Tasuta

Sen

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Jakoż istotnie były one tu wszystkie. Znalazłem się naraz w najsłodszym towarzystwie kobiet, które w rozmaity sposób wiązały się z moim życiem.

Wszystkie leżały na stołach prosektorium, tak jak ja – i wszystkie, jak ja, w zupełnym obnażeniu.

Wstaliśmy ze swoich stołów i zaczęliśmy wspominać dawne czasy; Krysia boczyła się nieco na Leonkę, że niby jedną opuściłem dla drugiej, a Marylka nieustannie wybuchała śmiechem. Brak sukien istotnie powiększał tylko poufność zebrania. Osobliwa rzecz, nikomu z nas nie przyszło na myśl, że moglibyśmy uciec. Z rezygnacją oczekiwaliśmy na nóż anatomów.

Wkrótce usłyszeliśmy zbliżające się kroki studentów – i zanim ci weszli do sali – my, umarli, śpiesznie powróciliśmy na swoje miejsca. Pozamykaliśmy oczy i leżeliśmy nieruchomo.

Jeden ze studentów zbliżył się do mnie – i wpakował mi nóż w serce, potem zaczął mnie krajać wzdłuż i w poprzek. O, jakże mnie to bolało! jakże się wiłem kurczowo! Ale milczałem, jak przystoi umarłemu (tylko się nie budź! – mówiłem do siebie).

– Gotowy! – rzekł wreszcie student, a mnie znów ogarnęły ciemności.

Złożono mnie na jakimś wozie. Leżałem bardzo niewygodnie na dwóch poprzecznych ławkach – z próżnią pośrodku. Wóz podskakiwał i ja podskakiwałem. Wkrótce stało się jasno, byłem na szerokiej drodze: zacząłem się przyglądać swemu karawanowi. Była to furka tatrzańska, ale bez płótna na wierzchu. Leżałem na wznak i widziałem niebo. Woźnica, którym był sam Don Pedro, infant hiszpański, jechał powoli, krok za krokiem, aż mnie dręczyła ta niemrawość. No, ale tak się jedzie na cmentarz.

– I nie wiem, co się stanie z Marylką i z tą całą gieometrią!

Naraz usłyszałem za sobą głosy: to moi znajomi z kawiarni Miki szli za moim pogrzebem.

– Szkoda chłopa – mówił Andrzej – posiekali go na drobne kawałki.

– Bardzo dobrze z nim zrobili – stentorem6 odparł Franciszek.

– Zawsze jesteś nieludzki – oburzył się Edward.

– Może być, ale jeżeli dla podniesienia ludzkości trzeba będzie wyrżnąć dziesięć tysięcy takich jak on – to wyrżniemy ich z czystym sumieniem. Bo cóż on miał za związek z rzeczywistością? Żył tylko snem, a czyż sen jest w jakimkolwiek stosunku z produkcją? W żadnym. Arion stał poza wszelką produkcją. Był to człowiek nierealny, jego życie było nierealne – i jego śmierć jest nierealna.

– Rzeczywiście – pomyślałem sobie – moja śmierć wcale nie jest realna, ale dlaczego ten wałkoń Don Pedro tak powoli mnie wiezie na cmentarz?

Natychmiast się podniosłem i kilka razy dałem infantowi po karku.

– Cóż to, psia mać, Najjaśniejszy Panie, jedziesz tak powoli? Pędź galopem.

– Jak ta sobie chcecie, panoczku. Polecę jak aeroplan. (Tak odpowiedział Don Pedro, ale właściwie był to Pietrek z Jaworowa).

I natychmiast polecieliśmy z najwyższą szybkością. W parę minut byliśmy na szczycie Giewontu, potem wskoczyliśmy na Łomnicę, z Łomnicy na Murań, z Murania na Zawrat, z Zawratu na Polski Grzebień.

– No, dosyć już, dosyć! Gdzież ten cmentarz?

Ale nie było ani cmentarza, ani furki, ani Don Pedra. Widocznie mi się gdzieś zatracił.

Leżałem na placu Świętego Aleksandra, w pobliżu ulicy Książęcej; a koło mnie stał listonosz i rzecze:

– Czegóż pan uciekał? To wcale nie pieniądze. To z magistratu powiestka.

– A widzisz? – usłyszałem naraz z dwóch stron, a mówiły to owa Indianka w żółtej sukni i marmurowa Galatea, która stała nade mną uśmiechnięta, z lewą nogą poziomo w tył wygiętą.

– No, to dajcież tę powiestkę.

Po czym list otworzyłem i czytałem takie zawiadomienie:

– Za numerem XY. Józef N. winien był za przetrzymanie paszportu zagranicznego Rubli 120 – sto dwadzieścia, który to dług zostaje umorzony, gdyż sumy powyższej żadną miarą wyegzekwować od wyżej oznaczonego Józefa N. – niepodobna, albowiem on nic nie posiada i nie ma nadziei, żeby kiedykolwiek cokolwiek posiadał.

Było to świadectwo ubóstwa, które we śnie jest dobrym znakiem. Jednakże zaledwiem to odczytał, gdy zarówno czarna jak biała dama – śmiać się zaczęły ze mnie do rozpuku, a Indianka język mi pokazała.

– Nie ma nic – i nie ma nadziei, aby kiedykolwiek cokolwiek…

– Ale owszem, ja mam dwadzieścia groszy – odparłem, pokazując dwie srebrne dziesiąteczki.

– To ci starczy ledwie na czarną kawę! Do widzenia.

To rzekłszy, poszły sobie precz: Galatea, skacząc na jednej nodze, a wiedźma, colorado maduro, fikając koziołki – tak, że raz widać było jej brunatne nogi, raz jej żółtą spódnicę.

Zostałem sam jeden – i tylko dwaj żołnierze, wymierzywszy we mnie karabiny, mówili:

– Wstań, sukin syn, i chodź z nami.

6stentorem – donośnym i poważnym głosem (od imienia Stentora, jednego z bohaterów Iliady Homera). [przypis edytorski]

Teised selle autori raamatud