Maria Michajłowna po odejściu męża położyła się do łóżka i poczęła wyczekiwać. Jakieś trzy minuty była spokojna, lecz później zaczęły ją nurtować obawy.
…Jak długo jednak nie wraca! – myślała. – Jeszcze dobrze, jeśli tam jest ten… cynik, ale jeżeli złodziej?…
I wyobraźnia znowu ukazała jej obraz: mąż wchodzi do ciemnej kuchni… uderzenie obuchem… umiera, nie wydawszy jęku… kałuża krwi…
Minęło pięć minut, pięć i pół, nareszcie sześć… Zimny pot wystąpił jej na czoło…
– Basile! – zapiszczała – Basile!
– Czego krzyczysz? Jestem tu… – usłyszała głos i kroki męża. – Zarzynają cię, czy co?
Pomocnik prokuratora zbliżył się do łóżka i usiadł na brzegu.
– Nikogo tam nie ma – powiedział. – Przywidziało ci się, dziwaczko. Możesz być spokojna, twoja idiotka Pelagia jest równie cnotliwa, jak jej pani. Jaki z ciebie tchórz. Jakaś ty…
I pomocnik prokuratora zaczął żartować z żony. Wybił się ze snu i już nie chciało mu się kłaść.
– Co za tchórz! – śmiał się z żony. – Idź zaraz jutro do doktora leczyć się od halucynacji. Jesteś prawdziwa psychopatka!
– Coś jakby zapachniało dziegciem – powiedziała żona. – Dziegciem albo… czymś takim… cebulą… kapustą.
– Hm… coś jest w powietrzu… Spać mi się nie chce. Wiesz co? Zapalę świecę. Gdzie są zapałki? A propos – pokażę ci fotografię prokuratora izby sądowej. Żegnał się z nami wczoraj i wszystkim rozdał po fotografii z autografem.
Gagin potarł zapałkę i zapalił świecę, Ale nie zdążył jeszcze zrobić kroku, by pójść po fotografię gdy za jego plecami rozległ się przeraźliwy, wstrząsający okrzyk. Obejrzawszy się, spostrzegł rozszerzone oczy żony, zwrócone ku niemu z wyrazem zdumienia, przerażenia i gniewu.