Tasuta

Cierpienia wynalazcy

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

– Ach, księże – odparła pani Chardon – rana pieniężna nie jest śmiertelna, powiadają; ale takich ran nie może uleczyć kto inny niż sam chory.

– Gdybyś, ojcze, miał dość wpływu, aby skłonić mego teścia do wspomożenia Dawida, ocaliłbyś całą rodzinę.

– On nie wierzy w was i wydał mi się bardzo podrażniony – rzekł starzec. Z domyślników winiarza sprawy jego syna wydały się księdzu gniazdem os, w które niebezpiecznie jest stąpić117 nogą.

Ukończywszy swą misję, ksiądz udał się na obiad do Postela, który rozproszył do reszty odrobinę dobrych chęci wuja, przyznając, jak całe Angoulême, słuszność nie Dawidowi, lecz jego ojcu.

– Można sobie dać radę z marnotrawcą – rzekł na zakończenie mały Postel – ale ludzie bawiący się w wynalazki to czysta ruina.

Ciekawość proboszcza nasyciła się zupełnie, co stanowi na prowincji główny cel zapału, z jakim ludzie zajmują się drugimi. Wieczorem ksiądz obznajmił poetę ze wszystkim, co się dzieje u Séchardów, przedstawiając mu swą podróż jako misję najczystszego miłosierdzia.

– Zadłużyłeś siostrę i szwagra na dziesięć do dwunastu tysięcy – rzekł w końcu. – Takiej sumy, drogi panie, nikt nie znajdzie u sąsiada. U nikogo z nas się nie przelewa! Myślałem, że chodzi o znacznie mniejszą sumę, kiedy mi pan mówiłeś o swoich skryptach.

Podziękowawszy starcowi za jego dobroć, Lucjan rzekł:

– Słowa przebaczenia, jakieś mi, ojcze, przyniósł, są dla mnie prawdziwym skarbem.

Nazajutrz Lucjan puścił się bardzo rano z Marsac do Angoulême, gdzie stanął około dziewiątej, z laską w ręku, w surducinie dosyć uszkodzonej podróżą oraz w czarnych pantalonach w białe paski. Zużyte obuwie mówiło dość jasno, iż należał do nieszczęśliwej klasy pieszych wędrowców. Toteż nie taił przed sobą wrażenia, jakie musiał wywrzeć na ziomkach kontrast jego powrotu i wyjazdu. Ale z sercem jeszcze drgającym od wyrzutów, które obudziło w nim opowiadanie starego księdza, przyjmował w tej chwili tę karę, gotów znieść spojrzenia znajomych. Powiadał sobie w duchu:

„Jestem heroiczny!”

Wszystkie te poetyckie natury zaczynają od tego, iż oszukują same siebie. W miarę jak Lucjan szedł przez Houmeau, w duszy jego walczył wstyd tego powrotu i poezja wspomnień. Serce mu zabiło, kiedy przechodził pod drzwiami Postela, gdzie szczęściem dlań Leonia Marron znajdowała się w sklepie sama z dzieckiem. Ujrzał z przyjemnością (taką moc zachowała w nim próżność), iż nazwisko ojca znikło z szyldu. Od swego małżeństwa Postel kazał przemalować sklep i umieścił na szyldzie, jak w Paryżu, po prostu:

APTEKA

Mijając bramę Palet, Lucjan odczuł działanie rodzinnego powietrza, nie czuł już ciężaru swych niedoli i rzekł sobie z rozkoszą:

„Ujrzę ich zatem!”

Dotarł do placu du Mûrier, nie spotkawszy nikogo: szczęście, o jakim zaledwie marzył, on, który niegdyś przechadzał się po mieście jako triumfator! Maryna i Kolb, strażujący u bramy, rzucili się ku schodom, wołając:

– Idzie! Idzie!…

Lucjan ujrzał starą drukarnię, dziedziniec, zastał na schodach siostrę i matkę: uściskali się, zapominając na chwilę w tym uścisku wszystkich nieszczęść. W rodzinie wchodzi się prawie zawsze w jakiś układ z nieszczęściem; człowiek ściele sobie łóżko, a nadzieja pozwala ścierpieć jego twardość. O ile Lucjan przedstawiał obraz rozpaczy, przedstawiał także i jej poezję: opalił się w drodze od słońca, głęboka melancholia naznaczyła jego rysy, rzucając cienie na czoło poety. Ta zmiana świadczyła o tylu cierpieniach, że na widok śladów, jakie nędza wyryła na jego fizjonomii, jedynym możliwym uczuciem była litość. Wyobraźnia, która przed dwoma laty opuściła łono rodziny, odnajdowała za powrotem smutną rzeczywistość. Ewa, przy całej radości, miała uśmiech męczennicy. Pod wpływem zgryzot twarz pięknej i młodej kobiety staje się niebiańska. Powaga, która zastąpiła na licach siostry dawną słodycz i niewinność, zbyt wymownie przemawiała do Lucjana, aby mogła nie wywrzeć na nim bolesnego wrażenia. Toteż po pierwszym wylewie, tak żywym i naturalnym, nastąpiła z obu stron reakcja: każde lękało się przemówić. Lucjan mimo woli szukał spojrzeniem tego, którego brakowało w zebraniu. To spojrzenie, dobrze zrozumiane, spowodowało wybuch łez Ewy, a w następstwie i Lucjana. Pani Chardon siedziała blada i na pozór niewzruszona. Ewa wstała, zeszła na dół, aby oszczędzić bratu twardego słowa, i rzekła do Maryny:

– Moje dziecko, pan Lucjan lubi poziomki, trzeba by się postarać!…

– Och! Ja myślałam sobie, że państwo będą chcieli uczcić przyjazd pana Lucjana. Niech pani będzie spokojna, będziecie mieli doskonałe śniadanko i obiad też jak się patrzy.

– Lucjanie – rzekła pani Chardon – masz tutaj dużo do naprawienia. Wyjechawszy, aby stać się przedmiotem naszej dumy, pogrążyłeś nas w nędzy. Niemal strzaskałeś w rękach brata narzędzie fortuny, o której marzył jedynie dla nas wszystkich. Złamałeś nie tylko to… – rzekła matka.

Nastała straszliwa pauza; milczenie Lucjana wyrażało poddanie się tym macierzyńskim wyrzutom.

– Wejdź na drogę pracy – podjęła łagodnie pani Chardon. – Nie potępiam cię, iż kusiłeś się wskrzesić szlachetny ród, z którego pochodzę; ale do takich przedsięwzięć trzeba przede wszystkim majątku i osobistej godności: brakło ci jednego i drugiego. W miejsce wiary zaszczepiłeś w nas nieufność. Zniweczyłeś spokój pracowitej i zrezygnowanej rodziny, która kroczyła tutaj trudną drogą… Pierwszym błędom należy się przebaczenie. Nie powtarzaj już tego. Znajdujemy się w położeniu trudnym, bądź roztropny, słuchaj siostry; nieszczęście jest nauczycielem, którego twarde lekcje wydały w niej owoce: nauczyła się myśleć poważnie, jest matką, dźwiga, przez poświęcenie dla drogiego Dawida, cały ciężar gospodarstwa; słowem, stała się, z twojej winy, mą jedyną pociechą.

– Miałaś prawo być surowszą – rzekł Lucjan, ściskając matkę. – Przyjmuję twoje przebaczenie, jest ono jedyne, jakiego będę w życiu potrzebował.

Ewa wróciła; z upokorzonej postawy brata zrozumiała, że pani Chardon przemówiła mu do sumienia. Dobroć sprowadziła na jej usta uśmiech, na który Lucjan odpowiedział tłumionymi łzami. Obecność ma jakiś czar, zmienia najbardziej wrogie usposobienia tak między kochankami, jak w łonie rodziny, choćby przyczyny żalu i urazy były najsłuszniejsze. Czy przywiązanie żłobi w duszy drogi, w które rada jest powracać? Czy to zjawisko należy do sfery magnetyzmu? Czy rozum powiada, że trzeba albo już rozstać się na zawsze, albo przebaczyć? Czy objaw ten należy przypisać rozumowaniu, przyczynom fizycznym czy też duszy? Każdy musiał doświadczyć, iż spojrzenie, ruch, postępek kochanej istoty wydobywają z serca tych, których ona najbardziej obraziła, zmartwiła lub znękała, iskry czułości. Choć rozumowi trudno jest zapomnieć, choć poczucie krzywdy trwa jeszcze, serce, mimo wszystko, wraca do swej niewoli. I tak biedna siostra, słuchając aż do śniadania zwierzeń brata, nie była panią swych oczu, kiedy patrzała na niego, ani też swego głosu, kiedy pozwoliła mówić sercu. Ogarniając obraz literackiego życia w Paryżu, zrozumiała, jak Lucjan mógł ulec w walce. Radość poety pieszczącego dziecię Ewy, wybuchy jego dzieciństw118, szczęście, iż ogląda kraj rodzinny i swoich, zmieszane z głęboką troską o ukrywającego się Dawida, słowa żalu, jakie wydarły się Lucjanowi, rozczulenie jego na widok poziomek, gdy ujrzał, iż pośród swych udręczeń siostra pamiętała o ulubionym przysmaku, wszystko, aż do konieczności pomieszczenia tego marnotrawnego brata i zajęcia się nim, uczyniło dzień ten świętem. Było to jak gdyby wytchnienie w niedoli. Aż stary Séchard zmącił obu kobietom tę chwilę wylania119, mówiąc:

– Podejmujecie go, jak gdyby wam przywiózł złote góry!…

– A cóż Lucjan zrobił takiego, abyśmy go nie miały podejmować?… – wykrzyknęła pani Séchard, czuła na opinię Lucjana.

Jednakże po pierwszych chwilach roztkliwienia rzeczywistość upomniała się o swoje prawa. Lucjan zauważył niebawem u Ewy różnicę między przywiązaniem obecnym a tym, jakie dlań miała niegdyś. Dawid był dla niej przedmiotem głębokiej czci, gdy Lucjana kochała mimo wszystko, tak jak się kocha kochankę, mimo klęsk, jakie sprowadza. Szacunek, niezbędny grunt dla przywiązania, jest owym twardym materiałem, który mu daje nieokreśloną pewność, bezpieczeństwo, stanowiące podstawę życia; otóż tego uczucia brakło pani Chardon i Ewie w stosunku do Lucjana. Nie czuł w nich tej ufności, jaką byłby posiadał, gdyby nie chybił honorowi. Sąd wydany o nim przez d'Artheza, sąd, który stał się przekonaniem siostry, przebijał mimo woli w jej gestach, spojrzeniach, głosie. Lucjan budził współczucie; ale aby miał być chlubą, ozdobą rodziny, bohaterem domowego ogniska, wszystkie te piękne nadzieje pierzchły bezpowrotnie. Lękano się jego nieopatrzności tak dalece, iż tajono przed nim schronienie Dawida. Ewa, nieczuła na pieszczoty, w jakie stroiła się ciekawość Lucjana, spragnionego widoku szwagra, nie była już tą Ewą z Houmeau, dla której niegdyś spojrzenie Lucjana było nieodpartym nakazem. Lucjan mówił o naprawieniu błędów, chełpiąc się, iż mógłby ocalić Dawida. Ewa odpowiadała:

 

– Nie mieszaj się do tego; wrogowie nasi to najbardziej przewrotni i szczwani ludzie pod słońcem.

Lucjan potrząsnął głową, jak gdyby mówiąc: „Walczyłem z paryżanami…” Siostra odpowiadała spojrzeniem, które znaczyło: „I padłeś…”

„Nie kochają mnie już – myślał Lucjan. – Dla rodziny, jak i dla świata, trzeba tedy powodzenia!”

Od drugiego dnia, starając się wytłumaczyć sobie brak zaufania matki i siostry, poeta ogarniał rodzinny dom myślą nie nienawistną, ale zgryźliwą. Zaczął przykładać miarę paryską do tego skromnego prowincjonalnego życia, zapominając, że cierpliwa mierność tej wzniosłej swą rezygnacją rodziny była jego dziełem.

„Ot, mieszczki z nich, niezdolne mnie zrozumieć” – mówił sobie, oddalając się w ten sposób od siostry, matki i Sécharda, których nie mógł już oszukać ani co do swego charakteru, ani co do przyszłości.

Ewa i pani Chardon, w których tyle wstrząśnień nieszczęść obudziło zmysł jasnowidzenia, śledziły tajemne myśli Lucjana, odczuły jego niesprawiedliwy sąd i jego obcość.

„Paryż bardzo go nam odmienił” – myślały.

Zbierały wreszcie owoc egoizmu, które same wyhodowały. Z obu stron ten lekki zaczyn musiał dojść do fermentacji i doszedł w istocie, zwłaszcza u Lucjana, który tyle sobie miał do wyrzucenia. Co do Ewy, była ona z rzędu sióstr umiejących powiedzieć bratu, który pobłądził: „Przebacz mi twoje winy…” Kiedy spójnia dusz bywa równie doskonała jak niegdyś między Ewą i Lucjanem, wszelka skaza na tym ideale jest śmiertelna. Gdy zbrodniarze godzą się po pchnięciach sztyletu, zakochani rozchodzą się nieodwołalnie dla jednego spojrzenia, jednego słowa. Często we wspomnieniu o rzekomej doskonałości serc kryje się tajemnica nie wyjaśnionego na pozór rozstania. Można żyć z nieufnością w sercu wówczas, gdy przeszłość nie jawi obrazu przywiązania czystego i bez chmurki; ale dla dwojga istot niegdyś doskonale bliskich, skoro spojrzenie, słowo wymagają ostrożności, życie staje się niemożliwe. Dlatego też wielcy poeci każą swoim Pawłom i Wirginiom120 umierać na progu młodości. Czy moglibyście sobie wyobrazić Pawła i Wirginię poróżnionych? Zważmy na chwałę Ewy i Lucjana, że sprawy materialne, mimo iż tak drażliwe, nie jątrzyły tych ran; zarówno u nieskazitelnej siostry, jak u ciężko winnego poety wszystko rozgrywało się w sferze uczucia, toteż najmniejsze nieporozumienie, najdrobniejsza sprzeczka, nowy zawód ze strony Lucjana mogły ich rozłączyć lub stać się przyczyną rodzinnego starcia, którego nie da się naprawić. Gdzie chodzi o pieniądze, wszystko się da ułożyć, ale uczucia są nieubłagane.

Nazajutrz Lucjan otrzymał numer miejscowego dziennika i pobladł z przyjemności, widząc się tematem wstępnego artykułu, na jaki pozwoliła sobie ta szacowna gazetka, która, podobna w tym do prowincjonalnych akademii, jak dobrze wychowana panna, wedle określenia Woltera121, nigdy nie dała przyczyn do mówienia o sobie.

Niech Framche-Comté wbija się w pychę tym, że wydało Wiktora Hugo, Karola Nodier122 i Cuviera; Bretania Chateaubrianda123 i Lamennais'go124, Normandia Kazimierza Delavigne125, Turenia autora Eloi126; dziś Angoulême, które już za Ludwika XIII zrodziło znakomitego Gueza127, bardziej znanego pod nazwiskiem de Balzac, nie ma nic do pozazdroszczenia tym prowincjom ani też Limuzji, która wydała Dupuytrena128, ani Owernii, ojczyźnie Montlosiera129, ani Bordeaux, które miało szczęście patrzeć na urodzenie tylu wielkich ludzi; my także mamy poetę! Autor pięknych sonetów zatytułowanych Stokrocie łączy do chwały poety sławę prozaika, świat bowiem zawdzięcza mu również wspaniały romans Gwardzista Karola IX. Przyjdzie dzień, w którym wnuki nasze będą dumne, iż miały za ziomka Lucjana Chardon, rywala Petrarki130!!!

W prowincjonalnych dziennikach tego czasu wykrzykniki podobne były do owych „hura”, którymi przyjmuje się mowy na mityngach w Anglii.

Mimo olśniewających sukcesów w Paryżu młody poeta przypomniał sobie, że pałac Bargeton był kolebką jego triumfów, że arystokracja angulemska pierwsza przyklasnęła jego poezjom; że małżonka prefekta, hrabiego du Châtelet, dodawała odwagi pierwszym jego krokom w służbie Muz; i wrócił między nas!… Całe Houmeau doznało głębokiego wzruszenia, kiedy wczoraj zjawił się w nim nasz Lucjan de Rubempré. Nowina o jego powrocie wywarła wszędzie najżywsze wrażenie. To pewna, iż Angoulême nie da się wyprzedzić mieszkańcom Houmeau w objawach czci, jakie rodzinne miasto gotuje się złożyć temu, który, w prasie czy literaturze, tak chlubnie reprezentował je w Paryżu. Lucjan, poeta zarazem religijny i rojalistyczny, zwycięsko stawił czoło rozjuszeniu stronnictw; przybył, jak powiadają, odpocząć po trudach walki, która zużyłaby atletów silniejszych jeszcze od tego delikatnego artysty i marzyciela.

Dzięki głęboko politycznej myśli, której przyklaskujemy i którą, jak powiadają, pierwsza powzięła hrabina du Châtelet, jest mowa o tym, aby przywrócić wielkiemu poecie tytuł i nazwisko znakomitej rodziny de Rubempré, której matka poety, pani Chardon, jest jedyną latoroślą. Odmładzać w ten sposób, za pomocą nowych talentów i nowej chwały, stare i bliskie wygaśnięcia rody jest u nieśmiertelnego twórcy Konstytucji131 nowym dowodem jego stałego dążenia, wyrażonego słowy: Jedność i zapomnienie.

Nasz poeta zamieszkał u siostry swej, pani Séchard.

W rubryce „Kronika angulemska” znajdowały się następujące nowiny:

Nasz prefekt, hrabia du Châtelet, już zamianowany zwyczajnym podkomorzym JKM132, otrzymał godność radcy stanu do nadzwyczajnych poruczeń.

Wszystkie władze złożyły wczorajszego dnia panu Prefektowi swoje uszanowanie.

Hrabina Sykstusowa du Châtelet będzie przyjmowała co czwartek.

Mer Escarbas, pan de Nègrepelisse, reprezentant młodszej gałęzi rodziny d'Espard, ojciec pani du Châtelet, świeżo mianowany hrabią, parem Francji i komandorem Św. Ludwika133, jest, jak powiadają, upatrzony na przewodniczącego wielkiego kolegium wyborczego w Angoulême przy najbliższych wyborach.

– Patrz! – rzekł Lucjan do siostry, przynosząc dziennik.

Przeczytawszy uważnie, Ewa oddała gazetę Lucjanowi z zamyśloną twarzą.

 

– Cóż ty na to?… – spytał Lucjan, zdziwiony tą wstrzemięźliwością, która miała odcień chłodu.

– Mój drogi – rzekła – ten dziennik należy do Cointetów; oni wyłącznie rozstrzygają o treści; zniewolić może ich pod tym względem jedynie prefektura albo konsystorz. Czy przypuszczasz, że twój dawny rywal, dzisiejszy prefekt, jest dość wspaniałomyślny, aby śpiewać twoje pochwały? Czy zapominasz, że Cointetowie ścigają nas pod nazwiskiem Métiviera i chcą z pewnością doprowadzić Dawida do tego, aby im oddał w ręce zyski swego odkrycia?… Z którejkolwiek strony pochodzi ten artykuł, wydaje mi się niepokojący. Budziłeś tutaj jedynie nienawiści, zazdrości; spotwarzano cię na mocy przysłowia: „Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju”, i oto wszystko zmienia się w mgnieniu oka.

– Nie znasz miłości własnej prowincjonalnych miasteczek – odparł Lucjan. – W pewnej mieścinie na południu ludność wyległa, aby przyjmować u bram młodego człowieka, który otrzymał nagrodę na jakimś konkursie, widząc w nim wielkiego człowieka in spe134!

– Słuchaj mnie, drogi Lucjanie, nie chcę ci mówić kazań, powiem wszystko w jednym słowie: miej się tu na baczności przed najmniejszym drobiazgiem.

– Masz słuszność – odparł Lucjan, przykro dotknięty, iż znalazł u siostry tak mało entuzjazmu.

Poeta był u szczytu radości, widząc, jak pokątny i hańbiący powrót do Angoulême zmienia się w triumf.

– Nie wierzysz w tę trochę sławy, która nas kosztuje tak drogo! – wykrzyknął Lucjan po godzinie milczenia, w czasie którego burza zebrała się w jego sercu.

Za całą odpowiedź Ewa spojrzała na Lucjana, a spojrzenie to sprawiło, iż zawstydził się swego oskarżenia.

Na krótko przed obiadem woźny z prefektury przyniósł list zaadresowany do Lucjana Chardona; list ten jak gdyby przyznawał słuszność próżności poety, którego już oto świat wyrywał rodzinie. List mieścił następujące zaproszenie:

Hrabiostwo Sykstusowie du Châtelet mają zaszczyt prosić p. Lucjana Chardona na obiad dnia 15 września br.

Do listu dołączona była karta wizytowa:

 
Hrabia Sykstus du Châtelet
Podkomorzy JKM, Prefekt Charenty, Radca Stanu
 

– Jesteś pan w łasce – rzekł stary Séchard – mówią o panu w mieście jak o wielkiej figurze… Wszczyna się sprzeczka między Angoulême a Houmeau, które z nich ma ci uwić wieńce…

– Droga Ewo – szepnął Lucjan siostrze – znajduję się najzupełniej w tym samym położeniu co w dniu, gdy miałem pierwszy raz iść do pani de Bargeton: nie mam się w co ubrać na ten obiad.

– Masz tedy zamiar przyjąć to zaproszenie?… – krzyknęła pani Séchard, przestraszona.

Wywiązała się w tej kwestii polemika między bratem i siostrą. Zdrowy rozsądek mieszkanki prowincji powiadał Ewie, że należy się pokazywać światu jedynie z uśmiechniętą twarzą, w nienagannym stroju; ale pod tym kryła się jeszcze jej prawdziwa myśl: „Dokąd ten obiad zawiedzie Lucjana? Jakie nań ma zamiary ten wielki świat? Czy nie knują czegoś przeciw niemu?”

Wreszcie, udając się na spoczynek, Lucjan rzucił siostrze:

– Ty sobie nie zdajesz sprawy z mego wpływu! Żona prefekta zlękła się dziennikarza; zresztą w hrabinie du Châtelet tkwi zawsze jeszcze dawna Luiza! Kobieta, która uzyskała tyle faworów, może ocalić Dawida! Powiem jej o odkryciu, którego mój brat dokonał; uzyskać dziesięć tysięcy od ministerstwa będzie dla niej drobnostką.

O jedenastej wieczór Lucjan, jego siostra, matka i stary Séchard jak również Kolb i Maryna zbudzili się, wyrwani ze snu przez orkiestrę miejską wzmocnioną muzyką załogi, i ujrzeli plac du Mûrier pełen ludzi. Młodzież miejscowa wyprawiała serenadę dla Lucjana Chardona de Rubempré. Lucjan stanął w oknie pokoju siostry i po ostatnim utworze, wśród najgłębszego milczenia, rzekł:

– Dziękuję wam, rodacy, za zaszczyt, jaki mi czynicie, zaszczyt, którego będę się starał być godny; darujcie mi, że nie powiem więcej: wzruszenie moje jest tak żywe, że nie pozwala mi znaleźć słów.

– Niech żyje autor Gwardzisty!… Niech żyje autor Stokroci!… Niech żyje Lucjan de Rubempré!

Po tych trzech salwach, wzniesionych przez kilka głosów, trzy wieńce wraz z kilkoma bukietami wpadły, zręcznie rzucone, przez okno do mieszkania. W dziesięć minut później plac był pusty i cichy.

– Wolałbym dziesięć tysięcy franków – rzekł stary Séchard, który z głęboko szyderczą miną obracał w rękach wieńce i bukiety. – Ale cóż! Pan dałeś im stokrotki, oni oddają ci bukieciki: robicie w kwiatach.

– Tak pan ceni zaszczyt, jaki mi świadczą ziomkowie! – wykrzyknął Lucjan, którego fizjonomia przedstawiała wyraz zupełnie wolny od melancholii i promieniejący prawdziwą radością. – Gdybyś znał ludzi, papo Séchard, wiedziałbyś, że podobna chwila nie zdarza się dwa razy w życiu. Jedynie prawdziwemu entuzjazmowi można zawdzięczać podobne triumfy!… To, droga matko i siostro, zaciera wiele zgryzot.

Lucjan uściskał matkę i siostrę, jak się ściskają ludzie w owych chwilach, gdy radość występuje z brzegów falą tak szeroką, że trzeba ją przelać w serce przyjaciela… („W braku przyjaciela – rzekł kiedyś Bixiou – pijany powodzeniem autor ściska odźwiernego”).

– I cóż, drogie dziecko – rzekł do Ewy – czemu płaczesz? A, to z radości…

– Ach – rzekła Ewa do matki, skoro znalazły się same i miały wrócić do łóżek – zdaje się, że w każdym poecie mieszka pięknisia najgorszego rodzaju…

– Masz słuszność – odparła matka, potrząsając głową – Lucjan zapomniał już wszystko, nie tylko swoje nieszczęścia, ale i nasze.

Matka i córka rozstały się, nie śmiejąc wyrazić całej swojej myśli.

W krajach pożeranych niesubordynacją społeczną, ukrytą pod słowem „równość”, wszelki triumf jest cudem, który nie dzieje się, jak i wiele cudów zresztą, bez udziału zręcznych maszynistów. Na dziesięć owacji, jakie spotykają żyjących ludzi z porywu wdzięcznej ojczyzny, z pewnością dziewięć ma przyczyny obce osobie laureata. Czyż triumf Woltera na deskach Komedii Francuskiej nie był triumfem filozofii jego wieku?135 We Francji można triumfować jedynie wtedy, kiedy cały świat wieńczy siebie w osobie triumfatora. Toteż obie kobiety miały słuszność w swoich przeczuciach. Sukces prowincjonalnego geniusza był czymś zbyt przeciwnym prowincjonalnej martwocie Angoulême, aby sprężyną jego nie miał być jakiś interes albo też gorliwy maszynista: dwa zarówno niebezpieczne współpracownictwa. Nieufność Ewy, jak bywa zresztą u większości kobiet, tkwiła w instynkcie: sama przed sobą nie umiałaby jej usprawiedliwić. Zasypiając, myślała:

„Kto tutaj tak bardzo jest przejęty Lucjanem, aby na jego rzecz poruszyć całe miasto? Stokrocie nie są zresztą jeszcze wydane; skądże tedy te owacje na rachunek przyszłego sukcesu?…”

Triumf ten był w istocie dziełem Petit-Clauda. W dniu, w którym proboszcz z Marsac oznajmił mu powrót Lucjana, adwokat był po raz pierwszy na obiedzie u pani de Senonches, która miała oficjalnie przyjąć prośbę jego o rękę pupilki. Był to jeden z owych rodzinnych obiadów, których uroczystość ujawnia się raczej w toaletach niż w ilości biesiadników. Mimo iż w rodzinie, wszyscy czują się jak na przedstawieniu, każdy wyraża coś swoim zachowaniem. Franciszkę wystawiono niby za gablotką. Pani de Senonches wywiesiła flagi swoich najwyszukańszych toalet. Pan du Hautoy był w czarnym fraku. Pan de Senonches, uwiadomiony przez żonę o przybyciu pani du Châtelet, która miała się pokazać u nich po raz pierwszy, oraz o oficjalnym występie konkurenta Franciszki, przybył od państwa de Pimentel. Cointet, ubrany w swój najpiękniejszy orzechowy surdut, przypominający krojem sutannę, migotał oczom obecnych diamentem wartości sześciu tysięcy franków, wpiętym w żabot; była to zemsta bogatego kupca nad ubogą arystokracją. Petit-Claud, wystrzyżony, wyczesany, wymyty, nie mógł się wyzbyć sztywnej i oschłej miny. Trudno było nie porównać tego chudego adwokaciny w opiętym fraku do zamrożonej żmii; ale nadzieja tak ożywiała jego oczy podobne do oczu sroki, twarz jego oblekła się w tyle lodowatego chłodu, trzymał się tak sztywno, że utrafił właśnie w ton godnego i ambitnego prokuratora z prowincji. Pani de Senonches prosiła zaufanych, aby nie wspominali nikomu o pierwszym spotkaniu jej pupilki z konkurentem ani o zapowiedzianej wizycie pani prefektowej, spodziewała się tedy, iż goście napłyną hurmem. Prefekt i jego żona załatwili urzędowe wizyty prostym rzuceniem biletów, zachowując zaszczyt osobistej bytności jako osobliwe i celowe wyróżnienie, toteż arystokracja angulemska nie posiadała się z ciekawości i wiele osób z obozu Chandour postanowiło udać się do pałacu Bargeton – jako że wzbraniano się nazywać ów dom pałacem Senonches. Oznaki wpływów hrabiny du Châtelet rozbudziły wiele ambicji; opowiadano zresztą, iż tak zmieniła się na korzyść, że każdy chciał to osądzić własnymi oczami. W drodze Petit-Claud dowiedział się od Cointeta, iż pani prefektowa pozwoliła łaskawie, aby Zefiryna przedstawiła jej narzeczonego drogiej Frani; za czym136 adwokat postanowił wyciągnąć korzyść z fałszywego położenia, w jakim powrót Lucjana stawiał Luizę.

Państwo de Senonches, kupując dom Bargetonów, wzięli na siebie tak ciężkie zobowiązania, iż jako szczerzy mieszkańcy prowincji nie odważyli się podjąć najmniejszej zmiany. Toteż pierwszym słowem Zefiryny, kiedy wyszła na spotkanie uroczyście oznajmionej prefektowej, było:

– Patrz, droga Luizo, jesteś tu jeszcze u siebie!… – Tak mówiła, pokazując świecznik z kryształowymi wisiorkami, boazerie i umeblowanie, które niegdyś tak bardzo olśniły Lucjana.

– O tym, moja droga, najmniej pragnę sobie przypominać – rzekła z wdziękiem prefektowa, rzucając dokoła spojrzenie, aby się przyjrzeć zgromadzeniu.

Każdy przyznał w duchu, iż Luiza de Nègrepelisse niepodobna była do samej siebie. Wielki świat paryski, w którym bawiła półtora roku, pierwsze chwile szczęścia małżeńskiego, które tak samo przekształciły kobietę, jak Paryż mieszkankę prowincji, pewna godność, jaką daje władza, wszystko to uczyniło z hrabiny du Châtelet osobę zaledwie tak podobną do dawnej pani de Bargeton, jak dwudziestoletnia dziewczyna podobna jest do swej matki. Miała zachwycający stroik z koronek i kwiatów, niedbale przypięty diamentową szpilką. Włosy ułożone à l'anglaise137 dobrze oprawiały twarz i odmładzały ją, zacierając kontury. Fularowa138 wycięta suknia, rozkosznie oszyta frędzelkami – dzieło słynnej Wiktoryny – uwydatniała smukłą kibić. Ramiona, okryte blondynową139 chusteczką, ledwie były widoczne pod gazą, zręcznie owiniętą koło zbyt długiej szyi. Mówiąc, bawiła się ładnymi drobiażdżkami, z którymi obchodzenie się jest zabójczą rafą dla mieszkanki prowincji; śliczny flakonik z solami wisiał na łańcuszku u bransolety; w ręku trzymała wachlarz i chusteczkę, nic nie czując się nimi zakłopotana. Smak najdrobniejszych szczegółów, wzięcie skopiowane z pani d'Espard odsłaniały w Luizie pilną uczennicę Dzielnicy Saint-Germain. Co się tyczy starego galanta z epoki Cesarstwa, to dojrzał w małżeństwie jak owe melony, które, z zielonych poprzedniego dnia, stają się żółte w ciągu jednej nocy. Znajdując na rozkwitłej twarzy żony świeżość, którą Sykstus postradał, podawano sobie z ucha do ucha tradycyjne prowincjonalne koncepty tym skwapliwiej, iż wszystkie kobiety wściekłe były o nową pozycję ekskrólowej Angoulême; uparty intruz musiał tedy zapłacić za żonę. Wyjąwszy państwa de Chandour, nieboszczyka pana de Bargeton, pana de Pimentel i Rastignaców, zebranie było prawie równie liczne jak w dniu, kiedy Lucjan czytał w tym samym salonie swoje utwory, gdyż Jego Wielebność ksiądz biskup przybył również w asystencji wielkich wikariuszów140. Petit-Claud, wzruszony widokiem angulemskiej arystokracji, która cztery miesiące temu nie mogła być dlań nawet fantastycznym marzeniem, uczuł, iż nienawiść jego do wyższych klas słabnie. Hrabina du Châtelet wydała mu się uroczą, zwłaszcza iż równocześnie rzekł sobie w duchu:

„Pomyśleć, że ta kobieta może mnie zrobić podprokuratorem!”

W połowie wieczoru, użyczywszy jednako długiej chwili rozmowy każdej z kobiet, odmieniając ton i wzięcie wedle ważności osoby oraz jej zachowania się w epoce ucieczki z Lucjanem, Luiza usunęła się z Jego Wielebnością do buduaru141. Wówczas Zefiryna ujęła pod ramię Petit-Clauda, któremu serce biło jak młotem, i zaprowadziła go do tego buduaru, gdzie rozpoczęły się nieszczęścia Lucjana i gdzie miały się one dopełnić.

– Oto pan Petit-Claud, moja droga; polecam ci go tym żywiej, iż wszystko, co uczynisz dla niego, będzie niewątpliwie z korzyścią mojej pupilki.

– Pan jest adwokatem? – rzekła dostojna córa Nègrepelisse'ów, mierząc spojrzeniem Petit-Clauda.

– Niestety, tak, pani hrabino.

Nigdy syn krawca z Houmeau nie miał, w całym życiu, sposobności posłużyć się tymi dwoma słowami; toteż kiedy je wymawiał, usta miał jakby przepełnione.

– Ale – podjął – od pani hrabiny zależy, abym się znalazł w trybunale. Pan Milaud idzie, jak mówią, do Nevers…

– Zwykle – zauważyła hrabina – zostaje się drugim, potem pierwszym podprokuratorem. Ja chciałabym pana widzieć od razu pierwszym… Aby się zająć panem i uzyskać dla pana tę łaskę, chciałabym mieć pewność pańskiego oddania tronowi, religii, a zwłaszcza panu de Villèle142.

– Ach, pani – rzekł Petit-Claud, nachylając się do ucha hrabiny – jestem człowiekiem gotowym do bezwarunkowego posłuszeństwa królowi.

– Tego potrzeba nam dzisiaj – odparła, uchylając się wstecz, aby mu dać do zrozumienia, że nie życzy sobie rozmowy na ucho. – Jeśli zawsze będzie się pan cieszył poparciem pani de Senonches, może pan na mnie liczyć – dodała, czyniąc królewski ruch wachlarzem.

– Pani – rzekł Petit-Claud, który ujrzał Cointeta w drzwiach buduaru – Lucjan wrócił.

– Więc co?… – odparła hrabina tonem, który byłby oniemił pospolitego człowieka.

– Pani hrabina nie rozumie mnie – odparł Petit-Claud, posługując się formułą pełną szacunku. – Ja pragnę złożyć jej dowód mego oddania. Jak pani hrabina chce, aby wielki człowiek, którego pani stworzyła, był przyjęty w Angoulême? Nie ma pośredniej drogi: musi stać się przedmiotem wzgardy albo chwały.

Luiza de Nègrepelisse nie myślała dotąd nad tym problemem, który niewątpliwie miał dla niej swą wagę, więcej z powodu przeszłości niż teraźniejszości. Otóż od obecnych uczuć hrabiny dla Lucjana zależało powodzenie planu, jaki ukuł adwokat, aby doprowadzić do skutku uwięzienie Sècharda.

– Panie Petit-Claud – rzekła, przybierając postawę wyniosłą i godną – pan chce być człowiekiem rządu. Wiedz pan, że pierwszą jego zasadą jest nie mylić się nigdy i że kobiety, bardziej jeszcze od rządu, mają poczucie władzy i poczucie własnej godności.

– Tak właśnie myślałem, pani – odparł żywo, przyglądając się hrabinie nieznacznie a bystro. – Lucjan przybywa tu w ostatecznej nędzy. Ale o ile ma być przedmiotem owacji, mogę go także zmusić, właśnie z przyczyny owacji, do opuszczenia Angoulême, gdzie siostra jego i szwagier są ścigani przez komorników…

Dumną twarz Luizy de Nègrepelisse przebiegł lekki skurcz stłumionej radości. Zdziwiona, iż adwokat odgadł ją tak dobrze, spojrzała nań, rozwijając wachlarz. W tej chwili weszła Franciszka, co dało hrabinie czas na znalezienie odpowiedzi.

– Widzę – rzekła ze znaczącym uśmiechem – że będzie pan rychło prokuratorem…

Czy to nie znaczyło powiedzieć wszystko, nie zdradzając się?

117stąpić (daw.) – postawić krok; dziś: stąpnąć. [przypis edytorski]
118dzieciństwo (daw.) – dziś: dziecinada; postępowanie dziecinne, właściwe dzieciom, a nie dojrzałym ludziom. [przypis edytorski]
119wylanie (przestarz.) – wylewność, żywiołowa szczerość, serdeczność. [przypis edytorski]
120Paweł i Wirginia – tytułowa para nieszczęśliwych kochanków z powieści Jacques'a-Henriego Bernardina de Saint-Pierre z 1788, opisującej miłość na łonie przyrody oraz zgubny wpływ wychowania w cywilizacji. [przypis edytorski]
121Wolter a. Voltaire, właśc. François-Marie Arouet (1694–1778) – czołowy francuski pisarz, filozof i publicysta epoki oświecenia, znany z walki o wolność słowa i wyznania. [przypis edytorski]
122Nodier, Charles (1780–1844) – francuski pisarz, krytyk, prekursor romantyzmu. [przypis edytorski]
123Chateaubriand, François-René de (1768–1848) – francuski pisarz i polityk, inicjator romantyzmu w literaturze francuskiej. [przypis edytorski]
124Lamennais, Félicité Robert de (1782–1854) – francuski pisarz i ideolog, propagator socjalizmu chrześcijańskiego. [przypis edytorski]
125Delavigne, Casimir (1793–1843) – francuski poeta i dramaturg, członek Akademii Francuskiej (1825). [przypis edytorski]
126Eloa – alegoryczny poemat Alfreda de Vigny (1797–1863) z roku 1824. [przypis edytorski]
127Balzac, Jean-Louis Guez de (1597–1654) – francuski pisarz, autor listów, które wywarły duży wpływ na kształtowanie się nowożytnej prozy francuskiej. [przypis edytorski]
128Dupuytren, Guillaume (1777–1835) – francuski chirurg, wprowadził wiele nowych metod operacyjnych. [przypis edytorski]
129Montlosier, właśc. François Dominique de Reynaud, książę de Montlosier (1755–1838) – konserwatywny francuski polityk i pisarz. [przypis edytorski]
130Petrarca, Francesco (1304–1374) – włoski poeta; zasłynął cyklem wierszy miłosnych, głównie sonetów, poświęconych Laurze, której tożsamość pozostaje nieznana. [przypis edytorski]
131nieśmiertelny twórca Konstytucji – król Ludwik XVIII, który 4 czerwca 1814 ogłosił Kartę Konstytucyjną. [przypis edytorski]
132JKM – Jego Królewskiej Mości. [przypis edytorski]
133komandor Św. Ludwika – osoba odznaczona Orderem Świętego Ludwika drugiej klasy (komandoria), nadawanym za zasługi wojenne. [przypis edytorski]
134in spe (łac. dosł.: w nadziei) – w oczekiwanej przyszłości; przyszły, spodziewany. [przypis edytorski]
135Czyż triumf Woltera na deskach Komedii Francuskiej nie był triumfem filozofii jego wieku? – Wolter był zarówno znanym pisarzem i filozofem, jak i sławnym dramaturgiem: napisał ponad 50 sztuk teatralnych, wystawianych z wielkim powodzeniem na scenie Comédie Française. Uznaje się go za największego francuskiego dramaturga XVIII w., choć obecnie jego sztuki nie są grywane. [przypis edytorski]
136za czym (daw.) – po czym; więc, zatem, wobec tego. [przypis edytorski]
137à l'anglaise (fr.) – na sposób angielski. [przypis edytorski]
138fularowy – wykonany z fularu, miękkiego, delikatnego jedwabiu. [przypis edytorski]
139blondynowy – wykonany z blondyny, tj. koronki klockowej z surowego jedwabiu. [przypis edytorski]
140wielki wikariusz – tu: generalny wikariusz, duchowny wyznaczony przez biskupa diecezjalnego do pomocy w zarządzaniu całą diecezją jako jego pełnomocnik. [przypis edytorski]
141buduar – pokój pani domu służący do odpoczynku. [przypis edytorski]
142Villèle, Jean-Baptiste de (1773–1854) – francuski polityk i arystokrata, minister finansów (1821), premier Królestwa Francji od 1822 do 1828. [przypis edytorski]