Tasuta

Pamiętnik pani Hanki

Tekst
Märgi loetuks
Pamiętnik Pani Hanki
Pamiętnik Pani Hanki
Audioraamat
Loeb Marta Żak, Wojciech Adamczyk
Lisateave
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Czwartek

Nie byłam na balu. Dostałam tak silnej migreny, że nie pomogły żadne proszki. Dziś mam oczy podkrążone i wyglądam staro. Jak zwykle po proszkach źle spałam. W tym zmęczeniu jest jednak i dobra strona. Mianowicie wszystkie zdarzenia, wszystkie grożące niebezpieczeństwa, cały świat zewnętrzny, wszystko to wydaje mi się mniej ważne, znacznie obojętniejsze. Postanowiłam cały dzień spędzić w domu, w szlafroku. Na piątą zaprosiłam kilka osób i Tota. Siedzieli do siódmej. Wydali mi się nudni, a ich rozmowy były tak pełne banałów i codzienności, że po ich wyjściu odczułam prawdziwą ulgę.

Właściwie mówiąc nie wiem, co mnie trzyma przy Tocie. To dziwne, że jeszcze utrzymuję z nim stosunki. Chyba robię to dlatego, by ta gęś, Muszka Zdrojewska, nie wyobrażała sobie, że Toto porzucił mnie dla niej. Naprawdę byłoby to dla mnie zupełnie obojętne.

Jacek wrócił na kolację. Był jakiś weselszy i dał mi do zrozumienia, że jego sprawy osobiste mogą przybrać pomyślniejszy obrót. Dla mnie był wyjątkowo czuły. On jest naprawdę jedynym człowiekiem, którego mogę kochać. Nawet mu to powiedziałam. Był tym tak wzruszony, jak wtedy gdy zgodziłam się zostać jego żoną.

Piątek

Jacek wyjechał do Białowieży. Nasza pożegnalna noc była cudowna. I jakby dla podkreślenia tej nocy, dzień, który po niej przyszedł, jest przepiękny. Z rana spadł świeży śnieg. Wszystko dokoła wybielił. Nad białym światem lazurowa kopuła nieba bez najmniejszej chmurki. Słońce świeci tak intensywnie, że wprost oślepia.

Obudziłam się radosna i jakby pewna, że coś niezwykle miłego mnie spotka.

Nie omyliłam się: ledwie zdążyłam zjeść śniadanie (smakowało mi bardzo), gdy zadzwonił stryj Albin. Aż krzyknęłam ze zdziwienia, gdy usłyszałam nowinę: biuro detektywów w Brukseli znalazło ślad miss Elisabeth Normann. Oni są wręcz genialni. Zdołali stwierdzić, że przed trzema laty mieszkała w Biarritz, w willi „Flora” z panem Folkstonem i sama podpisywała się jako Mrs. Folkston. Spędzili tam cały sezon i uchodzili za kochające się małżeństwo. O dowody i o świadków nie będzie trudno.

To już było w każdym bądź razie coś. Okazało się, że ta pani wcale ładnie się prowadzi. Najpierw ucieka od męża, a później szaleje z jakimś obcym człowiekiem, udając jego żonę.

Umówiłam się ze stryjem w cukierence, by się naradzić. Nie miałam już powodu unikać cukierenki. Nie groziło niebezpieczeństwo ciotki Magdaleny. Stryj był też w doskonałym humorze. Wiadomość z Brukseli otrzymał przed samym wieczorem i już ją zdołał sprawdzić. Mianowicie zaprosił tę wydrę na kolację i podczas kolacji skierował rozmowę na Biarritz. Ponieważ bywał tam nieraz i znał całe baskijskie wybrzeże doskonale, udało się mu między innymi napomknąć, że kiedyś przeżył tam interesującą przygodę. Z pewną bardzo uroczą Hiszpanką, która mieszkała w willi „Flora”.

– Opowiadałem jej o tym – mówił stryj – w takim rozczulającym przypływie wspomnień, że się dała złapać na haczyk. Powiedziała mi: „»Flora«?… To zabawne. Niech pan sobie wyobrazi, że i ja kiedyś wynajmowałam tę willę. Jest ślicznie położona”.

To już stryjowi w zupełności wystarczyło. Uradziliśmy natychmiast depeszować do Brukseli, by trzymano się tego śladu i postarano się dowiedzieć jak najwięcej o owym panu Folkstonie.

Jednocześnie stryjowi przyszedł do głowy wcale niezły pomysł, by skomunikować się z wujem Jacka, który wówczas był ambasadorem i pod którego opieką Jacek przebywał za granicą. Od niego na pewno można się będzie czegoś dowiedzieć.

Tak się zapaliłam do tej myśli, że od razu z cukierni zadzwoniłam do Tota z zapytaniem, czy nie wie, gdzie obecnie przebywa pan Włodzimierz Dowgird. Toto nie wiedział, lecz oświadczył mi, że w Klubie Myśliwskim wiedzą na pewno i za pół godziny będzie mógł mi służyć informacją.

Odkąd wuj Dowgird dostał jakiegoś szczególniej złośliwego reumatyzmu, zrezygnował ze służby dyplomatycznej i albo przebywa gdzieś na południu, albo u siebie na wsi pod Łęczycą. Wuja Dowgirda znałam bardzo mało. Dwa czy trzy razy był u moich rodziców podczas mego narzeczeństwa, później na naszym ślubie i wreszcie przed rokiem spotkałam go w Heluanie49. Podobno właśnie Egipt najlepiej wpływa na jego reumatyzm.

Pomimo tego, że bardzo niewiele się znamy, lubi mnie naprawdę. A i ja dla niego żywiłam zawsze sympatię. Ujmuje już samą swoją powierzchownością. Mniej przypomina dyplomatę. Przynajmniej nie ma typu międzynarodowego, lecz wybitnie polski. Podobny jest bardzo do pana Edwarda Platera z Osuchowa50 i do Wojciecha Kossaka51.

Z niecierpliwością czekałam na telefon Tota i szalenie się ucieszyłam, gdy mi oświadczył, że wuj Dowgird i jest w Kocińcach pod Łęczycą.

– Ach, to świetnie – zawołałam, a ponieważ u mnie decyzje przychodzą niesłychanie szybko, powiedziałam: – Wiesz, mam szaloną ochotę odwiedzić go. Czy nie pojechałbyś ze mną?

Totowi takiej propozycji nie trzeba było dwa razy powtarzać. On nigdy nie umie długo usiedzieć na miejscu. W godzinę później zajechał po mnie swoim wozem. Byłam już gotowa. Zajrzałam tylko w pośpiechu za wannę. Paczka była na swoim miejscu. Uspokojona zamknęłam łazienkę na klucz, a klucz schowałam między stare ilustracje leżące w hallu.

Toto przyglądał się temu ze zdziwieniem.

– Cóż to za dziwne manipulacje? – zapytał.

Zbyłam go śmiechem. Wszelkie podejrzliwości Tota należy zbywać śmiechem. On przy jednej myśli nie może wytrwać dłużej niż parę minut. Chyba że chodzi o konie, o polowanie lub o samochody. Gdy siadałam do wozu, rozglądałam się uważnie, czy nie dostrzegę owych agentów, wpatrzonych w moje okna, lecz nie udało mi się zauważyć nikogo. Pewno znudziło się im już to i zrezygnowali z dalszego śledztwa.

Dopiero kiedy się wyjedzie za miasto w taki mroźny, śnieżny dzień, widzi się, jak wiele tracimy między murami kamienic. Boże, jakże tu pięknie!

Toto opowiadał mi o jakiejś, według niego, niezwykle ważnej transakcji, którą w ostatnich dniach przeprowadził. Sprzedał ze swojej stadniny dwadzieścia klaczy arabskich do Ameryki. Nie chodziło mu w danym wypadku o dobrą cenę, którą za konie otrzymał, lecz o sam fakt, że hodowca amerykański jego stadninę uznaje za najlepszą w Europie. Słucham tego jednym uchem, myśląc jednocześnie o pięknie przyrody i o tym, dlaczego właściwie nie piszę wierszy.

Od dziecka byłam niezwykle wrażliwa na piękno kwiatów, wschodów i zachodów słońca, zaśnieżonych pól i wszystkich tych rzeczy. Już w trzeciej klasie próbowałam pisać wiersze. Mamusia mówiła, że były bardzo dobre. Miałam ich coś trzy zeszyty. Niestety, gdzieś się zapodziały. A w tym rozgwarze, w jakim żyję, tak rzadko zdarza mi się godzina wolnego czasu, by móc usiąść i ułożyć wiersz.

Jeżeli lato spędzać będę w Hołdowie, zabiorę się do tego koniecznie.

W Kocińcach jeszcze nigdy nie byłam, chociaż właściwie powinna bym się nimi zainteresować, gdyż kiedyś, po najdłuższym życiu wuja Dowgirda, dostaną się nam w spadku.

Do Kociniec wjeżdżało się przez długą aleję, a później przez gęsty park. Sam pałac nie sprawiał przyjemnego wrażenia. Był to jednopiętrowy ciężki budynek, przypominający jakiś pruski dworzec kolejowy. Gdyśmy się zatrzymali przed drzwiami, a na trąbienie zdawał się nikt nie reagować, myśleliśmy nawet przez chwilę, żeśmy zabłądzili i trafiliśmy gdzie indziej. Ale właśnie od tyłu nadbiegł lokaj i wyjaśnił, że wejście główne w zimie jest zamknięte, gdyż dołu się nie opala. Wobec tego podjechaliśmy do bocznego wejścia.

Po dość szerokich schodach weszliśmy na górę. Wuj Dowgird powitał nas u wejścia w dość oryginalnym stroju: na głowie miał futrzaną czapkę, na ramiona zarzuconą bekieszę na białych barankach, a na nogach kraciaste niemieckie bambosze z futerkiem. Jak ten człowiek się zmienił! Pamiętałam go zawsze jako wytwornego, szczupłego pana z monoklem w oku, z tym monoklem, który tak świetnie pasował do długiej szczupłej twarzy o suchych, ostrych liniach. Przytył, policzki mu z lekka zwisały, na nosie miał grube szkła. Od dawna nieprzystrzygane wąsy przedstawiały się jak duża siwa szczotka.

 

Toto, tytułując wuja w każdym zdaniu, przypominał „szanownemu panu ambasadorowi”, że kiedyś miał go zaszczyt poznać. Jak śmieszni są ci mężczyźni w swoim rangowaniu świata. Dla Tota, który przecież od nikogo nie jest zależny, wuj Dowgird wciąż był osobistością ważną i jego obecność tak Tota absorbowała, że zdawał się zapominać o mnie. Istotnie wuj Dowgird odgrywał kiedyś dużą rolę w życiu politycznym i towarzyskim. Do dziś dnia w ważniejszych momentach podobno uciekają się do jego rady. Ale dla mnie jest jasne, że wuj Dowgird po prostu jest tylko starszym panem o miłej aparycji i o dość oryginalnym sposobie bycia.

Nie wiadomo skąd wysypało się jeszcze pięć czy sześć osób. Jakieś dalekie kuzynki, emerytowany generał, jakiś młody człowiek, który kordialnie przywitał Tota. Przeszliśmy do dużej biblioteki, cokolwiek zapuszczonej, lecz bardzo ładnej. Hamburski empire52 w najlepszym guście. Fotele wyściełane florencką skórą i stół nakryty grubym zielonym suknem.

Stryj zdawał się uszczęśliwiony naszym przyjazdem. Dreptał w swoich bamboszach, długo dysponował lokajowi, co ma być na śniadanie, odwołując się do rady generała i Tota. Nie przestał być smakoszem. Toto, zachwycając się sztychami rozwieszonymi na ścianach, już skręcał na rozmowę o koniach, gdy dałam mu do zrozumienia, że mam z wujem do omówienia ważne sprawy.

Gdyśmy przeszli do gabinetu, wuj uważnie wpatrzył się we mnie swymi małymi, nieco wyblakłymi oczyma i zapytał:

– Cóż tam, moja kochana? Jak sprawuje się mój siostrzeniec? Domyślam się, że musiał coś spsocić.

– Ależ bynajmniej – zaprzeczyłam. – Jacek jest nieodrodnym siostrzeńcem swego wuja. Czyż mógłby popełnić coś złego lub nietaktownego?

Wuj skłonił się szarmancko i z uśmiechem powiedział:

– Jesteś, moja kochana, zawsze dla mnie zbyt dobra, ale w tym wypadku skłonny jestem przewidywać najgorsze rzeczy. Jeżeli zdecydowałaś się na taką martyrologię, jak odwiedzenie mnie, starego nudziarza, musiało zajść coś ekstraordynaryjnego53.

Musiałam sprawę potraktować bardzo dyskretnie. Oczywiście nie mogłam otwarcie wujowi powiedzieć, o co mi chodziło, a chciałam go wybadać.

– Sprawa zupełnie zwykła – powiedziałam. – Wuj wie, jaka jestem zazdrosna.

– Nie uwierzę, by Jacek dawał ci powody do zazdrości! – zawołał z udawanym oburzeniem.

– Ach, nie, wujaszku. Ale ja jestem nawet zazdrosna o jego przeszłość.

– Powinno mu to pochlebiać.

– Byłby może zadowolony, gdyby o tym wiedział, ale wierzę, że nasza rozmowa zostanie między nami.

Wuj skinął głową.

– Pod siedmioma pieczęciami tajemnicy.

– Więc, wujaszku, chodzi mi o zamierzchłą przeszłość. Czy wujaszek nie przypomina sobie kobiety imieniem Elisabeth Normann?

– Elisabeth Normann?

Zmarszczył brwi i zamyślił się.

– Tyle nazwisk się słyszy… Elisabeth Normami?… W jakim wieku jest ta dama?…

– Obecnie ma mniej niż trzydziestkę.

– A jak wygląda?

Opisałam ją jak najdokładniej, uwzględniając oczywiście to, że wówczas musiała wyglądać znacznie młodziej. Wuj potrząsnął głową.

– Żałuję bardzo, lecz nie przypominam sobie.

– Jednak wuj musiał ją znać. W swoim czasie Jacek był nią bardzo zainteresowany…

Podniósł brwi.

– Och… Zdaje się, że coś sobie przypominam… Bardzo przystojna panna… Było to młodziutkie i zupełnie urocze… Tak, tak. Jacek ją wprowadził na przyjęcie do ambasady… No, naturalnie. Nazywała się Betty, Betty Normann. Szatynka o zielonych oczach. Jej ojciec, bardzo comme il faut54 starszy pan, był właścicielem przedsiębiorstwa żeglugowego czy czegoś takiego. Przyjmowani byli w najlepszych domach. Naturalnie. Pamiętam, Betty Normann. Podobno nawet skuzynowana z lady Northelife… Wtedy Jacek zdawał się nią być bardzo zajęty…

Z uśmiechem wziął mnie za rękę i dodał:

– Ale chyba o to nie możesz mieć do niego pretensji?… To było tak dawno…

– Któż mówi o pretensjach? Najzwyczajniej w świecie chciałabym się o niej czegoś dowiedzieć.

Wuj zamyślił się.

– Owszem, pamiętam, Betty Normann. Piekielnie ładna dziewczyna. I taka przymilna. Zdaje się, że była poważnie zainteresowana Jackiem. Aha, naturalnie. Uczyła się nawet polskiego, co nie jest takie zwykłe, jeżeli chodzi o cudzoziemki. Była bardzo zdolna. Później jakoś znikła z horyzontu. Było to zresztą zrozumiałe. Jacek wyjechał na kilka miesięcy do Ameryki, a ona wracała do Belgii, do rodziców. Tak, bywała bardzo często w ambasadzie. Miła, bezpośrednia natura. Zachwycali się nią wszyscy. Miała nawet tę niezwykłą cechę, że interesowały ją sprawy polityczne. Ale to dawne czasy… Czy spotkałaś ją ostatnio?…

„No więc oczywiście ona pisała ten list – skonstatowałam w myśli. – Oczywiście stryj Albin dał się wyprowadzić w pole”. Cała sprawa zaczynała być dla mnie jasna. Skoro nie było jej wówczas, gdy Jacek wyjechał do Ameryki, oczywiście nie pojechała do żadnych rodziców do Belgii, lecz właśnie z nim. Teraz rozumiem, dlaczego Jacek zawsze pomija milczeniem swój pobyt w Stanach Zjednoczonych. Sądziłam nawet przez dłuższy czas, że nigdy tam nie był. Dopiero kiedyś w poselstwie szwajcarskim, gdy spotkał jednego pana, którego poznał w Chicago, dowiedziałam się, że Amerykę zna dość dobrze.

Swoją drogą stryj Albin miał świetny pomysł, by porozumieć się z wujem Dowgirdem.

Tło sytuacji zaczęło mi się zarysowywać wyraźniej. Według wszelkiego prawdopodobieństwa Jacek po cichu wziął z nią ślub, a wyjazd do Ameryki był właśnie podróżą poślubną. Jedno wciąż pozostaje dla mnie rzeczą zupełnie niezrozumiałą: dlaczego ta kobieta porzuciła go?…

Jest to taka sama zagadka jak i jej przyjazd do Polski teraz, po tylu latach. Nie łudzi się chyba, że Jacek zgodzi się do niej wrócić bodaj pod groźbą denuncjacji. I jak należy rozumieć to, co mi Jacek powiedział, że jego sprawy układają się lepiej?… Czyżby miało to oznaczać, że zdołał z nią osiągnąć jakieś porozumienie?… W każdym razie nie sprawia ona wrażenia kobiety ustępliwej. Wygląda raczej na upartą, może nawet zawziętą. Kobiety tego typu umieją nie cofać się przed niczym.

Wuj Dowgird nie umiał mi udzielić więcej informacji. I te jednak, które uzyskałam, były nader ważne. Ciekawa jestem, jaką minę zrobi stryj Albin, gdy mu zakomunikuję, że ta jego Angielka umie po polsku.

Śniadanie dano znakomite i było dość przyjemnie.

Gdyśmy o zmierzchu wracali do Warszawy, tuż przed samym Łowiczem Toto zawadził błotnikiem o jakąś furmankę. Bardzo się wystraszyłam, ale na szczęście nikomu nic się nie stało. To jest skandal, że na naszych drogach wciąż jeszcze pełno jest furmanek! I czego ci chłopi wciąż jeżdżą? Pojąć nie mogę, co za interesy mogą mieć chłopi. Tyle się mówi o motoryzacji, a tym się nikt nie zajmie.

Po powrocie do domu miałam sporo kłopotu z kluczem od łazienki. W żaden sposób nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie go schowałam. Wraz ze służbą przewróciłam dom do góry nogami i dopiero wtedy, gdy posłałam po ślusarza, Józef znalazł klucz między gazetami.

Na szczęście paczka leżała na swoim miejscu nietknięta. Już trochę się uspokoiłam. Myślę, że Robert wcale się po nią nie zgłosi.

Dziś idę z mamą do opery. Będzie też Stanisław i Danka. Już mogę sobie wyobrazić, jak się wynudzę!

Sobota

Stryj Albin był bardzo zaskoczony wiadomościami. Nie odmówiłam sobie przyjemności zrobienia paru złośliwych uwag o jego sprycie. Przyjął je z pokorą i powiedział:

– W takim razie jest to piekielnie przebiegła kobieta. Wierz mi, mała, że nie należę do ludzi naiwnych ani prostodusznych. Jeżeli zdołała wprowadzić mnie w błąd, dowodzi to, że jest kuta na cztery nogi i ma jakiś bardzo ważny powód, by kryć się ze znajomością polskiego języka.

– Ale jaki?…

– Pojęcia nie mam. Przecież nie ukrywa tego, że włada kilkoma innymi językami. Zna oprócz angielskiego francuski, niemiecki i włoski. Dlaczego jej tak bardzo zależy na ukryciu tego jednego języka?… Może po prostu chce mieć tę przewagę nade mną, by rozumieć, co mówię, może przed służbą udaje po to, by wiedzieć, co o niej sądzą.

Zaniepokoiłam się.

– A może stryj wygadał się z czymś przed nią?

– O, bądź spokojna. Na to jestem zbyt ostrożny. Więc powiadasz, że pan Dowgird jest o niej dobrego zdania?

– Nic złego w każdym razie o niej nie powiedział.

– Ha, na jego opinii możemy polegać. Kiedyś uchodził za jednego z najlepszych dyplomatów.

Uśmiechnęłam się ironicznie.

– Tak jak stryj uchodzi za jednego z najlepszych znawców kobiet.

– Moja mała – powiedział – twoje szyderstwo trafia w próżnię. Każdy znawca kobiet wie właściwie o kobietach tylko jedno: że kryją w sobie dowolną ilość niespodzianek. W tym zresztą leży wasz największy urok. Ale mówmy poważnie. Nie wiem, czy nie należałoby z lekka odsłonić karty. Czy nie należałoby powiedzieć jej przynajmniej tego, że maskarada z ukrywaniem znajomości języka polskiego jej się nie udała.

– A po co jej to mówić?

– Chociażby po to, by móc z kolei zapytać, dlaczego to robiła.

– Sądzę, że lepiej poczekać. A przede wszystkim trzeba wysłać zaraz do Brukseli te wiadomości, które zebrałam u wuja Dowgirda. To im ogromnie ułatwi dalsze poszukiwania.

– Oczywiście – przyznał stryj. – Zaraz do nich napiszę. W każdym razie wiemy już sporo o tej damie. Widzę, że się niecierpliwisz, ale niepotrzebnie. Pośpiech tu nie jest wskazany.

Potrząsnęłam głową.

– Jestem przeciwnego zdania.

– Mylisz się, moja mała. Gdyby Jackowi z jej strony miało grozić jakieś poważne niebezpieczeństwo, gdyby się jej śpieszyło, od dawna zrobiłaby użytek z tej broni, którą ma w swym ręku. Widocznie jednak nie zależy jej aż tak bardzo na skompromitowaniu Jacka. Prawdopodobnie prowadzi z nim pertraktacje.

– Ale o co?

Stryj wzruszył ramionami.

– Tego nie wiem. Skoro nie o pieniądze, przypuszczać wolno, że chodzi jej o odzyskanie Jacka. Bo o cóż więcej mogłoby chodzić? W każdym bądź razie jest zastanawiające, że go nie nagli. Że zgodziła się na jego wyjazd do Paryża, a teraz do Białowieży. Wspominała mi nawet, że zamierza wkrótce spędzić kilka dni w Krynicy, gdyż rzekomo interesuje się nią od czasu, gdy byli tam następczyni tronu holenderskiego i książę Bernard. Zapytałem ją przedwczoraj, jak długo zamierza zabawić w Polsce. Powiedziała mi, że się nad tym nie zastanawiała. Wynika stąd, że w każdym razie o szybkim wyjeździe nie myśli. Mamy czas i możemy czekać bez zbytniej obawy.

– Ale na co czekać?

– Przede wszystkim na wiadomości z Brukseli. Jestem przekonany, że wkrótce zdołamy się dowiedzieć czegoś interesującego, czegoś, czym będziemy mogli skutecznie miss Normann zaszachować.

Pożegnałam się ze stryjem zniechęcona. Czekać i czekać… Abstrahując już od tego, że czekanie nie leży w moim usposobieniu, chcę nareszcie coś wiedzieć. Przychodzą na mnie takie chwile, kiedy mam ochotę wprost pójść do tej kobiety i w cztery oczy sprawę postawić jasno. Mam przecież do tego pełne prawo.

Powiedzieć jej:

„Czego pani chce od mego męża? Dlaczego go pani szantażuje?! I jeżeli istotnie łączyły was kiedyś jakieś uczucia, nie zdoła mi pani wmówić, że jeszcze je zachowała”.

Ciekawa jestem, co mogłaby mi na to odpowiedzieć.

Pod każdym względem mam nad nią przewagę. Jedynie z prawnego punktu widzenia ona ma pierwszeństwo.

 

Po południu przyjechał Jacek. Opowiadał mi dużo o polowaniu i o swoich rozmowach z Niemcami. Oczywiście nie wspomniał im o Morzu Czarnym. Z tego powodu nawet trochę pokłóciliśmy się. Jacek usiłował wmówić we mnie, że kobiety nie powinny interesować się polityką, gdyż na niej się nie znają. Śmieszny argument! Taka ciotka Magdalena czy mama nie znają się na pewno. Ale weźmy chociażby Dankę.

Kobiety nie znają się na polityce! Zupełnie pognębiłam Jacka mówiąc:

– A któż był większym politykiem niż Katarzyna Wielka, niż Elżbieta angielska, niż królowa Wiktoria. Gdy rządziły, ich kraje doszły do największego rozkwitu i potęgi. Ta tylko różnica, że miały korony na głowie. Gdybym ja była królową polską, a ty na przykład moim ministrem czy nawet księciem małżonkiem, bez sprzeciwu musiałbyś stosować się do moich dyrektyw. I upewniam cię, że rezultaty byłyby znacznie lepsze niż za rządów męskich.

Jacek na to oświadczył:

– Właśnie za rządów męskich kobiety zanadto wtrącają się do polityki i dlatego często popełniane bywają błędy. Za czasów Katarzyny rządzili jej faworyci, za czasów Elżbiety również mężczyźni, których co prawda umiała dobierać, a z Wiktorią książę Albert robił, co chciał.

– I cóż z tego wynika? – zapytałam.

– Wynika to – sztucznie uśmiechnął się z udawaną galanterią – że powinnyście nam królować, ale nie rządzić nami.

Wzruszyłam ramionami.

– Przykro mi, że nie znasz historii. Wszystkie te trzy monarchinie właśnie rządziły, a tylko na ich plus w polityce zapisać należy to, że umiały sobie dobierać faworytów. Gdybym ja była królową, wybrałabym sobie…

Tu niestety, muszę przerwać tok opowiadania p. Hanki Renowickiej. Autorka mianowicie wyliczyła w tym miejscu kilka nazwisk, należących do osobistości powszechnie znanych. Wprawdzie nie wątpię, że każdy z tych panów byłby uszczęśliwiony tytułem faworyta tak czarującej monarchini, nawet w tym wypadku, gdyby monarchinią nie była, ale większość z nich to ludzie żonaci.

Czytelnik z łatwością zrozumie, że publikując pamiętnik p. Hanki nie mogę narażać tych szanownych i miłych ludzi na domowe przykrości. Żony niejako z reguły nie lubią, by ich mężowie bywali faworytami, chociażby in spe55.

Drugim motywem, który mi kazał skreślić podane przez p. Hankę nazwiska, było to, że nie chciałbym polskiemu ogółowi sugerować potrzeby tych zmian w życiu publicznym, które byłyby prostą konsekwencją opinii p. Hanki.

Zmiany te objęłyby tak szeroki zakres, doprowadziłyby do tak ryzykownych przesunięć na różnych wysokich stanowiskach, że groziłoby to poważnym zamieszaniem.

Dość powiedzieć, że sprawy kultury i sztuki dostałyby się pod kierownictwo pewnego, świetnego zresztą, rotmistrza jednego z najlepszych pułków kawalerii, sprawy narodowościowe objąłby pewien młody hrabia, władający biegle wieloma językami, obrona kraju byłaby powierzona znanemu lekkoatlecie, a główne kierownictwo państwa spoczęłoby w rękach jednego z najlepszych aktorów warszawskich, który tak świetnie grał rolę Juliusza Cezara. Nie chcę jednak w najmniejszym stopniu kwestionować słuszności poglądów p. Hanki i proszę ją, by mi wybaczyła to małe skreślenie w jej pamiętniku. (Przypisek T. D. M.)

– Bądź spokojny – dodałam – pod moimi rządami nie byłoby na przykład bezrobocia. Wy, mężczyźni, uważacie za rzeczy trudne takie problemy, które same nasuwają własne rozwiązania. Cóż łatwiejszego jak zlikwidować bezrobocie? Wystarczy ogłosić, że każdy, kto nie chce pracować, pójdzie do więzienia. Albo na przykład te spory z Ukraińcami. Już nie bój się: jakbym ja z nimi pomówiła, to na pewno zdołałabym ich przekonać, żeby siedzieli spokojnie. A już nie mówię o dyplomacji. Ręczę ci, że gdyby na miejscu Brianda56 na przykład Danielle Darrieux57 organizowała Stany Zjednoczone Europy, już dawno mielibyśmy takie stany, a wszystkie wojny zostałyby skasowane.

Jak zwykle nie przyznał mi słuszności i wykręcił się jakimiś żarcikami. Z nim nie można poważnie pomówić. Gwałtem chce utrzymać się przy przeświadczeniu o własnej wyższości w dziedzinie polityki. Ostatecznie mogę mu zostawić to złudzenie. Widocznie jest mu potrzebne do szczęścia.

Zresztą, jeżeli mam być szczera, nie miałabym dość cierpliwości, by zajmować się codziennie i stale polityką. Już nie mówiąc o tym, że trudno by mi było znaleźć na nią dość czasu. Kilka razy przysłuchiwałam się dyskusjom w Sejmie. To jest potwornie nudne. Wychodzą na trybunę różni panowie i godzinami mówią o rzeczach absolutnie nieinteresujących.

Dobrze jednak, że przypomniała mi się Danielle Darrieux. Nie byłam jeszcze na jej ostatnim filmie, a wiem od Muszki, że Toto był dwa razy. Jest naprawdę prześliczna, ale jednak ma nos nieładny. Po takim wariacie jak Toto wszystkiego można się spodziewać. Potrafi pojechać dla niej choćby do Hollywood. I tak by to mu nic nie pomogło, bo przeczytałam w „Kinie”, że jest zamężna i w mężu zakochana. A pieniądze Tota jej nie zaimponują. Sama zarabia miliony.

Nieraz już przychodziło mi na myśl, że i ja mogłabym grać w filmach. Jeżeli chodzi o urodę, to na pewno nie ustępuję żadnej z naszych gwiazd i mogę równać się z wieloma zagranicznymi. Przy moim wzroście 160 cm i wadze 53 kg nie wyglądałabym mniej zgrabnie od najlepszych. Jestem również fotogeniczna. Ma się rozumieć, nie pragnę wcale zostać aktorką, ale zagrać raz, na przykład pod pseudonimem, bardzo bym chciała. Sądzę, że i Jacek nic nie miałby przeciwko temu. Przecież kiedyś grała księżna Sapieżyna i inne panie z najlepszego towarzystwa. Na pensji nieraz brałam udział w przedstawieniach amatorskich i nasz polonista (a on się znał na tym) twierdził, że niewątpliwie mam talent.

Idea ta tak mnie opanowała, że natychmiast postanowiłam zatelefonować do Tota, by wśród swoich stosunków wyszukał kogoś, kto mógłby mnie wprowadzić do filmu. Na nieszczęście Tota nie zastałam w domu.

Pojechaliśmy z Jackiem na godzinkę do kawiarni „Europejskiej”, gdzie spotkaliśmy sporo znajomych. Wszystkich namówiłam na kino, a później poszliśmy do „Bristolu” na kolację.

Już wchodząc na salę zobaczyłam ją: siedziała ze stryjem Albinem, z mecenasem Nieprzyckim i z takim jednym panem od wyścigów. Z uwagą przyglądałam się z ukosa Jackowi. Udawał, że nie patrzy w tamtą stronę, lecz przybladł z lekka i czuł się skrępowany. Nietrudno było domyślić się, dlaczego.

Już to, że zobaczył ją niespodziewanie, musiało go wytrącić z równowagi. Na dobitek przerazić go musiało jej towarzystwo: stryj Albin. Wprawdzie Jacek sam nie utrzymywał z nim stosunków i wiedział, że nikt z rodziny ze stryjem się nie komunikuje, jednak musiało go to przestraszyć. Skombinowałam to sobie od razu.

Prawdę mówiąc troszeczkę spodziewałam się, że ją tu zastaniemy i ciekawa byłam reakcji obojga. Otóż miss Normann zachowywała się zupełnie swobodnie. Gdy kilka razy spojrzała w naszym kierunku, zrobiła to z pozorną obojętnością i można było odnieść wrażenie, że wcale Jacka nie zna. Raz jednak ich oczy spotkały się. Skupiłam całą uwagę, by nic nie stracić z tej chwili. W spojrzeniu Jacka był jakby gniew, jej oczy prześliznęły się po nim bez żadnego wyrazu.

To musi być niebezpieczna kobieta.

Umyślnie zaczęłam przymilać się do Jacka. Robiłam to bardzo demonstracyjnie, zmuszając go tym jednocześnie do wzajemnych czułości. Usiłował wprawdzie jakoś mnie zmoderować58, lecz nie ustąpiłam. Wreszcie powiedziałam mu, że chcę zatańczyć. Gdy ociągał się przez moment, z obawy, by nie wymyślił jakiego wykrętu, wstałam i wyciągnęłam doń rękę.

Widziałam, że był zły, bo uśmiechał się nienaturalnie. Toteż gdy znaleźliśmy się wśród tańczących par, odezwałam się doń półgłosem:

– Nie rozumiem, co się z tobą stało?

– Ze mną? – zapytał, żeby zyskać na czasie.

– Dawniej tak lubiłeś taniec.

– Dlaczego dawniej? – udał oburzenie. – Zawsze przepadam za tańcem z tobą.

– Dlaczego w takim razie masz minę taką, jakby cię prowadzono na szafot?

– Co ty wygadujesz?! – zaśmiał się nieszczerze.

– Trzymasz mnie sztywno, wyglądasz tak, jakbyś przez grzeczność poprosił mnie do tańca.

Jacek skrzywił się.

– Masz do mnie jakieś dziwne pretensje. Jestem trochę zmęczony. To wszystko.

Właśnie mijaliśmy stolik tej kobiety. Pieszczotliwym ruchem palców pogładziłam jego dłoń. Ona wprawdzie tego nie dostrzegła, lecz Jacek poczerwieniał i widziałam, jak mu się zacisnęły szczęki. On się musi bać tej kobiety.

Powiedziałam perfidnie:

– Zachowujesz się tak, jakbyś chciał zademonstrować, że nudzą cię i męczą moje czułości.

Jacek z lekka zmarszczył brwi i zmuszając się do przyjemnego wyrazu twarzy bąknął:

– Sama wiesz, że to nieprawda.

– Być może – nalegałam. – Ale ty chcesz, by wszyscy tu na sali pomyśleli, że to prawda.

– Zapewniam cię, Haneczko, że to urojenia.

– A ja cię zapewniam, że już nigdy z tobą nie zatańczę.

– Doprawdy cię nie rozumiem. Masz do mnie pretensje o to, co wcale nie istnieje. A poza tym mogłabyś się zdobyć na tyle wyrozumiałości, by uznać, że każdemu wolno czasami nie mieć usposobienia do tańca.

– Owszem, uznaję to. Ale w takim razie dlaczego prosiłeś mnie do tańca?

Jacek przygryzł wargi.

– Wybacz, ale to ty chciałaś.

– Więc cóż z tego?… Mogłeś przecież powiedzieć, że nie masz ochoty, że ci już zbrzydłam do reszty, że… Czy ja wiem… Że wstydzisz się ze mną tańczyć, że…

Przerwał mi cokolwiek za mocnym ściśnięciem mojej ręki. Był bardzo zły. Nie wiem dlaczego, ale opanowało mnie takie rozdrażnienie, że nie mogłam powstrzymać przykrych słów:

– Jeżeli chcesz, bym krzyknęła z bólu, ściśnij mi rękę mocniej.

– Słuchaj, Haneczko – odezwał się stłumionym głosem – co ci zawiniłem?… Przyznaję, że nie chciałem tańczyć, i gdybyś nie wstała, prosiłbym, byś wybrała innego tancerza. Ponieważ jednak już wstałaś, nie wypadało mi zrobić nic innego, jak wstać również.

– Tak – przyznałam. – Być może. Ale czy nie uważasz, że wypada też, tańcząc z żoną, przynajmniej udawać, że nie jest to dla ciebie torturą.

Orkiestra skończyła grać i wróciliśmy do stolika, poróżnieni i podnieceni sprzeczką. Przez tchórzostwo Jacka (a może i przez moje rozdrażnienie) cały plan mi się nie udał. Zależało mi na tym, by pokazać tej wydrze, że Jacek jest we mnie zakochany. Tymczasem wyszło coś wręcz przeciwnego. Nawet przy naszym stoliku wszyscy spostrzegli, żeśmy się kłócili, i ktoś na ten temat zrobił kilka niemądrych dowcipów.

Podczas następnego tańca zjawił się Toto. Oczywiście zaraz mnie poprosił, lecz odmówiłam.

I tu Jacek wykazał się swoją klasą! Gdy następnie zagrano walca, uśmiechnięty wstał i skłonił się przede mną. Widocznie przełamał w sobie obawę przed tą kobietą albo zląkł się, że ja się na niego poważnie pogniewałam. W każdym bądź razie dał nowy dowód, jak bardzo mnie kocha. Ach, gdybym mu mogła powiedzieć, jak wiele tej chwili odczuwałam dlań wdzięczności.

Był niezrównanie szarmancki, a ponieważ walca tańczy znakomicie, zwracaliśmy na siebie powszechną uwagę. Gdy w drugiej połowie zwolniliśmy tempo, pochylił się nad moim uchem i szepnął:

– Czy już teraz dobrze? Wrodzony upór kazał mi nie poddawać się od razu.

– Tak powinno było być już wtedy – powiedziałam.

– Masz rację, kochanie. Tylko widzisz, wtedy byłoby to nieszczere, a teraz jest najszczersze.

Milczał chwilę i dodał:

– Kocham cię tak, jak już nigdy nikogo kochać nie będę.

Byłam zupełnie szczęśliwa. I z tego, co mi mówił, i z tych spojrzeń, którymi wodzili za mną mężczyźni, i z tego, że tak ładnie wyglądałam, i z tego, że miałam prześliczną sukienkę, której skromność podkreślała jeszcze bardziej moją młodość w porównaniu z tą rudą wydrą. Miała wprawdzie na sobie bardzo szykowną suknię wieczorową z pękiem storczyków, ale wyglądała co najmniej na trzydziestkę. Na dobrze zakonserwowaną trzydziestkę.

49Heluan a. Hulwan – miasto położone na wsch. brzegu Nilu, naprzeciwko ruin Memfis, w muhafazie (prowincji) Kair, ok. 20 km na płd. od centrum stolicy Egiptu, obecnie włączone do przedmieść Kairu. [przypis edytorski]
50Edward Broel-Plater (1871–1958) – z rodu hr. Platerów, z którego wywodziła się m.in. Emilia Plater; otrzymał majątek wraz z przyległymi terenami wsi Osuchów (województwo mazowieckie, powiat żyrardowski, gmina Mszczonów) jako posag swej żony Joanny z Tyszkiewiczów (1877–1928); po jej śmierci Osuchów stał się formalnie własnością ich najstarszej córki, Izabeli Platerówny, aż do konfiskaty w zw. z reformą rolną w 1944 r. Z urody Edward Plater reprezentował typ postawnego, dość szczupłego mężczyzny z pokaźnym siwym wąsem. [przypis edytorski]
51Kossak, Wojciech (1856–1942) – malarz specjalizujący się w obrazach historycznych i batalistycznych, syn malarza Juliusza Kossaka; z urody: zażywny pan z sumiastym wąsem u dołu nieco podkręconym. [przypis edytorski]
52empire – także: styl cesarstwa; odmiana późnego klasycyzmu związana z rządami Napoleona I we Francji i okresem jego triumfów w Europie; styl powstał w l. 1800–1815, wykorzystywał wzory i motywy sztuki staroż. Grecji, Rzymu i Egiptu, np. sfinksy, gryfy, kariatydy, a także motyw łabędzia (ulubionego ptaka cesarzowej Józefiny), inicjał Napoleona w wieńcu laurowym, motyw pszczoły, gwiazdy, orłów cesarskich. [przypis edytorski]
53ekstraordynaryjny – nadzwyczajny. [przypis edytorski]
54comme il faut (fr.) – właściwy; taki jak należy, w dobrym tonie. [przypis edytorski]
55in spe (łac.) – dosł. w nadziei; przyszły, spodziewany, mający zadatki na. [przypis edytorski]
56Briand, Aristide (1862–1932) – premier Francji (1909–1911 r., 1913, 1915–1917, 1921) oraz minister spraw zagranicznych (1925–1932); jego nazwisko łączy się przede wszystkim z podpisaniem w 1925 r. układu w Locarno z Niemcami, Wielką Brytanią, Włochami i Belgią (za wkład w negocjacje otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla w 1926 r.), zaproponowaniem i realizacją traktatu przeciwwojennego (zw. także: paktem paryskim a. paktem Brianda-Kellogga, 1928) oraz z przestawioną w 1930 r. propozycją integracji państw europejskich: Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec jako państw-założycieli oraz pozostałych państw Europy (z wyłączeniem Turcji i Rosji), w ramach Unii Federacyjnej czy też Stanów Zjednoczonych Europy, połączonych unią celną, wspólnym rynkiem, systemem bezpieczeństwa oraz niektórymi instytucjami. [przypis edytorski]
57Darrieux, Danielle Yvonne Marie Antoinette (1917–2017) – fr. aktorka filmowa i teatralna; karierę w Hollywood rozpoczęła w wieku 18 lat, zagrała w ponad stu amer. i fr. filmach. [przypis edytorski]
58zmoderować – tu: powściągnąć, ukrócić, zdyscyplinować, złagodzić; por. fr. modérer). [przypis edytorski]