Dziady jego, pradziady siedzieli w senacie”.
„Upadam do nóg panu”. „Kłaniam, panie bracie”.
„Pójdźmy stąd! – Lecz ktoś, widzę, do pana przychodzi.
A to co? Pada do nóg jegomość dobrodziej4
Pokorny. Któż to sprawił ten cud zbyt widoczny?”
„Jest to jaśnie wielmożny sędzia tegoroczny.
Pan ma sprawę”. „Rozumiem. A w tym gabinecie
Kto to pisze?” „To rachmistrz największy na świecie:
On wszystko skalkulował – gospodarz nie lada —
Nowe planty wymyśla, rachuje, układa”.
„Więc bogacz?” „Więc ubogi”. „Jak to?” „Patrz, co pisze”.
„Milijon, to skarb”. „To dług; on i towarzysze
Nie chcąc na miernym zysku przestawać dość sytnie
Nic nie mają”. „Dlaczego?” „Bo pragną mieć zbytnie”.
„To święty; pacierz szepce i w dół spuścił oczy”.
„Pokaż no tylko worek, wnet on tu przyskoczy”.
„Fundusz zrobił5; to dzieło bliźniemu usłużne”.
„Ale ukradł trzy części, czwartą dał w jałmużnę”.
„Zamknijmy go na haczyk, bo i nas okradnie.
Jużci ten siedzi, widzę, spokojnie, przykładnie,
Cóż to jest za jegomość?” „To sławny jurysta”.
„Czy nie z tych, co to z prawnych wybiegów korzysta?
Co to kradną z pandektów67?” „On z nich nic nie kradnie”.
„Dlaczego?” „Bo ich nie zna; bierze, co napadnie8,
Ale bierze po prostu. Krzyczy poza kraty9;
Najsławniejszy on w sądzie na prejudykaty10,
Na biało sto, na czarno gotów tylo dwoje11”.
„Schowajże go do klatki, bo ja się go boję;
A tego jeszcze bardziej. Cóż to za wspaniałość?”