Tasuta

Bankructwo małego Dżeka

Tekst
Märgi loetuks
Bankructwo małego Dżeka
Bankructwo małego Dżeka
Audioraamat
Loeb Wojciech Masiak
Lisateave
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

I taki poczciwy: dał mu jeszcze pięćdziesiąt centów i kazał przyjść za tydzień.

– Kiedy kończy się szkoła?

– Za dziesięć dni.

– Więc przyjdź za tydzień. I nie targaj sobie nerwów, bo zobaczysz, że skończy się dobrze.

Mister Fay potwierdził, że przedmioty skradzione mogą się po miesiącu i później znaleźć. I radził co pewien czas dowiadywać się w komisariacie.

– Nie szkodzi policji przypomnieć.

Wyszedł Dżek niby uspokojony.

Wiele trudu go kosztowało, żeby matka Nelly przyjęła pięćdziesiąt centów. W końcu zgodził się wziąć dwa centy dla Silla i osiem na bułki dla dziadka.

Ale niby spokojny, a uczyć się nie może. Bo kto ma stargane nerwy, nigdy się uczyć nie może.

A konferencja z kierownikiem szkoły skończyła się tak, że Dżek wywiesił ogłoszenie w szkole, że kooperatywa pragnie sprzedać dwa futbale, trzy pary łyżew, może również odstąpić kajety, ołówki, no i wszystko.

Nelly napisała ogłoszenie.

Pierwszy zgłosił się Horton. Siódmy oddział ma dwa dolary i chętnie kupi. Małego futbalu nie chce, bo to dla dzieci. Tylko jedna para łyżew może im się przydać. Horton niby nic, ale Dżek widział, że zadowolony.

– Przypomnij sobie, że cię ostrzegałem. Kooperatywa nie jest zabawą dla malców.

A sam przegląda wszystko jak swoje; co mu się nie podoba, odkłada na bok, na kupę.

Co prawda, Dżek od kradzieży ani razu nie układał szafy – nawet kurzu nie wytarł.

Ostatni tydzień szkoły przeszedł bardzo poważnie. Nawet Fil nie błaznował. Dla Dżeka wszyscy byli bardzo dobrzy. Doris chciała go poczęstować wiśniami. Przez pierwsze trzy dni mówili do Dżeka szeptem.

O bankructwie kooperatywy wiedziały już wszystkie oddziały, a tylko jeden Allan raz tylko pozwolił sobie zażartować. Miał się z pyszna. Nawymyślali mu, tak go zawstydzili, że inny pod ziemię by się schował. Przypomnieli mu zaraz skradzioną przed dwoma laty książkę, sprawę z Rosą przed rokiem, jak go ojciec w zimie na korytarzu w szkole tak trzasnął w twarz, że aż huknęło, i dopiero kierownik powiedział, że ojciec może w domu robić, co chce, ale w szkole bić nie pozwala. Każdy inny pod ziemię by się schował ze wstydu, a on nic: ręce wsadził w kieszenie i śmieje się. Fil aż splunął, a Iim tak go pchnął, że się mało nie przewrócił.

Tak, szkoła cała okazała wiele współczucia Dżekowi. Siódmy oddział chciał nawet zmusić Hortona, żeby oddał wszystko malcom.

Nikt Hortona nie upoważniał do kupienia futbalu, łyżew i scyzoryków. Horton cały rok nic dla kooperatywy siódmego oddziału nie robił, a teraz zbogacił się na krzywdzie młodszych kolegów. Niech zatrzymają te dwa dolary: jak będą mieli, to zwrócą na przyszły rok. A oddać, co wziął od nich Horton.

Ale Dżek urządził posiedzenie – i nie.

– Wpisałem do książki handlowej, a w książkach mazać nie wolno – mówi Dżek. – Jeżeli koniecznie chcecie, no to mogę odebrać. Ale kooperatywy prowadzić nie będę i wybierzcie innego.

Więc siódmy oddział tylko bierze do gry w futbal tych, którzy lepiej grają. I dali kilka książek do biblioteki.

Biblioteki Dżek nie przerwał. Teraz nawet biorą więcej książek, żeby pokazać Dżekowi, że się nie gniewają i że jest im potrzebny.

Pani powiedziała, że dzięki bibliotece – dzieci lepiej czytają. Ale znów w szafie jedna półka jest zupełnie pusta.

Do Forda i Taylora oddział ma żal, chociaż im tego nie pokazuje wyraźnie. Trudno: przecież nie stracili rowerów naumyślnie. Ale dlaczego zaraz nie powiedzieli, tylko kręcili? No, trudno: bali się.

Bo naprzód powiedzieli, że rowery są na kolei, bo był tłok i nie mogli odebrać. Potem, że magazynier nie wydał, bo kwit się zarzucił. (Taki kwit kolejowy nazywa się: fracht). Ale dlaczego nie mówili, że fracht był przez nich zgubiony? Niby wychodzi, że to wina kolei. No i powinni byli w niedzielę zawiadomić Dżeka. A już najpóźniej w poniedziałek, jak tylko przyszli do szkoły. Może pani pozwoliłaby opuścić szkołę i od razu zająć się tą sprawą?

Strata kilku godzin, gdy idzie o pościg za złodziejem, ma duże znaczenie. I gdyby Dżeka nie tknęło złe przeczucie, byliby może zwlekali do wtorku, a może i środy.

Taylor przynajmniej widać, że zmartwiony, bo prosił, żeby rodzicom nie mówić, że będzie spłacał po dwa centy tygodniowo. I to dobre, bo można przynajmniej bułki dla staruszka kupować.

– To i przez wakacje mamy dawać mu bułki?

– A ty coś myślał156? Finansowo to się nazywa – zobowiązanie. Dziadek, układając budżet, liczy na bułkę, więc nie możemy robić mu zawodu.

Taylor nie wyjeżdża na lato, więc mimo bankructwa wypełnią zobowiązanie. No, tak: Taylor. Ale Ford jeszcze zaczął urągać.

– Każdemu – powiada – mogą ukraść. Tak jakby to pierwsza na świecie kradzież.

– No, a dlaczego Dżekowi nic nie ukradli?

– Bo na rowerze nie jeździł.

Wychodzi, że Dżekowi dlatego nie ukradli, że nie jeździł.

Co z głupcem gadać?

A Dżek naprawdę ani w futbal nie grał, ani się nie ślizgał, ani na rowerze nie jeździł.

A co najgorsze, bardzo się zaniedbał w nauce. Pani tylko na prośbę oddziału nie dała mu poprawki ani robót wakacyjnych.

Tak, Dżek był naprawdę „osobliwym chłopcem”.

Bo są ludzie, których nic nie obchodzi. Aby jemu było dobrze. Wszędzie pcha się pierwszy, nie pomyśli, że innym też się należy. Mówią o nich:

„Samolub, sobek, nieużyty, sknera”.

Dorośli mówią:

„Egoista”.

Wszystko tylko dla siebie.

A są, którzy157 nie myślą o sobie, a chcą każdemu usłużyć i pomóc.

Dżek był właśnie taki. I dlatego bankructwo kooperatywy – chociaż z winy Forda i Taylora, a właściwie wskutek nieszczęścia – dotknęło go tak bardzo.

Co teraz będzie?

Na pauzie, prócz paru, którym z łaski pozwalają się bawić w futbal, inni nie mają co robić. W niedzielę nawet tych pięciu, którzy z wsiadaniem jeżdżą na rowerze, nie mogą wyjechać za miasto. A na przyszły rok czy uda się odbudować kooperatywę, żeby znów mogli kupować, co im potrzeba?

Dżek miał piękne plany na początek roku: nawet książki szkolne chciał sprzedawać w kooperatywie. Bo w czwartym oddziele158 potrzeba wiele książek, a są chłopcy biedni. Już miał Dżek dwie konferencje z mister Taftem. Nikt z chłopców nie myślał, co będzie po wakacjach, najwyżej umawiali się, kto z kim chce siedzieć razem. Ale Dżek z góry chciał już przygotować.

I tak jest właśnie w handlu, że w lecie przygotowuje się wszystko na zimę, a w zimie na lato.

Już w lecie szyją krawcy zimowe palta i ubrania, a w zimie zamawiają kupcy na lato w fabrykach i u rzemieślników.

Dzieci wtedy dopiero myślą, kiedy im zaraz potrzeba. A dorośli już wcześniej wiedzą, że za miesiąc trzeba coś mieć albo zrobić.

Bo dorośli są przezorni.

I pani też była przezorna.

Toteż na długo przed wakacjami zamówiła pani statek, żeby na pożegnanie roku szkolnego urządzić wycieczkę. Pójdą pieszo do rzeki, wsiądą na statek, popłyną w dół rzeki, gdzie jest piękna góra w lesie ze starym zamkiem. Ten zamek warowny był oblegany przez Indian, a potem się spalił podczas rewolucji. A teraz widać tylko jedną ścianę i kupę gruzów, porosłych mchem i trawą. Przyjemnie być w takim miejscu, gdzie chociaż dawno – odbywały się boje.

Tu kiedyś stały wojska. Tu strzelali. Może akurat w miejscu, gdzie teraz stoją, padł człowiek przeszyty zatrutą strzałą?

Naprzód miały iść na wycieczkę tylko cztery wyższe oddziały, a potem cała szkoła.

Dżek zrazu nie chciał. Zdawało mu się, że nie wypada bawić się człowiekowi, który zbankrutował.

– Nie mam czasu – mówi – muszę powtórzyć wiersze. Pani ma mnie wyrwać na poprawkę.

Ale poskarżyli się:

– Proszę pani… Dżek mówi, że nie pojedzie.

Dopiero pani na niego:

– Dżek, nie bądź dziwakiem. Jak wszyscy – to wszyscy.

I zaczęli prosić, żeby Dżek nie miał poprawki.

– Proszę pani – mówi Iim. – Dżek nie mógł się dobrze uczyć, bo miał z nami tyle kłopotów i zmartwień. Byłoby niesprawiedliwie, gdyby mu się krzywda stała.

– Tak – mówi Fil. – Wytoczymy, proszę pani, za Dżeka ostatnią kroplę krwi! Bez namysłu oddam głowę pod miecz katowski!

I tak śmiesznie palcem przesunął po szyi, i tak wytrzeszczył oczy, że klasa nie mogła się nie śmiać. I pani powiedziała, że jeśli Dżek pójdzie na wycieczkę, to może nie mieć poprawki.

Było naprawdę przyjemnie.

Szli czwórkami przez miasto. I nawet samochody się zatrzymują, żeby im zrobić miejsce. Zupełnie jak wojsko. Potem dziewczynki niby się boją, żeby się nie utopić.

Czy statek może utonąć?

Nie boją się wcale, tylko – udawalskie159.

 

Harry i Dżems urządzili bitwę pod zamkiem.

Kiedy było śniadanie, Dżek, Fil i Nelly usiedli na murku.

Nelly z matką wyjeżdża do brata na lato.

– A ty, Fil, co będziesz robił w wakacje?

– Boję się, że się rozdokazuję, potem znów będzie mi trudno. A dałem sobie słowo, że w czwartym oddziale nie będę robił małpy ze160 siebie. Znudziło mi się. Jak jestem wesół161, to nic. Ale jak mi smutno, strasznie nie lubię, kiedy się ze mnie śmieją.

Jedzą, nic nie mówią. Ale nagle Nelly przechyliła w bok głoiwę, że jej się włosy tak w jedną stronę zebrały, i mówi:

– Mamusia kazała się spytać, czy nie chcesz z nami pojechać, Dżek? Tam jest bardzo ładnie. Las taki, ale gęsty. Można zbierać poziomki.

Nie, Dżek musi zostać: będzie pracował u mister Tafta.

Mister Taft powiedział, że w lecie jest mały ruch w sklepie, bo nie ma szkoły, więc chce wziąć chłopca. Mister Taft będzie miał czas zająć się chorą matką i porobi zakupy na nowy rok szkolny. A Dżek sam zostawać będzie w sklepie.

I mister Fay chciał go wziąć na lato, bo jego chłopiec wyjeżdża na wakacje; to się nazywa: urlop. Nawet mister Fay miał więcej płacić – Dżekowi nieprzyjemnie było odmówić, ale powiedział, że otrzymanymi od Tafta pieniędzmi zapłaci panu Fay za skradziony rower.

– A może by mister Fay mnie przyjął? – mówi Fil. – Co tam trzeba robić?

– U mister Faya najwięcej zajęcia na mieście. Potrzebny mu goniec: na pocztę, z listem.

– Pewnie rowerem?

– Nie wiem.

– Dżekuńciu162 kochany, poleć mu mnie. Tylko nie mów, jaki ja jestem. Zobaczysz, że się będę starał.

I tak rozmawiali przyjemnie.

A kiedy wracali razem do domu, Fil zapytał się Dżeka:

– Jak ci się zdaje, Dżek, czy Nelly i mnie troszkę lubi? Bo ona jest bardzo przyjemna.

Zamiast do szkoły, chodzi teraz Dżek do mister Tafta. Otwiera sklep, zamiata, kurze ściera, a potem sprzedaje. Ale kupujących mało, bo lato. Więc albo zdejmie z półki książkę i czyta, albo siedzi i myśli.

Myśli o różnych rzeczach: raz o szkole i kolegach, którzy wyjechali na wieś, raz o ojcu i małej Mary, raz o tym, co będzie robił, gdy urośnie.

Nudzi się czasem.

Więc wziął książkę telefoniczną i naprzód szuka nazwiska: „Fulton”, a potem różne nazwiska czyta i adresy. Aż wreszcie zobaczył rozmaite banki. I przypomniał sobie, że banki pożyczają pieniądze, jeżeli ktoś nie ma pieniędzy. Aż znalazł i bank kooperatyw. Bardzo go to zaciekawiło. A mister Taft objaśnił, że dorośli mają kooperatywy, ale Dżekowi nic by nie dali, bo mały.

Często słyszy się coś, zaraz się zapomina. A potem znów się pamięta. Tak było właśnie teraz. Dżek leży w łóżku i już ma zasnąć, ale nagle przychodzi mu na myśl, że powinien być także bank dla dzieci, taki bank szkolny.

Bo dlaczego dzieci nie mogą pożyczać?

I już nie zasnął tak prędko, tylko myślał.

Łatwo pisać, co ludzie robią albo co mówią, ale bardzo trudno opisać, co człowiek myśli, a szczególnie kiedy jest śpiący. Bo w myślach nigdy nie ma porządku i raz to, raz tamto przychodzi do głowy, aż się w końcu wszystko pomiesza.

Tak samo Dżek. Ledwo pomyślał o skradzionych rowerach, zaraz przypomina sobie, co mówił mister Taft o urzędzie podatkowym, zaraz potem zaczyna myśleć o banku dla dzieci.

Na przykład nie może ktoś książek kupić albo farb, albo harmonijki, albo łyżew, albo mu rower ukradli – idzie do banku i pożycza; a jak urośnie i zacznie zarabiać, będzie po trochu oddawał.

I tu już Dżek sam nie wie, czy śpi, czy nie śpi. Ale widzi sklep, gdzie nie ma półek, tylko stoją szafy z pieniędzmi. Finansowa szafa z pieniędzmi nazywa się: kasa. (Kasy są bardzo mocne, żelazne, ogniotrwałe). Więc siedzi Dżek w okienku jak na poczcie, każdy przychodzi i mówi: ile mu potrzeba i na co. Dżek zapisuje do książki handlowej, że ten i ten pożyczył. Jedni biorą pieniądze, a drudzy zwracają.

Już nie pamięta Dżek, kiedy zasnął. A na drugi dzień dopiero – już myśli o tym samym naprawdę. I teraz widzi, że trudno taki bank szkolny założyć. A wczoraj zdawało się, że łatwo.

– No, dobrze. Przecież nie znam wszystkich. A może on kłamie? Albo będzie ciągle tylko brał, a potem nie zechce oddać? Zresztą gdzie go szukać?

Ale i dorośli mogą robić tak samo. Widocznie banki mają sposoby, żeby nie oszukiwać?

W niedzielę idzie Dżek z Filem, ale się zatrzymuje przed bankiem i patrzy. A Fil się pyta:

– Czego tak patrzysz?

Dżek nie chce powiedzieć, żeby Fil się nie śmiał. Aż się okazuje, że Fil był w banku we środku163.

Bo Fil od trzech tygodni jest gońcem w składzie rowerów mister Faya.

Fil nie wie dokładnie, jak w banku jest urządzone, ale zanim wydadzą pieniądze, trzeba chodzić do różnych okienek. Przy każdym okienku siedzi urzędnik i zapisuje. I jest kontrola. Nie można banku oszukać, bo mają książki handlowe.

Dżek przypomniał sobie, jak przejrzawszy książkę Hortona z siódmego oddziału, wiedział, ile mają w szafie kajetów, chociaż szafa była zamknięta. I jak mister Fay wszystko wiedział z książki handlowej, chociaż w szkole nie był. Tak samo jest pewnie w banku.

I teraz Dżek ciągle myśli, że potrzebny jest bank dla dzieci – i trzeba bank szkolny założyć.

– Dlaczego dzieci uczą się oszukiwać? Bo pożyczy od kolegi albo się założy i mówi, że odda. Ale kiedy odda? Jedni od razu mówią: „Jak będę miał”, bo dzieci nigdy nie wiedzą, kiedy będą miały, kiedy im dadzą. Żadnej kalkulacji dzieci nie mogą robić, nic sfinansować nie mogą. Jeden mówi „oddam”, a nie może, bo nie ma. I już się tak przyzwyczai.

Dopiero teraz rozumie Dżek, dlaczego zbankrutował. Gdyby był bank dla dzieci, kradzież rowerów byłaby tylko stratą, którą mógłby jeszcze odrobić, a tak – wszystko na nic.

– Cała kooperatywa do luftu – powiedział Fil.

„Do luftu” to też finansowe wyrażenie; Fil słyszał, jak raz tak powiedział pijany mularz164.

Ale Dżek postanowił rozmówić się z mister Taftem. Trudno: będzie się śmiał, to trudno. Ale właściwie co w tym śmiesznego, że dzieci chcą także bank szkolny założyć? Nie wszystkie dzieci są głupie, że nie wiedzą, co robić z pieniędzmi.

Ale mister Taft się nie śmiał.

– Bank dla dzieci, powiadasz? Owszem, mógłby być, ale kto go założy? Za długo trzeba czekać, aż zwrócą. Taki bank może tylko założyć rząd.

– Wszystko jedno kto.

– No tak: tobie wszystko jedno. Pamiętasz, co ci mówiłem o urzędzie podatkowym. Dorośli płacą podatki, więc rząd o nich dba. A z dzieciakami rząd tylko ma kłopot i niepotrzebne wydatki. Dzieci – to dla rządu taki kupujący, który dużo ogląda w sklepie, nazawraca głowę, a potem mówi, że przyjdzie kiedy indziej i kupi.

Dżek przypomniał sobie historię z łyżwami. Właśnie tak było. Chodzili, oglądali, aż ich przegonili.

– No, dobrze – pyta się Dżek. – A od kogo zależy, żeby rząd założył bank szkolny?

– Chyba od Ministra Finansów.

Tymczasem wszedł ktoś po papier listowy i kopertę, potem pani Taft zaczęła kaszleć w pokoju – i rozmowa przerwała się.

Często dorośli nie chcą odpowiadać, bo się zdaje, że tylko tak sobie zadają pytania. A nie wiedzą, że czasem chłopiec bardzo długo myśli, zanim się o coś zapyta, a potem długo się zastanawia nad odpowiedzią dorosłych.

Z rozmowy z mister Taftem zrozumiał Dżek cztery rzeczy:

1. Bank dla dzieci można założyć.

2. Bogaci nie zechcą takiego banku otworzyć, bo nie chcą długo czekać, aż dzieci urosną i oddadzą.

3. Rząd banku dla dzieci nie założy, bo nie płacą podatków.

4. Bank dla dzieci może założyć Minister Finansów, jeżeli zechce.

Więc:

Trzeba zrobić, żeby chciał.

A więc:

Dżek musiał napisać memoriał do Ministra Finansów.

I zaczął Dżek pisać memoriał. Pisał, poprawiał, przekreślał, przepisywał. Już mu się zdawało, że dobrze, a tu nagle jeszcze mu coś lepszego przychodzi do głowy. Więc znów przepisuje, ale zmienia inaczej.

Aż skończył.

A memoriał był taki:

Panie Ministrze Finansów

Jestem uczniem czwartego oddziału szkoły powszechnej. Nazywam się Dżek Fulton. Koledzy mnie wybrali, żebym prowadził kooperatywę. Załączam protokoły komisji rewizyjnej, że dobrze gospodarowałem. Załączam także rachunki, z których widać, że nasza kooperatywa nie spała tak, jak w siódmym oddziele165. Sfinansowałem bardzo wiele, a to był pierwszy rok dopiero. W przyszłym roku chciałem założyć koło mandolinistów. Chciałem kupić latarnię czarnoksięską166 i aparat fotograficzny. Chciałem założyć teatr amatorski i zbiory przyrodnicze. Chciałem założyć warsztat stolarski dla wyrobu sanek na zimę. Chciałem finansować wycieczki i różne zabawy: cyrk i kinematograf.

W tym roku pomagała mi tylko Nelly, ale w przyszłym roku Barnum miał się zająć orkiestrą, Fil – teatrem, Harry – muzeum, Adams – warsztatem i tak dalej.

Wszystko to można zrobić, gdybyśmy mieli kredyt w banku. Ale dzieciom kredytu nie dają.

Dlatego przez kradzież rowerów od razu zostaliśmy zrujnowani, kooperatywa zbankrutowała, a ja stargałem nerwy i mało nie osiwiałem.

Więc piszę memoriał, żeby Pan Minister Finansów otworzył bank dla dzieci. Dzieci nie płacą podatków i Rząd musi dawać dużo pieniędzy na szkoły. Ale my przecież urośniemy i zwrócimy, co nam bank pożyczy – i będziemy płacili podatki.

Bez kredytu nam jest bardzo ciężko, bo nigdy nie wiemy, kiedy nam dadzą rodzice i ile.

Nawet Filowi nic Dżek o liście nie powiedział. Wrzucił do skrzynki, i koniec.

Dżek miał taką naturę, że bardzo był niespokojny, jeżeli chciał coś zrobić. Ale jak już jest, przestawał myśleć i brał się do czego innego.

Tak było i teraz. Jeśli minister odpowie – to dobrze, a nie – to nie.

 

I muszę dodać, że Dżek znalazł na półce u mister Tafta napisaną przez Verne'a piękną książkę: Piętnastoletni kapitan. Dawniej nie lubił czytać, a teraz lubi. Aż mister Taft zaczął się na niego gniewać:

– Mój Dżeku, przecież nie po to przyjąłem ciebie, żebyś całe dnie czytał. Nawet nieładnie wygląda, kiedy wchodzi do sklepu kupujący, a ty siedzisz i czytasz. Bo wygląda, że ci na nim wcale nie zależy albo że nikt u nas nie kupuje.

Więc czyta sobie Dżek Piętnastoletniego kapitana i myśli o podróżach. Aż prawie zapomniał o liście.

Aż tu raz wraca do domu wieczorem: jest list!

Mama zdziwiona: co to być może? A Dżek zaczerwienił się z radości, a serce mu zaczyna mocno stukać.

Patrzy: na kopercie napis.

MINISTERSTWO

Patrzy dalej:

MINISTERSTWO OŚWIECENIA167

Zdziwiło go, że nie Ministerstwo Finansów. Ale otwiera. Widzi swój list, rachunki, ale jeszcze jakieś papiery. Na jednym stempel: MINISTER FINANSÓW.

Czyta:

Ministerstwo Finansów po przeczytaniu memoriału ucznia czwartego oddziału, Dżeka Fultona, postanowiło przesłać memoriał do Ministerstwa Oświecenia. Chociaż myśl o założeniu banku dla dzieci bardzo nam się podoba, memoriał ze względów formalnych musi być odrzucony, bo są w nim trzy gramatyczne błędy, a listy i papiery finansowe, zgodnie z artykułem 485 ustawy handlowej, muszą być pisane bez błędów gramatycznych.

Na drugim papierze Ministerstwa Oświecenia było napisane:

Wydział Nauczania Powszechnego Ministerstwa Oświecenia zwraca przy niniejszym nadesłany przez Ministerstwo Finansów memoriał Dżeka Fultona w sprawie założenia banku kredytowego dla dzieci zgodnie z artykułem 485 ustawy handlowej i § 75 instrukcji o szkołach powszechnych.

Dużo jeszcze na obu listach było pieczątek i napisów czerwonym atramentem i niebieskim ołówkiem.

Ale co z tego?

Trzy błędy gramatyczne! Co za szkoda…

List z ministerstwa przyszedł dnia 10 sierpnia. A w trzy dni później, to jest 13 sierpnia o godzinie 7 minut 46 wieczorem, milicjant wręczył Dżekowi wezwanie z komisariatu:

Dżek Fulton ma się zgłosić jutro, 14 sierpnia o godzinie 9 rano, w celu rozpoznania i odebrania dwóch rowerów skradzionych mu w dniu 6 czerwca br.

Nazajutrz Dżek bez trudu rozpoznał i odebrał rowery kooperatywy.

156a ty coś myślał – dziś: a ty co myślałeś. [przypis edytorski]
157są, którzy – dziś: są tacy, którzy. [przypis edytorski]
158oddziele – dziś popr. forma Msc. lp.: oddziale. [przypis edytorski]
159udawalski (daw. pot.) – taki, który udaje (znaczenie zawiera odcień lekceważenia i nagany). [przypis edytorski]
160ze siebie (reg. pot.) – dziś popr.: z siebie. [przypis edytorski]
161wesół (daw.) – wesoły. [przypis edytorski]
162Dżekuńcio (daw.) – polskie spieszczenie anglosaskiego imienia Jack (zdrobnienia od imienia Jonh), ze spolszczoną (dziś niepoprawną) pisownią i formantem słowotwórczym -uńcio, wyrażającym czułość i poufałość. [przypis edytorski]
163we środku (reg. pot.) – dziś popr.: w środku. [przypis edytorski]
164mularz (daw.) – murarz, robotnik budowlany. [przypis edytorski]
165oddziele – dziś popr. forma Msc. lp.: oddziale. [przypis edytorski]
166latarnia czarnoksięska a. latarnia magiczna – prosty projektor, rzucający na ścianę obraz namalowany na szkle. Uważany za wynalazek siedemnastowiecznego jezuity Athanasiusa Kirchera. [przypis edytorski]
167oświecenie – tu: oświata. [przypis edytorski]