Pracował żarliwie, chociaż bez widocznego skutku, wybić usiłował nity wiążące zamek, dostać się do jego wnętrza.
Przestał rozmyślać, był niemal wesoły, miał coś w rodzaju nadziei… To był przynajmniej realny, prawdziwy zamek, zrobiony przez prawdziwych ludzi… już bez pytania oczywista jawa… Dotykał palcami tej rzeczywistości… syn ziemi pieścił żelazo wykopane z tej ziemi, obrobione rękami czy maszynami ludzkimi…
– Chodź no! Chodź! – szemrało od okna, mimo że nikogo nie było widać.
Zbliżywszy się, choć ciemności zalegały wszystko, miał wrażenie, że okno więzienne znajduje się wysoko, bardzo wysoko ponad ziemią i że wychyliwszy się, można by patrzyć wprost z góry na czuby drzew i dachy domów.
– Wychyl się… wychyl się… – usłyszał.
Nagle coś mu się ciężkiego położyło na ramionach, jak gdyby ktoś go przytrzymywał z tyłu i nad samym uchem coś szepnęło:
– Samobójca!… Samobójca…
Chwycił się krat i trzymając się ich silnie, pił powietrze całą piersią. Teraz, gdy było bodaj trochę rozwidnione, stało mu się z dławiącej trucizny nektarem.
Pił powietrze, nie słuchając wcale, co szemrze koło niego. Był nawykły do głosów, dobywających się z każdego stworzenia… czytał ruch chmur i gwiazd hieroglify…
Wołało go wciąż, bez ustanku:
– Chodź no! Chodź! Już czas!
– Kędyż7? Kędy? – pytał.
– Przez Wrota Strachu! – odpowiedział głos, jakby z wielkiej dali.
Dreszcz nim wstrząsnął.
– Jak to? Już?… Dziś?
Pytał jak dziecko, co się boi dać wyrwać ząb zepsuty.
Znowu nie rozumiał nic a nic… Ten głos, ten głos, który go ratował tyle, tyle razy… teraz, w chwili nieszczęścia, w zawikłania momencie, strasznej goryczy, czaszę śmierci do ust mu przykłada?
Wrota Strachu… Nie, kiedyś, wśród światłości i ciszy, gdy zbieleją już włosy… ale teraz… dziś…
Umiał czytać ruch chmur, gwiazd hieroglify… i cóż z tego… nie umiał przeczytać swego życia…
– Chodź! – mówiła ciemność z coraz większej dali. – Chodź w przemienione istnienie, w wolność, ty spracowany za młodu… chodź po szafirze radosnych tropów szukać życia innego co dnia…
– I czemuż – pytał – ty oddalająca się, tająca się w czerni wabisz mnie na okropną, przeraźną8 ścieżkę? Mówiłaś mi zawsze o zwycięstwie, o nieśmiertelności…