Tasuta

Dziwna historia

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

O północy, w chwili, kiedy do salonu Resursy Obywatelskiej wnoszono butelki szampana, dwaj konduktorowie pociągu weszli do przedziału służbowego, gdzie właśnie nadkonduktor z powierzchownością senatora i telegrafista z miną filozofa pracowali nad odkorkowaniem zwyczajnej wódki.

– Podły czas, niech go pioruny… – mruknął, otrząsając się, jeden z konduktorów, szpakowaty brunet.

– Nie kląłbyś pan – odparł telegrafista.

– Pięknie zaczynamy Nowy Rok. Psy nie miałyby nam czego zazdrościć – dodał drugi konduktor, z rudym zarostem.

– Nie narzekałbyś – wtrącił telegrafista.

– Nie narzekać… A pamiętasz, gdzieśmy byli o tej porze dziesięć lat temu?… W Resursie Obywatelskiej… Szampanem witaliśmy Nowy Rok! – mówił rudy.

– A teraz powitamy go „oczyszczoną” – przerwał nadkonduktor, i zwracając się z pełnym kieliszkiem do konduktora bruneta, dodał, pijąc: – W ręce twoje, Józefie. My także moglibyśmy powiedzieć o tym, co bywało przed dziesięciu laty.

– Bah – westchnął brunet.

– Było nas wtedy u ciebie z ośmdziesiąt osób. Piliśmy wprawdzie tylko węgrzyna, ale jakiego… A ja miałem jeszcze moją czwórkę kasztanków. Podłe czasy… Kto by dziś uwierzył, że tak było?…

– Tylko nie narzekajcie – upominał ich telegrafista, podając pełny kieliszek rudemu.

– A cóż, może mamy sobie winszować? – spytał rudy i wypił.

– Rozumie się – rzekł nadkonduktor pięknym basem. – Było dobrze, jest źle, będzie gorzej; daj Panie Boże wytrzymać na rok przyszły.

– Ja tam – odparł rudy – gdybym był Panem Bogiem, nie zabierałbym ludziom majątków, a przynajmniej, kiedy już zostali konduktorami, nie zsyłałbym na nich takiej śnieżycy. Kiepskie są rządy świata…

Mizerny telegrafista zatrząsł się na te słowa.

– Już, mój kochany – zawołał – tylko przy mnie nie bluźnij…

– Cóż to za bluźnierstwo mówić, że kiepski świat? – spytał rudy.

– Bluźnierstwo, bo ten świat, jaki jest, jest najlepszy, i niech nas Bóg zachowa od poprawek – odparł telegrafista, dotykając dwoma palcami czapki.

– Bajesz, panie Ignacy – wtrącił nadkonduktor. – Poprawki nigdy nie zawadzą. I teraz ty sam wolałbyś chyba leżeć w ciepłym łóżku, aniżeli tłuc się po nocy, nie mając jeszcze pewności, że nas śnieg nie zatrzyma w drodze.

– Ma rację – mruknął szpakowaty brunet.

– Uhum. Mówiłem i ja tak, dopóki oduczyła mnie bluźnić historia Gębarzewskiego – odparł telegrafista.

– Tego, co był u nas w ekspedycji? – spytał rudy.

– Tego bzika? – dodał nadkonduktor.

– Pan możesz nazywać go bzikiem – rzekł telegrafista – ale ja, który znam się na spirytyzmie, uważam go za najprzytomniejszego człowieka. Kto studiował spirytyzm, nie będzie przeczył cudom.

– Prawda, że Gębarzewski zrobił jakiś cud, za który go nawet wypędzili ze służby – wtrącił nadkonduktor.

– Nic o tym nie słyszałem – zauważył szpakowaty brunet.

– Ani ja – dodał rudy.

– No to wam przy piwie opowiem – rzekł telegrafista – chociaż nie lubię zaczepiać tej sprawy. Przekonacie się, jaka to niebezpieczna rzecz poprawiać Pana Boga.

Konduktorowie odkorkowali kilka butelek piwa, a telegrafista, mocno owinąwszy się w futro, jak gdyby zrobiło mu się zimniej, zaczął:

– Gębarzewski zawsze był niedowiarkiem. W szkołach połapał coś z fizyki i chemii, i zdawało mu się, że jest mędrcem. Pamiętam raz sprzeczał się ze mną o budowę telegrafu… Zwyczajnie młokos. Służył on w ekspedycji, ale nie bardzo psuł krzesła wysiadywaniem. Interesantów zawsze zbywał niedbale, ale za to lubił chodzić po wizytach, umizgać się7 do panien…

7umizgać się (daw.) – zalecać się. [przypis edytorski]