Tasuta

Świt

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Szedł prosto przed siebie, drogi nie pytając, a z pleców zwisał mu sztandar wypełzły, płaszcz darowany przez wiatr.

––

LOS-ODŹWIERNY sapnął głośno i kopnąwszy kołdrę, spuścił na ziemię długie, kosmate swe nogi.

Przeciągał się, stojąc nad pustą miednicą.

Zadumał się… Jakiż to u licha dzisiaj dzień… …ha?… Spojrzał w okno, posłuchał przez chwilę… nic.

I po rozwadze, zważywszy, że dzień to bardzo sobie zwyczajny, a do onego JUTRA pewnie jeszcze dość daleko i czasu dość… uznał, że myć się nie warto.

W otwartej bramie stał dobrą chwilę.

Pusto było. Nie czekał nikt… ale to nikt dosłownie, jeśli mowa o ludziach. Kot jeno wraz z odźwiernym wyszedł z podwórza znużony nocnymi łowy15, a nienapasiony nimi, i wyprężywszy grzbiet, machał ogonem z rezygnacją.

ODŹWIERNY-LOS pomyślał: Nie czekał nikt… znowu dziś nie czekał nikt… hmmm… to dziwne… nie ma tego, kto by plon nocy dniowi przynosił… Przepaść… istna przepaść… bez mostu… bez najwątlejszej kładeczki… Zresztą… diabli mi tam do tego… Nie moja w tym głowa! Niech ich tam siarczyste pioruny…

Klął, ale nie był pewny. Przeciwnie, gdzieś w głębi świadomości czuł, że oto mogło się stać, iż wielu, wielu odeszło, znudziwszy się staniem… dzwonieniem nawet… dzwonieniem… Odeszli, zrzekłszy się schrony16, przyjaciół miłości… bóstw mających tu swą świątynię… bóstw, o które spytać zawsze warto, bo nie wiadomo, które zostanie ukoronowane na Pana nad Pany, skoro nadejdzie on dzień…. on wielki… oczekiwany…

Przez chwilę stał zapatrzony w niebo, jakby śledził drogę dusz, co ostatniej nocy odeszły do OJCZYZNY…. potem powiódł po ziemi oczyma, jakby stóp śladów szukając w złe i dobre drogi idących po ciemku, za niewyraźnym głosem… dumał też o tym, co mu i czy mu cośkolwiek INNEGO robić wypadnie dzisiaj.

Stał nierad wracać do zwyczajnej pracy, stęskniony za odmiennym bodaj ruchem rąk…

Nagle tupnął.

– Psiakrew, sto tysięcy diabłów!! – i splunął z pasją.

Złości było dość powodów… wreszcie i do siebie się zwracał, do ogarniającej go ociężałości, i… do… owych, do owych, co… pono17 myśleć mieli o jakimś ponagleniu, o jakimś sposobie, by nareszcie się stało coś… coś… co przepowiedziane…

– Zatracona ich mać! – mruczał, idąc w głąb podwórza, ku swej izdebce, gdzie głośno chrapiąc, spała wśród pierzyn żona jego, tuląc do siebie dzieci… jedno… drugie… trzecie… czwarte…

Stał chwilę z rękami w kieszeniach spodni i patrzył na śpiących, potem splunąwszy niechętnie, wziął z kąta miotłę przytartą już porządnie i wyszedł.

Idąc, mamrotał końcami warg pacierz codzienny. Czasem przymieszała się do słów nabożnych, jakowaś lżejsza klątwa, czasem je rozdzieliło splunięcie…

Zamiatał sień, podnosząc tumany kurzu.

*

Zadudniły ganki, skrzypnęły drzwi, ukazały się wnętrza straszne, nieposłane łoża rozpusty, stoły ciekące winem, twarze się wychyliły pijane, żółte, blade, o podkrążonych oczach… a wszystko to spozierało tam, skąd szedł dzień… a wszystko pytało niemo dnia, co szedł:

– Coś ty zacz?… kiedyż nadejdzie ów… wielki?

Zajęczały deski pod stopami, biedne deski ganków spiętrzonych jedne nad drugimi… Kobieta z wielkim koszem na ramieniu pobiegła do miasta po sprawunki…

Bóg-Orzeł z wysoka rzucił pióro z swych skrzydeł do zabawy dziecku, co zadumane na kupie przygotowanego do wywózki śmiecia patrzyło na swe ręce bezczynne.

Podniosłem ku niemu oczyma. Wisiał na błękicie nieruchomy, maleńki, teraz niedostrzegalny tym, którzy zajęci są zawsze rzeczami położonymi nisko.

Wpatrzyłem się we wszystkowidza, przed którego okiem, mówią, nic złego ni dobrego utaić się nie może… i zdawało mi się, że bystrooki, zwany latarnią morską świata, patrzył za czymś z wytężeniem, a dojrzeć nie mógł.

15nocnymi łowy – daw. forma N.lm; dziś nocnymi łowami. [przypis edytorski]
16schrona – dziś: schron a. ochrona. [przypis edytorski]
17pono (daw., gw.) – podobno. [przypis edytorski]