Pan, nie pan; rycerz, nie rycerz! Chybać rycerz, bo hełm ma nad głową i odzież gdzieniegdzie od stali pobłyskującą. Oblicze zaś rycerza jaśniało od piękności takiej, takiej jakiejścić anielskiej, albo niebieskiej, że gdy przybliżył się i konia powstrzymał, ludzie wnet ufność ku niemu poczuwszy, o biedzie swej rozpowiadać mu zaczęli, a narzekać rozpowiadając. – Tak i tak, Jaśnie Wielmożny Panie, rozpowiadają, takie i takie zdarzyło się nam nieszczęście.
Patrzą, aż na jasne oblicze rycerza najmilsza dobroć występuje i z konia zsiadać on zamierza. – Ja Wam – mówi – kamień ten z drogi odrzucę.
Oni na to z podziwieniem.
– Gdzieżby Jaśnie Wielmożny Pan dla nas taką fatygę ponosił!
A on im na to z uśmiechem cudnym.
– Dla tego jestem na świat posłany, aby cierpiących i ukrzywdzonych ratować!
Oni znów na to z wątpliwością.
– Nie wystarczy tu siła, by największa.
A on im na to z oczyma błyszczącemi, jak gwiazdy:
– Moje wystarczą, bo je biorę z miłującego serca.
Tu głaz okrutny rękoma opasał, wstrząsł nim tak, że aż ziemia stęknęła, aż oblicze własne zalało mu się zdrojem potu i z ziemi go wyrwawszy w las daleko odrzucił. Tylko w powietrzu zagrzmiało od runięcia głazu na świerki i sosny, które jak trzciny łamały się pod nim z trzaskiem niewypowiedzianym.