Tasuta

Podróże Guliwera

Tekst
Märgi loetuks
Podróże Guliwera
Podróże Guliwera
Audioraamat
Loeb Karol Kunysz
Lisateave
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Rozdział dziesiąty

Pochwała Luggnaggów. Opis Struldbruggów, czyli Nieśmiertelnych. Rozmowy Guliwera z kilkoma znakomitymi osobami.

Luggnaggowie są narodem światłym i mężnym. Chociaż mają nieco pychy, wszystkim narodom wschodnim pospolitej, są jednak uczciwi i ludzcy względem cudzoziemców, zwłaszcza tych, którzy są dobrze u dworu przyjęci. Zawarłem znajomości i poczyniłem związki z osobami wielkiego świata, a przez pośrednictwo mego tłumacza miewałem z nimi często rozmowy zabawne i pożyteczne.

Jeden z nich spytał się mnie jednego razu, czy widziałem kiedy Struldbruggów, czyli Nieśmiertelnych. Odpowiedziałem, że nie i żem był bardzo ciekawy, jak można było dać taką nazwę ludziom. Powiedział mi na to, iż czasem (lubo rzadko) rodzi się w rodzie dziecię z plamą czerwoną prosto nad brwią lewą i że to szczęśliwe znamię uwalnia je od śmierci, że plama ta z początku jest wielkości srebrnej trzypensówki, że potem rośnie i kolor odmienia, że w lat dwanaście staje się zielona, w lat dwadzieścia pięć – błękitna, w lat czterdzieści pięć – zupełnie czarna i tak wielka jak szyling i już się więcej nie odmienia. Przydał, że tak się mało rodzi tych dzieci na czole znaczonych, iż zaledwie tysiąc sto Nieśmiertelnych obojej płci liczono w całym królestwie, a około pięćdziesięciu w stolicy, między którymi jedna trzyletnia dziewczynka. Narodzenie Nieśmiertelnego nie jest przywiązane do żadnej familii, jest to szczery dar natury, czyli przypadku, i nawet dzieci Struldbruggów rodzą się jak dzieci innych ludzi bez żadnego przywileju. Ucieszyłem się niewypowiedzianie z tej wiadomości, a że osoba, która mi to opowiadała, znała język Balnibarbów, którym mogłem mówić z łatwością, oświadczyłem moje podziwienie i radość w słowach jak najżywszych. Zawołałem jakby w niejakim zostając zachwyceniu:

– Szczęśliwy naród, którego wszystkie mające się rodzić dzieci mogą przynajmniej się spodziewać nieśmiertelności! Szczęśliwy kraj, gdzie starożytnych czasów przykłady zawsze trwają, gdzie pierwszych wieków cnota nie zaginęła, gdzie pierwsi jeszcze ludzie żyją i żyć będą wiecznie, ażeby nauczali mądrości wszystkich swych potomków! Szczęśliwi ci zacni Struldbruggowie, co mają przywilej nieumierania nigdy, których wyobrażenie śmierci nie zastrasza, nie osłabia, nie zasmuca!

Oświadczyłem potem moje podziwienie, że dotychczas nie widziałem jeszcze na dworze żadnego z tych Nieśmiertelnych, bo jeśliby się który na nim znajdował, chwalebne znamię na czole jego wypiętnowane zapewne wpadłoby mi w oczy.

– Co za przyczyna – przydałem – że król tak rozsądny nie używa ich za ministrów i nie darzy wszelkim zaufaniem? Być może, surowa cnota tych starców przykrzyłaby się oczom dworu, gdzie panuje przedajność i rozpusta. Wiemy z doświadczenia, że młodzież, lekkomyślna i zadufana w sobie, wzbrania się iść za radą starszych. Będę o tym mówić królowi za pierwszą, jaka się tylko nadarzy, okolicznością, i czy rad moich usłucha, czy nie, przyjmę na zawsze mieszkanie, które mi przez dobroć swoją Król Jegomość ofiarował w swoim państwie, aby dokończyć reszty dni moich w przezacnym towarzystwie ludzi Nieśmiertelnych, byle mnie do społeczeństwa swego przyjąć zechcieli.

Ten, do którego mówiłem, spojrzawszy naówczas na mnie z uśmiechem oznaczającym moją nieświadomość godną politowania, odpowiedział, iż bardzo był kontent, że przedsiębrałem zamieszkać w tym kraju, i prosił, abym mu pozwolił wytłumaczyć kompanii, co mu powiadałem. Wytłumaczył i przez niejaki czas rozmawiali ze sobą językiem, którego nie rozumiałem. Nie mogłem nawet z ich oczu wyczytać, jaki skutek mowa moja sprawiła. Na koniec ten sam, co ze mną rozmawiał dotychczas, rzekł do mnie z grzecznością, że przyjaciele jego i moi (tak się łaskawie wyraził) byli bardzo kontenci z moich rozsądnych uwag nad szczęśliwością i korzyścią nieśmiertelności, ale chcieli wiedzieć, jaki bym układ życia uczynił i jakie by były moje zabawy i zamiary, gdyby natura pozwoliła mi urodzić się Struldbruggiem.

Na tak ważne zapytanie odpowiedziałem, iż z radością dogodzę natychmiast ich ciekawości, że projekty mało mnie kosztują, że przyzwyczajony jestem myśleć, co bym uczynił, gdybym był królem, wodzem albo możnym panem, że co się tyczy nawet nieśmiertelności, rozmyślałem niekiedy, jak bym się miał sprawować, gdybym miał żyć wiecznie, i że ponieważ tego chciano, zaraz natężę moją myśl i rozum.

Powiedziałem więc, iż gdybym miał korzyść urodzenia się Struldburggiem, jak tylko mógłbym poznać szczęście moje i widzieć różnicę śmierci i życia, tak zaraz starałbym się zbierać wszelkimi sposobami wielkie bogactwa, aby przez roztropność i oszczędność stać się po upływie dwustu lat najbogatszym człowiekiem w całym królestwie. Po wtóre, przykładałbym się usilnie od pierwszej młodości do nauk, abym sobie mógł obiecywać, iż zostanę kiedyś najmędrszym człowiekiem na świecie. Uważałbym troskliwie i zapisywał wszystkie wielkie przypadki, postrzegałbym bezstronnie wszystkich monarchów i ministrów i uczyniłbym w tej mierze własne uwagi. Pisałbym wierny i dokładny pamiętnik wszystkich rewolucji mody i języka, wszystkich odmian zachodzących w zwyczajach, prawach, obyczajach, a nawet jedzeniu i w rozkoszach. Przez te nauki i uwagi stałbym się na koniec żyjącym skarbem mądrości i wiedzy, ustawicznym współziomków moich wyrokiem.

– W takowym stanie – mówiłem dalej – nigdy bym się nie żenił po sześćdziesiątce, prowadziłbym życie jak młodzian, wesoło, wolno, ale z oszczędnością. Bawiłbym się kształceniem umysłu młodzieży, udzielając jej mego światła i długiego doświadczenia, popartego przykładami użyteczności cnoty w sprawach publicznych i osobistych. Moimi prawdziwymi i poufałymi przyjaciółmi byliby zacni Struldbruggowie, między którymi wybrałbym ze dwustu od najdawniejszych do mych rówieśników, aby się z nimi jak najściślej zjednoczyć. Gdyby niektórym niedostatek dokuczył, ofiarowałbym im mieszkanie u siebie i kilku miałbym zawsze przy stole. Nie zaniedbałbym także odwiedzać godnych śmiertelnych, do których śmierci przyzwyczaiłbym się bez smutku i żalu, ciesząc się po zejściu ich z tego świata ich potomstwem. Mogłoby to być nawet dla mnie widokiem przyjemnym, tak jak ogrodnik ma rozkosz patrzeć, kiedy w jego ogrodzie tulipany i gwoździki rodzą się, umierają i odradzają.

My, Struldbruggowie, przekazywalibyśmy sobie wzajemne uwagi nasze nad przyczynami zepsucia narodu ludzkiego. Ułożylibyśmy księgę moralną pełną nauk pożytecznych i pozwalających zmienić naturę ludzką, żeby się więcej nie wyradzała, jak się co dzień wyradza i co jej od dwóch tysięcy lat przyganiają. Jakże głęboką budziłby zadumę widok schyłku i upadku królestw, odmiany postaci ziemi, pysznych miast w liche miasteczka przekształconych albo pogrzebanych smutnie w swych rozwalinach, wiosek nikczemnych zamienionych w siedziby monarchów i ich dworów, sławnych rzek obróconych w małe strumyki, oceanów obmywających inne brzegi, nowo odkrytych krajów wychodzących na świat nowy z ciemności, barbarzyństwa i prostactwa istniejącego w narodach najoświeceńszych126 i najobyczajniejszych127, oświecenia przenikającego do narodów barbarzyńskich. Mógłbym się doczekać odkrycia perpetuum mobile, leku uniwersalnego i innych ważnych wynalazków największej doskonałości. Ileż nadzwyczajnych odkryć można by zrobić w astronomii, mając możność doczekania i sprawdzenia przepowiadanych przez nas zdarzeń, oglądania ruchu i powrotów komet i wszelkich odmian w poruszeniach słońca, księżyca i gwiazd.

Jeszcze długo mówiłem o innych różnych przedmiotach, które mi nasunęła chęć wiecznego życia i szczęścia bez końca na ziemi. Gdy skończyłem, ten, co mnie rozumiał, obróciwszy się do kompanii przełożył im moją mowę w krótkości w ich języku. Potem zaczęli wszyscy przez niejaki czas ze sobą rozmawiać, śmiejąc się trochę z tego, co ode mnie słyszeli. Nareszcie tegoż samego, który był moim tłumaczem, prosiła kompania, by mi otworzył oczy i odkrył moje błędy, w które popadłem przez zwykłą głupotę ludzką, co je nieco mniejszymi czyni.

Rzekł mi naprzód, że Nieśmiertelni tylko w ich kraju się rodzą, iż nie tylko ja sam z podziwieniem i zazdrością patrzę na stan Struldbruggów, gdyż takie prawie zdanie zdarzało mu się znajdować u Balnibarbów i Japończyków, że chęć życia jest przyrodzona człowiekowi, że ten, co nogą jedną stoi w grobie, usiłuje mocno trzymać się na drugiej, że aż do ziemi schylony starzec wystawia sobie w myśli dzień jutrzejszy i czas przyszły, a na śmierć pogląda jak na zło dalekie, od którego uciec można. Lecz na wyspie Luggnaggu inaczej myślą, bo przykład i ustawiczny widok Struldbruggów zachowuje jej mieszkańców od nierozsądnej miłości życia.

– Układ życia – mówił dalej – którego byś się trzymał, będąc nieśmiertelnym i któryś nam dopiero opowiedział, jest śmieszny i wcale rozumowi przeciwny. Rozumiałeś, że w takowym stanie cieszyłbyś się zawsze młodością, mocą i zdrowiem bez żadnego pomieszania, czego największy szaleniec spodziewać się nie może. Ale nie pytaliśmy ciebie, co byś czynił, gdybyś miał żyć zawsze młody, zdrowy i bogaty, tylko jak byś przeżył wieczność osaczony przez zwykłe troski starczego wieku.

Mówił, że choć mało kto pragnąłby nieśmiertelności tak gorzko okupionej, przecież zaobserwował u Balnibarbów i Japończyków, o których już wspominał, że nawet zgrzybiali starcy chcą odłożyć śmierć na później, a rzadko zdarzyło mu się słyszeć o człowieku chętnie umierającym, chyba że nadmiarem boleści i cierpień był przybity. Pytał, czy w moich podróżach i własnym kraju nie poczyniłem podobnych spostrzeżeń.

 

Potem odmalował mi obraz Struldbruggów i rzekł, że podobni są do śmiertelnych i żyją jak ci do lat trzydziestu, że potem wpadają stopniowo w coraz większy smutek, aż póki nie dożyją lat osiemdziesięciu; wiedział to od nich samych, bo trudno ich obserwować, kiedy zaledwie dwoje lub troje na stulecie się rodzi. Dożywszy lat osiemdziesięciu, co jest granicą życia ludzkiego w tym kraju, nie tylko są podlegli wstrętnym chorobom, nędzy i słabościom starości, ale nadto tak ich dręczy trapiące wyobrażenie trwałości wiecznej, nędznej zgrzybiałości, że się niczym ucieszyć nie mogą. Nie tylko są, jak wszyscy inni starcy, uparci, nieużyci, łakomi, wielomówni, próżni, gniewliwi, ale też kochają tylko siebie, wyrzekają się słodyczy przyjaźni, a nawet do dzieci swoich żadnego nie mają przywiązania, a po trzecim pokoleniu nie poznają nawet swojej potomności; bezsilne pragnienie i zawiść pożera ich bez przestanku, a na widok rozkoszy zmysłowych, miłostek, rozrywek, których używa młodzież śmiertelna, niejako co moment konają, śmierć nawet starców, wypłacających hołd naturze, wznieca w nich zazdrość i w rozpacz pogrąża. Z tej przyczyny, ile razy się im zdarzy patrzeć na pogrzeb, zawsze przeklinają swój los i gorzko się żalą na przyrodzenie, które im odmówiło słodyczy umierania, zakończenia nudnego życia i wnijścia w odpoczynek wieczny. Nie są więcej w stanie doskonalenia swego rozumu i zdobienia pamięci i to tylko pamiętają, co widzieli i czego się nauczyli w młodości i w latach średnich, a i to nawet bardzo niedokładnie. Co się tyczy prawdziwości lub szczegółów jakiego zdarzenia, lepiej zawsze polegać na tradycji niż na ich wspomnieniach. Najmniej nędzni i nieszczęśliwi są spomiędzy nich ci, którzy zupełnie stracili pamięć i powrócili do stanu dziecinności; przynajmniej wtedy więcej nad ich opłakanym losem ma się politowania i daje się im pomoc, ponieważ nie mają ułomności właściwych innym.

Gdy się który Struldbrugg ożeni z którą Struldbruggą, małżeństwo podług praw narodowych ustaje, jak tylko młodsze z nich dożyje lat osiemdziesięciu. Sprawiedliwą jest rzeczą, żeby ci nieszczęśliwi ludzie, na wieczne życie bez swej winy skazani, uwolnieni zostali od strasznego ciężaru i nieszczęścia wiecznie żyjącej żony. A co smutniejsze, że gdy do tego opłakanego przyjdą wieku, mają ich za cywilnie umarłych. Dziedzice zabierają ich majątek, a oni, ze wszystkiego ogołoceni, na samym prostym wyżywieniu zostają. Ubogich utrzymuje się kosztem publicznym. Nieśmiertelny osiemdziesięcioletni nie może dłużej posiadać żadnej godności ani żadnego urzędu, nie może handlować ani w kontrakty wchodzić, ani kupować, ani sprzedawać, nawet świadectwa jego w sądzie nie przyjmują.

Lecz gdy przychodzą do lat dziewięćdziesięciu, natenczas jeszcze gorzej dla nich. Wszystkie im wypadają zęby, wszystkie włosy spadają, tracą smak pokarmów, jedzą i piją bez żadnej przyjemności. Choroby, co ich żarły, dalej ich trapią, nie zwiększając się ani zmniejszając. Wszystkiego zapominają, nawet nazwiska swych przyjaciół, a czasem i swego własnego; z tej przyczyny na nic się im nie przyda czytanie, bo jeżeli chcą czytać słów cztery, nim przeczytają dwa ostatnie, zapominają dwóch pierwszych. Dla tej przyczyny pozbawieni są jedynej zabawy, której by się oddawać mogli. Nadto, ponieważ język tego kraju częstym podlega odmianom, Struldbruggowie urodzeni w jednym wieku mają wielką trudność rozumienia języka ludzi urodzonych w wieku drugim, i tak zawsze są jakby cudzoziemcami w swej ojczyźnie.

Takie było wyliczanie stanu nieszczęśliwych Nieśmiertelnych kraju tego, które niewypowiedzianie mnie zadziwiło. Pokazano mi potem pięciu czy sześciu z różnych wieków, z których najmłodsi nie mieli mniej jak dwieście lat, i lubo im powiedziano, że jestem wielkim podróżnym, który cały świat widział, nie okazali najmniejszej ciekawości zadaniem mi jakiego pytania. Prosili mnie, abym im dał slumskdask, czyli podarunek na pamiątkę. Jest to skromny sposób żebrania, które jest im surowo zabronione przez krajowe prawa, gdyż są kosztem kraju żywieni, choć przyznać trzeba, że bardzo skromnie.

Są oni wzgardzeni i nienawidzeni przez wszelkie klasy ludu; urodzenie się Struldbrugga uważane jest za nieszczęśliwą wróżbę. Można się dowiedzieć ich wieku z rejestrów, w których urodzenie każdego jest zanotowane, lecz te nie sięgają nawet tysiąca lat, bo, jak mówią, przez niepokoje w kraju zostały zniweczone. Najlepszym i najpospolitszym sposobem dochodzenia ich wieku jest proste pytanie, jakich monarchów lub znaczne osoby przypomnieć sobie mogą, i jeżeli je wymienią, natenczas z historii dochodzi się, kiedy żyli lub panowali. Ten sposób jest niezawodny, bo król, którego sobie przypominają, panował, nim doszli do osiemdziesiątego roku życia.

Straszny widok przedstawiali ci Struldbruggowie, lecz kobiety jeszcze okropniej wyglądały. Oprócz zwyczajnych oszpeceń starości twarz ich miała bladość śmiertelną, której opisać nie jestem w stanie; spomiędzy sześciu lub siedmiu poznałem natychmiast najstarsze, lubo128 różnica w ich wieku wynosiła najwięcej lat dwieście.

Czytelnik łatwo mi uwierzy, że natenczas zupełnie straciłem chęć zostania takim Nieśmiertelnym. Wstydziłem się mocno wszystkich moich głupich myśli o wiecznym na tym świecie życiu i osądziłem, że największy tyran nie może tak okropnej śmierci wymyślić, której bym nie przeniósł nad stan Struldbruggów.

Kiedy król dowiedział się o rozmowie, którą miałem z mymi przyjaciółmi, bardzo się śmiał z mych myśli o nieśmiertelności. Spytał mnie potem poważnie, czy dla uleczenia mych ziomków od chęci życia i bojaźni śmierci nie chciałbym ze dwóch lub trzech wyprowadzić do kraju mego. W rzeczy samej byłbym arcykontent, gdyby mi był uczynił ten prezent, ale kardynalnym królestwa tego prawem zabroniono Nieśmiertelnym stamtąd wychodzić. Inaczej byłbym gotów przyjąć na siebie pracę i koszty transportu. Prawa krajowe względem Struldbruggów zdają mi się równie roztropne jak koniecznie potrzebne i każdy inny kraj w podobnych okolicznościach byłby zmuszony tak postępować. Ponieważ łakomstwo jest zwyczajnym towarzyszem starości, więc Nieśmiertelni staliby się z czasem właścicielami własnego narodu, a może i władzy krajowej, a że dla braku zdolności nie mogliby jej należycie sprawować, przeto stan taki niezawodnie pociągnąłby za sobą upadek całego kraju.

Rozdział jedenasty

Guliwer opuszcza wyspę Luggnaggu i udaje się do Japonii, gdzie wsiada na statek holenderski. Przybywa do Amsterdamu, stamtąd powraca do Anglii.

Zdaje mi się, że to, co piszę o Struldbruggach, nie znudzi czytelnika. Nie są to, zdaniem moim, rzeczy pospolite, wytarte i oklepane, jakich pełno we wszystkich podróżach; przynajmniej mogę upewnić, że w żadnych, które mi się czytać zdarzyło, nic podobnego nie znalazłem. Wszelako, jeśli to są rzeczy powtórzone i już znane, proszę uważać, iż podróżujący, nie przepisując jedni od drugich, mogą bardzo dobrze toż samo opowiadać, gdy w jednych byli krajach.

Ponieważ między królestwem Luggnaggu i cesarstwem Japonii wielki odprawia się handel, wnosić stąd trzeba, że autorowie japońscy nie zapomnieli w księgach swoich uczynić wzmianki o Struldbruggach, ale żem w Japonii bardzo krótko bawił, a do tego nie rozumiałem tamtejszego języka, nie mogę wiedzieć, co w tej mierze w innych książkach pisano. Może nas kiedy o tym objaśni który Holandczyk.

Król Luggnaggu po niemałych usiłowaniach namówienia mnie, ażebym został w jego państwie, widząc stałość mego przedsięwzięcia, pozwolił na koniec na mój odjazd i przez dobroć swoją zaszczycił mnie listem, własną ręką pisanym, wstawiając się za mną do cesarza japońskiego. Darował mi także czterysta czterdzieści cztery sztuki złota (naród ten ma wielkie upodobanie w parzystych liczbach) i czerwony diament, który za tysiąc sto funtów szterlingów sprzedałem w Anglii.

Dnia szóstego maja roku 1709 pożegnałem uroczyście Króla Jegomości i przyjaciół, których miałem na dworze. Ten monarcha rozkazał, aby mnie pułk jego gwardii odprowadził aż do portu Glanguenstald, leżącego na południowo-zachodniej stronie wyspy. Po sześciu dniach znalazłem statek gotowy zawieźć mnie do Japonii. Wszedłem na ten statek i po piętnastu dniach żeglugi zawinęliśmy do jednego małego portu, nazwanego Xamoschi, na wschodnio-południowym wybrzeżu Japonii. Samo miasto znajduje się na zachodnim krańcu, gdzie wąska cieśnina prowadzi od północy do zatoki, po której północno-zachodniej stronie wzniesione jest miasto stołeczne Yedo. Okazałem natychmiast urzędnikom celnym list od króla Luggnaggu do Cesarza Jegomości japońskiego. Poznali zaraz pieczęć królewską, wielkości mojej dłoni, wyobrażającą króla, który podnosi kulawego i iść mu pomaga. Magistrat miasta, widząc, że miałem ten list prześwietny, przyjmował mnie jak ministra i zaraz opatrzył powozem, abym jechał do Yedo, stolicy cesarstwa. Tam miałem honor mieć audiencję u Cesarza Jegomości i oddać mu list, który otworzono publicznie z wielkimi uroczystościami. Zaraz go sobie tłumaczowi swemu cesarz kazał przełożyć. Natenczas Jego Cesarska Mość kazał mi przez tegoż tłumacza powiedzieć, iż jeżeli jakiej łaski od niego potrzebuję, przez szacunek dla najukochańszego brata swego, króla Luggnaggu, natychmiast mi ją uczyni.

Tłumacz, który pospolicie używany był w interesach handlowych z Holendrami, łatwo z mojej miny poznał, żem Europejczyk, i z tej przyczyny wytłumaczył mi słowa cesarskie językiem holenderskim. Odpowiedziałem, że jestem holenderskim kupcem i na dalekim morzu uległem rozbiciu, że potem odprawiłem wiele dróg morzem i lądem, nim dostałem się do Luggnaggu, a stamtąd do Japonii, gdzie wiedząc, że Holendrzy prowadzą handel, spodziewałem się znaleźć sposobność powrócenia do Europy. Prosiłem Jego Cesarską Mość, aby mnie z bezpieczeństwem kazał zaprowadzić do Nagasaki. Ośmieliłem się prosić go jeszcze o inną łaskę, aby przez wzgląd na protekcję króla Luggnaggu chciano mnie uwolnić od obrządku, który ziomkowie moi zachowywać zwykli, i nie przymuszać mnie do deptania nogami krucyfiksu, gdyż przybyłem do Japonii nie dla handlu, ale aby wrócić do Europy.

Gdy tłumacz przełożył cesarzowi japońskiemu tę ostatnią prośbę, zadziwił się niepomiernie i rzekł, że pierwszego człowieka widzi z kraju innego, któremu taki skrupuł do głowy przyszedł, że przeto wątpić musi, czy jestem Holandczykiem, jakem go upewnił, i wnosi, żem chrześcijanin. Z tym wszystkim uznając przytoczoną przeze mnie przyczynę za ważną, a nade wszystko mając uwagę na list króla Luggnaggu, skłania się dobrotliwie do politowania nad moją osobliwszą ułomnością, bylebym tylko użył środków dla zachowania ostrożności. Powiedział mi, że przykaże urzędnikom pilnującym zachowania tego zwyczaju, aby mnie przepuścili mimo krucyfiksu jak gdyby przez zapomnienie. Przydał, że w moim własnym interesie było mieć to w sekrecie, ponieważ Holandczycy, moi współziomkowie, dowiedziawszy się o otrzymanej dyspensie, niechybnie by mnie w drodze zamordowali, poczytując sobie za krzywdę, że miałem skrupuł, by ich naśladować.

Uczyniłem jak najpokorniejsze podziękowanie Jego Cesarskiej Mości za tę szczególniejszą łaskę, a że właśnie wojska maszerowały wtenczas do Nagasaki, komendant odebrał rozkaz, aby mnie do tego miasta zaprowadził z sekretną instrukcją, co się do krucyfiksu odnosiła.

Dnia dziewiątego czerwca roku 1709 po długiej i przykrej podróży stanąłem w Nagasaki i napotkałem jedną kompanię Holandczyków, którzy przyjechawszy z Amsterdamu z towarami gotowali się do powrotu na „Amboynie”, mocnej budowy statku, o ładunku czterystu pięćdziesięciu beczek. Bawiąc długo w Holandii, gdym chodził do szkół w Lejdzie, umiałem bardzo dobrze język tego kraju. Pytano się mnie o moje podróże, na co odpowiedziałem, jak mi się podobało, i wśród nich uszedłem za Holandczyka. Udałem, jakobym miał przyjaciół i krewnych w Prowincjach Zjednoczonych i był rodem z Guelderlandu.

Gotów byłem dać komendantowi statku, którym był niejaki pan Teodor Van Grult, wszystko, co by tylko chciał, za mój przewóz, ale on dowiedziawszy się, że byłem chirurgiem, przestał na połowie opłaty zwyczajnej pod warunkiem, że będę sprawował urząd chirurga na jego statku. Nimeśmy odpłynęli129, jeden z towarzystwa często się mnie pytał, czy już odbyłem ceremonię deptania krucyfiksu, na co mu odpowiadałem w wyrazach ogólnych, że uczyniłem wszystko, co należało. Tymczasem jednemu z nich, zapamiętałemu hultajowi, przyszło do głowy pokazać mnie urzędnikowi i powiedzieć: „On nie deptał nogami krucyfiksu”.

 

Urzędnik, mający potajemny rozkaz nieczynienia mi trudności, odpowiedział na to dwudziestu razami laski wyliczonymi na jego grzbiecie, tak że potem nikogo nie brała ochota pytania się mnie o tę ceremonię.

Nic się nam nie przytrafiło w podróży godnego opisania. Płynęliśmy z pomyślnym wiatrem aż do Przylądka Dobrej Nadziei, gdzieśmy się zatrzymali dla nabrania wody.

Dnia dziesiątego kwietnia 1710 roku przybyliśmy szczęśliwie do Amsterdamu, straciwszy w drodze trzech ludzi przez choroby, a jednego, który spadł z wielkiego masztu. Z Amsterdamu odpłynąłem wkrótce do Anglii na małym statku należącym do tego miasta. Szesnastego kwietnia rzuciliśmy kotwicę przy Dunach. Nazajutrz wysiadłem na ląd. Co za radość była odwiedzić kochaną ojczyznę po półszósta roku mojej w niej nieobecności! Poszedłem prosto do Redriff, gdzie tegoż samego dnia o godzinie drugiej po południu przybyłem i zastałem moją żonę i całą familię w dobrym zdrowiu.

126najoświeceńszy – dziś popr.: najbardziej oświecony. [przypis edytorski]
127najobyczajniejszy – najbardziej obyczajny. [przypis edytorski]
128lubo (daw.) – choć, chociaż. [przypis edytorski]
129nimeśmy odpłynęli – nim odpłynęliśmy (konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika). [przypis edytorski]