– Muszę to naprzód wypróbować, rzekł uczeń i podszedł do jednego drzewa, nadrąbał je siekierą natarł je plasterkiem i rana zasklepiła się sama przez się i znikła bez śladu. – No dobrze, – ozwał się do olbrzyma, – to ma swoją wartość, więc teraz możemy się rozstać.
Duch podziękował mu za uwolnienie, a uczeń podziękował za podarunek i poszedł z powrotem do ojca.
– Gdzieżeś się podział? – zawołał ojciec: – czy już zapomniałeś o swojej robocie? Zaraz mówiłem, że nie będziesz w stanie pracować po mojemu.
– Niech ojciec będzie spokojny, ja nadrobię jeszcze!
– Tak, nadrobię! – pomruknął ojciec z gniewem: – to nie ma sensu.
– Spójrz no tylko, ojcze, jak kropnę w to oto drzewo, to się rozleci na kawałki.
Wziął swój plaster, posmarował nim siekierę i uderzył w drzewo z całej siły, ale ponieważ żelazo zamieniło się w srebro, siekiera przeto zgięła się.
– Ach, ojcze, zobacz tylko, jaką mi nędzną dali siekierę. Skrzywiła się zupełnie!
Ojciec przestraszył się i rzekł:
– Ach cóżeś mi narobił! Muszę teraz zapłacić za siekierę, a czym zapłacę, chyba nie z tego zarobku, któregoś ty mi przysporzył!
– Nie gniewaj się, ojcze – odparł jedynak – już ja zapłacę za siekierę.
– Ach ty głupcze! – zawołał ojciec. – Z czego zapłacisz? Wszak nie masz nic oprócz tego, co ja ci daję. Żarty uczniowskie przychodzą ci do głowy, ale o rąbaniu drzewa nie masz wyobrażenia.
Po niejakiej chwili odrzekł uczeń:
– Ojcze, nie mam wcale ochoty robić dalej, odpocznijmy sobie trochę.
– Ach, co ty tam wiesz! – rzekł ojciec. – czy myślisz, że potrafiłbym siedzieć z założonymi rękoma jak ty? Ja muszę jeszcze robić, a ty możesz sobie wędrować, dokąd ci się spodoba.