– Nie mogę – odpowiada dziadyga – ty mnie zarżniesz…
Aż tu Spirka przede mną, morda w pocie pływa, oczy świecą.
– Wasia – krzyczy – strach, ilu ludzi utrupiłem! A toż to generał, widzisz galon, mam życzenie go prześwidrować.
– Idź do takiej matki – mówię do Zabutego i złość mnie bierze – jego galon kosztował moją krew.
I moją kobyłą zaganiam generała do stodoły, siano w niej było. Cisza tam, ciemność, chłód.
– Pan – powiadam jemu – przykróć trochę swój fajer, bacz na swoją starość, poddaj mi się na miłość boską i odpoczniemy razem, pan.
A on dyszy tylko ciężko pod ścianą i pot ociera.
– Nie mogę – mówi. – Ty mnie zarżniesz. Budionnemu tylko oddam swoją szablę.
Budionnego mu dawaj. Ech, nieszczęścież ty moje! Widzę – zginie stary.
– Pan – krzyczę mu i płaczę, i zębami zgrzytam – słowo proletariackie, ja sam jestem najwyższy dowódca. Ty galonów na mnie nie szukaj, szarżę mam i tak. Moja szarża, proszę, muzykalny ekscentryk i salonowy brzuchomówca z Niżnego Nowgorodu… z Niżnego, nad Wołgą…
Bies mnie ogarnął. Tylko oczy generalskie mignęły przede mną jak latarnie. Obraza weszła we mnie jak sól w ranę, bo zobaczyłem, że nie wierzy dziad. Ścisnąłem wtedy, chłopcy, zęby, wciągnąłem brzuch, czerpnąłem powietrza i dalej go – po naszemu, po wojacku, po niżegorodzku, dowiodłem szlachcicowi brzuchomówstwa.