Tasuta

Emancypantki

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

30. Rój po odlocie matki

Tej nocy Madzia wcale nie spała, trapiona złymi przeczuciami co do własnej przyszłości. Co niebawem zaczęło się potwierdzać.

Z rana przyszedł do niej, do niej samej, rewirowy i począł wypytywać: gdzie wyjechała pani Latter, o której godzinie, jaki był numer dorożki i czy z pewnością skierowała się ku dworcowi warszawsko-wiedeńskiemu? Rewirowy zadawał pytania w sposób łagodny; niemniej jednak jego pałasz i zakręcone wąsy były dla Madzi stanowczym dowodem, że popełniła zbrodnię, za którą zostanie okuta w kajdany i wrzucona do lochu tak głębokiego, jak wieża ratuszowa jest wysoką.

Ledwie wyszedł rewirowy udając, że nie ma zamiaru okuć Madzi w kajdany i wrzucić do podziemnych pieczar, aliści ukazał się – rządca domu. Ten znowu zwrócił się do Madzi i znowu zaczął ją wypytywać: gdzie wyjechała pani Latter? czy mówiła, że ma zamiar powrócić? czy nie wspomniała o kwalifikacji do paszportu i o zapłaceniu za komorne? Rządca nie miał wprawdzie wąsów ani pałasza, ale był zezowaty, co Madzi nasunęło myśl, że pewnie ją pociągną do zapłacenia komornego, dzięki czemu z owych trzech tysięcy rubli, które jej zapisała babcia, nie zostanie ani jednego grosika.

Jeszcze rządca nie ukończył badań, gdy zjawił się niespokojny – gospodarz domu. Ten również zaczepił Madzię, lecz nie pytając, gdzie pojechała pani Latter, zaczął od razu narzekać, że straci część komornego, ponieważ wszystkie meble są podobno własnością pana Stefana Zgierskiego, z którym może być zawikłany proces.

Zdziwiona tym odkryciem Madzia była pewna, że nie tylko przepadną jej pieniądze po babci, ale że nienasycony gospodarz na zaspokojenie komornego każe przyaresztować jej tualetkę, serwetkę i brązowy lichtarz ze szklaną profitką.

W ciągu tych ciężkich godzin wprawdzie niekiedy przypominała sobie, co powiedział Dębicki, że pani Latter w każdej chwili może mieć pieniądze. Lecz wspomnienie to wydawało jej się snem wobec realnych wąsów rewirowego, krzywych oczu rządcy domu i niepokoju właściciela.

„Co tu poradzi biedny Dębicki!…” – myślała wyobrażając sobie, że na jej kędzierzawą główkę wali się pensja pani Latter, cała kamienica, cały świat…

Lecz około pierwszej po południu zmieniła się sytuacja tak dalece, że Madzia z najgłębszej rozpaczy wzniosła się do najwyższego optymizmu.

Przede wszystkim, gdy wręczyła pannie Howard klucze zostawione jej przez panią Latter i gdy po otworzeniu biurka w obecności całej pensji znaleziono w szufladzie kilkaset rubli, gospodyni, panna Marta, wpadła w taką radość, że w pierwszej chwili podejrzewano ją o zachwianie władz umysłowych. Zaczęła skakać płacząc i wołając:

– Wystarczy na utrzymanie domu!… Będą obiady!… Przysięgnę, że pani wróci… Ona pewnie pojechała do Częstochowy ofiarować Pannie Najświętszej swoje zgryzoty z tym krymina…

– Proszę być cicho!… – zgromiła ją panna Howard, która na widok gotówki uczuła, że jej władza nad pensją posiadała realną podstawę.

Bez względu na upomnienie panna Marta nie przestawała manifestować swojej uciechy. Damy klasowe zaczęły wyliczać zalety przełożonej, sługi wyrażały ufność, że nie przepadnie im zapłata, a zagrożone głodem pensjonarki same nie wiedząc czego tarły sobie oczy i rzucały się jedna drugiej w objęcia.

I w smutnym przed chwilą gabinecie zrobiło się tak wesoło, iż nawet Madzia nabrała otuchy i pomyślała, że może nie okują jej w kajdany i nie rzucą do podziemnych pieczar.

W chwili największego hałasu cicho jak cień wsunął się do gabinetu okrąglutki, pulchniutki i skromnie, choć elegancko ubrany pan Zgierski. Jego łysina wydawała się olbrzymią, a czarne oczki mniejszymi i bystrzejszymi niż zwykle. Spojrzał naprzód na meble, potem na panienki; potem jego czoło wyrażało frasunek, a twarz nadzieję; nareszcie dostrzegłszy pannę Howard posunął się do niej krokiem kontredansowym i czule ujmując za rękę rzekł:

– Cóż to za piękne zgromadzenie!… Nie mogę odmówić sobie przyjemności ucałowania rączki pani – dodał, delikatnie jak zefir dotykając ustami odnośnej części ciała panny Klary.

– Są pieniądze!… są pieniądze!… – powtarzała gospodyni klaszcząc w ręce.

Przestrach błysnął na obliczu Zgierskiego i w jego świderkowatych oczach. Skombinował bowiem, że to jego posądzają o zamiar wspomożenia upadającej pensji.

– Co znowu!… – przerwał dosyć szorstko. – To ja mam pięć tysięcy rubli u pani Latter…

– Ale pani zostawiła pieniądze w biurku – odparła gospodyni.

Teraz fizjognomia Zgierskiego zajaśniała uczuciem błogości.

– Spodziewałem się tego – rzekł. – Pani Latter jest zbyt szlachetną kobietą…

Umilkł jednak sądząc, że właściwiej będzie pierwej zbadać, co jest, a dopiero później chwalić lub ganić.

Na znak panny Howard pensjonarki, panna Marta i Stanisław szybko usunęli się z gabinetu. Przykład ich naśladowały damy klasowe w sposób odpowiadający powadze ich stanowiska.

– Pani raczy mnie zaprezentować tym damom – szepnął Zgierski do panny Howard patrząc na Madzię.

– Pan Zgierski, pani Méline – rzekła uroczyście panna Klara.

Zgierski okrągłym ruchem podał rękę dojrzałej Francuzce i rzekł:

– Tak wiele słyszałem o pani od pani Latter, że doprawdy…

– Pan Zgierski, panna Brzeska.

Nowy gest ręki jeszcze okrąglejszy, poparty wykwintnym obrotem nóg i słodkim spojrzeniem.

– Tak często – mówił Zgierski do Madzi krygując się – tak często słyszałem o pani od pani Latter, że istotnie… Pani zapewne niedawno…

– No, i niech pan sobie wyobrazi, co za awantura!… – przerwała mu panna Howard.

Zgierski otrzeźwiał.

– Niesłychana rzecz – odparł. – Wczoraj właśnie otrzymałem od pani Latter liścik, w którym przypomina mi, ażebym ją odwiedził na Wielkanoc, a dziś dowiaduję się, że moja szanowna korespondentka akurat w tej samej godzinie opuściła Warszawę!… Spodziewam się, że nie na długo – dodał znaczącym tonem i po kolei spojrzał na damy.

– Pani Latter wróci za parę dni – wtrąciła Madzia.

– Tak sądzę – rzekł.

– Kto to wie?… – dorzuciła oschle panna Howard.

– I dlatego powinniśmy być przygotowani na wszelką ewentualność – odpowiedział Zgierski.

Potem odchrząknął i mówił nie bez pewnej trudności:

– Właśnie mam akt, w którym pani Latter zeznała, że wszystkie meble jej mieszkania, sprzęty szkolne, naczynia kuchenne, że wszystko to – należy do mnie… Akt ten przyjąłem w swoim czasie niechętnie i tylko na usilne prośby pani Latter… Dziś jednak widzę, że pani Latter, której szczycę się przyjaźnią, złożyła dowód nie tylko szlachetności, ale i wysokiego rozumu…

– W ostatnich czasach była bardzo rozdrażniona – wtrąciła panna Howard.

– Pojmują panie – ciągnął Zgierski – że akt, który posiadam, jest ocaleniem pensji. Bo choćby nawet pani Latter zrzekła się pensji czy nie wróciła… miejsce jej może tu zająć panna Malinowska i wszystko zostanie po dawnemu, jeżeli uratujemy meble…

Serce Madzi ścisnęło się na myśl, że ledwie pani Latter wyrwała się na krótki odpoczynek, już mówią o niej jak o osobie zmarłej…

W przedpokoju rozległo się gwałtowne dzwonienie i po chwili wszedł do gabinetu czerwony, zadyszany Mielnicki, a za nim jakiś inny pan.

– Co ja słyszę?… – wołał otyły szlachcic. – Gdzie pani Latterowa?…

Zgierski podsunął się do niego i drepcząc mówił:

– Prezentuję się panu dobrodziejowi: Stefan Zgierski, przyjaciel naszej drogiej pani…

– No, jeżeli przyjaciel, to gadaj, czy to prawda?…

– Że wyjechała?… Niestety, tak…

– Pani Latter wyjechała na kilka dni – wtrąciła Madzia.

– A!… Gadajże – jak, z kim, dokąd?… – pytał Mielnicki chwytając Madzię za ręce.

Stropiony Zgierski zbliżył się tymczasem do pana, który wszedł za otyłym szlachcicem, i rzekł:

– Witam mecenasa! Cóż szanownego mecenasa sprowadziło tu?… Czy także…

Lecz ponieważ osoba nazwana mecenasem, prócz serdecznych uścisków dłoni i życzliwych uśmiechów, nie dała Zgierskiemu żadnych objaśnień, więc cofnął się do panny Howard.

Tymczasem zachwycona obecnością Mielnickiego Madzia szczegółowo opowiadała mu wyjazd pani Latter.

– Ale dlaczego ona tak nagle wyjechała?… Dlaczego?… i jeszcze Bóg wie dokąd – powtarzał zdesperowany szlachcic.

– Wyjechała na parę dni odpocząć – mówiła Madzia. – Była strasznie rozdrażniona… strasznie…

– A!… przepowiadałem to, mówiłem: rzuć do diabła pensję, osiądź na wsi… Już o tym, że ona bokami robi, pisała do mnie Mania, wiesz: Lewińska – ciągnął szlachcic patrząc na Madzię.

– No i ja, odebrawszy list, po nią tu przyjechałem, po panią Latter… Przecież ja prawie jej krewny, nawet… całkiem krewny…

– Były tu i poważne… bardzo poważne kłopoty finansowe – odezwał się Zgierski, słodziutko uśmiechając się i zacierając ręce.

– No, co tam finanse! – wybuchnął Mielnicki. – Tylu jeszcze Latterowa ma przyjaciół, że o finanse troszczyć się nie potrzebuje.

– Ja pierwszy… – wtrącił Zgierski z ukłonem.

Teraz wysunęła się panna Howard.

– Moim zdaniem – rzekła właściwym jej kontraltem – kłopoty pani Latter są ciężkie, ale nie finansowe, lecz moralne…

– O?… – zdziwił się Mielnicki. – A gadajże!…

– Wyobraźcie sobie, panowie – ciągnęła panna Howard – kobietę samodzielną, kobietę wyższą, kobietę, która pierwsza w naszym kraju podniosła sztandar emancypacji…

Mielnicki coraz więcej zdziwiony patrzył na nią to prawym, to lewym okiem jak indyk.

– Ta kobieta w ciągu kilkunastu lat wychowała dzieci, stargała się w pracy, topiła, nie wiadomo gdzie, swoje wielkie dochody. I w chwili, kiedy już znalazła się u szczytu posłannictwa, kiedy idee przez nią wyznawane ogarnęły szerokie koła i wytworzyły nowy zastęp nieulęknionych apostołek…

Mielnicki wciąż patrzył rozszerzając już nie tylko oczy, ale nawet palce u rąk.

– W takiej chwili do cichego ogniska pracy takiej kobiety wpada nagle, jak duch zniszczenia, jej – drugi mąż…

 

– Mąż?… – powtórzył szlachcic.

– Tak – mówiła podnosząc głos panna Klara. – Drugi mąż, który rzucił ją przed kilkunastoma laty, prawdopodobnie przez cały ten czas wyzyskiwał ją, a co najgorsza – za jakąś brudną sprawę siedział w więzieniu… I czy podobna dziwić się, że kobieta, zagrożona w taki sposób, opuściła dom, dzieci, obowiązek?… Pytam was, panowie: czy dziwicie się jej ucieczce?…

Podczas tej przemowy Madzia cofnęła się do framugi okna, Mielnicki zsiniał, a nawet na twarzy Zgierskiego widać było wzruszenie. Bynajmniej nie z tego powodu, że wrócił drugi mąż pani Latter, ale że on, Zgierski, nie wiedział o tym.

31. Pan Zgierski zadowolony

Nagle stała się rzecz nieoczekiwana. Stojący niedaleko pieca jegomość, którego Zgierski nazywał mecenasem, odezwał się:

– Za pozwoleniem!… Teraz ja wtrącę słówko, ponieważ chodzi o sprawę, którą mam w rękach…

Obecni odwrócili się.

– Z tego, co mówiła szanowna pani – ciągnął adwokat kiwając głową w stronę panny Howard – jedno jest faktem: że mąż pani Latter w tych dniach był w Warszawie. Ale nie jest prawdą, ażeby kiedykolwiek wyzyskiwał panią Latter albo – ażeby siedział w więzieniu. Pan Eugeniusz Arnold Latter był majorem wojsk północnoamerykańskich, bierze obecnie emeryturę, podróżuje po Europie jako ajent fabryki machin i o ile mogę sądzić, jest wielce przyzwoitym człowiekiem.

– W każdym razie jest mąż… Gdzie on jest?… – zawołał Mielnicki chwytając z kolei adwokata za ręce. – Gadaj, po co on tu przyjechał?…

Adwokat skrzywił się, lecz odprowadziwszy Mielnickiego w głąb pokoju zaczął coś szeptać.

– Jak?… – spytał szlachcic. – Aha! No?…

Adwokat znowu szeptał.

– Ależ niech podpisze!… Jednej chwili niech podpisze…

Nowa seria szeptów.

– E, co tam obrażona!… – odparł Mielnicki. – Pogniewa się, a potem podpisze.

I znowu szepty, po których nastąpiła konkluzja Mielnickiego:

– Tak!… a pięć tysięcy niech bierze, bo to się przyda dzieciom…

– Więc mogę liczyć na poparcie?… – spytał adwokat.

– Rozumie się – odparł Mielnicki. – Bylem tylko odszukał Latterową, zaraz wyperswaduję grymasy… Przecie to dla obojga szczęście, łaska Boża!… Co trzymać człowieka, który nie chce?… Lepiej wziąć takiego, który chce…

Teraz zaczęły się szeptania w drugim kącie. Panna Howard mówiła cicho do Zgierskiego:

– A co, nie miałam prawa twierdzić, że Latter jest nikczemnikiem? Nawet ten jegomość, który broni go, nie śmie wypowiedzieć prawdy głośno… Tam jest coś tajemniczego… Patrz pan, jak wygląda ten gruby szlachcic…

Tymczasem Zgierski wpatrywał się w szlachcica jak w kochankę. W czarnych jego oczkach widać było żal za panią Latter i uwielbienie dla Mielnickiego, i chęć dowiedzenia się o wszystkim, i nieugięty zamiar skorzystania ze wszystkiego.

Pochylił się ku pannie Howard i szepnął ze słodkim uśmiechem:

– Na miłość boską, czy pani nie widzi, że w tej chwili rozegrywa się dramat?… Pan Latter oczywiście żąda rozwodu, ten pan, który rozmawia z Mielnickim, to adwokat przy konsystorzu, a stary Mielnicki od dawna chce się żenić z panią Latter… Cała awantura, na której nasza przyjaciółka zrobi interes!…

– Czyja przyjaciółka?… kto… – spytała zachmurzona panna Howard.

– No, pani Latter.

– Nie jestem przyjaciółką kobiety, która tak dalece zapomina o swej godności, że gotowa trzeci raz wyjść za mąż – odparła.

– Ale ja jestem jej przyjacielem – rzekł półgłosem Zgierski, a kłaniając się i uśmiechając, tanecznym krokiem zbliżył się do Mielnickiego.

– Naturalnie – odezwał się nie pytany – że wszystko pójdzie jak najlepiej. Pani Latter wybornie zrobiła wyjeżdżając na kilka dni… Uspokoi się i podpisze… podpisze…

I triumfującym wzrokiem spojrzał na konsystorskiego adwokata, który nie zdawał się być zachwycony jego domyślnością.

– Co za jeden ten stary? – spytał szlachcic adwokata wskazując okiem na Zgierskiego. – Czego on miesza się do nas?

– To tak z przyzwyczajenia – mruknął adwokat.

Madzia wtulona we framugę patrzyła wylęknionymi oczyma na sceny rozegrywające się przed nią. Wiele zdań słyszała, więcej odgadła i – doszła do wniosku, że pani Latter już nie ma po co wracać na pensję. Przeczuwała pomimo braku doświadczenia, że w tym gabinecie ładuje się nabój plotek, które wnet wybuchną, oblecą miasto i pogrzebią reputację przełożonej.

„Jezus Maria! – myślała – co za szczęście, że ten gruby szlachcic kocha się w pani Latter… Sama przecie słyszałam i ja – i Helenka, jak się oświadczał… Inaczej nie miałaby biedaczka gdzie głowy schronić…”.

Nowe dzwonienie w przedpokoju i nowa scena: do gabinetu weszła panna Malinowska z niewysokim jegomościem, który miał szpakowatą brodę i nieco krzywe nogi. Zgierski podbiegł do nich z oznakami najwyższej czułości, lecz ci przywitali go chłodno.

Panna Malinowska skłoniła się obecnym i widocznie coś zmiarkowawszy zwróciła się do panny Howard pytając:

– Jakże na pensji? Spodziewam się, że wszystko w porządku?

Panna Klara osłupiała.

– Pani chyba nie wie – odparła – o wyjeździe pani Latter?

– Owszem, wiem i dlatego zapytuję panią o pensję. Wczoraj otrzymałam list od pani Latter, w którym prosi, ażebym ją chwilowo zastąpiła… Pieniądze na wydatki bieżące są w biurku, a zaś na inne potrzeby…

Tu panna Malinowska spojrzała na Zgierskiego.

– Zaś na inne potrzeby – ciągnęła – są u mnie i do mnie proszę się zgłaszać.

Jakby na poparcie tych zapewnień jegomość na krzywych nogach ukłonił się biustowi Sokratesa.

– Ależ taki nagły wyjazd!… – wtrąciła panna Howard ochłonąwszy ze zdumienia.

– O ile domyślam się – przerwał właściciel krzywych nóg – pani Latter wyjechała w sprawie majątkowej. A że zawiadomiono ją niemal w ostatniej godzinie, więc nie było czasu do stracenia. I zdaje się, że tylko dzięki pośpiechowi będzie mogła coś ocalić.

– Może pójdziemy na górę do panienek, panno Howard – odezwała się panna Malinowska. – Ach, i pani tu jest?… – zwróciła się do Madzi. – O, zmizerniała mi pani, trzeba przez święta odpocząć…

Krzywonogi towarzysz panny Malinowskiej ukłonił się Madzi i patrzył na nią bardzo życzliwie.

– Plenipotent Solskiego, pan Mydełko… – szepnął Zgierski do panny Howard.

Już panna Malinowska zwróciła się ku drzwiom, gdy zastąpił jej drogę stary szlachcic.

– Przepraszam panią – rzekł – jestem Mielnicki, wuj jednej z tutejszych uczennic i przyjaciel… prawie powinowaty pani Latterowej. Dziś po to właśnie przyjechałem, ażeby gwałtem zabrać Latterową na wieś, no… ale nie zastałem jej… Tymczasem pani wspomina o liście od niej…

– Tak – odparła panna Malinowska.

– Czy nie pisała do pani, dokąd jedzie?… – pytał szlachcic wzruszonym głosem.

– O tym nie wiem. Otrzymałam kartkę około dziesiątej wieczór przez posłańca z banhofu kolei petersburskiej.

– Aha!… – krzyknął szlachcic strzelając z palców.

– Mówiła pani – rzekła gniewnie panna Howard do Madzi – że pojechała na dworzec wiedeński?…

– Widziałam… – wtrąciła zarumieniona Madzia.

– Ona do mnie pojechała… do mnie, na wieś!… – wykrzykiwał Mielnicki. – W tej chwili jadę na kolej, a za parę godzin zobaczę się z panią Latter… Widocznie minęliśmy się w drodze…

Mówiąc to głosem przerywanym z radości, stary szlachcic biegał po gabinecie. Ręce mu drżały, na twarz wystąpiły sine rumieńce.

– Za parę godzin – powtarzał – za parę godzin…

– Polecam szanownemu panu mój interes – wtrącił adwokat przy konsystorzu.

– Ależ naturalnie! – odparł Mielnicki. – To najważniejsza sprawa… Daj no mi acan dobrodziej swój adres…

Adwokat konsystorski z szybkością magika podał kilka swoich adresów.

– Niechże pan będzie łaskaw – wtrąciła panna Malinowska – prosi panią Latter, ażeby była zupełnie spokojna. Wszystko jest dobrze i będzie dobrze… Niech się nie śpieszy z powrotem i odpocznie na wsi.

– Bóg ci zapłać, kochana! – odparł szlachcic, gwałtownie ściskając ręce jej i jej towarzyszowi z krzywymi nogami, który kłaniał się potakująco.

– Tak, tak!… – dodał przysuwając się Zgierski. – Niech pani Latter odpoczywa jak najdłużej… Jej przyjaciele czuwają… Niech pan będzie łaskaw oświadczy, że powiedział to Zgierski, Stefan Zgierski… Przyjaciele czuwają!…

Zwracając się zaś do adwokata konsystorskiego dodał:

– A po powrocie, upewniam pana, że wiadoma kwestia załatwi się pomyślnie… Użyję bowiem całego wpływu…

…ażeby panią Latter skłonić do zgodzenia się na rozwód – mówił już do Madzi, ponieważ Mielnicki wybiegł z gabinetu zaś adwokat żegnał się z plenipotentem Solskiego.

Panna Malinowska, jej towarzysz, a za nimi Zgierski wyszli na korytarz.

– Więc ja teraz idę do gospodarza w imieniu pani Latter – mówił jegomość z krzywymi nogami.

– Naturalnie – odparła panna Malinowska – trzeba pospychać te długi przed jej powrotem.

– Tylko nie mój!… – wtrącił Zgierski. – Ja szanownej pani oddam akt, na mocy którego inwentarz pensji należy do mnie, a pani postąpi…

– Ach, proszę pana – przerwała niecierpliwie panna Malinowska – pańskie pięć tysięcy w każdym razie miały być spłacone najpierwej…

– Ależ, ja tę sumkę zostawiam pani… czy pani Latter… czy komu panie każą – mówił zaaferowany Zgierski.

Panna Malinowska pożegnała plenipotenta Solskich i w towarzystwie panny Howard poszła na drugie piętro. Zgierski biegł do miasta, lecz zatrzymał się na schodach słysząc, że plenipotent rozmawia z Madzią.

– Pan Dębicki wczoraj zawiadomił mnie o wypadku – mówił jegomość z krzywymi nogami ściskając Madzię za rękę. – Niech więc pani będzie spokojna i… niech pani także jedzie na wieś na święta. Nie jestem lekarzem i pierwszy raz mam przyjemność widzieć panią, ale uważam, że i pani powinna odpocząć… Tu – dodał ciszej – będzie jeszcze tyle rozmaitych starć, że lepiej chwilowo usunąć się… Czy pani słabo?…

– Nie, proszę pana – odpowiedziała Madzia bledziutka jak papier.

Zgierski nie mógł wytrzymać, więc wrócił ze schodów i chciał Madzię odprowadzić na górę, jako dawny przyjaciel pani Latter i całej pensji. Ale Madzia podziękowała mu i poszła trzymając się poręczy. Plenipotent Solskich także gdzieś zniknął i został tylko pan Zgierski sam, rozmyślając, że powinien zbliżyć się do Madzi.

„Ten aniołek ma, widzę, stosunki z Solskim?… A przy tym milutka… a!… – mówił do siebie Zgierski. – Tylko trzeba ją ugłaskać, bo to jeszcze dzika sarenka… No, a później może i tego…”.

I biegł do miasta oblizując się już to na wspomnienie Madzi, już na myśl, że posiada wiązkę przepysznych wiadomości. Z takimi nowinami można zaprosić się nawet do prezesa na obiad.

32. Chaos

Madzia ledwie weszła na drugie piętro: biło jej serce, ćmiło się w oczach, nogi drżały. Spostrzegła, że w jednej z sal wykładowych zgromadziły się pozostałe na święta pensjonarki i damy klasowe, rozumiała, że i jej wypada tam iść, ale już jej sił brakło. Więc skręciła do sypialni z zamiarem położenia się choć na chwilę.

Nagle – doznała wrażenia, jakby ją kto ze snu zbudził: w sypialni zobaczyła swoją wydaloną koleżankę, pannę Joannę, która pochwyciła ją w objęcia.

– A widzisz, Madziu – rzekła – nie mówiłam, że jej Pan Bóg nie przebaczy mojej kompromitacji?…

I uśmiechnęła się, rumiana, elegancko ubrana, szczerząc białe ząbki.

– Wracasz do nas? – spytała zdziwiona Madzia.

– Czy ty masz źle w głowie?… – roześmiała się panna Joanna. – Ja miałabym na powrót zostać damą klasową?… W dzień męczyć się słuchając lekcyj, które mnie jeszcze na pensji nudziły, a wieczór belfrować dziewczętom i opowiadać się za każdym wyjściem na spacer?…

– Więc co będziesz robiła?…

– Będę, jak dziś, używała świata!… Cóż to, jestem tak brzydka czy głupia, ażeby zabijać się robotą?…

– Joasiu! – zgromiła ją Madzia.

Panna Joanna wciąż śmiejąc się usiadła na jednym z nie posłanych łóżek.

– Oj, ty… ty dzieciaku! – mówiła do Madzi. – Wiesz przynajmniej, co się dzieje z naszymi uczennicami? Jedne od razu zapominają o lekcjach i jeżeli która jest bogata albo ładna, używa życia. Inne uczą się dalej, powtarzają lekcje, pamiętają, a wszystko po to, ażeby jak my zabijać czas i zawracać głowy dorastającym dziewczętom… Ależ człowiek nie po to żyje!

– Ja cię nie rozumiem, Joasiu – rzekła Madzia naprawdę nie pojmując, o co chodzi jej koleżance.

Panna Joanna wzruszając ramionami i rysując parasolką kółka na podłodze mówiła:

– Żyjesz tu jak w klasztorze albo w więzieniu, więc nie wiesz, co się dzieje na świecie. A że nie wiesz, więc kwasisz się robotą, z której nikomu nic nie przyjdzie. Tymczasem na świecie jest tak: że pracować, słuchać innych, dogadzać wszystkim muszą tylko głupi mężczyźni i brzydkie kobiety. Ale mądry mężczyzna wyszukuje sobie ładnej kobiety i bawią się… Ładnie mieszkają, smacznie jedzą i piją, elegancko ubierają się, wieczorem idą na bal czy do teatru, a na lato wyjeżdżają za granicę, w góry albo nad morze… Ach, gdybyś wiedziała, jak inaczej wygląda świat, kiedy się nie ma kłopotów, i jaki weselszy, jaki lepszy jest człowiek, kiedy się nie martwi!…

 

Madzia zarumieniła się i spuściwszy oczy odparła:

– Nie masz chyba powodu cieszyć się ze swojej kariery…

– Ja?… – przerwała zdziwiona Joasia. – Cóż mi to złego?… Jestem lektorką u jednej staruszki, mam trzysta rubli rocznie, wszystkie wygody, mnóstwo prezentów…

– Więc pracujesz.

– I… nie bardzo!

– A… ale co mówili o tobie…

– O mnie?… Aha, już wiem!… – zawołała Joasia parskając śmiechem – Niechby mi się każda plotka tak opłaciła…

Chciała wziąć Madzię za rękę, ale ta cofnęła się i rzekła:

– Muszę iść na salę…

Panna Joanna stała się nagle poważną. Rumieniec okrył jej twarz, podniosła się z łóżka i opierając się na parasolce odpowiedziała:

– Oj, ty, ty… łabędziątko!… Na ciebie nie robią plotek i co masz?… Spojrzyj na swoją sukienkę. A co robisz komu dobrego?… Zakuwasz głowy dziewczętom. Ja zaś za plotkę, z której dziś wszyscy się śmieją, dostałam wyborne miejsce, dokuczyłam starej Latterowej i pomogłam temu biednemu Kaziowi wyjechać za granicę. Żal mi chłopca, ale miło mi, że moje poświęcenie wyszło mu na dobre…

Tak jak moja krzywda – zakończyła twardym głosem – dała mi możność przyjść tu i zobaczyć bankructwo surowej pani Latter… Bo podobno licytują was?…

Madzia wybiegła na korytarz i nie oglądając się wpadła do gościnnego saloniku. Tam oparła się o ścianę i zaczęła rzewnie płakać.

W tej pozycji zastała ją panna Malinowska. Popatrzyła na nią marszcząc brwi i rzekła:

– O, moja pani, dość tego… Musisz jechać na święta i odpocząć co się zowie. Cóż to za dziwna pensja!… Jedne nauczycielki robią awantury, a drugie chorują na nerwy…

– Ja panią przepraszam… – odezwała się Madzia hamując łzy.

– Droga panno Magdaleno – odparła Malinowska – ja przecież nie mam do ciebie pretensji. Ale wiem i od Howardówny, i pośrednio od profesora Dębickiego, że… zanadto żywo brałaś do serca wszystko, co się tu działo… Każdy wyzyskiwał twoje uczucie, każdy odstępował ci część swoich kłopotów, a rezultat jest ten, że wyglądasz jak z krzyża zdjęta…

Dziś o szóstej zrobimy rachunek, a jutro pojedziesz do rodziców. Powrócisz za dziesięć dni, po świętach, a wtedy poznamy się bliżej. No… i nie dziw się, jeżeli nie zastaniesz tu połowy swoich koleżanek. Z takim personelem można by drugi raz zbankrutować…

Pocałowała Madzię w głowę i wyszła. Widocznie spotkała kogoś, bo przez zamknięte drzwi słychać było na korytarzu rozmowę, którą zakończyła panna Howard wołając dźwięcznym głosem:

– Na tej pensji, którą pani będziesz prowadzić, utrzymają się tylko pokojówki, ale żadna kobieta samodzielna i ceniąca swoją godność!…

Po obiedzie, który przyniesiono z restauracji, pani Méline wyprowadziła nieliczne grono pensjonarek na spacer, a na pensji zaczął się niby sądny dzień.

Cały korytarz i schody pierwszego piętra zaroiły się ludźmi. Widać było przestraszonego piekarza z książką rachunkową – czerwonego rzeźnika, który wywijał pięściami i groził, że zgubi panią Latter, nareszcie – handlarza mydła i nafty, który opowiadał, iż jego żona dawno już twierdziła, że pensja musi zbankrutować. Byli to najhałaśliwsi wierzyciele, choć razem należało im się około sześćdziesięciu rubli.

Prócz nich wałęsali się po korytarzach jacyś Żydzi wypytujący, czy będzie licytacja, przychodziły dawne damy klasowe dowiedzieć się, z kim pani Latter uciekła, i – nowe damy, które chciały rozmówić się z panną Malinowską. Stara faktorka sług zapewniała pokojówki, że im da wyborną służbę, panna Marta załamując ręce wypytywała się wszystkich, czy panna Malinowska zostawi ją na posadzie gospodyni, a lokaj pani Latter, Stanisław, chodził jak obłąkany, z trzepaczką i dywanikiem w rękach.

O czwartej przybiegła z miasta panna Howard z posłańcami. Kazała wynosić rzeczy ze swego pokoiku, nie przywitała się z Madzią, lecz za to miała mowę do służby, którą zawiadomiła, że już nie będzie damą klasową, tylko literatką.

– Napiszę ja o tym wszystkim wyczerpujący artykuł – wołała rozgniewana. – Teraz dopiero zobaczy Europa, jakie mamy pensje i przełożone!…

W końcu oświadczyła, że wyprowadza się do pokoi umeblowanych na Nowym Świecie, gdzie mogą odwiedzać ją wszystkie kobiety samodzielne i wszyscy ci, którzy współczują sprawie wyzwolenia płci żeńskiej.

Dopiero powrót z miasta panny Malinowskiej w towarzystwie jegomości na krzywych nogach uspokoił zebrany tłum. Faktorzy znikli, kandydatki na posady dam klasowych zostały odprawione z niczym, zaś piekarz, rzeźnik i handlarz mydła tudzież nafty otrzymali pieniądze. Żegnając się z nową przełożoną byli bardzo zadowoleni i pokorni i natarczywie ofiarowywali swoje usługi, których nie przyjęto.

Przybiegł także i gospodarz domu i wykwintnymi słowy zapewniał jegomościa z felerem w nogach, że zawsze był spokojny o komorne, choć zalegało. Na dowód zaś swoich pojednawczych usposobień obiecał wylepić piece na swój koszt i naprawić łazienkę do spółki. Ale gdy mu zaproponowano, ażeby odnowił mieszkanie, podniósł ręce do nieba i przysiągł, że taki wydatek naraziłby go na pójście z torbami. Również zapewniał, że kamienice w tych czasach nie przynoszą żadnego dochodu, tylko straty i że on swoją kamienicę mógłby darować, gdyby znalazł się odważny i lekkomyślny człowiek, który by ją przyjął.

Gdy pensjonarki wróciły ze spaceru, na pensji było już cicho. Wówczas panna Malinowska wezwała Madzię do kancelarii i wypłaciła jej zaległą pensję trzymiesięczną w kwocie czterdziestu pięciu rubli.

Przy podpisywaniu przez Madzię kwitu panna Malinowska kiwając głową rzekła:

– Po świętach zaproponuję pani trochę inne warunki, a tymczasem przeprowadź się do pokoju, który zajmowała panna Howard.

– Panna Howard już nie wróci? – spytała Madzia.

– Ona jeszcze pani Latter mówiła, że usunie się z pensji na Wielkanoc.

– Ale pani Latter wróci?… – szepnęła Madzia, lękliwie patrząc na nową przełożoną.

Panna Malinowska podniosła brwi.

– Alboż to ode mnie zależy?… – odparła. – Wyjazd był niepotrzebny… bardzo… Będę szczerze zadowolona, jeżeli skutkiem tych zajść nie stracimy połowy uczennic…

Madzia zrozumiała, że los pani Latter jest już zdecydowany.

Późnym wieczorem przeprowadzono Madzię do pokoiku panny Howard. Nie zapalając lampy usiadła w oknie, skąd rozlegał się szeroki widok na Pragę, i… marzyła.

Chciała myśleć o tym, że jutro wyjeżdża do domu, a pojutrze sobaczy rodziców i Zochnę. Chciała cieszyć się ale – nie mogła, bo świeże wrażenia opanowały jej duszę, bo wszystko w tym mieszaniu przypominało panią Latter.

Pod pokoikiem, w którym obecnie siedzi, jest sypialnia pani Latter. Gdzie ona teraz?… Tam, gdzieś za rojem płomyków na Pradze, nawet dalej, aż za tym paskiem horyzontu, gdzie światła ziemskie stykają się z gwiazdami nieba. Czy podobna, ażeby pani Latter nie było na dole, w jej pokoju, w którym tyle lat przemieszkała?… Słychać jakiś szmer… Może wróciła?… Nie, to mysz gryzie pod podłogą.

– Ach, jak to męczy – szepnęła Madzia – myśleć wciąż o jednym i tym samym!…

I postanowiła myśleć o czym innym, choćby o przeszłości. Rok temu była jeszcze dzieckiem, a gdy jej mówiono, że każdy człowiek powinien „zastanawiać się” nad sobą i nad tym, co go otacza, jeszcze nie rozumiała, co to znaczy: zastanawiać się.

Ale od pół roku poczęła zastanawiać się nad położeniem pani Latter, nad Helenką, nad Adą, panem Kazimierzem, panną Howard, Joasią… Z początku bardzo ją trwożyło zajmowanie się obcymi ludźmi i ich sprawami; ale później przywykła do tej pracy, a nawet była z niej dumną.

Bo przecie wszyscy jej tłomaczyli, że człowiek, który nie zastanawia się, jest jak liść igraszką wypadków. A dopiero ten, kto rozmyśla nad sobą i światem, ten potrafi kierować swoją łodzią, unika przygód i dopływa, gdzie sobie zamierzył.

Tymczasem – wszystko fałsz; bo przecie pani Latter umiała myśleć (jeszcze jak!…), kierowała sobą i – skończyła na bankructwie… Porwała ją jakaś cicha, dla nikogo niewidzialna burza i strąciła w przepaść pomimo wielkiego rozumu i mnóstwa przyjaciół.

Co to za okropna rzecz być mądrą, zastanawiać się i nareszcie po kilkunastu latach trudów uciekać z własnego domu!… Na co zdał się rozum i praca, jeżeli człowieka ze wszystkich stron otaczają potężne i tajemnicze siły, które w jednej chwili mogą obalić dzieło całego życia?