Tasuta

Bankructwo małego Dżeka

Tekst
Märgi loetuks
Bankructwo małego Dżeka
Bankructwo małego Dżeka
Audioraamat
Loeb Wojciech Masiak
Lisateave
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Pani poszła z listem do kierownika, który obiecał zatelefonować do dyrektora cyrku, jeżeli będzie miał czas.

Co zrobić, żeby kierownik miał czas? Dlaczego dorośli są zawsze zajęci i właśnie na najważniejsze sprawy nie mają czasu?

I mogli się spóźnić. Bo dopiero po tygodniu kierownik zwrócił list klasy. I Dżek z Harrym poszli do cyrku, ale im kazano przyjść nazajutrz, bo kogoś nie zastali. Potem im powiedzieli, żeby sam kierownik napisał. I znów przeszedł tydzień. Tymczasem afisze głosiły: „Ostatni tydzień”. „Jeszcze tylko dwa dni”. Wreszcie, kiedy już zupełnie stracili nadzieję, Fil wpadł jak bomba do klasy z wiadomością, że z powodu nadzwyczajnego zainteresowania, na żądanie publiczności, dzikie zwierzęta zostaną jeszcze przez tydzień. Więc kto nie zdążył, niech się spieszy, bo już naprawdę ostatni tydzień.

I zdążyli.

Rodzice się trochę krzywili, ale Fil obmyślił odezwę do rodziców pod tytułem:

Przecież to karnawał. Wszyscy się bawią.

A dzieci – to przyszłość narodu!

I w tę właśnie nieodwołalnie ostatnią niedzielę trzeci oddział poszedł do cyrku.

Program był taki:

1. Gimnastycy-akrobaci.

2. Oryginalna tresura czystej krwi ogiera arabskiego „Arik”.

3. Bim-Bom.

4. Sześć koni oryginalnie tresowanych.

5. Billy Jenkins, Cowboy, Indianin i miss Bohara – sztuki rzucania lasso, tańce indyjskie, celne strzały.

I jeszcze, i jeszcze.

Aż na końcu – dzikie zwierzęta.

Gdyby nic nawet nie było, to sam cyrk trzeba koniecznie zobaczyć. Arena wysypana piaskiem, a potem wokoło, coraz wyżej i niżej – krzesła dla publiczności. Na ścianach różne obrazy o dzikich ludach. I tyle światła. I mały kucyk z napisem: „15 minut przerwy”. I śmieszny tresowany osiołek. I Bim-Bom. Jedno śmieszne, drugie śliczne, trzecie straszne. Jak oni mogą to wszystko, że się nie pozabijają?

Nawet dziewczynki były zachwycone, nawet ci, którzy już byli raz i dwa razy w cyrku. Nawet Dżekowi cyrk się bardzo podobał, tylko nie mógł się zgodzić, że pogromczyni zwierząt jest najpiękniejszą i najsławniejszą kobietą na całym świecie i nawet od początku świata.

– Przecież to są tresowane zwierzęta – mówi Dżek.

– A ty może byś wszedł do klatki? – zaperzył się Fil.

Są tacy, którzy mówią, że by weszli. Klaryssa powiada, że żaden chłopak by nie wszedł. Nic dziwnego, że dziewczynki są trochę dumne.

Są tacy, którzy mówią, że tygrys jest niebezpieczniejszy od lwa, bo się rzuca od razu, a lew najprzód140 ryczy.

No, ale że głowę kładła w paszczę lwa, tego już nikt nie może zrozumieć.

Dżek, który myślał akurat o czymś innym, tak sobie tylko, aby coś powiedzieć, zauważył:

– A może to tylko naumyślnie?

– Co naumyślnie?

– Może to był sztuczny lew?

– Ach, ty Kalkulacjo – krzyknął oburzony Fil. I zaległa nieprzyjemna cisza.

Dżek żałował, że się niepotrzebnie odezwał. A Fil strasznie żałował, że wymyślił na Dżeka nowe przezwisko. Już teraz niech ktoś zechce Dżekowi dokuczyć, na pewno przezwie go „Kalkulacja”.

Dżek zaraz się usunął i niewesołe myśli zaczął snuć po głowie:

Oto słońce świeci, niezadługo klasa upomni się o futbal, w kasie kooperatywy pustki. Szkoda, że nie odebrał dolara wtedy, kiedy były w kasie pieniądze. Weźmie dziś tekę z papierami do domu i obliczy, ile mu są winni. Jeżeli nic nie będzie kupował przez miesiąc, powinien zebrać chociaż na jeden futbal. Gdyby kto i kupił parę łyżew. Szkoda, że kupił trzy pary. Łyżwy potrzebne są jeden albo dwa miesiące. Łyżwami bawi się tylko jeden; a w futbal gra od razu dużo.

Myśli tak Dżek – myśli, a tu go nagle trąca w łokieć Hanson.

– Słuchaj: Fil się pyta, czy się na niego gniewasz?

– Ja na Fila? Za co?

– No, że cię przezwał.

– Jak?

– Powiedział na ciebie: „Kalkulacja”.

– Nie, nie gniewam się – szczerze powiedział Dżek.

Ale Fil doszedł do Dżeka dopiero nazajutrz po drugiej lekcji; bo wstydził się, że wyrządził przykrość dobremu koledze.

Ano, przyszła wiosna. I Dżek postawił na swoim. Oddział trzeci ma dwa własne futbale. Bo Dżek napisał memoriał.

Memoriał jest zupełnie czymś innym niż petycja. Petycja – to list, w którym się o coś prosi. Nazwa mądra, ale znaczy to samo, co prośba. A memoriał – to żądanie, ale tak napisane, że nie można odmówić, że trzeba się zgodzić.

Może jest inaczej, ale tak właśnie zrozumiał Dżek i napisał. I oddał kierownikowi do odczytania na miesięcznym posiedzeniu rodziców.

Chociaż Dżek nie lubi pisać, ale widział, że inaczej nic nie poradzi. Dżek pisał cały tydzień, a potem Nelly bardzo ładnie przepisała.

Dżek długie tygodnie rozmyślał nad tą sprawą. A sprawa jest taka, że:

Dzieciom potrzebne są pieniądze.

Dzieciom pieniądze potrzebne są zupełnie tak samo jak dorosłym, tylko na inne rzeczy.

Dzieci nie mają niby własnych pieniędzy, ale rodzice dają: na zeszyty, pióra, ołówki, gumy. Czasem rodzice dają chętnie, czasem się gniewają. Ale na nieszkolne rzeczy – to zawsze czekać trzeba, aż się trafi dobra sposobność. (Dorośli mają wyraz. Nazywają to: dobra koniunktura).

Więc ojciec Todda daje chętnie, kiedy się upije, a ojciec Gilla odwrotnie: jak zacznie pić, biedny Gill zawsze odesłany jest przez panią do domu, bo nie ma kajetu albo stalki. W zeszłym roku cały miesiąc nie miał książek, bo akurat ojciec dużo pił, kiedy się zaczął rok szkolny.

Kto wie: gdyby kooperatywa mogła wtedy kupić piłkę, młotek, cęgi i deski, może by Adams nie wdał się z Czarli141, tylko robił sanki dla członków kooperatywy. Adams zrobił na podwórku sanki i woził dzieciaków142 za darmo. Nawet zrobił żelazne okucie z blachy.

Adams tak wtedy mówił:

– Morrisowi daliście farby i patrzcie, ile wam namalował. Macie z niego pożytek. A mnie nie chcecie.

Dżek zrobił kalkulację, ale miał wydatek duży na łyżwy. Zresztą zajęty był bardzo, bo i Harry chciał urządzić akwarium w klasie z wodnymi roślinami, złotymi rybkami, ślimakami i trytonami. I z tego też się nic nie zrobiło, bo zabrakło funduszów na sfinansowanie projektu. Zwyciężyli ci, którzy chcieli łyżwy. Harry się nie gniewał, bo widział, że Dżek chce. Dwa razy byli u ptasznika na ulicy Żurawiej i raz na Owocowej. Dżek chciał nawet kupić kosa albo szczygła. Niech sobie wisi w klatce i niech śpiewa.

Dżek pamięta. Teraz już nie warto, ale na przyszły rok będzie można urządzić przyrodnicze muzeum. Bo ptasznik ma nie tylko papugi, kanarki, najróżniejsze ptaki i ryby, ale i muszle, gwiazdy morskie, różne skamieniałości.

Harry wiedział, że Dżek nie ma pieniędzy, a Adams złościł się:

– Sanki są przyjemniejsze od łyżew, bo się nie trzeba uczyć: siadasz i jedziesz. Żałujesz na kilka desek?

Dżek nie żałował, ale wyraźnie nie miał. I wtedy dopiero Adams z Czarli143 – przeciwko Dżekowi.

– Barnumowi dałeś organki, no i co z tego macie? Ale to twój przyjaciel.

Kłamstwo! Barnum tyle obchodzi Dżeka co zeszłoroczna zima. Tylko Barnum obiecał grać dziewczynkom do tańca. Były tylko jedne duże organki. Kto mógł wiedzieć, że Barnum się podejmie, a potem nie zechce. A kiedy już się obraził i chciał organki oddać, były zardzewiałe i do niczego.

Dziewczynki najwięcej były oburzone na Barnuma. Iim tak się zirytował, że mało Barnuma nie pobił. Z całej klasy jeden tylko Fil wziął go w obronę.

– Barnum – to artystyczna natura. Artysta prawdziwy musi mieć brudne uszy i wszystko mu rdzewieje. Mój wujek też ma artystyczną naturę.

Kto wie, czy zawód, który sprawił kooperatywie Barnum, nie wpłynął właśnie na Dżeka i dlatego bał się ryzykować. Bo akurat wtedy chciał Adams robić sanki.

No, dobrze.

Ale właściwie stało się tak dlatego, że dzieci nie mają pieniędzy. Jeden nie może grać, bo nie ma harmonijki. (Barnum umie nawet grać na mandolinie). Morris nie może malować, bo nie miał farb, biedny Fil tak się męczy, że połowy różnych rzeczy z Bosko czarnoksiężnika nie może zrobić, bo nie ma na sfinansowanie. Nawet Harry nie może sobie pozwolić na kupno siatki na motyle i skrzynki do zbierania roślin.

Jeśli dziecko ma już czasem parę centów, kupi jabłek albo cukierków, bo na nic innego nie starczy. No i robi kalkulację, robi, ale widzi, że nic, więc się boi, że zgubi i wyda na byle co.

 

Dżek dzięki kooperatywie wie wszystko i gryzie się, martwi, ale nie ma rady.

Gaston chce zrobić latawca według wzoru z książki. Dżems mówi, że potrafiłby zrobić elektryczny zegar. Kto go tam wie: może by i umiał? Hanson kupił w kooperatywie dwa arkusze piechoty i arkusz konnicy, a na artylerię musi czekać, bo i tak winien centa. A wojsko bez artylerii tyle warte, co nic. Ford marzy o sztucznych wąsach, bo u nich jest długi korytarz i bawią się w zbójców. Nawet na sztuczne wąsy go nie stać, a przecież są w sklepach różne maski zbójeckie i indyjskie; ani marzyć o tym.

Stara się Dżek, jak może, ale najczęściej musi odmawiać.

Jeszcze tylko jedną rzecz udało mu się sfinansować. Oto Ella i Fanny wystąpiły w imieniu dziewczynek, żeby dziadkowi, który stoi niedaleko szkoły, kupować codziennie na śniadanie bułkę. Dziadek jest strasznie stary, ma siwiutenieczką brodę i bardzo mu zimno. Tak z nogi na nogę przestępuje. Pewnie nikogo nie ma i jest bardzo głodny. Dziadek nie prosi jak inni, tylko stoi. Musi być dumny i przykro mu żebrać na starość.

Fanny oddawała śniadanie, ale Ella jest jej przyjaciółką i mówi, że Fanny i tak często głowa boli, a jak odda śniadanie, to ją zupełnie już boli. Fanny się rozgniewała i mówi:

– Czego się do mnie wtrącasz? Co to ciebie obchodzi?

– Obchodzi mnie. Niech mu Pennell daje, a nie ty.

– Nie pozwolisz?

– Nie pozwolę: pójdę do twojej mamusi albo powiem pani. Po co pani ma na ciebie krzyczeć, że cię głowa boli?

Bo Fanny oddała śniadanie, a pani na czwartej lekcji gniewała się, że Fanny nie uważa i że jest – śpiąca królewna. Nawet jej potem Allan dokuczał, łaził za nią chyba przez tydzień i ciągle tylko, gdzie się ruszyła:

– Śpiąca królewna!

Fanny pokłóciła się z Ellą.

Fanny mówi:

– Nieprawda!

Ella mówi:

– Sama mi przecież powiedziałaś!

Fanny mówi:

– Już nigdy w życiu nic nie powiem.

Ella mówi:

– Jak sobie chcesz. A śniadania nie będziesz oddawała, bo potem jesteś głodna.

Fanny mówi:

– Zabronisz mi? Nie lubię, jak się mną „ktoś” za bardzo opiekuje.

Ella mówi:

– Jeżeli jestem dla ciebie „ktoś”, możemy nie rozmawiać.

Wszyscy wiedzą, że już za godzinę będą rozmawiały. Bo jak się pokłócą tacy, którzy się nie lubią, mogą potem rok nie rozmawiać. Ale tu poszło przecie o głupstwo. Tylko je więcej rozzłościł Fil, bo stuknął głowami i powiedział:

– Pocałujcie się, dziewczynki.

No, ale dziadka zna cały oddział. Więc znów do Dżeka:

– Dziadkowi kupować chleb.

– Nie, bułkę, bo nie ma zębów.

Dżek się zgadza. Przecie nie można pozwolić, żeby Fanny co dzień bolała głowa. Bo ona dobra dziewczynka: nie skarży się, trochę się lubi rozporządzać, ale dobrze się uczy i wytłumaczy, jak ją poprosić, czasem nawet lepiej niż Harry.

I obciążył Dżek budżet kooperatywy o stały wydatek. Ale mister Taft powiedział, że nie szkodzi, bo kooperatywa powinna przeznaczyć pewne sumy na cele społeczne.

Wszystko to wiedział Dżek i wiele innych jeszcze rzeczy. Pisał Dżek cały tydzień. Ciężko szło. Przekreślał, mazał, znów przepisywał. To mu się początek nie podoba, to zakończenie. Nagle coś sobie przypomina i dodaje. Głównie, że wiosna się zbliża, a nie mają futbalu.

Tak i tak. Futbal kosztuje tyle i tyle. Raz na tydzień odbywać się będzie mecz za miastem, więc potrzebne pieniądze na tramwaje.

Kooperatywa oszczędziła rodzicom wiele pieniędzy nie tylko dlatego, że jest taniej, ale że każdy ma okładkę i bibułę – że nikt teraz nie wydziera kartek z zeszytów, bo kupują arkusze papieru.

Biblioteka szkolna wydała dwieście czterdzieści sześć razy książki. Gdyby dzieci nie czytały książek, pewnie dokazywałyby w mieszkaniu i mogły coś stłuc alboby biegały po podwórku i darłyby zelówki.

Dzięki kooperatywie choinki były ładnie i tanio przybrane. Dżek ma zamiar zakupić większą ilość wielkanocnych stoliczków. Adams obiecał wyciąć laubzegą144, a Dżek był w cukierni, ale powiedzieli, że jeszcze za wcześnie.

Dzieci napisały laurki noworoczne. Zrobiły z drutu klatki. Same na robótkach oprawiły fotografie, którymi ozdobiły mieszkania.

Dorosłym potrzebne są pieniądze, ale dzieciom tak samo. Przecież nie można tylko pracować, jeść, spać i nic więcej.

W oknach mieszkań muszą być doniczki. Dżek się dowiadywał o nasiona. Pomoże mu w tym wujaszek Dika145. Gdyby można było zaraz kupić doniczki, wypadłoby taniej.

Kooperatywa ugina się pod ciężarem wydatków. Dżek chciał zamówić pieczątkę gumową z napisem: kooperatywa. Taką pieczątkę ma siódmy oddział. Ale Dżek postanowił zredukować wydatki administracyjne ze względu na zły stan finansów – i pieczątki nie kupił. Te dwa zadania są też bardzo trudne i finansowe.

Kooperatywa nie chce drogo sprzedawać, więc ma nieduże dochody. Przy tym kupili trzy pary łyżew, które na przyszłą zimę będą procentowały. Do końca roku szkolnego trzeba będzie dokupić tylko kajety rachunkowe. Stalek mają całe trzy pudełka.

Więc nie o to idzie, żeby nawet darowano, a tylko o pożyczkę.

W memoriale wspomniał także, że nie mają roweru. Napisał o rowerze na żądanie Dika, ale bardzo ostrożnie.

Napisane było tak:

Wiemy, że od razu w pierwszym roku nie możemy mieć zbyt wiele. Toteż nie kupimy ani roweru, ani aparatu fotograficznego, ani mandoliny; ale każdy przyzna, że cały oddział nie może spędzić lata bez dwóch futbalów.

Jeśli Dżek miał chwilę wolną, wyruszał już nie na plac, nie na sąsiednie, a dalej – do śródmieścia, na pryncypalne ulice, gdzie są wyższe i ładniejsze domy, bogatsze sklepy i ciekawe wystawy. I za każdym razem coś nowego zobaczył.

Raz zatrzymał się przed wielkim domem, napisane było: „Bank”. Innym razem odczytał napis: „Urząd podatkowy”. To znów: „Notariusz” taki a taki. Zapisywał to sobie na kartce, a potem wstępował do mister Tafta na pogawędkę i pytał się, co znaczy. Mister Taft chętnie objaśniał:

– Bank pożycza pieniądze. O, patrz!

Mister Taft otworzył książkę telefoniczną.

– Patrz! Jest bank handlowy. Jeżeli kupiec chce kupić towar, a brak mu pieniędzy, idzie tam i pożycza. W banku przemysłowym pożyczają fabrykanci. Fabrykant musi wypłacić robotnikom. A co ma robić, jeżeli akurat nie sprzedał i nie ma? Pożycza. Co by robił rolnik, jeżeli zabraknie mu na nasiona. Jeżeli nie zasieje w porę, już wszystko przepadło. Więc idzie do banku ziemian i pożycza. Albo zaczął ktoś budować dom i nagle mu zabrakło. Jeżeli tylko dachu brakuje, nikt nie może już mieszkać. Ludzie nie mają gdzie mieszkać, a dom prawie wykończony się zmarnuje. Jeżeli rzemieślnik chce założyć warsztat, też może pożyczyć w banku.

No, dobrze.

– A co to notariusz?

– Widzisz: są na świecie ludzie uczciwi i nieuczciwi. Na przykład sprzedał dom albo sklep, albo pożyczył pieniądze, a potem mówi, że nieprawda albo że zapomniał.

– Bardzo często tak mówią – potwierdził Dżek.

– No, widzisz. Więc są tak zwani rejenci, którzy każde kupno albo sprzedaż zapisują do książki. Podpisuje się ten, który sprzedał, i ten, który kupił. I przepadło. Już nie może powiedzieć, że nie chce albo że nieprawda.

– To jest bardzo mądre – powiedział Dżek. – Gdyby u nas w szkole była taka książka notarialna, nie byłoby całej awantury z Czarli146. I w ogóle strasznie dużo jest między uczniami szachrajstwa.

Od sprawy Czarli147 nowa pani też nie pozwala sprzedawać ani zamieniać. Ale to niemożliwe. Więc robią po kryjomu i rozumie się, źle jest, bo kto się nie zna, traci.

Dżek postanowił urządzić na przyszły rok bank i książkę notarialną. Kooperatywa nic wydawać nie będzie na kredyt, tylko kto nie ma, może pożyczyć w banku.

Mister Taft radzi nie nazywać bankiem, bo się będą wyśmiewać, tylko: kasa pożyczkowa.

Dżek już chciał nawet zacząć, ale inna ważna sprawa zajęła jego uwagę na cały czas świąt wielkanocnych. A szło nie mniej, nie więcej, tylko o rower, a może i dwa rowery.

Tak. Kiedy dawniej mówił Dżek kolegom o czymś, że trzeba czy że można kupić, zawsze zaczynali się śmiać.

– Idź, wariacie! A wiesz, ile to kosztuje? A skąd weźmiesz pieniądze?

Teraz klasa takie ma do Dżeka zaufanie, że nie zdziwiliby się wcale, gdyby powiedział:

– Kupuję samochód.

Przeciwnie, już za wiele myśleli, że Dżek może zrobić, jak zechce.

Bo na posiedzeniu rodziców kierownik odczytał memoriał Dżeka i dopiero zaczął mówić, że Dżek ma słuszność.

Kierownik mówił tak:

– Memoriał Dżeka Fultona i mnie nauczył wiele. W piątym oddziele148 zadałem uczniom wypracowanie: „Co mi jest bardzo potrzebne, a nie mogę kupić, bo nie mam pieniędzy”. Na czterdzieści odpowiedzi tylko sześcioro pisze, że im nic nie potrzeba, bo kupują rodzice. A inni napisali, że im są różne rzeczy potrzebne. Może na wsi, gdzie nie ma sklepów, dzieci mniej widzą i mniej chcą mieć. Ale w mieście każdy coś zobaczy, co mu się bardzo podoba. Futbal potrzebny jest chłopcom, a jest wielu, którzy nawet piłek nie mają. Scyzoryki potrzebne są w szkole. W klasie Dżeka prawie połowa ma scyzoryki i prawie wszystkie dzieci mają kredki i karton. I nauczycielka robót i rysunków jest bardzo zadowolona. Szkoła powszechna jest bezpłatna, ale rodzice tym większy mają obowiązek dawać pieniądze na to, czego w szkole nie ma. Chcę na zimę kupić latarnię, żeby można było pokazywać przeźrocza149. W maju często urządzać będziemy wycieczki. A kooperatywa chce kupić futbal i rower.

Kierownik wspomniał o sprawie Czarli150 i powiedział, że co innego jest oszukaństwo, a co innego kooperatywa.

 

Dżek dokładnie nie wiedział, co mówiono, bo tylko trochę powiedział mu ojciec, który był na posiedzeniu rodziców, pani też mówiła i trochę pan woźny powiedział. Zresztą najważniejsze, że futbale już są i zostało jeszcze pięć dolarów dwadzieścia centów na rower.

W gazecie były ogłoszenia, że ktoś chce sprzedać używany rower. Dik zaprowadził Dżeka do welodromu151, gdzie jeden pan wynajmuje do nauki rowery.

Tu Dżek się dowiedział, że inne są rowery do nauki, a inne z ostrym kołem152 do jazdy. Fil, Iim i Harry poszli z Dżekiem na targ, gdzie też sprzedawano rowery. Tylko że Dżek pamiętał historię wiecznych piór i teraz się bał, żeby go nie oszukali. Bo czasem wezmą stary, wylakierują go i sprzedają za nowy, a potem łańcuch pęka, szprychy się łamią, pedał się psuje i reperacje więcej kosztują, niż wart jest cały rower.

Szczególniej do nauki rower musi być mocny.

Dżek się boi, strasznie się boi. Już był w dwóch sklepach, raz ze starszym bratem Dika, raz z wujem Stanleya. Tak, koniecznie potrzebny ktoś starszy. I może nie tyle starszy, ile ktoś, co się zna.

Na przykład jeżeli kupuje dom, bierze architekta, żeby obejrzał i powiedział, czy warto kupić i czy nie za drogi. Takiego doradcę dorośli nazywają: rzeczoznawcą, to znaczy, że on się zna.

Mister Taft mówi, że i dorośli sami nie kupują, jeżeli coś jest ważne, a nie bardzo się znają.

Bo nie ma dorosłego, żeby się znał na wszystkim i żeby wszystko wiedział.

No i poszedł Dżek do sklepu, gdzie można kupić rower na raty. Dżek zapłaci, ile ma, potem będzie spłacał.

Chłopcy grają sobie w futbal, a Dżek musi głowę łamać. Jeszcze go tylko drażnią, bo każdy co innego radzi, a już by chcieli jeździć. Dżek chciał nawet odłożyć do przyszłego roku, bo z futbalem ma i tak dość kłopotu. Oni niszczą, a on nosi do reperacji.

Dopiero Iim powiedział, że co za dużo, to niezdrowo, że jeśli chcą mieć rower, niech Dżekowi głowy nie zawracają futbalem. I teraz Iim, który jest najlepszym bramkarzem, wydaje futbal, odbiera i zapisuje pieniądze, daje do reperacji albo brat jego zeszywa. Dżek tylko finansuje i niech robią, co chcą. Iima wybrali, bo jest sprawiedliwy, sam dobrze gra, a co najważniejsze, ma zegarek.

Ma Iim swoje zalety, ma i wadę; zanadto dużo gada i lubi się kłócić. Ma i zegarek Iima wadę: zegarek idzie, kiedy Iim stoi, i zaraz staje, jak Iim zacznie chodzić. Iim mówi, że to kłamstwo, że Czarli naplotkował, bo zły, że ktoś jeszcze prócz niego ma zegar. W każdym razie dobrze, że wiedzą, kiedy zaczyna się partia i kiedy kończy. Bo teraz jeden drugiego pilnuje, żeby za wszystko płacili, bo inaczej nie będzie roweru.

Więc kiedy już rowery były przez rzeczoznawców dokładnie obejrzane i ocenione, Dżek wziął tekę z papierami kooperatywy i poszedł do sklepu, gdzie sprzedają na raty.

– Rower kupuję nie ja, a kooperatywa. Mogę zapłacić sześć dolarów osiemdziesiąt centów, a resztę oddam, jak wpłyną pieniądze za naukę i za futbal. Nasza kooperatywa jest solidna, a nie spekulacyjna. Proszę, niech pan łaskawie przejrzy rachunki: to są kwity firm, z którymi jesteśmy w stosunkach, to są protokoły komisji rewizyjnej.

Bo zapomniałem napisać, że komisja rewizyjna znów sprawdziła rachunki i znalazła wszystko w porządku.

Właściciel sklepu, bardzo gruby mister Fay, uważnie przejrzał papiery, ani jednego papierka nie przepuścił.

– Kto ci prowadzi książki? – zapytał się – Czy ty sam pisałeś?

– Nie, książki handlowe prowadzi Nelly.

– A dlaczego ten kwit nie ma daty? Kwit bez daty jest nieważny. A dlaczego tu przekreślone cztery centy? W książkach handlowych nic nie wolno mazać. A dlaczego tu nie wpisane trzy stalki? Dlaczego nie wpisana jedna laurka? Dlaczego nie skończony rachunek sprzedaży świątecznej? Czy masz te dwa scyzoryki, które tu figurują? Dlaczego trzy wiersze napisane innym charakterem pisma?

Dżek tak jakby odpowiadał w szkole albo zdawał egzamin:

– Tu ja zapomniałem. Tu Nelly się pewnie omyliła. Tu Klaryssa. Nie wiedziałem, że tak trzeba. Jedna laurka się podarła.

Ale najciekawsze, że mister Fay tak jakby cały czas był z Dżekiem w szkole. Niby nic, przegląda same rachunki, a wszystko wie.

Wie, że na wiecznych piórach i kałamarzach stracił, że mu się nie powiodło, wie, że łyżwy się dwa razy zepsuły, wie, że nie chcieli kupować czarnego glansowanego papieru, wie, że bąki drewniane dołączył do torebek świątecznych już w ostatniej chwili, wie nawet, że w końcu stycznia ktoś zbuntował klasę przeciwko Dżekowi, ale to trwało niedługo.

Strasznie mądre są książki handlowe: niby nic, a od razu widać.

– Słuchaj, mister Fulton – mówi pan Fay – dasz mi sześć dolarów i osiemdziesiąt centów, zostaniesz winien trzy dolary dwadzieścia centów. Co sobotę masz wpłacać dolara. Kiedy czwartego tygodnia oddasz ostatnie dwadzieścia centów, dam ci drugi rower dla tych, którzy już będą umieli. Pozwalam ci jedną ratę wpłacić z dwudniowym opóźnieniem: zamiast w sobotę – w poniedziałek. Obowiązuję się trzy razy bezpłatnie reperować drobne uszkodzenia. I radzę wziąć nie ten rower, który oglądałeś, tylko ot, ten. To nic, że się mniej świeci. Zresztą, jak chcesz. A tu masz umowę naszą, którą kierownik szkoły powinien podpisać. Niech tylko napisze: „czytałem”.

Dżek powiedział:

– Serdecznie dziękuję.

Włożył umowę do teki z papierami i wyszedł zamyślony: co robić, który wziąć rower? Czy ten, który radził wuj Stanleya, czy ten? I czy wypada jeszcze raz przyjść z bratem Dika obejrzeć?

Idzie tak Dżek i myśli, aż spotyka chłopców. Wracają z meczu. Tacy rozbawieni. „Iskra” wlepiła „Pochodni” trzy gole.

– Szkoda, Dżek, że ciebie nie było – mówi Iim.

– Jak człowiek ma obowiązki, na wiele rzeczy nie może sobie pozwolić – odpowiedział Dżek.

No i wszystko szło świetnie. Wziął rower, który poradził mister Fay. Tylko raz jeden był w reparacji153. Pięciu chłopców nauczyło się jeździć z wsiadaniem, z nich jeden jeździ bez rąk. Czterech nie umie jeszcze wsiadać.

Ach, żeby już wyjechać na miasto!

Dżek nie spóźnił ani jednej raty. W pierwszym tygodniu dolar, w drugim dolar i dwadzieścia centów (dla równego rachunku). W trzecim tygodniu dolar.

I kooperatywa otrzymuje drugi rower, prawie nowy – z gwarancją. Z gwarancją, to znaczy z zapewnieniem, że się nie zepsuje.

Pierwszego dnia mały głuptas z drugiego oddziału, kiedy Iim jechał, wsadził między szprychy patyk, jedna trochę wygięła się; ale koło się nie scentrowało i mister Fay na poczekaniu poprawił.

Tak, 20 kwietnia – pierwsza rata, 27 kwietnia – druga, 4 maja – trzecia i drugi rower.

Już na drugą ratę pożyczył Dżek pięćdziesiąt centów od ojca Sibleya i dwadzieścia pięć centów od pani Parkins, a na trzecią ratę pięćdziesiąt centów od matki Nelly. Ale co to znaczy. Z futbalów i dwóch rowerów przez maj i czerwiec powinno wpłynąć sześć dolarów, ze sprzedaży trzy dolary – razem dziewięć; a pozostają jeszcze: lipiec, sierpień. Bo pan Fay ma teraz zaufanie do kooperatywy i zapłatę rozłożył na cztery miesiące.

Dżek nie pomylił się w rachunku. Kalkulacja była zupełnie dokładna.

No i w niedzielę dnia 6 czerwca oba rowery skradziono.

Ford i Taylor wzięli rowery na cały dzień na wycieczkę za miasto. Dzień był bardzo upalny, więc się zmęczyli. Postanowili wrócić kolejką. Rowery oddali do wagonu towarowego. Dostali kwit. Kwit zgubili, czy też im skradziono, nie wiedzą. A kiedy chcieli odebrać bez kwitu, powiedziano, żeby przyszli jutro, bo był straszny tłok. Ale już w niedzielę magazynier powiedział, że mu się zdaje, że jacyś dwaj panowie je odebrali.

Nazajutrz w komisariacie powiedzieli, że trzeba było od razu na stacji zawiadomić policję. Obiecali szukać, ale uprzedzili, że nie ma nadziei, bo przez noc z niedzieli na poniedziałek i przez pół poniedziałku złodzieje mogli rowery sprzedać, ukryć, przemalować. Nie – przepadło.

– Proszę na to nie liczyć.

Gdyby chociaż widzieli złodzieja. Ale nie. Chłopcy nie wiedzą nawet, czy zgubili kwit kolejowy, czy im skradziono. A magazynier w tłoku i pośpiechu ani co widział, ani pamięta.

Był to straszny cios dla całego oddziału. Dziewczynki niektóre płakały, chociaż nie jeździły, bo to były męskie rowery. Wszyscy się pytają:

– Co teraz będzie?

Sill żąda zwrotu dwóch centów, które dał w sobotę za dzisiejszą jazdę. Ale nawymyślali mu zaraz, że dokucza głupimi dwoma centami teraz, kiedy trzeba myśleć, co w ogóle robić.

W poniedziałek byli na dworcu kolei i w komisariacie, we wtorek znów na kolei i dwa razy w komisariacie. A w środę im powiedziano, żeby więcej nie przychodzili, że zawiadomią, jak będzie potrzeba. I rzeczywiście w piątek przyszedł do szkoły milicjant; pytał się Forda, Taylora i Dżeka, coś zapisał na arkuszu. Jeszcze w niedzielę wezwano Dżeka do komisariatu, pokazano mu stary, połamany rower: czy to nie ten?

I koniec.

– Co robić?

Mister Taft zmartwił się tak, jakby jemu rowery skradziono.

– Przyjacielu Fulton, pokaż rachunki. Nie będę ukrywał, że grozi ci bankructwo. Tak, długi twoje wynoszą jedenaście dolarów sześćdziesiąt dwa centy. Tobie winni są koledzy dziewięćdziesiąt cztery centy. Więc pasywa wynoszą: cztery od dwunastu – osiem, dziewięć od piętnastu – sześć. No tak: dziesięć dolarów sześćdziesiąt osiem centów. Pieniędzy nie masz?

– Ani centa.

– To źle. Łatwiej porozumieć się z wierzycielami, jeżeli choć część długu można zwrócić. No tak. A teraz majątek kooperatywy: dwa futbale, trzy pary łyżew, scyzoryki, kajety, ołówki – razem mniej więcej cztery – pięć dolarów. Zbankrutowałeś na sumę pięciu dolarów. Tak musisz powiedzieć.

Teraz dopiero mister Taft spojrzał na Dżeka i aż się przestraszył, taki był Dżek blady. Więc zaczął go uspokajać:

– Są przypadki, że policja schwytała złodzieja w dwa tygodnie i w miesiąc po dokonanej kradzieży. Znajdowano skradzione rzeczy, kiedy już wszyscy uważali za przepadłe. Przed piętnastu laty okradziono pewnego jubilera w Bostonie i też zbankrutował. A potem znaleziono część skradzionych kosztowności w Londynie, część w Wiedniu, a resztę aż w Moskwie. Dziesięć lat temu okradziono największy skład futer; futra w pół roku później znaleziono. Trudno: pożar, kradzież – to są katastrofy: nikt Dżeka obwiniać nie może. Dlatego też dorośli wymyślili asekurację154.

– Co to znaczy? – zapytał się Dżek, który mimo nieszczęścia chciał poznać nowy finansowy wyraz.

– Widzisz, co miesiąc płaci się niedużą sumę, a jak jest pożar albo kradzież, muszą ci zwrócić.

I zadowolony, że Dżek się trochę rozerwie, długo opowiadał mister Taft o różnych kradzieżach i o tym, jak wywiadowcy mądrze poszukiwali złodzieja.

Siedzi Dżek, słucha – słucha, ale nagle się pyta:

– Mister Taft, czy to prawda, że można przez noc osiwieć? Podobno jeden kapitan okrętu osiwiał podczas burzy.

A Dżek od tygodnia codziennie przegląda się w lustrze i szuka siwych włosów. Dżek chce koniecznie osiwieć. Gdyby przyszedł rano do szkoły jak gołąbek albo staruszek, dla którego kupują bułki, wszyscy wiedzieliby, że się martwi.

Dżek nie osiwiał, choć jedną noc miał naprawdę straszną. Leży, ale nagle słyszy głos Nelly:

„Mamo, jestem głodna”.

A matka Nelly odpowiada:

„Nie mogę ci nic kupić, bo Dżek zbankrutował i nie odda mi pięćdziesięciu centów”.

To znów matka mister Tafta usiadła na łóżku i pokazuje na migi, że prosi o kawę. A mister Taft odpowiada:

„Dżek winien mi jednego dolara i trzydzieści pięć centów. Zbankrutował. Nie mam kawy”.

Pani Parkins wchodzi do pokoju i skarży się rodzicom Dżeka:

„Ładnie mnie wasz syn urządził: pożyczyłam na rower dwadzieścia pięć centów, a on wziął i zbankrutował”.

A matka płacze i mówi:

„Wiem. Cóż ja na to poradzę. Prosiłam, żeby nie pożyczał, bo może nie oddać”.

A ojciec daje pani Parkins dwadzieścia pięć centów i Dżek wie, że znów nie będzie palił cygar i pewnie się rozchoruje, bo kto się już przyzwyczaił, musi palić. Ojciec chory – mała Mary płacze.

Mister Fay wchodzi i pyta się:

„Gdzie jest skrzynka Dżeka? Jeżeli nie oddaje siedmiu dolarów, zabiorę przynajmniej skrzynkę. Ooo, jest tu sporo różnych rzeczy. Nawet centa znalazłem. A Dżek mówił, że nic nie ma”.

I odwija z bibułki centa otrzymanego od Nelly.

Wszystko tu nie było naprawdę, tylko mu się zdawało czy śniło. Bo zaczął jęczeć i płakać przez sen, aż go matka musiała obudzić.

– Co ci jest, Dżek, boli cię co, chory jesteś?

I dopiero Dżek matce opowiedział. Zmartwili się rodzice.

Miał jeszcze Dżek dwie konferencje: z kierownikiem szkoły i z mister Fayem.

Mister Fay przyjął wiadomość zupełnie spokojnie.

– Trudno – powiada – stało się. Rachunki dowodzą, że prowadziłeś kooperatywę solidnie. Zbankrutowałeś nie przez lekkomyślność, a z winy nieszczęśliwego wypadku. Trudno. Jeżeli nawet stracę, będzie to – wiedz, chłopcze – nie pierwsza moja strata. Każdy kupiec musi być na to przygotowany, że czasem traci. Jeżeli ktoś bankrutuje nie z własnej winy, obowiązkiem każdego dopomóc155. Ponieważ widzę, że boli cię najbardziej dług matki Nelly, pożyczę pięćdziesiąt centów, żebyś mógł jej oddać.

– Proszę pana – mówi Dżek ze łzami w oczach. – Ona jest wdową: powierzyła mi wdowi grosz.

– Wiem, wiem. Masz słuszność. Ją przede wszystkim powinieneś spłacić. Dalej musisz zebrać posiedzenie, które cię upoważni do sprzedaży części majątku kooperatywy, żeby spłacić mister Tafta, mister Sibleya, panią Pennell i Parkins.

140najprzód (daw.) – najpierw, z początku. [przypis edytorski]
141Czarli (daw.) – spolszczona (dziś niepoprawna) pisownia anglosaskiego imienia Charlie; dziś popr. forma N.: z Charliem (czyt.: z czarlim). [przypis edytorski]
142dzieciaków – popr. forma B. lm: dzieciaki. [przypis edytorski]
143Czarli (daw.) – spolszczona (dziś niepoprawna) pisownia anglosaskiego imienia Charlie; dziś popr. forma N.: z Charliem (czyt.: z czarlim). [przypis edytorski]
144laubzega (z niem. Laubsäge) – wyrzynarka, gilotyna do papieru. [przypis edytorski]
145Dik (daw.) – spolszczona (dziś niepoprawna) pisownia anglosaskiego imienia Dick, zdrobnienia imienia Richard. [przypis edytorski]
146Czarli (daw.) – spolszczona (dziś niepoprawna) pisownia anglosaskiego imienia Charlie; dziś popr. forma N.: z Charliem (czyt.: z czarlim). [przypis edytorski]
147Czarli (daw.) – spolszczona (dziś niepoprawna) pisownia anglosaskiego imienia Charlie; dziś popr. forma B. i D.: Charliego. [przypis edytorski]
148oddziele – dziś popr. forma Msc. lp.: oddziale. [przypis edytorski]
149latarnia, żeby można było pokazywać przeźrocza – latarnia czarnoksięska a. latarnia magiczna, prosty projektor, rzucający na ścianę przeźrocza, czyli obrazy namalowane na szkle. Uważany za wynalazek siedemnastowiecznego jezuity Athanasiusa Kirchera. [przypis edytorski]
150Czarli (daw.) – spolszczona (dziś niepoprawna) pisownia anglosaskiego imienia Charlie; dziś popr. forma B. i D.: Charliego. [przypis edytorski]
151welodrom – tor rowerowy, tu: serwis rowerowy. [przypis edytorski]
152ostre koło – rodzaj mechanizmu napędzającego rower: prosty układ, w którym pedały kręcą się w tym samym tempie, co tylne koło (nie ma wolnobiegu, który pozwala zatrzymać pedały podczas jazdy). Najstarszy i najprostszy rodzaj napędu, dziś używany w kolarstwie torowym i przez ceniących prostotę kurierów rowerowych. [przypis edytorski]
153reparacja – dziś: naprawa. [przypis edytorski]
154asekuracja (tu daw.) – ubezpieczenie. [przypis edytorski]
155obowiązkiem każdego dopomóc – tu: każdy ma obowiązek mu pomóc. [przypis edytorski]