Tasuta

Wesele satyra

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

– Boję się ją chwalić – odrzekł Satyr – ażeby który z nieśmiertelnych mi jej nie zabrał, bo z śmiertelnymi sobie poradzę.

– I za cóż ty ją tak zawzięcie pokochałeś? Czy tylko za ponętną łupinkę?

– Boję się mówić głośno, gdyż zapewnie bogowie wychylili głowy z nieba i nasłuchują. Niech ci to wystarczy, że kiedy ją poznałem, uczułem nagle w duszy mojej jakąś dziwną swobodę: myśli wyrywały mi się z głowy jak ptaki, którym rozwiązano skrzydła, uczucia tryskały jak źródło, któremu otworzono wylot w skale…

– Rozumiem, rozumiem, takiż sam wpływ wywiera wino, które również wszystkie pożądania wyzwala. Nie darmo twoja żona otrzymała po urodzeniu imię Eleuteria – swoboda, tylko przez skrócenie nazwano ją Teryą. Wiem o tem, bo jej ojciec prosił mnie w częstych modłach, ażebym jako bóg łagodnych obyczajów wziął ją pod moją opiekę.

– Ciebie prosił, Bachusie? – spytał wylękły Satyr.

– Tak, mnie. I dlatego dziś wyprawię wam wspaniałą ucztę. Prowadźcie nas do waszej siedziby. Hej, dzieci – zawołał zwracając się do swej drużyny – za mną! Grajcie i śpiewajcie, niech cały Skapol zabrzmi weselem, niech przytomność opuści wszystkie głowy, niech rozum stopnieje w szale, jak lód w słońcu, zamieńmy się wszyscy w jedno winne grono, a dom tych nowożeńców – w kielich życiodawczego napoju. Nie tul się do męża, wystraszona Teryo – wszak my czcić będziemy tylko święto twoich z nim zaślubin. A ty, Satyrze, nie patrz na nas wzrokiem jelenia śród stada wilków. Wstydź się, brodata babo! Przecież ty niedawno celnym rzutem kamienia ważyłeś się okulawić Tytana. Wyglądasz, jak śmiały byk, a drżysz tak, jak gdybyś truchlał, ażeby cię zając nie przebódł uszami. Jutro żadna żaba nie odskoczy ci z drogi, ale każe się zdaleka ominąć. Teryo, ty nie poślubiłaś mężczyzny!

Tymczasem oba orszaki zmieszały się i śród drażniącej muzyki, rozdzieranej pokrzykami, szły drogą leśną ku siedzibie młodej pary. Na czele biegł w żywych podskokach kozioł.

Podniecony szyderstwem Bachusa, Satyr zaczął powoli odurzać się ogólnym szałem i przyjmować udział we wszystkich jego wybuchach. Opuścił Teryę i oplótłszy kibić jednej z bachantek, śpiewał z nią łaskotliwe piosenki. Rodzice jego, usłyszawszy zwichrzone odgłosy tego pochodu, wyszli na próg domu, ale spostrzegłszy hałaśliwy tłum, cofnęli się zdziwieni i zatwożeni.

– Co to jest? – spytali wchodzącego Satyra.

– Moje wesele – odrzekł i kazał wynieść na dwór wszystko, co przygotowano do uczęstowania gości.

Biesiada to była skromna, ale natychmiast za drużyną Bachusa nadjechały wozy, naładowane owocami i beczkami wina.

Ciągle napełniane kielichy zaczęły krążyć śród uczestników, odezwały się namiętnemi melodyami flety, piszczałki i bębny, spłynęły się z niemi ochocze śpiewy i całe zebranie, porwane gorączką zmysłową, puściło się w tany. A Bachus, usiadłszy na grzbiecie swego kozła, przyglądał się uśmiechnięty temu wirowi i splotom giętkich ciał, nieustającej pijatyce i niemilknącym chichotom. Tylko od czasu do czasu wołał:

– Satyrze, Teryę ktoś uwiódł.

Wtedy Satyr, jak gdyby w serce ukąszony, nagle przytomniał i blady, z oddechem mściwego gniewu szukał żony. Ale znajdował ją zawsze przy swych rodzicach, smutną i zapłakaną.

– Teryo, krzyknął raz wreszcie – dosyć tej łzawej rosy! Bawimy się dla ciebie, więc baw się z nami.

Wyciągnął ją za rękę i wrzucił w taneczny odmęt. Natychmiast pochwycili ją pijani biesiadnicy.

– Tylko niewolnikom i podanym od niej wara! – ostrzegał Satyr.

Ona poddawała się spokojnie wszystkim, którzy ujmowali ją w swoje objęcia i zataczali z nią kręgi, a nawet dotykała ustami podawanych jej czar, ale ulegała niema i jak gdyby w swej woli zgwałcona Ile razy wszakże mogła, wymykała się do domu, skąd ją Satyr znowu wyprowadzał i do zabawy zmuszał.

Teised selle autori raamatud