Tasuta

Konrad Wallenrod

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa
 
Już od gór zaniemeńskich echo do Kowna zanosi
Wojska mnogiego hałasy, chrzęst zbrój, rżenia rumaków.
Jak mgła spuszcza się obóz, błonia szeroko zalega,
Tu i ówdzie migocą straży naczelnych proporce,
Jak łyskania przed burzą. Niemcy stanęli na brzegu,
Mosty po Niemnie rzucili, Kowno dokoła oblegli.
Dzień w dzień od taranów walą się mury i baszty,
Noc w noc miny burzące kopią się w ziemi jak krety,
Pod niebiosami ognistym wznosi się bomba polotem
I jak sokół na ptaki z góry na dachy uderza,
Kowno w gruzy runęło, Litwa do Kiejdan uchodzi;
W gruzach runęły Kiejdany, Litwa po górach i lasach
Broni się; Niemcy dalej ciągną plądrując i paląc.
Kiejstut z Walterem pierwsi w bitwach, ostatni w odwrocie.
Kiejstut zawsze spokojny: od dzieciństwa przywyknął
Bić się z nieprzyjacielem, wpadać, zwyciężać, uciekać;
Wiedział, że jego przodkowie zawsze z Niemcami walczyli,
Idąc w ślady swych przodków bił się i nie dbał o przyszłość.
Inne były Waltera myśli: chowany śród Niemców,
Znał potęgę Zakonu, wiedział, że Mistrza wezwanie
Z całej Europy wyciąga skarby, oręże i wojska;
Prusy broniły się niegdyś, starły Prusaków Teutony;
Litwa pierwej czy później równej ulegnie kolei;
Widział niedolę Prusaków, drżał nad przyszłością Litwinów.
«Synu – Kiejstut zawoła – zgubnym ty jesteś prorokiem;
Z oczu mi zdarłeś zasłonę, aby otchłanie pokazać.
Kiedy ciebie słuchałem, zda się, że ręce osłabły,
I z nadzieją zwycięstwa z piersi uciekła odwaga.
Cóż poczniemy z Niemcami?» «Ojcze— Walter powiadał,—
Wiem ja sposób jedyny, straszny, skuteczny, niestety!
Może kiedyś objawię…» Tak rozmawiali po bitwie,
Nim ich trąba ku nowym bitwom i klęskom wezwała.
 
 
      Kiejstut coraz smutniejszy, Walter jak mocno zmieniony!
Dawniej, chociaż nie bywał nigdy zbytecznie wesoły,
– W chwilach nawet szczęśliwych lekki mrok zamyślenia
Lice jego przysłaniał – ale w objęciach Aldony
Dawniej miewał pogodne czoło i lice spokojne,
Zawsze ją witał uśmiechem, czułym pożegnał wejrzeniem.
Teraz, zda się, że jakaś skryta dręczyła go boleść;
Cały ranek przed domem z założonymi rękami,
Patrzy na dymy płonących z dala miasteczek i wiosek,
Patrzy dzikimi oczyma; w nocy porywa się ze snu
I przez okno krwawą łunę pożarów uważa.
«Mężu drogi, co tobie?» – pyta ze łzami Aldona —
«Co mnie? będęż spokojnie drzemał, aż Niemcy napadną
sennego związawszy w ręce katowskie oddadzą?»
«Boże uchowaj, mężu! straże pilnują okopów».
«Prawda, straże pilnują, czuwam i szablę mam w ręku:
A kiedy wyginą straże, wyszczerbi się szabla…
Słuchaj, jeśli starości, nędznej starości dożyję?…»
«Bóg nam zdarzy pociechę z dziatek…» «Wtem Niemcy napadną,
Żonę zabiją, dzieci wydrą, uwiozą daleko,
I nauczą wypuszczać strzałę na ojca własnego!…
Ja sam może bym ojca, może bym braci mordował,
Gdyby nie wajdelota…» «Drogi Walterze ujedźmy,
Dalej w Litwę skryjmy się w lasy i góry od Niemców».
«My odjedziem, a inne matki i dzieci zostawim.
Tak uciekali Prusacy: Niemiec ich w Litwie dogonił.
Jeśli nas w górach wyśledzi?…» «Znowu dalej ujedziem».
«Dalej? dalej, nieszczęsna? dalej ujedziem za Litwę?
W ręce Talarów lub Rusi?…» Na tę odpowiedź Aldona
Pomieszana milczała: jej zdawało się dotąd,
Że ojczyzna jak świat jest długa, szeroka bez końca;
Pierwszy raz słyszy, że w Litwie całej nie było schronienia.
Załamawszy ręce, pyta Waltera, co począć?
«Jeden sposób, Aldono, jeden pozostał Litwinom,
Skruszyć potęgę Zakonu: mnie ten sposób wiadomy.
Lecz nie pytaj dla Boga! stokroć przeklęta godzina,
W której od wrogów zmuszony chwycę się tego sposobu!»
Więcej nie chciał powiadać, próśb Aldony nie słuchał,
Litwy tylko nieszczęścia słyszał i widział przed sobą.
Aż na koniec płomień zemsty, w milczeniu karmiony
Klęsk i cierpień widokiem, wzdął się i serce ogarnął;
Wszystkie wytrawił uczucia, nawet jedyne uczucie,
Dotąd mu żywot słodzące, nawet uczucie miłości.
Tak u białowieskiego dębu jeżeli myśliwi,
Ogień tajemny wznieciwszy, rdzeń głęboko wypalą:
Wkrótce lasów monarcha straci swe liście powiewne
Z wiatrem polecą gałęzie, nawet jedyna zieloność,
Dotąd mu czoło zdobiąca, uschnie korona jemioły.
 
 
      Długo Litwini po zamkach, górach i lasach błądzili,
Napadając na Niemców lub napadani wzajemnie.
Aż stoczyła się straszna bitwa na błoniach Rudawy,
Gdzie kilkadziesiąt tysięcy młodzi83 litewskiej poległo,
Obok tyluż tysięcy wodzów i braci krzyżowych.
Niemcom wkrótce posiłki świeże ciągnęły zza morza;
Kiejstut i Walter z garstką mężów przebili się w góry.
Z wyszczerbionymi szablami, z porąbanymi tarczami,
Kurzem, posoką okryci, weszli posępni do domu.
Walter nie spojrzał na żonę, słowa do niej nie wyrzekł;
Po niemiecku z Kiejstutem i wajdelotą rozmawiał.
Nie rozumiała Aldona, serce tylko wróżyło
Jakieś okropne wypadki. Gdy zakończyli obradę,
Wszyscy trzej ku Aldonie smutne zwrócili wejrzenie.
Walter patrzał najdłużej z niemej wyrazem rozpaczy;
Wtem gęstymi kroplami łzy mu rzuciły się z oczu,
Upadł do nóg Aldony, ręce jej cisnął do serca
I przepraszał za wszystko, co ucierpiała dla niego.
«Biada – mówił – niewiastom, jeśli kochają szaleńców,
Których oko wybiegać lubi za wioski granice,
Których myśli jak dymy wiecznie nad dach ulatują,
Których sercu nie może szczęście domowe wystarczyć.
Wielkie serca, Aldono, są jak ule zbyt wielkie:
Miód ich zapełnić nie może, stają się gniazdem jaszczurek…
Daruj, luba Aldono ! dzisiaj chcę w domu pozostać,
Dzisiaj o wszystkim zapomnę, dzisiaj będziemy dla siebie,
Czym bywaliśmy dawniej; jutro…» – i nie śmiał dokończyć.
Jaka radość Aldonie! Zrazu myśli nieboga,
Że się Walter odmieni, będzie spokojny, wesoły;
Widzi go mniej zamyślonym, w oczach więcej żywości,
W licach dostrzega rumieniec. Walter u nóg Aldony
Cały wieczór przepędził; Litwę, Krzyżaków i wojnę
Rzucił na chwilę w niepamięć, mówił o czasach szczęśliwych
Swego do Litwy przybycia, pierwszej z Aldoną rozmowy,
Pierwszej w dolinę przechadzki i o wszystkich dziecinnych,
Ale sercu pamiętnych, pierwszej miłości zdarzeniach.
Za cóż tak lube rozmowy słowem jutro przerywa?
I zamyśla się znowu, długo na żonę pogląda,
Łzy mu kręcą się w oczach, chciałby coś wyrzec i nie śmie?
Czyliż dawne uczucia, szczęścia dawnego pamiątki
Na to tylko wywołał, aby się z nimi pożegnać?
Wszystkie rozmowy, wszystkie tego wieczora pieszczoty,
Czyliż będą ostatnim blaskiem świecznika miłości?…
Darmo się pytać. Aldona patrzy, czeka niepewna
I wyszedłszy z komnaty jeszcze przez szpary pogląda.
Walter wino nalewał, mnogie wychylał puchary
I wajdelotę starego na noc u siebie zatrzymał.
 
 
      Słońce ledwo wschodziło, tętnią po bruku kopyta,
Dwaj rycerze z tumanem rannym spieszą się w góry,
Wszystkie by straże zmylili – jednej nie mogli omylić,
Czujne są oczy kochanki: zgadła ucieczkę Aldona!
Drogę w dolinie zabiegła; smutne to było spotkanie.
«Wróć się, o luba, do domu; wróć się, ty będziesz szczęśliwa.
Może będziesz szczęśliwa, w lubej rodziny objęciach;
Jesteś młoda i piękna, znajdziesz pociechę, zapomnisz!
Wielu książąt dawniej o twą starało się rękę;
Jesteś wolna, jesteś wdową po wielkim człowieku,
Który dla dobra ojczyzny wyrzekł się – nawet i ciebie!
Bywaj zdrowa, zapomnij; zapłacz niekiedy nade mną:
Walter wszystko utracił, Walter sam jeden pozostał,
Tako wiatr na pustyni; błąkać się musi po świecie,
Zdradzać, mordować i potem ginąć śmiercią haniebną.
Ale po latach ubiegłych, imię Alfa na nowo
Zabrzmi w Litwie i kiedyś z ust wajdelotów posłyszysz
Czyny jego. Natenczas, luba, natenczas pomyślisz,
Że ów rycerz straszliwy, chmurą tajemnic okryty,
Jednej tobie znajomy, twoim był kiedyś małżonkiem
I niech dumy uczucie będzie pociechą sieroctwa».
Słucha w milczeniu Aldona, chociaż nie słyszy ni słowa.
«Jedziesz, jedziesz!» – krzyknęła i zatrwożyła się sama
Słowem jedziesz: to jedno słowo brzmiało w jej uchu.
Nic nie myśliła, o niczym pomnieć nie mogła; jej myśli,
Jej pamiątki, jej przyszłość, wszystko splątało się tłumnie:
Ale sercem odgadła, że nie podobna powracać,
Że nie podobna zapomnieć. Oczy zbłąkane toczyła,
Kilka razy Waltera dzikie spotkała wejrzenie:
W tym wejrzeniu już dawniej nie znajdowała pociechy
I zdawała się szukać czegoś nowego, i wkoło
Oglądała się znowu… Wkoło pustynie i lasy.
W środku lasu samotna błyszczy za Niemnem wieżyca
Był to klasztor zakonnic, chrześcijan smutna budowa.
Na tej wieżycy spoczęły oczy i myśli Aldony,
Jak gołąbek porwany wiatrem śród morskiej topieli,
Pada na maszty samotne nieznajomego okrętu.
Walter zrozumiał Aldonę; udał się za nią w milczeniu,
Opowiedział swój zamiar, taić przed światem nakazał,
I u bramy – niestety! straszne to było rozstanie —
Alf z wajdelotą pojechał. Dotąd nic o nich nic słychać.
Biada, biada, jeżeli dotąd nie spełnił przysięgi,
Jeśli zrzekłszy się szczęścia, szczęście Aldony zatruwszy…
Jeśli tyle poświęcił i dla niczego poświęcił…
Przyszłość resztę pokaże… Niemcy, skończyłem piosenkę…
 
*
 
      «Koniec już, koniec» – wielki szmer na sali —
«I cóż ów Walter? jakie jego czyny?
Gdzie? nad kim zemsta?» – słuchacze wołali.
Mistrz tylko jeden śród szumnej drużyny
Siedział milczący z pochyloną głową.
Mocno wzruszony, porywa co chwila
Puchary z winem i do dna wychyla.
W jego postaci zmianę widać nową:
Różne uczucia w nagłych błyskawicach,
Po rozpalonych krzyżują się licach;
Coraz to groźniej czoło mu się chmurzy,
Usta drżą sine, obłąkane oczy
Latają niby jaskółki śród burzy,
Wreszcie płaszcz zrzuca i na środek skoczy:
«Gdzie koniec pieśni? wraz mi koniec śpiewaj!
Albo daj lutnię!… czego drżący stoisz?
Podaj mi lutnię, puchary nalewaj,
Zaśpiewam koniec – jeśli ty się boisz!
 
 
      Znam ja was!… Każda piosnka wajdeloty
Nieszczęście wróży jak nocnych psów wycie:
Mordy, pożogi wy śpiewać lubicie,
Nam zostawiacie – chwałę i zgryzoty…
Jeszcze w kolebce, wasza pieśń zdradziecka
Na kształt gadziny obwija pierś dziecka
I wlewa w duszę najsroższe trucizny,
Głupią chęć sławy i miłość ojczyzny!…
 
 
      Ona to idzie za młodzieńcem w ślady,
Jak zabitego cień nieprzyjaciela;
Zjawia się nieraz w pośrodku biesiady,
Aby krew mieszać w puchary wesela.
Słuchałem pieśni… zanadto, niestety!…
Stało się, stało… Znam cię zdrajco stary!
Wygrałeś!… Wojna, tryumf dla poety!
Dajcie mi wina, spełnią się zamiary!
 
 
      Wiem koniec pieśni… Nie – zaśpiewam inną!…
Kiedy walczyłem na górach Kastylii,
Tam mnie Maurowie ballady uczyli,
Starcze, graj nutę, tę nutę dziecinną,
Która w dolinie… o! był to czas błogi —
Na tę muzykę zwykłem zawsze nucić.
Wracajże starcze!… bo przez wszystkie bogi
Niemieckie, pruskie…»
 
 
      Starzec musiał wrócić,
Uderzył lutnię i głosem niepewnym
Szedł za dzikimi tonami Konrada,
Jako niewolnik za swym panem gniewnym.
 
 
      Tymczasem światła gasnęły na stole,
Rycerzy długa uśpiła biesiada;
Lecz Konrad śpiewa: budzą się na nowo,
Stają i w szczupłym ścisnąwszy się kole,
Pilnie zważają każde pieśni słowo.
 

Ballada
Alpuhara84

 
Już w gruzach leżą Maurów posady,
      Naród ich dźwiga żelaza;
Bronią się jeszcze twierdze Grenady,
      Ale w Grenadzie zaraza.
 
 
Broni się jeszcze z wież Alpuhary
      Almanzor85 z garstką rycerzy.
Hiszpan pod miastem zatknął sztandary,
      Jutro do szturmu uderzy.
 
 
O wschodzie słońca ryknęły spiże,
      Rwą się okopy, mur wali;
Już z minaretów błysnęły krzyże,
Hiszpanie zamku dostali.
 
 
Jeden Almanzor, widząc swe roty
      Zbite w upornej obronie,
Przerznął się między szable i groty,
      Uciekł i zmylił pogonie.
 
 
Hiszpan na świeżej zamku ruinie,
      Pomiędzy gruzy i trupy,
Zastawia ucztę, kąpie się w winie,
      Rozdziela brańce i łupy.
 
 
Wtem straż oddźwierna wodzom donosi:
      Że rycerz obcej krainy
O posłuchanie co rychlej prosi,
      Ważne przywożąc nowiny.
 
 
Był to Almanzor, król muzułmanów.
      Rzucił bezpieczne ukrycie,
Sam się oddaje w ręce Hiszpanów
      I tylko błaga o życie.
 
 
«Hiszpanie – woła – na waszym progu
      Przychodzę czołem uderzyć,
Przychodzę służyć waszemu Bogu,
      Waszym prorokom uwierzyć.
 
 
Niechaj rozgłosi sława przed światem,
      Że Arab, że król zwalczony,
Swoich zwycięzców chce zostać bratem,
      Wasalem obcej korony».
 
 
Hiszpanie męstwo cenić umieją:
      Gdy Almanzora poznali,
Wódz go uścisnął, inni koleją86
      Jak towarzysza witali.
 
 
Almanzor wszystkich wzajemnie witał,
      Wodza najczulej uścisnął,
Objął za szyję, za ręce chwytał,
      Na ustach jego zawisnął.
 
 
A wtem osłabnął… padł na kolana…
      Ale rękami drżącemi
Wiążąc swój zawój do nóg Hiszpana,
      Ciągnął się za nim po ziemi.
 
 
Spojrzał dokoła, wszystkich zadziwił:
      Zbladłe, zsiniałe miał lice,
Śmiechem okropnym usta wykrzywił,
      Krwią mu nabiegły źrenice.
 
 
«Patrzcie, o giaury87! jam siny, blady…
      Zgadnijcie, czyim ja posłem?…
Jam was oszukał: wracam z Grenady;
      Ja wam zarazę przyniosłem!…
 
 
Pocałowaniem wszczepiłem w duszę
      Jad, co was będzie pożerać…
Pójdźcie i patrzcie na me katusze,
      Wy tak musicie umierać».
 
 
Rzuca się, krzyczy, ściąga ramiona,
      Chciałby uściśnieniem wiecznym
Wszystkich Hiszpanów przykuć do łona;
      śmieje się – śmiechem serdecznym.
 
 
Śmiał się – już skonał – jeszcze powieki
      Jeszcze się usta nie zwarły:
I śmiech piekielny został na wieki
      Do zimnych liców przymarły.
 
 
Hiszpanie trwożni z miasta uciekli:
      Dżuma za nimi w ślad biegła;
Z gór Alpuhary nim się wywlekli
      Reszta ich wojska poległa.
 
*
 
      «Tak to przed laty mścili się Maurowie:
Wy chcecie wiedzieć o zemście Litwina?…
Cóż? jeśli kiedy uiści się w słowie,
I przyjdzie mieszać zarazę do wina…
Ale nie – o nie! – dziś inne zwyczaje,
Książę Witołdzie: dziś litewskie pany
Przychodzą własne oddawać nam kraje
I zemsty szukać na swój lud znękany!
 
 
      Przecież nie wszyscy… o! nie, na Peruna!
Jeszcze są w Litwie… jeszcze wam zaśpiewam…
Precz mi z tą lutnią!… zerwała się struna,
Nie będzie pieśni!… ale się spodziewam,
Że kiedyś będą… Dziś… zbytnie puchary…
Zanadto piłem… Cieszcie się i bawcie…
A ty Al… manzor, precz mi z oczu stary!
Precz mi z Albanem!… samego zostawcie».
 
 
      Rzekł i niepewną powracając drogą,
Znalazł swe miejsce, na krzesło się rzucił,
Jeszcze coś groził; uderzywszy nogą
Stół z pucharami i winem wywrócił.
Na koniec osłabł, głowa się schyliła
Na poręcz krzesła; wzrok po chwili gasnął
I drżące usta piana mu okryła,
I zasnął.
 
 
      Rycerze chwilę w zadumieniu stali.
Wiedzą o smutnym nałogu Konrada,
Że gdy się winem zbytecznie zapali,
W dzikie zapały, w bezprzytomność wpada,
Ale na uczcie – publiczna sromota! —
Przy obcych ludziach, w bezprzykładnym gniewie!
Kto go podniecił? Gdzie ów wajdelota?…
Wymknął się z ciżby i nikt o nim nie wie.
 
 
      Były powieści, że Halban przebrany
Litewską piosnkę Konradowi śpiewał:
Że tym sposobem znowu chrześcijan
Przeciw pogaństwu do wojny zagrzewał.
Ale skąd w Mistrzu tak nagłe odmiany?
Za co się Witołd tak srodze rozgniewał?
Co znaczy Mistrza dziwaczna ballada?…
Każdy w domysłach nadaremnie bada.
 
83młódź (daw.) – młodzież. [przypis edytorski]
84Alpuhara (hiszp. Las Alpujarras) – górzysty region w płd. Hiszpanii (część Andaluzji), oddzielony od Morza Śródziemnego łańcuchem górskim Sierra de Contraviesa, zaś od Grenady i reszty Półwyspu Iberyjskiego potężnymi pasmami Sierra Nevada i Sierra Lújar; dzięki tej naturalnej izolacji w czasie rekonkwisty hiszp. (walk chrześcijan o wyparcie ludności muzułmańskiej z półwyspu trwających od VIII do XV w.) Alpuhara stanowiła ostatni bastion oporu Maurów, którzy jeszcze po upadku Grenady w 1492 r. schronili się przed prześladowaniami w górach i prowadzili walkę partyzancką aż do 1570 r. Mickiewicz, opisując zmagania Maurów z przeważającymi siłami rekonkwisty, najwyraźniej mylnie uważał Alpuharę za pojedynczą twierdzę. [przypis edytorski]
85Almanzor – żyjący na przełomie X i XI w. wódz i władca Al-Andalus (tj. zajmowanych przez muzułmanów terenów Półwyspu Iberyjskiego), prowadził walki z chrześcijańskimi królestwami hiszp.: Leonem, Kastylią, Barceloną (stolicę prowincji zdobył w 985 r.), Galicją (w 997 r. zdobył Santiago de Compostela) oraz Nawarrą; tytuł Al-Mansur bi-llah (Zwycięzcy z Woli Boskiej) przyjął w 981 r., pokonawszy wszystkich swych przeciwników pretendujących do władzy w kalifacie Kordoby. [przypis edytorski]
86koleją – tu: kolejno, po kolei. [przypis edytorski]
87giaur (z pers. gaur: wyznawca zoroastryzmu, czciciel ognia) – pogardliwe określenie nadawane przez muzułmanów innowiercom, zwł. chrześcijanom; niewierny. [przypis edytorski]