Tasuta

Lekarz wiejski

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Rozdział IV. Spowiedź lekarza wiejskiego

– Urodziłem się – zaczął Benassis – w małém miasteczku Langwedocyi, gdzie mój ojciec osiedlił się był oddawna i gdzie najwcześniejsze lata dzieciństwa mego spędziłem. W ósmym roku życia oddano mnie do kollegium w Sorrèze, zkąd wyszedłem kończyć nauki w Paryżu. Ojciec mój był w młodości swéj najbardziéj szalonym marnotrawcą; ale strwoniony majątek zdołał napowrót odzyskać, ożeniwszy się bogato i żyjąc oszczędnie, jak to bywa zwyczajem na prowincyi, gdzie nie w wydatkach, ale w zbieraniu pieniędzy próżności szukają i gdzie ambicya wyradza się w skąpstwo w braku szlachetniejszych podniet. Zostawszy bogatym i mając tylko jednego syna, ojciec mój chciał przelać weń to chłodne doświadczenie, jakie kosztem rozwianych złudzeń zdobył; co bywa jednym z ostatnich zacnych błędów u starców, którzy napróżno usiłują wpoić swoje cnoty i rozsądne poglądy w dzieci, pragnące żyć i używać. W myśl téj przezorności wychowaniu memu nadano kierunek, którego padłem ofiarą. Ojciec mój ukrywał przede-mną rzeczywisty nasz stan majątkowy i mając dobro moje na celu, skazał mnie na spędzenie najpiękniejszych lat młodości w niedostatku prawie i trudach, towarzyszących człowiekowi, usiłującemu wywalczyć sobie niezależne stanowisko. Pragnął on natchnąć mnie cnotami ubóstwa i cierpliwości, żądzą wiedzy i miłością pracy. Mniemał, iż poznawszy, z jakim trudem dochodzi się do majątku, będę umiał cenić i przechowywać to, co mi w puściznie po sobie zostawi; to téż, gdym tylko skończył szkoły, zaczął nalegać, abym się jakiemu zawodowi poświęcił. Medycyna nęciła mnie najwięcéj. Z Sorrèze, gdzie mi dziesięć lat w klauzurze niemal klasztornéj Oratoryanów i ciszy prowincyonalnego kolegium ubiegło, zostałem nagle przeniesiony do stolicy. Ojciec towarzyszył mi, by mnie jednemu ze swych przyjaciół powierzyć. Bez mojéj wiedzy, obaj starzy przedsięwzięli drobiazgowe ostrożności, by mnie zabezpieczyć od wybryków młodemu wiekowi grożących. Pensyą moję obliczono ściśle wedle istotnych potrzeb życia i pobierać ją miałem nie inaczéj, jak za okazaniem kwitów z kwartalnych wpisów w szkole medycznéj. Ta nieufność, dosyć ubliżająca, upozorowaną była względami porządku i rachunkowości. Ojciec mój zresztą okazał się szczodrym w łożeniu na koszta nauki i na rozrywki paryzkiego życia. Przyjaciel jego, kontent, że stanie się przewodnikiem młodego człowieka po tym labiryncie, jaki się przede-mną otwierał, należał do rzędu tych ludzi, którzy uczucia swe klasyfikują z równą skrzętnością, z jaką porządkują papiery. Spojrzawszy w swój dziennik, mógł każdéj chwili powiedziéć, co w roku zeszłym, w danym miesiącu, dniu i godzinie robił. Życie było dla niego rodzajem przedsiębierstwa, którego księgi systematycznie prowadził. Zresztą był-to człowiek zasłużony, ale przebiegły i podejrzliwy. Umiał on zawsze wynaleźć jakieś napozór słuszne przyczyny, któremi usprawiedliwiał przedsięwzięte względem mnie ostrożności; kupował mi książki, opłacał nauki, słowem czuwał nad wszystkiém. Zapragnąłem uczyć się konnéj jazdy; poczciwiec ten wywiedział się o najlepszéj ujeżdżalni, sam mnie do niéj zaprowadził i uprzedzając moje chęci dał mi do rozporządzenia konia na dni świąteczne. Mimo tych drobnych podstępów, które zresztą w razie potrzeby wniwecz obracać umiałem, był on dla mnie drugim ojcem. – Mój kochany – rzekł raz do mnie, poznawszy, iż potargam cugle, jeżeli mi ich nie popuści – młodzi ludzie popełniają często szaleństwa, wynikające z ich niedoświadczenia i burzącéj się krwi jeszcze nieostudzonéj, i tobie się to zdarzyć może; a gdyby ci brakło pieniędzy – przyjdź do mnie. Niegdyś ojciec twój zobowiązał mnie w ten sposób, pamiętam o tém i znajdę zawsze kilka dukatów na twoje usługi; tylko nie kłam nigdy, nie wstydź się wyznać mi swoich błędów; i ja byłem młodym; porozumiemy się, jak dobrzy koledzy. – Ojciec ulokował mnie w zacnym domu mieszczańskim, gdzie miałem dość porządny pokoik. Ten przedsmak niezależności, dobroć ojca, poświęcenia, jakie się zdawał dla mnie robić, nie bardzo mnie ucieszyły. Być może, iż trzeba wprzód użyć wolności, aby ją ocenić. Co do mnie zaś, wspomnienia swobodnego dzieciństwa zatarły się pod surowym kolegialnym rygorem, z którego choć wyzwolony, nie otrząsnąłem się jeszcze; przestrogi i zalecenia ojca wkładały na mnie nowe obowiązki, a Paryż był dla mnie zagadką; bo w Paryżu można się bawić dopiéro wtedy, gdy się jest w jego przyjemności wtajemniczonym. Nie widziałem więc żadnéj zmiany w mojém położeniu, z wyjątkiem téj chyba, iż nowe moje liceum było obszerniejsze i zwało się szkołą medyczną. Wszelako wziąłem się zrazu z wielką odwagą do pracy, uczęszczałem pilnie na kursa, ciałem i duszą oddałem się nauce, nie biorąc udziału w żadnych rozrywkach, tak dalece te skarby wiedzy, w jakie obfituje stolica, owładnęły moją wyobraźnią. Ale wkrótce nierozważne stosunki, jakie pozawiązywałem ze współtowarzyszami, stosunki, których niebezpieczeństwo osłania ta szalona, pełna ufności przyjaźń, tak łatwo powstająca w sercach młodzieży, pociągnęły mnie nieznacznie w wir zabaw i oszołomień paryzkich. Teatry, które namiętnie polubiłem, rozpoczęły dzieło mego zepsucia. Widowiska bardzo zgubny wpływ wywierają na młodych ludzi, którzy prawie zawsze bezowocnie walczą przeciw rozbudzonym niemi wzruszeniom; dlatego téż twierdzę, iż społeczeństwo i prawa, nie sprzeciwiające się temu, stają się wspólnikami nadużyć, jakie oni wówczas popełniają. Prawodawstwo nasze zamknęło, że tak powiem, oczy na te wszystkie namiętności, jakim podlega młodzieniec, między dwudziestym a dwudziestym piątym rokiem życia; w Paryżu zaś żądze jego podniecane są na każdym kroku. Religia mówi mu o cnotach, prawa mu je nakazują, a obyczaje i wszystko, na co tylko spojrzy, ciągnie go do złego. Czyż w Paryżu wstrzemięźliwość nie jest przedmiotem szyderstwa najuczciwszego mężczyzny i najpobożniejszéj kobiety? Wielkie to miasto wzięło sobie prawie za zadanie, aby do występku drogę torować, bo przeszkody, jakie młodzieniec napotyka na drogach, któremiby w uczciwy sposób mógł przyjść do majątku i znaczenia, liczniejsze są jeszcze niż sidła zastawione na jego namiętności i pieniądze. Przez jakiś czas bywałem codziennie w teatrze i przyzwyczajałem się do próżniackiego życia. Zacząłem wchodzić w układy z mojemi obowiązkami, pozostawiałem na dzień następny najpilniejsze zajęcia; i wkrótce, zamiast się uczyć, wypełniałem tylko to, co mi było konieczném do uzyskania w przyszłości stopnia doktorskiego. Na kursach nie słuchałem profesorów, którzy według mnie bredzili. Pokruszyłem więc moje bóstwa, stawałem się Paryżaninem. Jedném słowem, wiodłem chwiejne życie młodzieńca, który z prowincyi do stolicy rzucony zachował jeszcze trochę uczuć prawdziwych, wierzy jeszcze w pewne przepisy moralności, ale psuje się złemi przykładami, choć się od nich broni. Ja broniłem się źle, miałem zresztą wspólników w samym sobie. Tak, kapitanie, fizyognomia moja nie jest zwodniczą; podlegałem wszystkim tym namiętnościom, których ślady na niéj się wyryły. Jednakowoż, nawet w chwilach największego zapomnienia i szału miałem w sercu pewne postacie doskonałości moralnéj; a poczucie to wcześniéj, czy późniéj, przez skruchę lub przesyt musi przywieść do Boga człowieka, który w młodości swéj pragnienie u czystego źródła religii ugaszał. Ten, kto się rozsmakował w pożądliwościach ziemskich, doznał z czasem czczości i tęskni do niebieskich owoców. Zrazu natrafiałem na tysiące złudzeń i tysiące rozczarowań, będących każdéj młodości udziałem; naprzemiany brałem energią za wolę niezłomną i przerachowywałem się na moich zdolnościach, lub przy najlżejszém potknięciu spadałem o wiele niżéj, aniżeli rzeczywiście zejść mogłem; tworzyłem obszerne plany na przyszłość, marzyłem o sławie, chwytałem się niby pracy, ale lada rozrywka obracała wniwecz te piękne przedsięwzięcia. Pamięć zaś o nich nie dozwalała mi zwątpić o sobie, nie budząc jednak energii do czynu. Takie lenistwo z zarozumiałością połączone robiło ze mnie głupca, bo głupcem jest każdy, kto nie usprawiedliwia dobrego wyobrażenia, jakie ma o sobie. Nie umiałem wytknąć celu dla mojéj działalności, pragnąłem zrywać kwiaty życia bez pracy, która je rozwija. Nieznającemu przeszkód wszystko się łatwém wydawało! Powodzenie naukowe i majątkowe przypisywałem szczęśliwym trafom; nie wierzyłem w gieniusz, uważając go za szarlataneryę. Wyobrażałem sobie, że byłem uczonym, bo mogłem nim zostać; a nie myśląc ani o cierpliwości, która wielkie dzieła wytwarza, ani o pracy, która z ich trudnościami obznajmia; liczyłem tylko na procent sławy. Wkrótce przesyciły mnie rozrywki. Teatr nie bawi długo. Paryż więc stał się pustym dla biednego studenta, mającego za całe towarzystwo starca, który już o świecie zapomniał, i rodzinę, składającą się z ludzi niepomiernie nudnych. To téż na podobieństwo wszystkich młodych ludzi, zniechęconych do obranego już zawodu, nie mających żadnéj jasno określonéj drogi przed sobą, nie wiedzących, czego się czepić, włóczyłem się całemi dniami po ulicach, bulwarach, muzeach i ogrodach publicznych. Życie bezczynne ciąży bardziéj w tym wieku niż kiedyindziéj, bo pełném jest wtedy marnujących się zasobów i bezskutecznych porywów. Nie miałem pojęcia o tém, czego może dokazać młodzieniec, kiedy ma mocną wolę, umie sobie cel jakiś postawić, i aby go osiągnąć, rozporządza wszystkiemi siłami życiowemi, spotęgowanemi żywą, młodzieńczą wiarą. Jako dzieci jesteśmy naiwni, nie znamy niebezpieczeństw życia; doszedłszy do pewnego wieku spostrzegamy jego trudności i na ten widok odwaga często nas opuszcza; początkujący jeszcze w warsztacie społecznego ruchu podlegają odrętwieniu, jak-byśmy się w kraju zupełnie obcym bez żadnéj pomocy znajdowali. W każdym wieku rzeczy nieznane mimowolną obudzają trwogę. Młody człowiek jest jak żołnierz, który idzie śmiało naprzeciwko armat, a cofa się przed widmami. Żyje w stanie ciągłéj niepewności, nie wie, co ma przyjąć a co odrzucić, przeciw czemu się bronić a na co napadać; kocha kobiety i czci je, jakby się ich lękał; własne zalety mu szkodzą; jest wspaniałomyślny, wolny od wszelkich interesownych obrachowań i skąpstwa; jeżeli kłamie, to dla przyjemności, nie dla zysku; sumienie, któremu się jeszcze nie przeniewierzył, wskazuje mu dobrą drogę wśród mnóstwa wątpliwych ścieżek, ale jemu wejść na nią nie śpieszno. Ludzie przeznaczeni na to, aby żyli bardziéj sercem niż rozsądkiem, długo w tém położeniu zostają. Tak było ze mną. Stałem się igraszką dwóch naraz sprzecznych kierunków. Pragnienia pchały mnie naprzód, niedołęztwo czułostkowości wstrzymywało w zapędzie. Wzruszenia Paryża okrutnemi są dla dusz bardzo wrażliwych: korzyści, jakich tam używają ludzie wyżsi umysłowo lub bogaci, drażnią namiętności mniéj uprzywilejowanych; a zazdrość w tym świecie wielkich rzeczy i małostek bywa częściéj zabójczém narzędziem, niż skuteczną podnietą; wpośród téj bezskutecznéj walki ambicyj, pragnień, nienawiści, trzeba koniecznie stać się albo ofiarą, albo współdziałaczem ogólnego ruchu; nieznacznie widok uwieńczonego występku i wyszydzonéj cnoty zachwiewa młodzieńca w jego przekonaniach moralnych, życie paryzkie zdmuchuje mu puszek drażliwości sumienia i wtedy zaczyna się i dopełnia piekielne dzieło zepsucia. Pierwszą przyjemność, jakiéj zakosztuje, a jaka zrazu wszystkie inne w sobie mieści, tyle niebezpieczeństw otacza, że trzeba baczyć na wszystko, co do niéj prowadzi i obliczać wszystko, co za nią idzie. Z takich obliczań wytwarza się egoizm. Jeżeli jaki biedny student, pociągnięty namiętném uniesieniem, jest gotów się zapomniéć, spotyka dokoła siebie tylu nieufnych i tylu nieufność w nim wzbudzających, że sam się tém uczuciem przejąć musi i stać na straży swoich szlachetnych popędów. Walka ta wysusza, ścieśnia serce, wszystkie władze w mózgu koncentruje i wytwarza tę nieczułość paryzką, te obyczaje, w których pod pozorem płochości i szlachetnego zapału kryją się zawsze wyrachowania polityczne lub pieniężne. Tam każda, najbardziéj nawet naiwna kobieta umie w upojeniu szczęścia zimną rozwagę zachować! Taka atmosfera musiała oddziałać na moje uczucia i postępowanie. Błędy, których wspomnienie zatruwa mi dni moje, nie zaciążyłyby wcale na sumieniu wielu ludzi; ale południowcy mają w sobie silnie rozwinięte uczucie religijne, które im każe wierzyć w prawdy katolickie i w życie przyszłe. Ta zaś wiara nadaje wielką głębokość ich namiętnościom i wielką łatwość ich żalowi za grzechy. W czasach, gdy studyowałem medycynę, wojskowi byli wszędzie panami; aby się przypodobać kobietom, trzeba było zostać przynajmniéj pułkownikiem. Cóż mógł znaczyć w świecie biedny student? Nic! Pobudzany ciągle namiętnościami, które sobie ujścia znaléźć nie mogły, brakiem pieniędzy na każdym kroku, w każdéj zachciance krępowany; uważając naukę i sławę jako drogi zbyt spóźnione do osiągnięcia tego, co mnie w téj chwili nęciło, wahając się pomiędzy tajemniczą mą wstydliwością a złemi przykładami, mając sobie ułatwiony przystęp do miejsc rozpusty, utrudnione wejście w przyzwoite towarzystwa, pędziłem dni smutne trawiony gorączką żądz, bezczynnością i zwątpieniem, przeplataném chwilowemi porywami. Przełom ten rozwiązał się w sposób dość pospolity u młodych ludzi. Zawsze czułem wstręt nieprzezwyciężony do zamącenia spokoju domowego ogniska; przytém otwartość charakteru nie pozwalała mi ukrywać tego, co czułem. Fizyczném więc niepodobieństwem byłoby dla mnie żyć w stanie ciągłego udawania. Rozkosze chwytane naprędce nie nęciły mnie wcale, bo lubię szczęściem napawać się długo i powoli. Nie będąc zepsutym jeszcze, czułem się bezsilnym w mojém osamotnieniu po tylu daremnych usiłowaniach dostania się w lepsze towarzystwa, gdzie-by się może była znalazła jaka kobieta, któraby mi słodziła gorycz rozczarowań, umacniała do walki z losem, dawała dobre rady, nie podrażniając dumy, i ułatwiała zawiązywanie stosunków potrzebnych mi na przyszłość. W rozpaczy byłbym się może na jaki rezykowny krok odważył, ale zbywało mi na wszystkiém, nawet na niebezpieczeństwach; samotność tylko i zawiedzione nadzieje były moim udziałem. W końcu wszedłem w tajemne zrazu związki z młodą dziewczyną, któréj miłość moję narzucałem dopóty, dopóki mnie nie pokochała. Pochodziła ona z zacnéj ale niezamożnéj rodziny i opuściła ją wraz z tém życiem skromném, spokojném, jakie wiodła dotychczas, by mi powierzyć całą swą przyszłość, którą jéj cnota piękną uczyniła. Mierny mój stan majątkowy wydawał jéj się zapewne najlepszą rękojmią trwałości naszego związku. Od téj chwili wszystkie burze wstrząsające mém sercem, wszystkie pragnienia i ambicye uciszyły się w mém szczęściu! szczęściu, jakiego może doznać tylko młodzieniec, nie znający jeszcze obyczajów świata, potęgi jego przesądów, szczęściu zupełném, dziecinném! W istocie. Pierwsza miłość nie jest-żeż drugiém dzieciństwem rzewném, wpoprzek ciężkiéj drogi życia, znojem i trudem utorowanéj? Bywają ludzie, którzy poznają życie odrazu, sądzą je takiém, jakiém jest, wiedzą, jakie są błędy świata, jakie przepisy społeczne i umieją je na korzyść swoję obrócić, jak również ocenić doniosłość każdéj rzeczy. Ci ludzie zimni zowią się rozumnemi. Ale istnieją takie biedne, poetyczne, nerwowe natury, które czują żywo i błądzą ciągle; ja-m do tych ostatnich należał. Pierwsza moja miłość nie była prawdziwa; szedłem raczéj za popędem naturalnym, niż za głosem serca. Poświęciłem przejściowéj namiętności młode, niewinne dziewczę i umiałem sobie wytłómaczyć, iż nic złego w tém nie ma. Co do niéj, było-to złote, pełne poświęcenia serce, umysł prawy, piękna dusza. Zawsze mi tylko jak najlepsze rady dawała. Zrazu miłość jéj natchnęła mnie odwagą, z czego korzystając nakłoniła mnie powoli do uczęszczania znów na zaniechane kursa, przepowiadając mi powodzenie, sławę, majątek. Dziś medycyna obejmuje wszystkie nauki, odznaczyć się w niéj jest rzeczą trudną, ale sowicie wynagradzaną. W Paryżu sława zawsze w parze z majątkiem chodzi. To dobre dziewczę zapominało dla mnie o sobie, dzieliło moje zmienne, studenckie życie, a oszczędność jéj zdołała nawet pewien zbytek w skromniuchném naszém gospodarstwie zaprowadzić. Miałem więcéj pieniędzy na zadawalnianie moich zachcianek, niż wtedy, gdy byłem sam jeden. Były-to zresztą najpiękniejsze chwile mego życia. Pracowałem usilnie, miałem cel przed sobą, doznawałem zachęty, mogłem myśli moje, zamiary, czyny dzielić z ukochaną istotą, która mnie pojmowała, a co więcéj potrafiła mnie natchnąć głębokim szacunkiem dla swego rozsądku, jaki rozwijała w położeniu, gdzie rozsądek zdawał się niemożliwym. Jeden dzień upływał mi za drugim spokojnie, bez zmiany. Ale właśnie ta jednostajność szczęścia, któréj całą rozkosz dopiéro po przejściu nawałnic świata się ocenia, ten stan słodki, kiedy życie nie męczy, kiedy się jest zrozumianym, kiedy najskrytsze myśli z kimś drugim zamieniać można, stan taki, takie szczęście przesyciło wkrótce namiętnego, wzdychającego do znaczenia i bogactw młodzieńca, któremu przykrzyło się dążyć za sławą, zbyt wolnym krokiem idącą. Dawne moje mrzonki wróciły. Pragnąłem gwałtownie rozkoszy, jakie daje majątek i żądałem ich w imieniu miłości, spowiadając się z tego naiwnie, ilekroć ona słodkim, przyjaznym swym głosem pytała mnie, co mi jest, gdy wieczorami zadumany i milczący zagłębiałem się w ponęty wyrojonych dostatków. Dręczyłem wtedy tę anielską istotę, dla któréj największém zmartwieniem było wiedziéć, że pragnę czegoś, a nie módz zaspokoić tych pragnień. A! kapitanie! poświęcenia kobiety są wzniosłe!

 

Wymówiwszy te słowa z pewną goryczą, lekarz popadł w chwilową zadumę, którą uszanował Genestas.

– Wreszcie – mówił daléj Benassis – wypadek, który powinien był utrwalić nasz związek, rozerwał go i stał się pierwszą mych nieszczęść przyczyną. Ojciec mój umarł, zostawiając mi znaczny majątek; interesa z odbioru spadku wynikające zawezwały mnie na kilka miesięcy do Langwedocyi; pojechałem sam jeden. Byłem więc znów wolnym. Każde zobowiązanie, choćby najsłodsze, cięży w młodym wieku; potrzeba doświadczyć życia, by się przekonać, jak konieczném jest jarzmo powinności i pracy. Z żywością Langwedogczyka napawałem się swobodą, możnością robienia, co mi się podobało, bez potrzeby zdawania z tego komuś sprawy, nawet dobrowolnie. Nie potargałem wprawdzie odrazu krępujących mnie więzów, ale wspomnienie ich zacierało się w rozlicznych zajęciach, jakim zresztą z przyjemnością się oddawałem i prawie z żalem myślałem o tém, że je znów nawiązać trzeba będzie. Potém doszło do tego, że mówiłem sobie: po-co je nawiązywać napowrót? Wszelako odbierałem listy tkliwe i kochające; ale dwudziesto-dwu-letni młodzieniec wyobraża sobie wszystkie kobiety zarówno tkliwemi i kochającemi, nie umie jeszcze szału chwilowego od prawdziwego uczucia odróżnić. Późniéj dopiéro, poznawszy lepiéj świat i ludzi, zrozumiałem, ile było istotnéj szlachetności w tych listach, gdzie wzgląd osobisty ani jednego nie podyktował słowa, gdzie ta pełna zaparcia się siebie kobieta, radowała się majątkiem tylko z uwagi na mnie, nie przypuszczała, żebym ją mógł zdradzić, bo sama zdolną do zdrady nie była. Ja zaś już tworzyłem ambitne plany, myślałem o rozkoszach życia bogacza, o świetnych związkach. Mówiłem sobie obojętnie: „ona mnie bardzo kocha”, jednocześnie zachodziłem w głowę, jakby się od téj miłości uwolnić. Tego rodzaju położenie doprowadza do okrucieństwa; człowiek, który już zranił swą ofiarę, dobija ją, aby się przed nią nie rumienić. Zastanawiając się późniéj nad temi błędami méj młodości, odkryłem mnóstwo przepaści w sercu ludzkiém ukrytych. Wierzaj mi pan, ci, co poznali z gruntu występki i cnoty ludzkie, przedewszystkiém szukali ich z dobrą wiarą w sobie. Sumienie własne jest punktem wyjścia w tym razie. Sądzimy ludzi według siebie, nie siebie według ludzi. Powróciwszy do Paryża, zamieszkałem w pięknym lokalu, który kazałem nająć, nie uprzedziwszy ani o téj zmianie, ani o mym powrocie jedynéj osoby, którą-to obchodzić mogło. Pragnąłem odgrywać ważną rolę w kołach tak zwanej złotéj młodzieży. Zakosztowawszy przez kilka dni pierwszych rozkoszy bogactwa i upoiwszy się niemi na tyle, że w postanowieniu mojém zmięknąć nie mogłem, poszedłem wreszcie odwiedzić tę biedną istotę, którą zamierzałem opuścić. Wiedziona wrodzoną kobietom przenikliwością, odgadła tajemne me uczucia i łzy mi swoje ukryła. Musiała mną gardzić, ale zawsze dobra i słodka, nigdy mi tego nie okazała. Pobłażliwość jéj dręczyła mię srodze. Każdy zabójca, czy-to szalony, czy rozbójnik na gościńcach, lubi, gdy ofiary jego się bronią; walka wtedy niejako śmierć ich usprawiedliwia. Z początku bywałem bardzo często u pierwszéj méj kochanki. Jeżeli nie byłem czułym, okazywałem się przynajmniéj grzecznym; doszło do tego, że zacząłem traktować ją jak obcą, czemu ona nie sprzeciwiała się wcale, a ja mniemałem, iż postępuję bardzo uczciwie. Jednocześnie rzucałem się w szalony wir świata, by stłumić w nim tę odrobinę wyrzutów, jakie mnie jeszcze czasem dręczyły. Kto nie ma szacunku dla siebie, nie może żyć samotnie; wiodłem więc życie rozwiązłe, hulaszcze, będące udziałem bogatéj młodzieży w Paryżu. Mając dosyć wiadomości i olbrzymią pamięć, wydawałem się uczeńszym, aniżeli byłem w istocie, i sądziłem, że więcéj wart jestem niż inni; ci, którzy mieli w tém swoje wyrachowanie, by wmawiać we mnie wyższość umysłową, zastali mnie już zupełnie w tym względzie przeświadczonym. Wyższość ta była mi tak łatwo przyznaną, że nie zadawałem sobie nawet trudu, aby ją usprawiedliwić. Ze wszystkich światowych wybiegów pochwała najzręczniéj używać się daje. W Paryżu zwłaszcza przewrotność polityki, w każdym kierunku rozwijanéj, potrafi stłumić talent w samym jego zawiązku; zagrzebać go pod przedwczesnemi wieńcami, jakie mu do kolebki rzuca. Nie czyniłem więc wcale zaszczytu opinii, jaką o mnie miano, korzystałem z niéj tylko, by sobie karyerę otworzyć; o pożyteczne zaś stosunki nie chodziło mi wcale. Dopuszczałem się płochości wszelkiego rodzaju. Podlegałem tym miłostkom przelotnym, które są wstydem paryzkich salonów, gdzie każdy idzie, szukając prawdziwego uczucia, obojętnieje na nie w nadaremnych poszukiwaniach i dochodzi zwolna do tego libertynizmu dobrego tonu, który dziwi się czystéj, głębokiéj miłości, jak świat dziwi się pięknemu czynowi. Szedłem w tém za przykładem drugich. Raniłem serca niewinne temi samemi ciosami, jakie mnie zadawano. Pomimo takich fałszywych pozorów, miałem zawsze w głębi duszy poczucie delikatności, któremu byłem posłuszny. Ztąd téż padałem ofiarą oszukaństwa w okolicznościach tego rodzaju, że byłbym się rumienił przed sobą, gdybym się oszukać nie dał, i w oczach świata traciłem z powodu właśnie téj dobréj wiary, za którą sobie w duchu przyklaskiwałem. W istocie, świat jest pełen poszanowania dla zręczności, pod jakąkolwiek ukazuje się ona formą. W jego pojęciach skutek staje się prawem we wszystkiém. Przypisywano mi więc wady, zalety, zwycięztwa i niepowodzenia, do jakich się bynajmniéj nie poczuwałem; ja zaś przez dumę nie prostowałem fałszywych zarzutów, a przez miłość własną przyjmowałem pochlebiające mi plotki. Z pozoru prowadziłem żywot szczęśliwy, w istocie nędzny. Gdyby nie okropne ciosy, jakie mnie wkrótce dotknęły, byłbym stopniowo stracił wszystkie dobre popędy i dał się powodować ujemnym; byłbym doszedł do zupełnego moralnego bankructwa, przez nieustanną grę namiętności, nadużycia wyniszczające ciało i szkaradne przyzwyczajenia egoizmu, zużywające jak rdza najszlachetniejsze sprężyny duszy. W dodatku rujnowałem się majątkowo, co jest nieuniknioném prawie następstwem życia w Paryżu, gdzie człowiek, jakkolwiek byłby bogatym, znajdzie zawsze bogatszego nad siebie, któremu chce dorównać. Stawszy się, jak tylu niedowarzeńców, ofiarą téj walki nierównéj, musiałem po upływie lat czterech sprzedać kilka posiadłości i długi na inne zaciągnąć. Wtedy téż uderzył we mnie cios straszny. Od dwóch lat zaprzestałem już odwiedzać zdradzoną kochankę. Jednego wieczoru, w trakcie wesołéj biesiady odebrałem bilecik, słabą kreślony ręką, te mniéj więcéj zawierający słowa: Kilka już tylko chwil pozostaje mi do życia, mój drogi przyjacielu, chciałabym cię widziéć, by porozmawiać z tobą o losie mego dziecka, dowiedzieć się, czy je przyjmiesz za swoje, a także osłodzić ci żal, jaki-by ci może śmierć moja kiedyś sprawiła. Ten list mię zmroził! Odsłaniał on mi ukryte bóle przeszłości i tajemnice przyszłości. Nie czekając na powóz, wyszedłem piechotą i przebiegłem gwarne ulice Paryża, gnany wyrzutami i owładnięty potęgą pierwszego uczucia, które odnowiło się, gdym tylko moję ofiarę zobaczył. Porządek i czystość, pokrywające dotkliwą nędzę téj kobiety, świadczyły o trudach, jakie ponosić musiała. Szlachetna jak zawsze oszczędziła mi wstydu, mówiąc do mnie z pełném godności umiarkowaniem, gdy jéj obiecałem, że dziecko jéj przyjmę za swoje. Kobieta ta umarła, mimo starań, jakich nie szczędziłem, mimo wyczerpania wszystkich środków, jakiemi nauka posługiwać się może. Moja troskliwość i poświęcenie dokazały tylko tego, że osłodziły jéj trochę gorycz chwil ostatnich. Od rozstania się ze mną pracowała ciężko i nieustannie na wyżywienie i wychowanie dziecka. Miłość macierzyńska dodawała jéj siły, nie mogła jednak ułagodzić boleści, jaką ją przeniewierstwo moje napełniło. Sto razy chciała odezwać się do mnie i sto razy duma kobieca zamknęła jéj usta; nie przeklinając mnie, płakała tylko gorzko, ilekroć przychodziło jéj na myśl, że z tego złota, które garściami na zadowolnienie mych zachcianek wyrzucałem, ani jedna sztuka nie zabłądziła pod jéj ubożuchny dach dla podtrzymania życia matki i dziecka. Nieszczęście, jakie ją dotknęło, uważała za słuszną karę błędu. Idąc za pobłażliwym, łagodnym głosem jakiegoś księdza od św. Sulpicyusza, zaczęła u stóp ołtarzy szukać pociechy i nadziei i tam gorycz, jaką postępowanie moje nagromadziło w jéj sercu, uśmierzyła się zwolna. Raz usłyszawszy, jak syn jéj wymienił słowo: „ojciec”, którego nigdy go nie uczyła, darowała mi zbrodnię moję. Ale ciągła praca, ciągłe łzy i cierpienia moralne podkopały jéj zdrowie. Religia zbyt późno przyniosła jéj osłodę i odwagę do dźwigania ciężkiego krzyża życia. Dotknęła ją choroba serca, spowodowana nurtującą ją zgryzotą i bezustanném wyczekiwaniem mego powrotu; która-to nadzieja zawsze się w niéj odradzała i zawsze zawiedzioną była. Wreszcie, czując się już jak najgorzéj, z łoża śmierci napisała do mnie te słów kilka, które jéj podyktowała religia i ufność w dobroć moję. Wiedziała, jak mi to sama mówiła, że byłem bardziéj zaślepionym niż zepsutym; uniewinniając mnie, oskarżała nawet siebie.

 

– Gdybym była napisała wcześniéj – rzekła – bylibyśmy może mogli uprawnić dziecko nasze małżeństwem.

Dla niego téż tylko pragnęła tego związku i nie byłaby go żądała, gdyby nie czuła, że śmierć go natychmiast rozwiąże. Ale nie było na to czasu; życie jéj na godziny się już liczyło. – Kapitanie! przy tém łożu śmierci, gdzie poznałem wartość kochającego serca, zaszła we mnie stanowcza zmiana. Byłem jeszcze w wieku, w którym oczy płakać umieją. W ciągu paru ostatnich dni tego drogiego mi życia, czyny moje, słowa i łzy świadczyły o szczerym żalu człowieka, do głębi serca dotkniętego. Zbyt późno poznałem, jak wzniosłą duszą wzgardziłem, zbyt późno, przypatrzywszy się dopiéro małostkom świata, egoizmowi i lekkomyślności modnych kobiet, nauczyłem się ją cenić! Znudzony widokiem tylu masek, słuchaniem tylu kłamstw, wzdychałem do prawdziwéj, czystej miłości i ujrzałem ją wreszcie, konającą z mojéj ręki, należącą jeszcze do mnie, a mającą mnie za chwilę nazawsze opuścić! Czteroletnie doświadczenie odsłoniło mi istotne tło mego charakteru. Usposobieniem, wyobraźnią, zasadami religijnemi, które drzemały we mnie, lecz nie znikły, umysłem, sercem, słowem, wszystkiém skłaniałem się już od niejakiego czasu ku cichemu, domowemu szczęściu, ku rozkoszom rodzinnym, najrzetelniejszym ze wszystkich. W miarę jak miotałem się w próżni bezcelowego życia, jak karmiłem się przyjemnościami, ogołoconemi z uczuć, które je zdobić powinny, spokojne obrazy domowego ogniska stawały mi w myśli, budząc najżywsze ich pragnienie. To téż zmiana w obyczajach moich stanowczą była, choć tak nagłą. Południowy mój temperament, pobytem w Paryżu skażony, nie byłby mnie zapewne skłonił do litowania się nad losem biednéj uwiedzionéj dziewczyny, i byłbym może śmiał się z jéj łez i cierpień, gdyby mi o nich jaki żartowniś w wesołém gronie opowiadał. We Francyi zbrodnia, w dowcipne słówka ujęta, wstrętu nie budzi; ale wobec téj nadziemskiéj istoty, któréj żadnego zarzutu zrobić nie mogłem, wszelkie wybiegi sumienia miejsca miéć nie mogły; zamiast nich stała trumna i dziecko moje, które uśmiechało się do mnie, nie wiedząc, że byłem mordercą jego matki. Umarła ona wreszcie; umarła szczęśliwa, że ją napowrót ukochałem i że ta nowa miłość nie wypływała ani z politowania, ani nawet z łączących nas silnie rodzicielskich węzłów. Nigdy nie zapomnę ostatnich chwil jéj konania, których cierpień nie czuła prawie, będąc uspokojona, jako matka i uszczęśliwiona, jako kochanka. Dostatek, zbytek prawie, otaczający ją wtedy, radość dziecka, ślicznego jak aniołek, w ładnych, właściwych jego wiekowi sukienkach, były jéj rękojmią szczęśliwéj przyszłości dla téj istotki niewinnéj, w któréj siebie samę zmartwychwstałą widziała. Wikaryusz od św. Sulpicyusza, świadek mojéj rozpaczy, pogłębił ją, jeszcze, nie darząc mnie zużytemi frazesami pociechy, ale przeciwnie wskazując ważność nowych moich obowiązków; chociaż i tak nie potrzebowałem podniety, bo sumienie głośno na mnie wołało. Szlachetna kobieta oddała mi się duszą i ciałem, zawierzyła memu sercu, a ja zdradziłem ją niegodnie, udając jeszcze miłość wtedy, gdy już knułem zdradę; stałem się przyczyną nieszczęścia biednéj dziewczyny, która skazawszy się dla mnie na upokorzenia i pogardę świata, powinna mi była być świętą; która umierała przebaczając mi wszystko, i polegając na honorze człowieka, który już raz słowa jéj nie dotrzymał. Oddawszy mi swą wiarę dziewiczą, Agata powierzyła mi jeszcze swoje macierzyńskie nadzieje! Och, kapitanie! to dziecko! Bóg tylko wiedziéć może, czém dla mnie było to dziecko!! Maleństwo to przypominało matkę wdziękiem w ruchach, w mowie, w myślach, ale ja w niém więcéj daleko nad ten obraz widziałem. Przez nie tylko mogłem odzyskać honor, stać się godnym udzielonego mi naprzód przebaczenia. Kochałem je jak ojciec, pragnąłem zastąpić mu matkę i wyrzuty moje w szczęście zamienić, gdyby sieroctwo nigdy mu się uczuć nie dało; tak więc wiązały mnie do niego wszystkie węzły ludzkie i wszystkie nadzieje religijne. Z miłością dla tego dziecka wstąpiła mi w serce tkliwość iście macierzyńska. Dźwięk jego głosu przejmował mnie drżeniem; godzinami całemi wpatrywałem się w nie, gdy spało i niejedna łza zwilżyła wtedy jasne jego czółko! Przyzwyczaiłem mego syna, aby pacierze zawsze przy mojém łóżku odmawiał. Ileż słodkich wzruszeń sprowadziła mi prosta, czysta modlitwa Pańska odmawiana różowemi usteczkami téj dzieciny, ale ileż bolesnych zarazem! Pewnego rana zacząwszy: Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech, zatrzymał się i: dla czego nie: matko nasza? – zapytał. Słowo to jak kamień ciężki na serce mi padło. Boże mój! ja-m tak kochał mego jedynaka, a przecież własną ręką na drodze jego życia nieszczęście sieroctwa postawiłem! I nie tylko to jedno! Wprawdzie kodeksy cywilne uznały i niejako upoważniły błędy młodości, dając legalną egzystencyę dzieciom naturalnym, ale dały ją niechętnie, a świat niezwalczonemi przesądami niechęć tę umocnił. Od tego to czasu, kapitanie, zacząłem rozmyślać poważnie nad podstawami społeczeństw, nad ich ustrojem, nad obowiązkami człowieka i nad moralnością, jaka obywateli ożywiać powinna. Gieniusz obejmuje odrazu wszystkie węzły kojarzące jednostkę ze społeczeństwem; religia wskazuje duszom prawym istotne zasady szczęścia; ale skrucha tylko i żal za grzechy może niemi natchnąć umysły burzliwe i namiętne; mnie także żal oświecił. Żyłem tylko dla mego dziecka, i ze względu na nie doszedłem do zastanawiania się nad ważnemi społecznemi kwestyami. Powiedziałem sobie, że uzbroję go zawczasu we wszystkie sposoby, jakie-by mu do wzniesienia się dopomódz mogły. I tak: Chcąc go nauczyć niemieckiego, angielskiego, włoskiego i hiszpańskiego języka, sprowadzałem mu kolejno nauczycieli tych narodowości, którzy go od dzieciństwa w poprawnéj wymowie kształcili. Z radością odkryłem w nim umysł bystry i zdolny i korzystałem z tego rozwijając go stopniowo. Baczyłem, aby ani jedna fałszywa myśl nie skrzywiła jego pojęć; starałem się wdrożyć go w umysłowe prace, nadać mu ten rzut oka szybki i pewny, który uogólnia naukę, i tę cierpliwość, która schodzi aż do najdrobniejszych szczegółów danéj specyalności; wreszcie nauczyłem go cierpiéć i milczéć. Nigdy wobec niego słowo nieczyste ani nawet nieprzyzwoite wymówioném nie było. Dzięki moim staraniom, wszystko, co go otaczało, tak ludzie, jak rzeczy, przyczyniało się do uszlachetnienia jego duszy, do napełnienia go miłością piękna, nienawiścią kłamstwa, prostotą w czynach, słowach i myślach. Żywa jego wyobraźnia ułatwiała mu przyswajanie sobie wiadomości. O! z jakąż rozkoszą hodowałem tę cudną roślinkę! Wtedy zrozumiałem, jak wielkiém jest szczęściem macierzyństwo i jak ono jedynie mogło dać biednéj mojéj Agacie siłę do dźwigania ciężkiego brzemienia, jakie jéj na barki włożyłem. Otóż, masz już, kapitanie, najważniejszy wypadek mego życia; teraz przychodzę do katastrofy, która mnie na drogę, jaką teraz idę, popchnęła. Jest-to najpospolitsza, najprostsza w świecie historya; ale, jak dla mnie, najstraszniejsza! – Spędziwszy lat kilka w zupełném oddaniu się dziecku, pomyślałem wreszcie o sobie i przeraziłem się samotnością, która mi po dorośnięciu syna groziła. Głównym czynnikiem mego życia była miłość. Czułem potrzebę kochania, która wciąż zawodzona odradzała się ciągle i rosła w miarę wieku. Czułem w sobie wtedy wszystkie warunki prawdziwego przywiązania. Przebyłem już szkołę doświadczenia, pojmowałem, jak łatwo jest wytrwać w uczuciu, jak szczęście w poświęceniu znaléźć można, jak kobieta ukochana powinna być zawsze pierwszą w myślach i czynach mężczyzny. Lubowałem się w marzeniach o miłości takiéj, która dwie istoty zespoli tak ściśle, że myślą, czują i działają – jednakowo, która staje się dla życia tém, czém religia dla duszy, oświeca je, ożywia i podtrzymuje. Miłość małżeńską pojmowałem inaczéj niż większa część mężczyzn i doszedłem do przekonania, iż największy jéj urok leży właśnie w tém, co ją w wielu małżeństwach zabija. Czułem żywo moralną wielkość życia we dwoje, tak ściśle zjednoczonego, że najpospolitsze jego strony nie są w stanie świeżości uczuć osłabić. Ale gdzież znaléźć serca, tak zupełnie podług jednego kamertonu nastrojone (daruj mi pan to naukowe określenie), by tę niebiańską harmonię wytworzyć zdołały. Jeżeli istnieją, natura lub przypadek rzuca je zbyt daleko od siebie, aby się złączyć mogły; i, albo się poznają zapóźno, albo śmierć ich zawcześnie rozdziela. Fatalność ta musi miéć swój cel i przyczynę, ale ja-m ich nigdy nie szukał. Rana, jaką w sercu noszę, nadto mnie boli, abym się w nią miał zagłębiać. Być może, iż szczęście zupełne jest potwornością, któraby się w rodzaju ludzkim rozpowszechnić nie mogła. Pociąg mój do małżeństwa takiego, jakiém je sobie wymarzyłem, wypływał jeszcze z innych źródeł. Nie miałem wcale przyjaciół i świat był dla mnie pustynią. Jest we mnie coś, co się sprzeciwia słodkiemu związkowi dusz. Kilka osób szukało stosunków ze mną, ale pomimo moich w tym względzie usiłowań nikogo przywiązać do siebie nie umiałem. Byli ludzie, dla których tłumiłem w sobie to, co świat wyższością nazywa, szedłem ich krokiem, przejmowałem się ich pojęciami, śmiałem się ich śmiechem; usprawiedliwiałem ich błędy; byłbym im oddał wszystko za trochę przyjaźni. Ludzie ci odstąpili mnie bez żalu. W Paryżu wszystko jest tylko zwodniczém sidłem i powodem do rozczarowania dla dusz, chcących tam szukać prawdziwego uczucia. Gdziekolwiek stąpiłem, próżnia otwierała się pod memi nogami. Dla jednych dobroć moja była słabością, a jeżeli im pokazałem silną dłoń człowieka umiejącego dzierżyć w niéj władzę, nazywali mię złym; inni szydzili z mojéj wiary młodzieńczéj, z tego śmiechu swobody, który już w dwudziestym roku zamilka i którego ludzie dojrzali wstydzą się prawie. Za dni naszych świat nudzi się, a mimo to, w najbłahszych nawet rozmowach żąda powagi! Straszne to czasy! kiedy schylamy się przed człowiekiem grzecznym, miernym, zimnym, którego nienawidzimy, ale któremu wszelako jesteśmy posłuszni. Późniéj dopiéro rozwiązałem zagadkę tych pozornych sprzeczności. Mierność, kapitanie, wystarcza na każdą chwilę życia, jestto codzienne ubranie społeczeństwa; wszystko, co wyskakuje po za ten łagodny cień, jaki rzucają ludzie mierni, ma w sobie coś rażącego; gieniusz i oryginalność są-to klejnoty, które się chowa i wkłada tylko na ważniejsze uroczystości. Będąc więc tak zupełnie samotnym pośród gwarnego Paryża, nie odbierając od świata nic w zamian za wszystko, co mu oddałem, nie mogąc poprzestać na miłości dziecka, bo byłem mężczyzną; czułem, że życie zastyga we mnie, i wtedy to, w chwili gdy upadałem już pod ciężarem wewnętrznéj méj niedoli, poznałem kobietę, która miała mi dać uczuć miłość w całéj jéj potędze, miłość w całéj jéj świętości, miłość ze wszystkiemi nadziejami szczęścia, jedném słowem: miłość! Byłem odnowił stosunki ze starym przyjacielem ojca, który się niegdyś mną opiekował i tam-to ujrzałem istotę, która natchnęła mnie najsilniejszém, tak długo jak życie moje mającém trwać uczuciem. Im więcéj człowiek się starzeje, tém jaśniéj widzi potężny wpływ pojęć na wypadki. Przesądy bardzo zresztą poszanowania godne, wypływające ze świętych religijnych zasad, stały się przyczyną mego nieszczęścia.