Tasuta

Sen

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

W niemałej trwodze ruszyłem naprzód, bo innej drogi nie było. Chciałem udać, że mnie wcale nie ma, i tak się jakoś prześlizgnąć, aby mnie te bestie nie spostrzegły. Jakoż niedźwiedzie tylko coś węszyły – i, obwąchawszy, przepuściły mnie swobodnie, ale psy z okropnym ujadaniem rzuciły się na mnie, jakby mnie chciały poszarpać; – zimny pot lał mi się z czoła, a koniec mostu był tak daleko – tak daleko! Ze łzami w oczach biegłem naprzód, aż się znalazłem na linii nosorożców; te bez litości porwały mnie na rogi i rzuciły powietrzem aż pomiędzy dwa ogniste jaszczury. Smoki naraz zaczęły mnie zalewać swoim ogniem i spaliłbym się na popiół, gdyby nie to, że strumienie stawały się coraz chłodniejsze, aż na koniec zmieniły się w bardzo przyjemny prysznic zimnej wody, jakbym był w Nowym Mieście albo Nałęczowie.

Był to koniec mostu; szczęśliwie przeminąłem wszystkie potwory i wydostałem się na drugi brzeg rzeki. Przez jakieś ogrody, ścieżki, zagajniki – trafiłem wreszcie do domu. Byłem niezmiernie znużony i położyłem się do łóżka. Chwilę tak drzemałem, gdy naraz zapukano do drzwi.

– Entrez3!

Wszedł listonosz. Miał w ręku list o pięciu czerwonych pieczęciach; widać pieniądze dla mnie. Było mi dziwnie nieprzyjemnie.

– Nie przyjmę tych pieniędzy – rzekłem do listonosza. – Pieniądze we śnie oznaczają goliznę na jawie. (Jak widzicie, miałem we śnie szczególne skojarzenia świadomości). Wyjdź pan.

– Nie wyjdę. Muszę panu ten list oddać.

– Nie przyjmę, rozumiesz pan, Innocenty ósmy! (tak go nazwałem, sam nie wiem, dlaczego).

– Musisz przyjąć ten list, psia duszo!

– Cóż to za sposób mówienia? Ręce i nogi ci połamię.

– No, no, spróbuj tylko – rzekł listonosz i wyjął długi nóż, z rodzaju tych, jakich używają Apasze, ale ja porwałem go za kołnierz i strąciłem ze schodów; sam zaś wyskoczyłem przez okno – i zacząłem pędzić bez celu – wprost przed siebie.

Byłem na placu San Marco w Wenecji. Dzwony biły w kościołach Santa Maria del Salute, San Giovanni e Paolo, San Giorgio Maggiore, a ja myślałem sobie:

– Ucieknę na Campanillę.

Jakoż szybkim krokiem pobiegłem ku dzwonnicy, a potem po schodach śpieszyłem coraz wyżej a wyżej na górę. Czułem jednak za sobą pogoń: ścigał mnie listonosz, a wraz z nim dwaj żołnierze, ci sami (poznałem ich od razu), którzy mnie w przeszłym roku prowadzili na Pawiak.

– Ach, ty sukinsyn – wołali – prymiesz al nie prymiesz bumagu4?

– Nie – nie!

I uchodziłem coraz wyżej, a gdyśmy już byli na szczycie, śród dźwięku dzwonów, żołnierze prykładami potrzaskali moją osobę, a listonosz im rzecze:

– A teraz go na dół.

Jakoż strącili mnie ze szczytu Campanilli, a ja spadałem – spadałem bez końca. Ciemność straszliwa zapanowała dokoła – i zaczęło grzmieć; pioruny biły nieustannie, a w końcu zahuczał głos, potężniejszy od wszystkich piorunów.

 
Karając plemię ludzkie zbrodniami zatrute,
Bóg wyrzuci tę ziemię, jak on swą redutę5.
 

Potem wszystko ucichło i w nieprzeniknionej czarności leżałem, nieprzytomny i umarły.

Po niejakim czasie pewna świadomość zaświtała we mnie. Byłem trupem – to wiedziałem doskonale – i moja śmierć kojarzyła się z pewną samowiedzą.

Znajdowałem się w obszernej, słabo oświetlonej sali. Zupełnie obnażony, leżałem na podłużnym, dosyć wąskim stole. Stołów podobnych było kilkanaście, a na każdym podobnież obnażony człowiek. Po sali krążyli młodzi ludzie i szeptali coś po łacinie: sartorius, gluteus, bulbacavernosus, cricothyrioїdius, stylo-pharyngius, duodenum, jejunoileum.

Byli to studenci medycyny, a sala ta – to oczywiście prosektorium. Jeden mówił, pokazując na mnie:

– Najpierw pokrajemy tego! Egzemplarz niezły.

Leżałem w milczeniu, ale skoro tylko studenci wyszli, podniosłem głowę i zacząłem rozglądać się dokoła. Naraz usłyszałem głos, który mnie przeniósł w lata młodzieńcze.

– Ale ten, co mnie będzie krajał – to bardzo przystojny chłopiec!

– Marylka! – zawołałem w stronę, skąd głos dochodził – a ty co tu robisz?

– To samo, co i ty! Będą się na mnie uczyć anatomii.

– A zawsze jesteś kokietka i lekkomyślna! Już ci się ten studencik spodobał.

Marylka była to moja pierwsza miłość; kochałem się w niej, będąc jeszcze w gimnazjum; ona też była pensjonarką, ale że to była zawsze dziewucha trochę szelma, więc nagryzłem się niemało z jej powodu. I teraz już się spodobał jej ten student.

– Nic się nie zmieniłaś – powiedziałem jej na pół z wyrzutem.

Ale ona śmiała się ze mnie.

– A boś ty mnie nie zdradzał? Patrz, tu są twoje wszystkie… Julia – Krysia – Wanda – Janina – Natalka – Leonka…

3entrez (fr.) – proszę wejść! [przypis edytorski]
4prymiesz al nie prymiesz bumagu (zniekszt. ros.) – przyjmiesz papier czy go nie przyjmiesz? [przypis edytorski]
5Karając plemię ludzkie zbrodniami zatrute, Bóg wyrzuci tę ziemię, jak on swą redutę – zniekształcone zakończenie Reduty Ordona A. Mickiewicza. [przypis edytorski]

Teised selle autori raamatud