Tasuta

Król Maciuś Pierwszy

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

– Hajda dzieci do szkoły, skończyły się Maciusine rządy…

Aż tu nagle ktoś idzie i powiewa białą chorągwią:

– Aha, już się Maciuś dowiedział o wojnie.

Przeczytał młody król list Maciusia i zaczął się śmiać.

– Oho, hojny wasz Maciuś, połowę złota mi daje. Taki prezent, ho-ho! kto by się nie połakomił.

– Co mam odpowiedzieć mojemu królowi? Jeżeli połowa złota za mało, możemy dać więcej. Proszę o odpowiedź.

– No to powiedz swojemu Maciusiowi, że z dziećmi się nie układa, a ich216 się… bije. I więcej mi żadnych listów nie przynoś, bo i tobie może się dostać. Ruszaj, a żywo!

List Maciusia rzucił na podłogę i podeptał nogami.

– Wasza królewska mości, prawo międzynarodowe wymaga, żeby na listy królewskie odpisywać.

– No dobrze, więc odpiszę.

I na liście Maciusia, pogniecionym i zabłoconym, napisał tylko dwa217 słowa:

„Nie ma głupich!”

Tymczasem stolica dowiedziała się o wojnie i o liście Maciusia – i z niecierpliwością oczekiwała odpowiedzi. A tu przychodzi taka odpowiedź.

Rozzłościli się wszyscy:

– A to zarozumialec. Ordynus taki. Poczekaj, już my ci pokażemy.

I miasto nie na żarty zaczęło się szykować do obrony:

– Już my ci pokażemy.

Wszyscy jak jeden – stanęli po stronie Maciusia. Zapomnieli o urazach i gniewach, a pamiętali o zasługach Maciusia. I teraz nie jedna, ale wszystkie gazety pisały o Maciusiu-reformatorze, o Maciusiu-bohaterze.

W fabrykach dzień i noc pracowano. Wojska się ćwiczyły na ulicach i na placach. Wszyscy powtarzali słowa Maciusia:

– Zwyciężyć albo zginąć.

Co dzień nowe wiadomości i plotki; jedne złe, drugie dobre:

„Nieprzyjaciel zbliża się do stolicy”.

„Smutny król obiecał Maciusiowi pomoc”.

„Bum-Drum przysyła wszystkie czarne wojska”.

A kiedy Klu-Klu wyprowadziła swoich tysiąc czarnych dzieci na ulicę, taki zapał ogarnął mieszkańców, że obrzucili ją kwiatami i nosili na rękach. A było sporo takich, którzy mówili:

– Wprawdzie Klu-Klu jest strasznie czarna, ale znów nie tak, żeby się z nią Maciuś już zupełnie nie mógł ożenić.

Tymczasem nieprzyjaciel naprawdę się zbliżał.

No i wreszcie zaczęła się bitwa.

W mieście słychać było strzały. Wieczorem ludzie powłazili na dachy i mówili, że widzą ogień. To nie była prawda.

Na drugi dzień bitwy strzały słychać już było mniej wyraźnie. I wszyscy mówili, że to znaczy, że Maciuś zwyciężył i teraz goni nieprzyjaciela.

Trzeciego dnia cicho było.

– Nieprzyjaciel pewnie już uciekł daleko.

Ale przyszła wiadomość z pola bitwy, że nieprzyjaciel wprawdzie cofnął się o pięć wiorst218, ale nie został rozbity, tylko zajął okopy, które sobie przedtem na wszelki wypadek przygotował.

A można było wygrać bitwę, tylko że armat i prochu miał Maciuś mało. Można było wygrać bitwę, bo nieprzyjaciel nie był przygotowany, że tak silnie stolica bronić się będzie; ale musiał Maciuś bardzo oszczędzać proch, żeby nie zostać bez niczego. Szkoda, ale co robić.

Tymczasem do nieprzyjacielskiego króla przyszedł szpieg-dziennikarz.

Rzucił się na niego z wściekłością młody król:

– Coś ty mi nagadał, że Maciuś nie ma ani prochu, ani armat. Ach ty taki-siaki. Żebym nie był ostrożny, to mogłem przegrać wojnę.

Dopiero szpieg opowiedział, co było, że go Maciuś odkrył, że do niego strzelał, że ledwo uciekł i tydzień cały ukrywał się w piwnicy, że musiał ich ktoś zdradzić, bo Maciuś wyszedł na miasto i sam widział, jaki jest nieporządek straszny. Opowiedział o Felku, no – o wszystkim.

– Z Maciusiem nie jest dobrze: prochu ma mało i armat mało. Ale bronić się łatwiej, niż napadać. A przy tym jest blisko stolicy i ma wszystko blisko. A my musimy z daleka przywozić. Sami nie damy rady. Przyjaciel żółtych królów musi nam przyjść na pomoc.

– Musi, nie musi. On mnie nie bardzo lubi. A zresztą jak przyjdzie na pomoc, trzeba się z nim dzielić.

– No trudno.

– A może lepiej było wziąć połowę złota samemu i przerwać wojnę – pomyślał młody król.

Ano, stało się. – Więc szpieg zaraz wyjechał do stolicy króla – przyjaciela żółtych królów i zaczyna go namawiać, żeby wystąpił przeciw Maciusiowi.

Ale ten nie chce:

– Maciuś nic mi złego nie zrobił.

Dopiero szpieg zaczyna go namawiać.

Powinien wystąpić, bo i tak Maciuś przegra wojnę. Przecież młody król jest już koło stolicy. Jeżeli tyle drogi sam uszedł, i teraz sobie sam poradzi. I co wtedy? Wszystko weźmie dla siebie. Młody król wcale nie potrzebuje pomocy, tylko chce, żeby królowie po równo się podzielili, żeby nie było zazdrości.

– Więc dobrze: poradzę się jeszcze ze smutnym królem. Albo razem wystąpimy, albo żaden.

– Jak długo mam czekać na odpowiedź?

– Trzy dni.

– Dobrze.

Pisze więc przyjaciel żółtych królów do smutnego króla, co on chce robić, a tu przychodzi odpowiedź, że smutny król jest ciężko chory i nie może odpowiedzieć. A tu przychodzi list od Maciusia, żeby jemu pomóc, bo na niego niesprawiedliwie napadli.

„Patrzcie tylko, jaki on jest: udawał przyjaciela, niby podarował mi port i sprzedał okręty. A teraz wysadził w powietrze dwie fortece, skorzystał, że dzieci popsuły telefony i telegrafy i wszedł ze swoim wojskiem. A jak ja się zapytałem, jakie ma pretensje, że może żartem mi podarował, więc mu zapłacę połowę złota – on nagadał głupstw i napisał: »nie ma głupich«. Czy tak się robi?”.

Taki sam list, tylko serdeczniejszy, napisał Maciuś do smutnego króla.

A smutny król wcale nie był chory, tylko jak wtedy wyjechał w tajemnicy do Maciusia, kazał doktorowi powiedzieć, że jest chory, żeby nikt nie wchodził do jego sypialni, tylko doktór219.

I doktór co dzień rano wchodził do pustej sypialni i niby badał króla, zanosił tam różne lekarstwa, które wylewał zaraz, i jedzenia, które zjadał.

A kiedy smutny król wrócił wreszcie z podróży i już naprawdę położył się do łóżka, to był taki zmęczony, że wszyscy uwierzyli, że jest po chorobie. Bo nieprzyjemnie i ciężko jest podróżować po kraju, gdzie jest wojna, a jeszcze bardziej, gdy się trzeba ukrywać.

Jak tylko smutny król wszedł do gabinetu i przeczytał oba listy, tak zaraz mówi:

– Przygotować mi pociąg królewski. Jadę do króla-przyjaciela żółtych.

Smutny król myślał, że go namówi, żeby iść Maciusiowi na pomoc, bo nie wiedział, na jaki podstęp się zdobędzie przebiegły szpieg.

– Maciuś nic ci złego nie zrobił – mówił szpieg, wychodząc zły od króla. – Mam trzy dni czasu. Trzeba zrobić coś takiego, żebyś się rozgniewał na Maciusia. Wtedy inaczej pogadasz.

A szpieg miał w kieszeni papier z podpisem Felka i sfałszowanym podpisem Maciusia. A ten papier – to był niby —

Manifest do dzieci całego świata.

„Dzieci – pisało220 tam w tej odezwie – ja, Maciuś pierwszy, zwracam się do was, abyście mi pomogły przeprowadzić moje reformy. Chcę zrobić tak, żeby dzieci nie potrzebowały się słuchać dorosłych. Chcę, żeby dzieci mogły robić, co im się podoba. Ciągle tylko słyszymy, że nie wolno albo nieładnie, albo niegrzecznie. To jest niesprawiedliwe. Dlaczego dorosłym wszystko wolno, a nam nic? Ciągle się na nas gniewają i krzyczą, i złoszczą się. Nawet biją. Chcę, żeby dzieci miały takie same prawa jak dorośli. Jestem królem i znam historię dobrze. Dawniej nie mieli praw ani chłopi, ani robotnicy, ani kobiety, ani Murzyni. A teraz wszyscy mają prawa, tylko dzieci nie!

W moim państwie już dzieciom dałem prawa, już w kraju królowej Kampanelli dzieci się zbuntowały. Urządźcie rewolucję i żądajcie praw. A jak wasi królowie się nie zgodzą, to zrzućcie tych królów i wybierzcie mnie. Chcę być królem wszystkich dzieci na świecie: białych, żółtych i czarnych. Dam wam wolność. Więc pomóżcie mi i urządźcie rewolucję na całym świecie”

 

podpisali:

Król Maciuś
minister Baron von Rauch

Dziennikarz poszedł do drukarni i kazał wydrukować dużo tych odezw i rozrzucił je po całym mieście, a parę kartek umazał w błocie, potem wysuszył, zgniótł i schował do kieszeni.

Akurat dwaj królowie się naradzali, co robić, i już chcieli pomóc Maciusiowi, a tu wchodzi dziennikarz i mówi:

– Patrzcie, co wyrabia Maciuś; on buntuje dzieci, chce zostać królem całego świata. Oto znalazłem na ulicy takie trzy kartki. Przepraszam, że są trochę zapaćkane.

Królowie przeczytali i bardzo się zmartwili:

– Nie ma rady. Musimy wystąpić przeciw Maciusiowi. On się wtrąca do naszych dzieci, które wcale do niego nie należą – i żółte dzieci też do niego nie należą. To jest bardzo brzydko.

Smutny król łzy miał w oczach.

– Co ten Maciuś narobił. Co ten Maciuś narobił. Po co on tak napisał?

Ale nie było rady.

– Może lepiej będzie nawet dla Maciusia, że i ja wypowiem mu wojnę. I tak by go zwyciężyli sami i wtedy nie mieliby już żadnej litości, a tak mogę się na coś przydać Maciusiowi.

Jak się Maciuś dowiedział, że i tamci idą na niego, w pierwszej chwili nie chciał wierzyć.

– Więc i smutny król mnie zdradził. Ha, trudno, pokazałem im w tamtej wojnie, jak Maciuś zwycięża, teraz pokażę, jak Maciuś ginie.

Całe miasto wyszło z łopatami, zaczęło kopać rowy, sypać dla wojska wały. Wykopali trzy linie okopów: jedna w dwudziestu wiorstach221 od miasta, a potem co pięć wiorst.

– Będziemy ustępowali krok za krokiem.

Kiedy młody król się dowiedział, że tamte wojska już idą na pomoc i są blisko, zaczął sam bitwę, bo chciał być pierwszy. Myślał, że mu się uda. I trochę mu się udało, bo zdobył pierwszą linię okopów. Ale druga linia była mocniejsza, wały wyższe, rowy szersze i drutu kolczastego było więcej.

I wtedy właśnie nadeszła pomoc. I już trzy wojska razem uderzyły na wojsko Maciusia.

Znów cały dzień trwała bitwa. Nieprzyjaciel poniósł duże straty, a Maciuś trzymał się mocno.

– Może dać spokój? – sprobował222 powiedzieć smutny król, ale tamci się na niego rzucili tak, że nie wiem.

– Nie, musimy zgnieść tego zarozumialca.

I znów od samego rana wre bitwa.

– Oho, już mniej strzelają – cieszył się nieprzyjaciel.

I naprawdę tego dnia wojsko Maciusia mniej strzelało, bo rozkaz głosił:

– Oszczędzać proch i kule.

– Co robić? – pyta się Maciuś.

– Ja myślę – powiedział prezes ministrów – że trzeba jeszcze raz prosić, żeby przerwali wojnę. Jak można bez prochu prowadzić wojnę?

Ale na naradzie wojennej była też Klu-Klu, jako naczelniczka czarnego oddziału. Ten oddział nie brał jeszcze udziału w bitwie, bo nie był uzbrojony. Czarne dzieci umiały strzelać tylko z łuków. Więc naprzód nie mogły znaleźć drzewa odpowiedniego na łuki i strzały, a jak już znalazły, musiały wszystko robić dopiero, i teraz właśnie były gotowe.

– Słuchajcie – mówi Klu-Klu. – Ja radzę cofnąć się w nocy na trzecią linię obrony. Dziś w nocy pójdzie ktoś do obozu nieprzyjaciela i powie, że Bum-Drum przysłał czarne wojska z dzikimi zwierzętami. Jutro rano wypuścimy z klatek lwy i tygrysy i zaczniemy strzelać. A jak ich dobrze nastraszymy, wtedy dopiero zapytamy się ich, czy chcą się pogodzić, czy nie.

– A czy to nie będzie oszustwo? – zapytał się niespokojnie Maciuś.

– Nie, to się nazywa fortel wojenny – powiedział minister sprawiedliwości.

– Więc dobrze – zgodzili się wszyscy.

A Felek przebrał się za nieprzyjacielskiego żołnierza i na brzuchu pełzając wślizgnął się do nieprzyjacielskiego obozu i niby nic, temu i owemu zaczął opowiadać o lwach i Murzynach.

Ale ci tak się z niego śmieją i nie wierzą.

– Et, głupi, śniło ci się pewnie.

I jedni drugim opowiadają to głupstwo.

Ale Felek idzie, a tu go zaczepiają żołnierze:

– Ej kamrat, a słyszałeś już nowinę?

– Jaką? – pyta się Felek.

– Podobno Bum-Drum z Murzynami i lwami przyszedł Maciusiowi na pomoc.

– E, bajki – mówi Felek.

– Wcale nie bajki. Podobno słychać ryki dzikich zwierząt.

– A niech sobie ryczą, co to mnie obchodzi – mówi Felek.

– Poczekaj, będzie cię obchodziło, jak cię lew rozszarpie.

– A cóż to ja słabszy od lwa?

– Ach ty stawiaku223. Ty i lew. Patrzcie go: nawet na prawdziwego żołnierza nie wyglądasz.

Idzie Felek dalej, a tu już opowiadają żołnierze, że Bum-Drum przysłał cały okręt strasznie jadowitych wężów. Już Felek sam nic nie opowiada, tylko słucha, albo nawet śmieje się, że nie wierzy. A oni krzyczą, żeby się nie śmiał, tylko modlił lepiej, bo może sprowadzić nieszczęście swoim głupim śmiechem.

Że też żołnierze od razu tak uwierzyli!

Ano, jak żołnierz jest parę dni w boju, więc jest zmęczony i zdenerwowany, a jeszcze daleko od domu, a tu mówili, że bitwa będzie łatwa, że Maciuś nie ma prochu i wcale się bronić nie będzie, a on widzi, że wcale tak łatwo nie jest – to się jeszcze więcej zdenerwuje i w byle głupstwo uwierzy.

Wrócił Felek, wszystko opowiedział – i nowa otucha wstąpiła w Maciusia.

– Tyle razy mi się udało, może i teraz się uda.

Cichutko w nocy opuścili okopy i przeszli bliżej miasta. Przynieśli żołnierze klatki z lwami i tygrysami, przy których stanęła połowa Murzynów. A druga połowa rozeszła się po wszystkich oddziałach dziesiątkami, żeby ich nieprzyjaciel wszędzie mógł widzieć.

Więc tak będzie:

Oni zaczną strzelać do pustych okopów i zobaczą, że nikt nie odpowiada, więc pójdą do ataku. Zobaczą, że nikogo nie ma, to się ucieszą i zaczną krzyczeć na wiwat i cieszyć się, że już widzą stolicę, i będą mogli wejść do miasta, rabować, jeść, pić i bawić się. A tu nagle Murzyni uderzą w bębny, zaczną strasznie krzyczeć, wypuszczą dzikie zwierzęta i strzałami popędzą je na nieprzyjaciela. Tam zacznie się popłoch, nieład, zamieszanie. A wtedy Maciuś na czele konnicy ruszy na nich, a za nim piechota.

Bitwa będzie straszna, ale tym lepiej. Już raz na zawsze da im się nauczkę.

– Nie może się nie udać. Największy strach jest wtedy, kiedy się człowiek nic nie spodziewa, jest wesół, a tu się nagle coś stanie.

Jeszcze o dwóch rzeczach zapomniałem powiedzieć: że żołnierze Maciusia zostawili w okopach dużo wódki, piwa i wina. I żeby jeszcze więcej rozjuszyć zwierzęta, koło klatek ułożono duże stosy słomy, papieru i drzewa, żeby to wszystko zapalić, kiedy się klatki otworzy.

Bo była obawa, że lwy mogą się rzucić na wojsko Maciusia.

Byli jeszcze i tacy, co radzili wypuścić kilka wężów:

– Z wężami lepiej dać spokój – powiedziała Klu-Klu – bo one mają różne kaprysy i nie można nigdy przewidzieć, w jakim będą humorze. A o lwy już bądźcie spokojni.

Ale i nieprzyjaciel miał swój plan.

– Słuchajcie – mówi młody król. – Jutro musimy być w mieście. Bo może być źle z nami. Jesteśmy daleko od domu. Wszystko musimy wozić koleją z daleka, a Maciuś jest tak jak w domu. To bardzo wygodnie bić się blisko miasta, bo się wszystko ma pod nosem. Ale miasta są niebezpieczne tym, że się boją. Więc trzeba je jeszcze więcej nastraszyć. Jutro rano aeroplany224 zaczną rzucać bomby i miasto zmusi Maciusia, żeby się poddał. Wojsko trzeba tak rozstawić, żeby nie mogło się cofnąć. Więc z tyłu za wojskiem postawimy kulomioty, a jak zechcą uciekać, to zaczniemy do nich strzelać.

– Jak to, do swoich będziemy strzelać?

– Jutro musimy być w mieście, inaczej będzie źle – powtórzył młody król. – A kto z żołnierzy zacznie uciekać, ten nie swój, a wróg.

Ogłoszono w oddziałach, że jutro ogólny atak i ostateczna bitwa.

„Nas jest trzech, a Maciuś jeden – mówił rozkaz. – Maciuś nie ma ani armat, ani prochu. W stolicy jego rewolucja. Żołnierze jego nie chcą się już bić. Są głodni i obdarci. Jutro Maciuś będzie w niewoli, a my zajmiemy stolicę”.

Aeroplany otrzymały rozkaz wzlotu ze wschodem słońca. Wydano benzynę i bomby.

A kulomioty ustawiono za wojskiem.

– Dlaczego? – pytali się żołnierze.

– Bo kulomioty potrzebne do obrony, a nie do ataku – mówili oficerowie.

Ale to się żołnierzom nie podobało.

Nie spał tej nocy nikt ani w obozie Maciusia, ani jego wrogów.

Jedni czyścili karabiny, inni pisali listy do domu i żegnali się z najbliższymi.

Cisza była zupełna, tylko ogniska się paliły.

A w tej ciszy mocno biły serca żołnierzy.

Świt.

Jeszcze szaro było, kiedy armaty strzelać zaczęły do pustych rowów Maciusia. Strzelają, strzelają, a w obozie Maciusia śmiech.

– Psujcie225 proch, psujcie – mówili, śmiejąc się, żołnierze.

Stoi Maciuś na wzgórzu i patrzy przez polową lornetę, co się dzieje.

– O, już idą.

Jedni biegną, drudzy ostrożnie czołgają się – coraz nowi i nowi wychodzą z rowów – z początku bojaźliwie, potem trochę odważniej. Jednych zachęca cisza w okopach Maciusia, a drugich niepokoi.

Zerwało się nagle w górę dwadzieścia aeroplanów – i prosto na miasto, na stolicę. Niestety, Maciuś nie miał więcej, jak pięć, bo że dzieci najciekawsze były aeroplanów, więc podczas swej gospodarki najwięcej ich napsuły.

Zaczęła się zajadła bitwa powietrzna, w której strącono sześć nieprzyjacielskich, ale spadły lub zmuszone były do lądowania aeroplany Maciusia.

Początek bitwy odbył się tak, jak przewidywali na radzie wojennej.

Nieprzyjaciel zajął przednie okopy – i rozległ się okrzyk tryumfu:

– Aha, uciekli. Zlękli się. Nie mają armat. O, jak prędko uciekli: nawet wódeczki nie zdążyli nabrać.

Ten i ów odkorkował flaszkę.

– Dobra, skosztujcie.

Piją, śmieją się, hałasują, gotowi tu przenocować.

– Po co się spieszyć, kiedy i tak dobrze.

Ale młody król powtarzał uparcie:

– Dziś musimy być w mieście.

Przysunęli armaty i kulomioty.

– Do ataku!

Żołnierze niechętnie idą, a w głowach szumi. Ale trudno: rozkaz trzeba spełnić. A co nieprzyjemne, to lepiej prędko zrobić. Więc już zupełnie otwarcie idą, a potem biegną na ostatnie przed miastem okopy Maciusia.

A tu nagle grzmotnęły armaty, zaklekotały karabiny maszynowe, posypały się kule i – co dziwniejsza – strzały.

A tu nagle jakiś dziki krzyk w obozie Maciusia. A tu jakieś bębny, piszczałki, kotły.

A tu nagle – czarni wojownicy już na okopach. Mali jacyś ci Murzyni, ale może tak się zdaje z daleka. Niewiele ich, ale są – a w oczach się dwoi, a w uszach szumi.

A tu nagle – lwy i tygrysy, ogłuszone strzałami, a jeszcze sparzone gorącym żelazem – w strasznych skokach prosto na atakującego nieprzyjaciela. To dziwne, stu zabitych nie wywołałoby takiego wrażenia, jak jeden przez lwa rozszarpany. Tamto widzieli już, a to pierwszy raz widzą. Jakby kły dzikiego zwierzęcia gorsze były od kuli stalowej.

 

Co się teraz działo, trudno opisać. Jedni żołnierze biegną, jak szaleńcy wprost na druty kolczaste, rzucając karabiny na ziemię. Inni uciekają, a strzelają do nich własne kulomioty. Więc myślą, że są wzięci w dwa ognie, padają na ziemię albo ręce wznoszą do góry.

Nieprzyjacielska konnica, która miała wspierać atak, teraz wpada całym impetem na karabiny maszynowe, tratuje i rani.

Dym, kurz, zamieszanie, nikt już nic nie widzi i nic nie wie. Tak trwa godzinę i dwie.

Kiedy potem historycy opisywali tę bitwę, to każdy pisał co innego, tylko się wszyscy zgadzali, że podobnej bitwy jeszcze nie było.

– Ach – płakał prawie minister wojny – gdyby choć na dwie godziny jeszcze starczyło kul i prochu.

Ale cóż robić? Nie ma!

– Konnica naprzód! – krzyczy Maciuś, a sam siada na pięknego białego konia.

Tak, to było jedyne: skorzystać z popłochu i gonić, gonić nieprzyjaciela, zagarnąć wszystkie jego zapasy, odsunąć się tak od miasta, żeby się nie mógł ani dowiedzieć, ani domyśleć, że to nie pomoc Bum-Druma, a garstka dzieci murzyńskich i parę dziesiątków dzikich zwierząt z ogrodu zoologicznego dało Maciusiowi zwycięstwo.

I nagle, kiedy Maciuś spiesznie dosiadał konia, spojrzał na miasto i – oniemiał.

– Nie, to być nie może. To jakaś straszna omyłka. Nie, to mu się tylko zdaje.

Niestety, tak było.

Na wszystkich wieżach miasta powiewają białe chorągwie: stolica się poddaje.

Już pędzą w stronę miasta gońce z rozkazem:

– Zerwać te białe płachty! Rozstrzelać tchórzów i zdrajców.

Niestety, za późno.

Dostrzegł nieprzyjaciel te szmaty hańby i niewoli, zrazu się zdumiał, ale wnet ochłonął.

Bitwa ma to do siebie, że wystarczy wypić jeden kieliszek, żeby być pijanym, ale wystarczy jeden poświst kuli, aby pijany natychmiast wytrzeźwiał.

Strach, nadzieja, rozpacz, chęć zemsty – szybko po sobie następują.

Żołnierz przeciera oczy. Co to? Sen, czy prawda? Armaty Maciusia jakoś zamilkły, lwy i tygrysy leżą poszarpane przez kule. A tu – białe chorągwie mówią, że miasto się poddaje. Co to wszystko znaczy?

I tu młody król zrozumiał.

Krzyknął:

– Naprzód!

Za nim powtórzyli to samo oficerowie, za nimi żołnierze.

Maciuś widział wszystko, ale był bezsilny.

Wracają – formują się w szeregi – podnoszą porzucone karabiny. Białe flagi znikają, ale za późno.

Idą – już tną nożycami druty kolczaste.

– Wasza królewska mości – drżącym głosem przemawia jakiś stary jenerał.

Maciuś wie, co chce powiedzieć. Zeskoczył z konia i blady jak płótno – powoli i głośno rzekł:

– Kto chce zginąć, niech idzie za mną.

Niewielu znalazło się chętnych: Felek, Antek, Klu-Klu, kilka dziesiątków żołnierzy.

– Dokąd pójdziemy? – pytają.

– Pusty a mocny jest budynek, gdzie stały klatki lwów. Tam bronić się będziemy, jak lwy, po królewsku.

– Nie zmieścimy się wszyscy.

– Tym lepiej – szepnął Maciuś.

Było pięć samochodów w pobliżu: wsiedli, zabrawszy, co się dało, z broni i nabojów. Kiedy ujechali trochę, odwrócił się Maciuś i spojrzał:

Nad obozem powiewała biała chorągiew.

I przyszło Maciusiowi na myśl, jak dziwnie zadrwił z niego los: dał rozkaz, aby miasto zrzuciło z siebie to piętno hańby i niewoli, a teraz oto już nie miasto starców, kobiet i dzieci, wystraszonych paru dziesiątkami bomb, ale armia, wojsko, bezradne i bezsilne wobec wroga – zdaje mu się na łaskę i niełaskę.

– Dobrze, że nie ma mnie między nimi – powiedział Maciuś. – Nie płacz, Klu-Klu, piękną śmierć będziemy mieli. I nie będą już mówili, że królowie prowadzą wojny, ale giną w nich tylko żołnierze.

Pięknie umrzeć – oto było jedyne pragnienie. I nagle – zjawiła się ciekawość:

– Jaki też pogrzeb urządzą mi moi wrogowie.

Ale i to życzenie Maciusia nie miało się spełnić. Zamiast minuty cierpień, gotował mu los srogi całe godziny upokorzeń i bólu, a potem lata bolesnej pokuty.

Wojsko się poddało, z całego państwa Maciusia jedno zostało tylko wolne miejsce: kwadrat, gdzie stała klatka ze lwami226.

Probowano227 zająć budynek siłą, ale nadaremnie. Probowano wysłać parlamentariusza228. Ale wystarczało, że szedł do Maciusia, jak to jest we zwyczaju, pod osłoną białej flagi, żeby właśnie dlatego otrzymać dwie śmiertelne rany: kula zdruzgotała mu czaszkę, a strzała Klu-Klu przeszyła serce.

– Zabił parlamentariusza.

– Podeptał prawo międzynarodowe.

– Popełnił zbrodnię.

– To rzecz niesłychana.

– Stolica musi być ukarana surowo za zbrodnię swego króla.

Ale stolica przedtem już powiedziała:

– Maciuś nie jest naszym królem.

Kiedy aeroplany nieprzyjacielskie zaatakowały miasto, zebrali się obywatele miasta bogaci i znakomici na naradę.

– Dość mamy rządów niesfornego dzieciaka, dość tyranii tego szalonego chłopca. Jeżeli i tym razem zwycięży, będzie gorzej jeszcze, niż gdy zostanie pobity. Czy można przewidzieć, co mu do głowy strzeli? Jemu i jego Felkowi?

Byli tacy, którzy bronili Maciusia.

– Bądź co bądź, zrobił i wiele dobrego. Błędy jego płynęły z braku doświadczenia. Ale że głowę ma otwartą, więc skorzysta z nauk, które mu życie daje.

I kto wie, może by stronnicy Maciusia zwyciężyli, ale w tej chwili właśnie jedna bomba tak blisko upadła, że wyleciały naraz wszystkie szyby sali posiedzeń.

– Wywiesić białe chorągwie – krzyknął ktoś przestraszony.

Nikt nie miał odwagi nie zgodzić się na podłą zdradę. A co było potem, wiadomo.

Zawieszono hańbiące sztandary poddania – i spisano akt, że miasto wyrzeka się Maciusia i nie chce odpowiadać za jego szaleństwa.

– Dość tej komedii – krzyknął młody król. – Całe państwo Maciusia zdobyliśmy, a ten kurnik nie chce się poddać. Panie generale artylerii, postaw pan armatę – i strzelić dwa razy po obu stronach budy, a jeśli nie wylizie229 uparty Maciuś, trzema strzałami rozwalić legowisko tego złośliwego wilczka.

– Rozkaz – powiedział generał artylerii.

Ale w tej chwili rozległ się donośny głos smutnego króla:

– Hola, wasza królewska mości: proszę nie zapominać, że nie jesteś sam. Tu są trzy armie i trzej królowie.

Młody król zagryzł wargi:

– To prawda, że jest nas trzech. Ale niejednakowe są nasze prawa. Ja pierwszy ogłosiłem wojnę, ja brałem główny udział w bitwie.

– I wojska waszej królewskiej mości pierwsze zaczęły z pola bitwy uciekać.

– Ale je wstrzymałem.

– Bo wasza królewska mość wiedział, że w razie niebezpieczeństwa my zdążymy na pomoc.

Młody król nic nie odpowiedział. To prawda. Zwycięstwo wiele go kosztowało: połowa wojska była zabita lub ranna i niezdatna do boju. W tych warunkach trzeba było bardzo być ostrożnym, żeby dwaj sprzymierzeńcy rychło230 nie zmienili się w wrogów.

– Więc co chcecie robić? – zapytał niechętnie.

– Nie mamy potrzeby się spieszyć. Nie ma obawy, aby Maciuś, siedząc w domku dzikich zwierząt, zrobił nam coś złego. Otoczymy ogród zoologiczny strażą, może głód zmusi Maciusia do poddania. A tymczasem spokojnie się naradzimy, co z nim zrobić, gdy go żywcem weźmiemy do niewoli.

– Ja myślę, że go bez ceremonii rozstrzelać.

– A ja myślę – odparł hardo smutny król – że historia nie przebaczyłaby nam tej wieczystej hańby, gdyby jeden włos spadł z głowy tego biednego dzielnego dziecka.

– Historia jest sprawiedliwa – krzyknął wściekły młody król – i jeśli ktoś jest winien tylu zabitych, tyle przelanej krwi, ten nie jest dzieckiem, a – zbrodniarzem.

Trzeci król i przyjaciel żółtych królów milczał. I dwaj kłócący się królowie dobrze wiedzieli, że będzie tak, jak on zechce. A on był mądry:

– Po co drażnić czarnych królów, których Maciuś jest przyjacielem – myślał sobie. – Zabijać Maciusia nie ma potrzeby, można go umieścić na bezludnej wyspie i niech tam sobie siedzi. I wilk będzie syty, i owca cała.

I tak właśnie spisali umowę.

Punkt pierwszy. Króla Maciusia trzeba wziąć żywego do niewoli.

Punkt drugi. Zesłany będzie na wyspę bezludną.

Przy punkcie trzecim znów się pokłócili, bo smutny król żądał, żeby Maciuś miał prawo wziąć ze sobą dziesięć osób, kogo zechce, żeby mu towarzyszyli, a młody król się nie zgadzał:

– Pojechać ma z Maciusiem tylko trzech oficerów i trzydziestu żołnierzy, po jednym oficerze i dziesięciu żołnierzy od każdego z królów zwycięzców.

Dwa dni nie mogli dojść do zgody, wreszcie każdy trochę ustąpił:

– Więc dobrze – mówi młody król – niech jedzie do niego dziesięciu przyjaciół, ale dopiero po roku. I powiedzieć Maciusiowi, że jest skazany na śmierć, a dopiero w ostatniej chwili go ułaskawić. Trzeba koniecznie, żeby naród widział, jak Maciuś płacze i prosi, żeby ten głupi naród, który tak pokornie dawał się wodzić za nos, raz na zawsze zrozumiał, że Maciuś to nie żaden bohater, a zuchwały, ale bojaźliwy zarazem smyk. Bo inaczej, naród może za lat parę urządzić powstanie i zażądać powrotu Maciusia. A wtedy Maciuś będzie starszy, więc jeszcze niebezpieczniejszy niż teraz.

– Nie kłóćcie się tak długo – powiedział król przyjaciel żółtych – bo tymczasem Maciuś umrze z głodu i cała wasza kłótnia będzie na nic.

Smutny król ustąpił. I wpisano do umowy dwa nowe punkty:

Punkt trzeci: Maciusia sądzić będzie sąd połowy i skaże go na śmierć, a dopiero w ostatniej chwili trzej królowie go ułaskawią.

Punkt czwarty: Pierwszy rok niewoli spędzi Maciuś sam pod strażą, a po roku pozwolą mu wziąć do siebie dziesięć osób, które zechcą do niego pojechać.

Przystąpiono do dalszych punktów. Ile kto z królów weźmie sobie miast i pieniędzy. Co zostawić stolicy, jako wolnemu miastu, i tak dalej.

Aż tu nagle mówią, że jakiś pan chce wejść koniecznie na naradę w bardzo ważnej sprawie.

A to był chemik, który wymyślił taki gaz usypiający. Puści się ten gaz na ogród – i Maciuś, zapewne osłabiony z głodu, zaśnie – i będzie można go związać i okuć w kajdany.

– Można sprobować231 na zwierzętach działanie mojego gazu – powiedział chemik.

Zaraz przynieśli jeden syfon, ustawili o pół wiorsty232 od królewskiej stajni i puścili strumień jakby wody, która szybko parowała – i cała stajnia osłoniła się jakby dymem. To trwało pięć minut.

Wchodzą do stajni, a wszystkie konie śpią. I nawet chłopak stajenny, który leżał na sianie i drzemał, nie wiedząc nic o próbie, też spał tak głęboko, że choć nim potrząsano i strzelano nad uchem, nie drgnął nawet powieką. Po godzinie chłopiec i konie się obudzili.

Próba się znakomicie udała. Toteż postanowiono dziś jeszcze zakończyć oblężenie Maciusia.

A był czas najwyższy. Bo Maciuś przez całe trzy dni nic nie jadł, żywiąc tylko garstkę swych wiernych towarzyszy.

– Musimy być gotowi bronić się cały miesiąc – mówił.

Bo Maciuś nie tracił nadziei, że stolica pożałuje tego, co zrobiła, że wytnie do nogi nieprzyjacielskie wojsko.

I kiedy Maciuś zauważył, że w ogrodzie kręcą się jacyś cywilni, już myślał, że to delegacja ze stolicy, i nie kazał strzelać.

Ale co to?

Deszcz, nie deszcz – jakiś zimny płyn uderzył tak mocno w okna, że parę szyb aż popękało. Potem mgła czy dym. W ustach i w nosie jakiś słodki smak i duszny zapach. Maciuś sam nie wie, czy to przyjemne, czy przykre. Chwyta karabin, bo się domyśla podstępu. Ale ręce mu zaczynają ciężyć. Wytęża wzrok, by przez tę chmurę dojrzeć, co tam się dzieje.

– Baczność! – krzyczy z wysiłkiem.

Chwyta powietrze coraz szybciej. Oczy mu się przymykają. Karabin wypada z ręki. Maciuś nachyla się, by go podnieść, ale już wstać nie może.

Robi mu się wszystko jedno.

Zapomina, gdzie jest.

Zasnął.

Bolesne było przebudzenie.

Znał Maciuś niewolę. Ale wtedy nie wiedzieli, że jest królem. Teraz było inaczej.

Miał Maciuś na rękach i na nogach kajdany. W oknach celi były grube kraty. Okna były pod samym sufitem. Ciężkie żelazne drzwi miały malutkie okrągłe okienko, przez które ciągle patrzył postawiony na warcie żołnierz.

Maciuś przypomniał sobie wszystko. Leżał z otwartymi oczami.

– Co robić?

Maciuś nie należał do ludzi, którzy w nieszczęściu myślą tylko o tym, co się stało. Nie, on zawsze myślał, co trzeba zrobić, żeby było inaczej.

Ale cóż? Żeby wiedzieć, co robić, trzeba przecież dowiedzieć się, co się stało. A on nic nie wie.

Leżał Maciuś na ziemi na sienniku koło ściany. Lekko zastukał w ścianę. Może się ktoś odezwie? Stuknął raz i drugi, ale nikt się nie odzywa.

Gdzie jest Klu-Klu, co się stało z Felkiem? Co się dzieje w mieście?

Zgrzytnął klucz więzienny w żelaznych drzwiach i weszło dwóch nieprzyjacielskich żołnierzy. Jeden stanął przy drzwiach, a drugi postawił koło Maciusia kubek mleka i bułkę. W pierwszej chwili chciał Maciuś przewrócić kubek i wylać mleko. Ale pomyślał, że to nie ma sensu. Trudno: przegrał wojnę, jest jeńcem, chce mu się jeść, a siły mu potrzebne.

Usiadł na tapczanie i z trudem dźwigając żelazny łańcuch – sięgnął po kubek. A Żołnierz stoi i patrzy.

216ich – dziś popr. forma B. lm r.n.: je; zdanie z dziećmi się nie układa, a ich się… bije oznacza: nie należy dzieci prosić ani pytać o zgodę, należy je bić (aby je zmusić do posłuszeństwa). [przypis edytorski]
217dwa słowa: „Nie ma głupich” – dziś są to trzy słowa, jako że dawniej nie ma pisało się razem. [przypis edytorski]
218wiorsta – daw. jednostka długości, ok. 1 km. [przypis edytorski]
219doktór – dziś popr.: doktor. [przypis edytorski]
220pisało – popr.: było napisane. [przypis edytorski]
221wiorsta – daw. jednostka długości, ok. 1 km. w dwudziestu wiorstach od miasta – dziś popr.: dwadzieścia wiorst od miasta a. o dwadzieścia wiorst od miasta. [przypis edytorski]
222sprobować – dziś popr.: spróbować. [przypis edytorski]
223stawiak (daw. pot.) – chłopiec, który zachowuje się niegrzecznie i arogancko, aby zrobić wrażenie odważnego i niezależnego. [przypis edytorski]
224aeroplan (daw.) – samolot. [przypis edytorski]
225psuć (tu daw.) – zużywać. [przypis edytorski]
226ze lwami (reg.) – popr.: z lwami. [przypis edytorski]
227probować – dziś popr.: próbować. [przypis edytorski]
228parlamentariusz – poseł wojenny, który z białą flagą symbolizującą pokojowe zamiary idzie do wrogów, aby w imieniu swoich towarzyszy broni zaproponować rozmowy. Według prawa wojennego nie wolno go zabijać. [przypis edytorski]
229wylizie (gw.) – wylezie (pot.). [przypis edytorski]
230rychło (daw.) – szybko, niebawem, nagle. [przypis edytorski]
231sprobować – dziś popr.: spróbować. [przypis edytorski]
232wiorsta – daw. jednostka długości, ok. 1 km. [przypis edytorski]