajomi, których tu odnalazł wreszcie Michajłow, nie byli nam w stanie dać żadnych wskazówek. W Orenburgu wiodło się nam nielepiej. Zwątpiliśmy już całkiem o możliwości jakiegokolwiek bądź powodzenia, gdy nagle któregoś dnia Michajłow stanął na ulicy jak wryty. Naprzeciwko nas szedł młody, wysoki mężczyzna w mundurze oficera żandarmerii. Twarz miała wyraz dziwnej energii. Szedł wyprostowany, śmiały, rozstępowano się przed nim. Michajłow schwycił mnie za rękę:

– Myszkin – szepnął.

I to był Hipolit Myszkin, jeden z najdzielniejszych moralnie, największych ludzi, jakich znałem.

Myszkin był synem chłopki i żołnierza. Sam był żołnierzem. Któryś z jego przełożonych zwrócił na niego uwagę. Myszkina zaliczono do oddziału stenografistów486. Jako stenografista miał Myszkin zaszczyt widzieć cara Aleksandra i w jego obecności demonstrować najnowsze metody stenograficzne. Jego całe życie umysłowe odznaczało się nadzwyczajną logiczną prostolinijnością rozwoju. Żył życiem żołnierskim, życiem rosyjskiego wiernego poddanego, wierząc, że opiera się ten cały system na czymś posiadającym w samym sobie moc i wartość. Zresztą nie myślał zapewne o tym nawet. Gdy zobaczył cesarza, gdy przekonał się, że to jest taki sam generał, jak ci, których zna, że tak samo wielu rzeczy nie rozumie, zobaczył całą niedorzeczność samowładztwa.

My nieustannie pocieszamy się, że to jest naiwność. Naiwnym jest ten, kto zrozumiawszy całą potworność faktu, że przypadkowa, ograniczona jednostka ludzka ma w swoim ręku władzę, która może zaciążyć nad setkami tysięcy i milionów myśli, uzna, że niedorzeczność ta przez niego ujrzana jest argumentem przeciwko trwaniu faktu. Przecież my wszyscy o tym wiemy – mówią, pocieszając się, rozsądni ludzie. Rozsądni ludzie myślą, że znoszą niewolę, uświęcając ją całą powagą swojego rozsądku. Różnice pomiędzy ludźmi zasadzają się przeważnie na tym, czy są oni w stanie oprzeć się na wynikach własnej myśli i sumienia, czy są w stanie, zrozumiawszy, że coś jest prawdą, żyć nią tylko.

Myszkin miał w sobie tę granitową siłę. Aleksander Drugi został dla niego zdetronizowany w tym momencie. Jesteś człowiek jak ja, więc jak możesz mną władać? Kto ci dał władzę? Młoda, nieustraszona myśl nie przestawała pracować. Nieustraszoność myśli jest rzeczą niezmiernie rzadką, chociaż się o niej tyle mówi. Bezwiednie i świadomie tępimy ją w sobie i naokoło siebie nieustannie. Myśl nasza jest jak tresowany pies. Węszy i tropi na pozór swobodnie; w gruncie rzeczy bada, czy już przeszedł tędy jej pan. Myśl bezpańska nietroszcząca się o nic, niechcąca wiedzieć, dokąd przyjdzie, nielękająca się niczego, jest dziś czymś wyjątkowym. Samo istnienie nasze społeczeństwo obecne, jakie jest, jest nieustannym tłumikiem, na łożonym na swobodę badacza. I to już niezależnie od przekonań. Pewien rodzaj instynktownej solidarności każe mimo woli przyjmować, przypuszczać rozum, myśl – w sposobie życia i istnienia uznawanym, przyjmowanym przez innych ludzi. Myśl dotąd się biedzi łamie, póki tego rozumu nie odnajdzie, nie wykryje, to jest póki nie przystosuje się do istniejących form. Każdy z nas, żyjąc życiem obecnego społeczeństwa, jest przez nie wychowywany, powoli wsiąka, wnika w nas, w naszą krew cała natura społecznego środowiska – i tak z wolna każdy odnajduje w społeczeństwie siebie. Myślimy całym ciałem, myślimy rodziną, dobrobytem, całym istnieniem swoim; kto jest związany istnieniem swym ze społeczeństwem, prędzej czy później uświęci, uprawni ten związek w miarę własnego rozumu. Ale Myszkin widział, jak to społeczeństwo przytłacza do ziemi i dławi miliony, on widział, że ono jest czymś, co pochłania pot, łzy krew. Kim jesteś ty, abyś czynić to miało prawo? Gdzie jest dusza twoja, prawda twej myśli?

Myszkin sam był jednym z tych, którzy są tylko materiałem historii. Myśl, zbudzona w nim, stawiała nieodparte pytanie: co czynisz z tego wszystkiego, z tej niedoli, łez? Wasza prawda musi być nieskończenie święta, wielka, piękna, jeżeli wy śmiecie wznosić ją na takim bezmiarze męki i cierpienia. Oto staje przed wami to życie, którego jesteście opatrznością. Opatrzność musi wytłumaczyć się przed życiem. Myszkin widział cara, widział potem tych, co się nazywają solą narodu, jego myślą. Był stenografem ziemskich zjazdów487 i do niego, syna żołnierki, przychodzili panowie o wysokich czołach i białych rękach prosić, aby wykreślił ze sprawozdania stenograficznego jakiś liberalny zwrot, frazes opozycyjny.

– Tam na sali płacono im oklaskami – mówił Myszkin – potem w pokoiku dla stenografów zmieniali oni ton, ci panowie. Teraz przypominali sobie pensje, ordery, żony, dzieci. Żadnego prawa nie ma: jest tchórzostwo i słabość. Wszystko to trzyma się na ciemnocie i bierności masy. Gdy lud wstanie, rozpłynie się przed nim wszystko jak mgła, jak błoto.

Różne są typy rewolucjonisty. Przewinęły mi się przed oczyma całe szeregi tych zapoznawanych, nierozumianych postaci. Dla niewolniczego, zadowolonego świata rewolucjonista nie jest nigdy realnym człowiekiem. Jest albo wampirem spragnionym krwi i głośnego czynu, albo rycerzem ideału, ascetycznie wpatrzonym w nadziemskie widzenie przyszłości. Inaczej świat ten, świat powszedniej, znoszącej niewolę i ucisk, podeptanie istoty ludzkiej inteligencji nie jest w stanie pojąć tych obcych mu ludzi, których poznaje w krótkich, błyskawicznych mgnieniach. Tymczasem rewolucjonista prawdziwy, nie wymarzony, jest typem psychicznie niezmiernie różnorodnym. Są w granicach tego typu jednostki, które czują przede wszystkim dysonanse i dysharmonie obecnego istnienia. Są one silne nienawiścią, ale nie jest to bynajmniej najsilniejszy typ rewolucyjny. Najpłodniejsza jest działalność innych natur: tych, w których duszy istnieje mocne odczucie rozumnego, swobodnego życia ludzkości, natur, które nie są mścicielami za swoje zniszczone życie, lecz w imieniu pełnego życia, które w nich jest, walczą przeciwko temu, co je niszczy i kaleczy.

Myszkin był człowiekiem, który zrozumiawszy, przekonawszy się, nie odstępował od swojej myśli, zamierzywszy – wykonywał. Wkrótce po wyjściu z wojska spotkał parę młodych kobiet z kółka utworzonego w Archangielsku przez znanego pisarza Flerowskiego488. Te poddały mu myśl założenia drukarni nielegalnej, one też pracowały w drukarskim oddziale, jaki założył Myszkin przy swojej litografii w Moskwie. Drukarnia, znakomicie zakonspirowana, pracowała dość długo pod okiem policji. Wreszcie zaczęły mnożyć się niepokojące znaki i Myszkin któregoś dnia, wracając do domu, zauważył policję w bramie, przeszedł, nie oglądając się, i znikł z Moskwy. Teraz wracał ze Szwajcarii, gdzie powziął zamiar wydostania Czernyszewskiego.

Poeci i idealiści skarżą się na brak poezji i siły idealnej w naszym życiu. Są oni tylko niedostatecznie rozwinięci, aby zauważyć tę olbrzymią poezję, która cechuje nasz moment i głębokością swą przewyższa wzory i normy poetyckie dawnych epok. Tak jest. Nie wrócimy i nie możemy wrócić do żadnego momentu przezwyciężonego. Każdy moment ludzkiego życia ma w sobie poezję, wytwarza ją. Poezja – to jest przejęcie się chwilą. Człowiek zaś jest tak szlachetną i bogatą istotą, że ożywia wszystko. Na dnie ostatecznego pognębienia znajduje się jeszcze możliwość kochania czegoś, życia w czymś, w jakimś okruchu, swobodzie.

Pamiętam, jak o tym właśnie rozmawialiśmy już w Szlisselburgu z tym samym chyba Myszkinem z powodu jakiegoś opowiadania Korolenki489. Szlachetny ten pisarz rosyjski posiada dar wyczarowywania i ujmowania poezji w każdym środowisku. Mówiliśmy o tym opowiadaniu jego, w którym odtwarza on los nędzarzy żyjących w podziemiach jakiejś zrujnowanej kapliczki białoruskiej. I tu jeszcze jest coś, co tym ludziom życie upiększa, coś, za co oni mogą nawet walczyć. I tak wszędzie u Korolenki. W momencie rozgoryczenia wystukałem Myszkinowi: „Łajdak jest człowiek, kocha nawet łańcuchy”; odpowiedział mi: „Nie łańcuchy, ale swój sposób noszenia łańcuchów. Sam siebie człowiek w ten sposób utrzymuje i chroni; zawsze musi on mieć w sobie coś, co kocha, odbierz mu poezję – zginie. To nie ozdabianie niewoli, ale ratowanie duszy żywej przed zagładą”. I Myszkin miał słuszność, ale miałem ją i ja, gdyż w ten sposób dusza w niewolę swą wzrasta. Ja, Polak, wiedziałem o tym. Myszkin nie wiedział nigdy, co to jest romantyzm. I dlaczego, dlaczego poezja nowoczesna nie czuje tego nowego, dzisiejszego patosu, który rodzi się na szczytach życia. Dlaczego nie kocha życia, gdy jest dumne, pełne, naprawdę ludzkie, nowoczesne. Idealizm ginie: tak, człowiek nie powinien już umierać, przelewać swojej krwi dla żadnego Boga. Żyć powinien dla siebie, dla człowieka. Poezji nie ma – a czym jest ten pościg jednostki przez umarły syberyjski step dla wyrwania ze szponów niewoli rozumu? Odwaga i samozaparcie, by ocalić myśl. Dla kogo? Tylko dla siebie, dla ludzkości. Każda godzina kradnie tam myśl mędrca: wyrwać ją z więzów tych na próżno upływających chwil. Iżeś490 mnie zrozumieć chciała, zmienię cię w kamień. Skamieniejesz w chłodnej pustce – wyrok wydała przemoc na myśl mędrca. Gnębi ją i morduje bezczynnością lata całe. Ginie wśród lasów i śniegów skarb: myśl jasna. I oto bieży491 jej na pomoc szalona odwaga.

473.raskolnicy (z ros.) – dosł: rozłamowcy; dawne, pejoratywne określenie staroobrzędowców, starowierców. [przypis edytorski]
474.Poleżajew, Aleksandr Iwanowicz (1805–1838) – poeta rosyjski, romantyk; za napisanie autobiograficznego poematu satyrycznego Saszka (1825, wyd. 1861 w Londynie), w którym opisywał swoje życie studenckie, przymusowo wcielony do wojska. [przypis edytorski]
475.Bardina, Sofia Iłłarionowna (1853–1883) – rosyjska działaczka ruchu narodników, w 1877 skazana w moskiewskim „procesie 50”, w 1880 uciekła z katorgi za granicę. [przypis edytorski]
476.siostry Lubatowicz – ros. działaczki ruchu narodników, skazane w tzw. procesie 50 na zesłanie: Olga Spirydowna Lubatowicz (1854–1917), która po ucieczce i powrocie do kraju wstąpiła do Narodnej Woli, oraz jej siostra Wiera Spirydowna Lubatowicz (1855–1907). [przypis edytorski]
477.Czajkowski, Nikołaj Wasiliewicz (1851–1926) – ros. rewolucjonista, związany z narodnikami, później z eserowcami; podczas studiów dołączył do rewolucyjnego koła studentów, zwanego później „kółkiem Czajkowskiego”, zajmującego się samokształceniem oraz drukowaniem i dystrybucją literatury naukowej i rewolucyjnej. [przypis edytorski]
478.Wenus z Milo – słynna marmurowa rzeźba z końca II w. p.n.e., przedstawiająca półnagą grecką boginię miłości Afrodytę (rzymska Wenus), znaleziona na wyspie Milo w 1820, eksponowana w Luwrze; ręce posągu nie zachowały się. [przypis edytorski]
479.barysznia (ros.) – panna, panienka. [przypis edytorski]
480.Wenera Medycejska, dziś zwykle: Wenus Medycejska – marmurowy posąg nagiej bogini Afrodyty, będący kopią brązowej rzeźby Praksytelesa Afrodyta z Knidos; znaleziony w Rzymie, trafił do kolekcji Medyceuszy. [przypis edytorski]
481.Labruyère a. La Bruyère, Jean de (1645–1696) – francuski pisarz, moralista, autor Charakterów, w którym przedstawił różnorodne typy ludzkie i krytykę ówczesnego społeczeństwa. [przypis edytorski]
482.que le paysan est aussi un homme (fr.) – że chłop też jest mężczyzną. [przypis edytorski]
483.niwa (daw.) – pole, ziemia uprawna. [przypis edytorski]
484.Myszkin, Hipolit Nikitycz (1848–1885) – ros. rewolucjonista, narodnik; prowadził tajną drukarnię, po jej wykryciu uciekł za granicę, powrócił w 1875 z zamiarem uwolnienia Czernyszewskiego; jako oskarżony w tzw. „procesie 193” 27 XI 1877 wygłosił płomienną mowę demaskującą carat, opublikowaną przez prasę światową; skazany na katorgę, następnie osadzony w Twierdzy Szlisselburskiej, gdzie został rozstrzelany za znieważenie nadzorcy. [przypis edytorski]
485.bon ton (fr.) – dosł.: dobry ton; umiejętność zachowania się, dobre maniery. [przypis edytorski]
486.stenografista – dziś: stenograf, osoba notująca metodą stenografii, tj. zapisująca systemem skrótów; przed rozpowszechnieniem techniki nagrań dźwiękowych stenografia była popularną metodą w pracy protokolantów, dziennikarzy i sekretarek, stosowano ją także w wojsku. [przypis edytorski]
487.zjazd ziemski – zjazd ziemian, mieszczan i zamożnych chłopów należących do danego ziemstwa (organu samorządowego wprowadzonego w części guberni carskiej Rosji), decydujący o najważniejszych sprawach lokalnych. [przypis edytorski]
488.Flerowski (pseud.), właśc. Wasilij Wasiljewicz Berwi (1829–1918) – rosyjski socjolog, publicysta, narodnik; autor m.in. książki Sytuacja klasy robotniczej w Rosji (1869) oraz Abecadła nauk społecznych (1871); wywarł duży wpływ na uczestników „wędrówek w lud”. [przypis edytorski]
489.Korolenko, Władimir Gałaktionowicz (1853–1921) – rosyjski pisarz ukraińsko-polskiego pochodzenia, publicysta i dziennikarz. W tekście mowa o opowiadaniu В дурном обществе (W złym towarzystwie, 1885). [przypis edytorski]
490.Iżeś mnie zrozumieć chciała – konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: iż chciałaś mnie zrozumieć, że chciałaś mnie zrozumieć. [przypis edytorski]
491.bieżyć (daw.) – biec, śpieszyć, iść. [przypis edytorski]