Tasuta

Król chłopów

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Tom III

Księga piąta. Rokiczana

Kochan Rawa stworzonym był na pańskiego ulubieńca. Dobrze mu z tem zapewne było, lecz nie życzył więcej zostać niczem i do swojego rzemiosła szczególne miał talenta a w niem upodobanie.

Żył on w panu swym, i więcej pewnie się nim troszczył niż on sam o siebie.

W czasie bytności swej w Pradze ze Szczedrykiem, zobaczywszy na dworze cesarskim piękną Rokiczanę, której majestatyczna postać wpadła mu w oko, pomyślał zaraz o Kaźmirzu.

– Taka niewiasta mogłaby go uczynić szczęśliwym! powiedział sobie w duchu. Zaledwie mu to przebiegło przez głowę, gdy natychmiast posłał na zwiady. Kto była, od kogo zależała, jak ją tam sądzono i co mówiono o niej.

Piękna Krystyna miała samych wielbicieli. Rodzina bogata, do której należała, szczyciła się nią jak perłą, na dworze cesarza należała do najsłynniejszych piękności. Wychowanie, które odebrała, nadzwyczajna piękność, którą się od dziecka odznaczała, otwierały jej nawet cesarskie podwoje. Nie było też młodej niewiasty, któraby w tańcu wydawała się zręczniejszą, grała lepiej na cytrze i śpiewała głosem wdzięczniejszym.

Oprócz języka czeskiego i niemieckiego, mówiła po włosku, rozumiała francuzki, a co do obyczajów, nic jej zarzucić nie było można. Nie była wcale zalotną, prędzej odstręczającą i do zbytku przez dumę surową.

Znaczny majątek, nieposzlakowane imię, które nosiła, zawczesne uwielbienia tych, co się do niej zbliżali, uczyniły ją tak mało przystępną.

Wydana za mąż za młodu, za starszego znacznie od siebie człowieka, w krótkiem z nim pożyciu zachowała się z godnością, lecz serce jej, które w małżeństwie nie miało udziału, nie rozbudziło się niem, pozostało zamkniętem, ostygłem.

Po śmierci męża, zostawszy młodziuchną wdową – piękna, bogata, bezdzietna, po zrzuceniu żałoby, rozpoczęła życie na nowo, okazując mnogim dworującym około siebie – iż nie będzie łatwą w wyborze.

Słusznego wzrostu, śnieżnej białości, brunatnych włosów i oczu, rysów dziwnie pięknych i dostojnych, miała w istocie w sobie coś królewskiego, pańskiego, ale też i ten poważny chłód, i ten majestat obojętny życiu, którym się przystrajają królowe. Rzadko kiedy uśmiech, jakby wymuszony koralowe, jej otwierał usta, – rzadko wejrzenie powiedziało o wzruszeniu wewnętrznem. Natura czy życie nauczyły ją nie okazywać nigdy co się działo w duszy. Można było sądzić, patrząc na nią wśród ożywionej zabawy, że jej była zupełnie obojętną. Przyjmowała słodycze, nie okazując w nich smaku, przykrych rzeczy nie chcąc słyszeć. Nie mógł się nikt dotąd pochlubić, by go nad innych choć chwilowo przenosiła. Czasem tylko, gdy na dworze cesarza zwabieni jej pięknością dostojniejsi panowie, książęta i hrabiowie zbliżali się do uroczej mieszczki, rumieniec twarz jej okraszał, oczy ciemne miały iskierkę życia i pierś prędszym poruszyła się oddechem.

Pospolitą gawiedź ledwie przelotnym wejrzeniem zaszczycała. Życie jej od młodości spływało wśród dostatków – i bez zajęcia… W domu miała liczne sługi, poddostatkiem strojów i klejnotów, dużo czasu niczem nie zaprzątniętego; trawiła go więc, ubierając się wykwintnie, zmieniając strój po kilka razy na dzień, brzdąkając na cytrze, śpiewając piosnki, odwiedzając kościoły, słuchając rozmów przybywających gości.

Mówiła zwykle mało – a nie można było zaręczyć czy ją obchodziły wielce rozmowy, których się zdawała słuchać z roztargnieniem.

Uczty i zgromadzenia, na których mogła ukazać się, tryumfować, zabłysnąć, może dla niej najmilszemi były. Przed każdą z nich kilka sług musiało ją stroić, trefić, upiękniać, i godziny całe upływały, nim nareszcie sama sobą była zaspokojoną.

Więcej ją obchodziło to, by wszędzie była pierwszą i zagasiła inne, niż wszystko w świecie. Opowiadanie o tem, jak ludzie się nią zachwycali, czyniło ją szczęśliwą.

Zdawała się marzyć tylko o świetnej przyszłości.

Z rzadkich jej słówek odgadywała rodzina, iż nadzieje sięgały tak wysoko, że z trudnością ziścić się mogły. Miała jakby przeczucie jakiegoś losu nadzwyczajnego, na który czekała.

W istocie, ze dworu cesarskiego wielu znacznych panów żywo się nią zajmowało, lecz żaden z nich nie występował jako pretendent do ręki. Odprawiała też ich, przekonawszy się o tem, z dumą pogardliwą, nie chcąc nawet patrzeć, gdy jako prości wielbiciele powracali.

Niewiasty jej stanu, rodzina, pokrewni, nie zupełnie byli z niej radzi; lecz uwagi ich i przestrogi wcale na nią nie działały. Słuchała, ramionami poruszając, zbywała uśmiechem dwuznacznym.

Młoda wdowa miała w domu przy sobie daleką krewnę ubogą, staruszkę skromną i cichą, bez której nigdy nie wychodziła i nie przyjmowała nikogo.

Była to powolna towarzyszka, coś na kształt sługi, której obowiązkiem było strzedz tego skarbu i być świadkiem życia…

Od czasu, jak Rokiczana dostała się na dwór cesarski i na wieczornych zabawach występowała, duma jej dawna wzrosła jeszcze…

Wszyscy też byli pewni, że potrafi rozmiłować jednego ze znakomitszych panów i celu swojego dopnie. Lecz nie była zalotną wcale, miłą być nie chciała, nie okazywała nikomu, by się jej podobał, niemal odstręczała chłodem.

Ci, co się z początku cisnęli, wkrótce odchodzili od niej zrażeni.

Jeden tylko – był jeden – który dzieweczką ją pokochawszy, gdy za mąż jeszcze nie wyszła, nie mogąc sięgnąć po jej rękę, bo był tylko stosunkowo mniej możnym, choć dostatnim mieszczaninem… miłował ją dotychczas wiernie.

Krystyna wiedziała o tem dobrze, ale patrzeć nań nie chciała, aby sobie próżnych nie czynił nadziei.

Jędrzyk z Podbrzeża, któremu rodzice zostawili piękny dom na starej Pradze i ławkę towarów jedwabnych a tkanin, był mało co starszym od Rokiczany, urodziwym młodzieńcem, z głową otwartą, lecz nie miał za sobą żadnej z tych zalet, których ona od przyszłego męża wymagała.

Tyle tylko, że ją mocno kochał i stale. Nie chciał się nawet żenić, nie mogąc wyrzec nadziei, że – może mu jakim cudem szczęście zaświeci.

Patrzał na nią zdala, czasem zbliżyć się starał, nigdy nawet dobrego słowa nie zyskał, cierpiał to, nie skarżąc się, i – milczał. Lecz z oczów jej nie tracił. Wiedział najlepiej o każdym jej kroku, o każdem żądaniu i – spieszył zawsze ze spełnieniem go, nie myśląc nawet o podziękowaniu.

Miłość jego była niewymagającą, i gdy swą królowę zobaczył idącą zdala, gdy przeszła koło niego a spojrzała choć dumnie, Jędrzyk miał wesela i szczęścia na długo.

Jej o nim ani mówić nie było można, bo ją oburzało, że jeden kupczyk śmiał kochać się w Krystynie, wdowie po Rokiczanie – i na nią oczy podnosić.

Wszystkie te opowiadania o piękności, która go tak zachwyciła, Kochan łatwo pozbierał, mnogie mając w Pradze stosunki; właśnie taka kobieta zdawała mu się zrodzona na to, by zastąpiła królowę.

Miłostki dotychczasowe Kaźmirza, o których tyle mówiono, i na oczy mu je wyrzucano, nie mogły się nazwać tem imieniem.

Największa piękność, najświeższa młodość nie zdołała Kaźmirza stale przywiązać. Zrażał się nieokrzesaniem, prostotą obyczajów, brakiem myśli, i wprędce te kilkodniowe kochanki porzucał.

Z rozmów z królem Kochan miarkował, że Kaźmirz marzył o niewieście jak Margareta i więcej pragnął ducha niż krasy.

Rokiczana temu ideałowi najlepiej odpowiadała, nawet jej zimna powaga i obejście się dumne mogło być dla króla pociągającem.

– Tak! ta nam zastąpi królowę!! powtarzał Kochan, przybywając do Pragi.

Przyjęcie króla polskiego równie było świetne i uprzejme jak za ślepego króla Jana…

Cesarz niemiecki, który braterstwo Kaźmirzowi przysiągł, witał go jak brata.

Na cały czas kilkodniowego pobytu, pierwszych dni kwietniowych przygotowane były zabawy, turnieje, łowy, uczty, tak, że gość nie miał prawie chwili spoczynku.

Pierwszego zaraz wieczora Kochan, będący w orszaku króla, postarał się zwrócić jego uwagę na piękną Rokiczanę. Kaźmirz już ją był wyróżnił, nie wiedząc jeszcze imienia, takim blaskiem promieniła jej piękność dnia tego. Nie miał jednak zręczności zbliżyć się, ani przemówić do niej.

Oczy jej zwracały się ciekawie na polskiego króla, który powierzchownością godności pełną i dobroci, – mógł się podobać, choćby nie był monarchą panującym.

Nie pierwszej młodości, Kaźmirz zachował w postaci, w ruchach, na twarzy ożywionej, w wejrzeniu bystrem i rozumnem nieprzeżyty zasób życia. Był młodym jeszcze duszą, i ciału zestarzeć nie dawał.

Innych też niewiast oczy zwracały się nań z przyjemnością, z zajęciem, a bogaty bardzo strój, klejnoty, któremi był okryty, smakowny ubiór, piękniejszym go jeszcze czyniły dnia tego.

Przyczyniała się do rozjaśnienia twarzy i radość, którą nader gościnne obudziło przyjęcie.

Bardzo prostego a odwiecznie znanego chwycił się środka Kochan, usiłując zbliżyć do siebie tę parę, którą chciał skojarzyć… Nazajutrz rano postarał się o to, aby go do jej domu wprowadzono… Jeden z komorników cesarskich, mający wstęp i znajomość z całą Rokiczanów rodziną, podjął się go wziąć z sobą.

Piękna Krystyna zrazu dworzanina królewskiego posądzając o jakieś zuchwałe marzenia, dosyć zimno przyjęła…

Wprędce jednak rozbroił ją, spiesząc z tem, iż pan jego od wczorajszego wieczora nie miał spokoju, wciąż myśląc o niej, a wielce w niej będąc rozmiłowany.

Cicho wyszeptana wiadomość ta wywołała rumieniec, i widocznie dumę połechtała. Po chwili jednak odparła, sznurując usteczka.

– Wszakże polski król ma żonę? Tego pytania nie spodziewał się wcale Kochan i nie był na odpowiedź przygotowany.

– Król, pan mój – rzekł – od lat wielu ani żyje z żoną, ni jej widzi… Małżeństwo to zapewne przez Papieża rozwiązane zostanie…

Z tą swobodą, jaką ówczesny obyczaj usprawiedliwiał, Krystyna po namyśle rzekła.

– Ale mówią o panu waszym, że miłośnic ma wiele i płochym jest.

– Kłamstwo to zmyślili księża, którzyby go do pożycia z kobietą brzydką i dla niego nieznośną zmusić chcieli – odezwał się Kochan. – Kaźmirz w lada pierwszej niewieście się nie rozmiłuje…

 

Lepszego pana i lepszego serca nad jego nie ma na świecie – dodał Kochan. – Żal mi go, że tu przyjechał, aby spokój utracił i potem tęsknił tylko za wami.

Uśmiechnęła się Krystyna, nic nie odpowiadając. Pochlebiało jej to wielce.

– Wiem – począł dalej Kochan – jakby się pragnął zbliżyć do was… Nie pozwolicież mu, aby dom wasz odwiedził kiedy?

Jakkolwiek może w sercu rada tej prośbie, wdowa nie mogła od razu się do niej przychylić. Zarumieniła się mocno, potrząsła głową i odparła.

– Nadto by ludzie o tem mówili, bo, choć nasz dom bardzo dostojnych nieraz przyjmował gości… Królowie w nim nie bywali… a ja czci mojej strzedz powinnam…

Zaprzeczył Kochan żywo, by odwiedziny króla mogły szkodzić sławie jej – lecz Krystyna na ten raz słuchać już więcej nie chciała. Potrząsała głową, nie mogła zezwolić na to.

Kochan nie nalegał.

Krótko zabawiwszy, i dla siebie wyrobiwszy zezwolenie, ażeby mógł nawiedzić wdowę, oddalił się. Powrócił co najśpieszniej do króla na zamek, i znalazłszy chwilę sposobną, począł mu opowiadać, jako wszystkich to uderzyło, że piękna Krystyna ciągle za nim oczami goniła, a z własnych ust jej słyszał, jak wychwalała postać i twarz króla polskiego…

Tak z obu stron przygotowawszy rolę, Kochan pewien był już, iż lada zbliżenie stosunki ściślejsze zawiąże, i zacierając ręce powtarzał swoje:

– Ta nam zastąpi królowę…

Przez wszystkie dni pobytu Kaźmirza w Pradze, po turniejach i rozdaniu zwycięzcom nagród przez panie, następował zwykły taniec i zabawa wesoła…

Kochan, który miał mnogich przyjaciół na dworze, podszepnął urzędnikom cesarskim, którzy przy tańcach i rozsadzaniu niewiast porządek utrzymywali, aby Krystynę Rokiczanę starali się zbliżyć do króla, nie okazując, iż to czynili z umysłu.

Z uśmiechem przyjęto wniosek, gdyż wszyscy starali się być dla dostojnego gościa jak sam cesarz uprzejmi. Nie dziwiło nikogo, iż wdowa podobać mu się mogła.

I złożyło się zaraz tak, iż po turnieju, wchodząc do sali, Kaźmirz się znalazł w pobliżu Krystyny…

Oczy jej śmiało go zmierzyły… a choć była panią siebie, twarz, po której przebiegła żywiej krew, lekkie ust drgnięcie, zdradziło wewnętrzne uczucie. Była to gra miłości własnej, połechtanej przyjemnie, lecz trudno ją od innego wrażenia rozróżnić było.

Z łatwością przyszło Kaźmirzowi przybliżyć się do pięknej mieszczki, która dnia tego z nadzwyczajnym smakiem i bogato była strojną. Pas jej szczególniej, sadzony drogiemi kamieniami, strumienie pereł na szyi, czółko świecące rubinami – zwracały zazdrosne kobiet oczy.

Król, znalazłszy się tak blizko, iż rozmowę mógł rozpocząć, wprost zagaił ją wielkiem uwielbieniem nadzwyczajnej piękności.

– Miłość wasza – odpowiedziała śmiało Rokiczana – musiałeś wiele w życiu widzieć piękniejszych, a niepowinieneś sądzić, że przesadzoną pochwałą potrafisz z ubogiej mieszczki pragskiej zażartować.

– Wziąłbym was za królowę! – odparł Kaźmirz – gdybym już wczoraj, tą pięknością uderzony, nie spytał o nazwisko.

Było to potwierdzeniem tego, co Kochan mówił jej rano. Rokiczana się uśmiechnęła.

– Wielka to cześć dla mnie – odpowiedziała, spuszczając oczy – lecz, łatwoby się też ona w smutek mogła zamienić, gdyby nie to, że prędko przeminie pamięć…

Nie dał król dokończyć.

– Piękna Krystyna – rzekł – pewną być może, iż póki żyw, o niej nie zapomnę.

– Wasza Miłość znać od francuzkich trubadurów uczyłeś się słów pięknych, któremi biedne zwodzą niewiasty, lecz i my też wiemy, co one ważą – odezwała się Krystyna.

Kaźmirz, wpatrzywszy się w nią bardzo śmiało a lubując się wielkiej piękności, nie znalazł na to wprędce odpowiedzi. Wzrok ten badawczy i przeszywający, który zdawał się przebijać zasłony, poczuła dumna Krystyna, wyprostowała się, spojrzała z góry i odezwała cicho…

– Królewskie względy dla nas niewiast nie zrodzonych do tronu, często wielkiem bywają nieszczęściem…

Ruch, który zdał się oznajmywać, że odejść chciała, zmusił króla do spiesznej odpowiedzi.

– Przecież i królom wolno jest piękność w niewieście uczcić… i czuć dla niej miłość jak innym ludziom.

– A! miłość – z szyderskim uśmieszkiem przerwała Krystyna – nie przychodzi tak prędko… królowie nawykli, aby im służyło wszystko, a uczciwa niewiasta o takiej miłości słuchać nie powinna.

– Nie gniewajże się, piękna Krystyno – zawołał król, śmiejąc się. – Obrazić bym was nie chciał, raczej zjednać sobie…

– Nie czuję się godną tego – odparła wdowa. – Może być, że W. królewska mość spotykał w życiu takie, które się dały wziąć na jeden uśmiech i słowo – ja, do nich nie należę…

– Nie żądam nic więcej, nad trochę życzliwości – rzekł Kaźmirz – i choć piękna Krystyna bardzo jest srogą, nie wyrzekam się nadziei, że bliżej poznawszy mnie, łaskawszą będzie…

Rozmowa króla z Rokiczaną powszechną już zwróciła była uwagę, pokazywano ich sobie palcami. Wdowa była i radą, i dumną, ale musiała okazać przed ludźmi, jakby drożyła się z sobą i natychmiast wymknęła, szukając niewieściego towarzystwa. Odchodząc jednak, wbrew temu, co usta rzekły, spojrzała na króla wielkiemi oczyma tak wyraziście, uśmiechnęła się tak uprzejmie, iż serce mu żywiej uderzyło…

Zabawy na dworze przeciągnęły się do późna. Nazajutrz jeszcze Kaźmirz miał w Pradze pozostać, ważne sprawy powoływały go nazad do Krakowa.

Rozpoczęte miłostki, którym Rawa tak dzielnie dopomagał, nieobiecywały nic więcej nad miłe po sobie wspomnienie. Z powziętych wiadomości Kochan się mógł przekonać, że piękna Czeszka żadnemi obietnicami ani ofiarami ująć się nie da. Król, dla pozyskania jej, dłużej zabawić nie mógł, do Krakowa ją ściągnąć nie było podobieństwa. Ulubieniec łamał głowę nad tem, jak ją pozyskać dla pana.

Ostatniego dnia pobytu były łowy w Zwierzyńcu, potem uczta, która się zakończyła tańcami, Rokiczana nie pokazała się dnia tego. Kaźmirz powrócił do swojego mieszkania wcześnie, bardzo niespokojny i zajęty tą pięknością, tak do pozyskania trudną.

Godzina nie była spóźnioną.

– Nie było jej – odezwał się do Kochana niespokojny – nie mogę odjechać bez jakiejś nadziei… Co począć?

– W. miłości teraz do niej iść niepodobna – odparł Kochan. – Głośno by o tem mówiono, a toby u niej więcej zaszkodziło, niż pomogło. Dba wielce o sławę swoją.

– Idź ty w poselstwie odemnie – zawołał Kaźmirz, zdejmując pierścień z palca z kosztownym szafirem. – Zanieś jej ten mały podarek, jako pamiątkę odemnie, i powiedz, że ją do Krakowa zapraszam, że ją przyjmę, jak królowę.

Rawa ramionami ruszył.

– Z tego co wiem, wnoszę, że ją chyba istotnie królową czyniąc, dostać można – odparł ulubieniec. – Pójdę jednak szczęścia próbować.

– Największe ofiary dla niej, nie będą mnie kosztowały – rzekł rozmiłowany król. – Wyrozumiej ją, mów otwarcie i powracaj mi z dobrą wieścią.

Kochan poszedł na miasto… nie biorąc nikogo z sobą, gdyż chciał sam na sam się z piękną wdową rozmówić.

Rokiczana dnia tego miała zaproszenie na zamek na dwór cesarski tak, jak dni innych, lecz, przebiegła i po kobiecemu obrachowując, postanowiła się uczynić chorą trochę i okazać tem, że pięknemi słowy króla ująć się nie daje.

Była pewną, że Kaźmirz nie wyjedzie, nie zgłosiwszy się do niej, nie dając życia znaku. Czekała. Przez cały ten dzień siedziała wystrojona, chodziła do okna, spodziewała się jakiegoś poselstwa, i dotrwała tak w próżnem oczekiwaniu do wieczora.

Nie było u niej nikogo, oprócz starej towarzyszki, lecz światła stały zapalone w komnatach, i wieczorne nawet przyjęcie, złożone z wina, ciasta i słodyczy stało na stole w pięknych naczyniach. Tymczasem godzina coraz późniejsza mało już dawała nadziei odwiedzin, gdy Kochan zjawił się u drzwi, dopraszając posłuchania. Uczyniono mu dla formy trochę trudności, ale go wpuszczono do wdowy.

Krystyna przyjęła go chłodno, z powagą wielką i zdziwieniem. Rawa począł od tego, iż pan jego, nie widząc jej na zamku, troszczył się o jej zdrowie i przysłał umyślnie się o nie dowiedzieć.

Wdowa odpowiedziała, że istotnie czuła się zmęczoną i niebardzo zdrową, i dla tego została w domu.

– Tembardziej to króla pana mojego obeszło – rzekł Kochan – iż jutro zmuszeni jesteśmy powracać do Krakowa, i smutnym bardzo odjedzie, nie widząc jej, gdyż srodze jest rozmiłowany.

Rokiczana się uśmiechnęła.

– O, mężczyzni! – zawołała – a szczególniej królowie, łatwo się kochają a zapominają łatwiej jeszcze. Szkoda, że pan wasz innej sobie gładkiej twarzyczki na tych dni kilka nie znalazł, któraby się łatwiej dała ująć. Nie jestem niedoświadczoną dzieweczką! – wierzcie mi – nie mam ochoty być igraszką na dni kilka, choćby największego monarchy.

Rawa tym obrotem rozmowy zmięszał się trochę.

– Pan też mój – rzekł po namyśle – nie chwilową powziął dla niej miłość, ale taką, która trwać będzie pewnie, byle znalazła wzajemność. Najlepszym dowodem tego, iż wysłał mnie tu umyślnie do niej, sam nie mogąc przyjść, aby się na jej gniew nie naraził, – i prosi, abyś mu dobrą pamięć zachowała, gdy na ten mały podarek wejrzysz czasami.

Podał jej pierścień piękny z szafirem, którego cenę Rokiczana łatwo mogła odgadnąć. Zarumieniła się, zmięszała i ręką naprzód odsunęła pierścień… okazując się jakby obrażoną.

Kochan nalegał przedstawiając, że królom przecie przystało i było we zwyczaju podarki dawać tym, którzy się im podobać umieli.

– A niechce go piękna Krystyna wziąć tak, – rzekł – bez wywzajemnienia, to proszę w zamian o lada jaki pierścionek lub obrączkę – a najprostszy z rąk jej królowi będzie najmilszym.

Wdowa wahała się, spoglądała na szafir, na podłogę, na ręce swe… i, nagle, podnosząc główkę, śmiało patrząc na Kochana, poczęła:

– Miły pośle królewski, który umiesz tak dobrze sprawy pana swojego popierać, jakbyś nie po raz pierwszy miał z niemi do czynienia. Mówmy lepiej otwarcie…

– Tak, bądź szczerą, piękna Krystyno – powiedz, pan mój nie jest ci wstrętliwym? – zawołał Kochan.

– Choćby mi najmilszym był – zapowiedziała wdowa żywo – i choćby jeszcze jedno miał tak wielkie królestwo, jak to, które posiada… cóż z takiej miłości? Ja na miłośnicę nie jestem stworzoną i płocho nie pójdę ze spokojnego mojego domu na jakiś dwór, z któregobym ze sromem powróciła. Wy to sobie powiedzcie zawczasu. Podarki, namowy, podejścia, obietnice… wszystko to się na nic nie przyda.

Moja cześć nad wszelką miłość więcej warta… tej nie oddam za nic.

Zatem, próżne zabiegi wasze…

Kochan zbity tak stanowczo, nie uważał się jednak za zwyciężonego. Naprzód wiedział dobrze, iż kobiety zwykły drogo się cenić, aby więcej były cenione, gdy w końcu ulegną… niebardzo wierzył tej tak rzezkiej odprawie, – potem zyskać chciał na czasie, bo czas zmienia najstalsze postanowienia.

– Piękna Krystyno – rzekł ze śmiechem wiele znaczącym. Tam, gdzie jest wielka miłość, jak w sercu pana mojego dla was, znajdą się i środki do zaspokojenia jej… któż wie? Małżeństwo nie jest niepodobieństwem, korona mogłaby spocząć na pięknem jej czole… To coś warto przecie, ale – trzeba za to cokolwiek życzliwości okazać, nie odtrącać tak, nie zrażać.

Krystyna słuchała z uwagą.

– Wy mówicie – przerwała – jak szatan do Ewy w raju. Tamten jej obiecywał świadomość wszystkiego, wy mnie, jak dziecku cacko, ukazujecie koronę z daleka, ale – ja, ja nie wierzę… nie, nie!

To mówiąc, machinalnie jakoś wzięła ze stolika leżący pierścień z szafirem, włożyła go na palec, zwróciła rękę przeciw światłu i uśmiechała się pięknej wodzie kamyka. Był to znak dobry.

– Macie słuszność – dodała – za podarek należy królowi wywdzięczyć podarkiem także, ale ja, biedna wdowa, nie znajdę nic godnego tak wielkiego pana…

Zwolna ściągnęła rubin z ręki, niewielki lecz przedziwnego blasku, z zalotnością, niby dla pożegnania z nim, do ust go przyłożyła i rzuciła na stół przed Kochana.

Ten pochwycił go łapczywie.

– Nabrał on wysokiej ceny, gdy usta wasze na nim spoczęły… – odezwał się, chowając go starannie. – Powiem królowi, żeście mu z nim całus przesłali.

– Nie powinniście mówić tego – śmiejąc się zalotnie, rzekła Rokiczana, było to pożegnanie z miłym mi pierścieniem… Nic więcej.

Rawa szyderską zrobił minkę.

– Wszystko jedno! – zawołał – wy sobie mówcie pożegnanie pierścienia, ja powiem całus dla króla!! Niech się biedny choć tem pocieszy.

A jutro, piękna Krystyno, gdy z Pragi wyciągać będziemy ranną godziną, pan mój pod oknem waszem przejeżdżać będzie… wyjrzyjcież ku niemu, skłońcie mu głową – proszę!

Na to nie odpowiedziała nic wdowa, zajęta była nalewaniem wina słodzonego i zaprawnego dla Kochana i przysuwaniem mu przygotowanych słodyczy.

 

Jak gdyby, wypowiedziawszy na początku co jej ciężyło najwięcej, i co za konieczne uważała, teraz swobodniejszą się czuła, twarz nawet przybrała weselszą i z większą uprzejmością przyjmowała posła.

Ten sprawiwszy, co mu zlecono, rozpoczął opowiadanie o panu swym, mocy jego, potędze i bogactwach.

– Mogą sobie ludzie po świecie pleść o nas co chcą – odezwał się do niej – że kraj nasz jedną jest puszczą dziką, że miast nie mamy i grodów kamiennych, że żyjemy w skórach chodząc zwierzęcych, a żywimy się kaszą i mąką… lecz gdybyście skarb królewski zobaczyli, stosy srebra i złota, całe korce pereł, opon szkarłatnych seciny, futer kosztownych tysiącami, naczyń pięknych choć na przyjęcie gromad całych, dopierobyście wiedzieli, co jest ów król polski… a na dworze też naszym, równie jak siostry jego, królowej Elżbiety nie zbywa ani na rycerstwie pięknym, ani na śpiewakach, muzykach i ludziach mądrych, bo w tych się oni kochają. I życie u nas nie tak smutnie płynie jak się z daleka zdawać może…

– Wszystkiemu temu wierzę – odezwała się Rokiczana – ale cóż mi potem? ja tego widzieć nie będę.

– Dla czego? – przerwał Kochan – ja nie tracę nadziei, że was na dworze naszym widzieć będziemy.

Spojrzeli na siebie. Rokiczana spoważniała znowu.

– Na toby potrzeba – rzekła – żeby król był wolnym, ja małżonką jego została – inaczej nie zobaczycie mnie tam!

Kochan zamilkł, i odwrócił rozmowę znowu.

– Na świecie dzieją się rzeczy wielkie i niespodziewane przez miłość – dodał – ale na to potrzeba, aby ona była wzajemną.

Wdowa znaczącem odpowiedziała wejrzeniem.

– Myślicie być znowu kiedy w Pradze z panem waszym? – zapytała.

– Bywaliśmy tu często, i da Bóg, nie, jeden raz jeszcze zjedziemy, piękne oczy wasze nas tu przyprowadzą pewnie.

Zatem kielich ze szkła weneckiego, który w ręku trzymał, wypiwszy za zdrowie wdowy, rękawiczki założone za pas wziął Kochan i zabierał się do odwrotu.

– Dajcie mi jeszcze – rzekł na ostatek – dobre jakie słowo dla pana mojego, lżej nam będzie jechać precz…

– Wszystkoście już słyszeli, com do powiedzenia miała – odezwała się nie wstając Rokiczana… – Powiedzcie mu wdzięczność moją i to, że lepiej, aby zapomniał o mnie, niżby miał o tem marzyć, iż czci się mej dla niego wyrzeknę.

Droga do mnie, przez Kościół tylko!

Mówiła tak, lecz wyraz twarzy nie był ani odstraszający, ani surowy, i kazał się więcej spodziewać, niż obiecywała.

Rawa skłonił się z poszanowaniem, choć na ustach miał szyderski nieco wyraz, zapewnił wdowę, że wiernie poselstwo jej sprawi – i powoli wysunął się z domu, na zamek powracając…

Nie zdawało mu się jednak koniecznem królowi zdać zbyt szczegółową sprawę z rozmowy, przyniósł mu pierścień, zapewnił, że Krystyna dlań bardzo jest życzliwą, zaprasza go z powrotem do Pragi – i kazał mieć najlepszą nadzieję.

– Droży się piękna wdowa, dokończył, mówi o ślubie i kościele, wysoko się ze czcią nosi – ale to są znane piosnki, które one wszystkie nucą… Żal jej będzie króla stracić, bo ich na świecie równych naszemu niewielu i – gdy się jej piękny zamek, dwór i skarbczyk przygotuje – pójdzie do złoconego gniazda ptaszyna…

Tak sądził Kochan, ale w przewidywaniach swych się mylił. Rokiczanów rodzina liczyła się do najbogatszych i najznaczniejszych w Pradze. Zmarły w r. 1346 mąż Krystyny Miklasz, sam kosztem swym założył był kościół Ś. Ducha na starem mieście, niejeden raz pieniędzmi przychodził w pomoc królowi Janowi, cesarzowi i miastu. Wbijało to w dumę i wdowę, a rodzina liczna stała też na straży jej czci.

Głośno mówiono w Pradze o rozmiłowaniu się króla polskiego w Krystynie, ale poruszano ramionami na to, utrzymując, że z miłości tej nic być nie może. Na kochankę Krystyna była zbyt dumną i o dobrą swą sławę troskliwą, a żonaty król za małżonkę jej wziąć nie mógł.

Jędrzyk, który z zazdrością kochanka szpiegował co się działo około dworu wdowy, wiedział, że wkrótce po bytności króla jeździli jacyś posłańcy – przynoszono podarunki – lecz ramionami ruszał na to i śmiał się. Nadto znał dobrze Krystynę, aby się obawiał o nią.

—–

Król do Krakowa powróciwszy, Kochanowi nie dawał spoczynku… zajęty był piękną wdową, jakby mu młodsze wróciły lata. Nie tyle może wdzięki jej, jak powaga i ogłada miały urok dla niego. Skazany na miłostki, które w nim wstręt i odrazę budziły, pragnął jakiegoś stałego przywiązania dla serca, domowego szczęścia spokojnego, którego nie miał.

Rawa, widząc ten zapał i niecierpliwość Kaźmirza, łamał sobie głowę, czemby wdowę mógł skłonić do – powolności.

Dwa razy potajemnie jeździł do Pragi i wrócił z jedną zawsze odpowiedzią, że droga do niej przez kościół prowadzi. Adelaida Heska stała na zawadzie, bo choć zerwanie tego związku obiecywano królowi, nikt się go wyrobić nie podejmował u Papieża.

Pomimo wszystkich spraw ważnych, które w tych czasach zajmowały króla – miłość owa nie wychodziła mu z myśli.

Doprowadziwszy do skutku związanie hołdem Mazowsza z Koroną, ustanowiwszy ów upragniony trybunał wyższy dla sądów niemieckich w Krakowie, Kaźmirz nękany przez siostrę i Ludwika, siostrzeńca swego, o przekazanie mu korony, o co już umowa stanęła ponowiona – tem więcej gryzł się brakiem potomka płci męzkiej.

Małżeństwo z Adelaidą odejmowało mu nadzieję wszelką.

W jednej z tych chwil rozdrażnienia i niecierpliwości, jakie to położenie często wywoływało – przybywający z Tyńca ks. Opat Jan zastał go tak smutnym i przybitym, iż własną wesołość i gadatliwość musiał podwoić, aby króla wywieść ze stanu tego.

Król przed nim nie ukrywał przyczyn goryczy.

– Przeklęta wróżka, miała słuszność – mówił doń – wszystko mi w życiu się powiedzie… dla kraju uczynić zdołam co zamierzałem, sobie szczęścia znaleść nie potrafię!

Nie posądzam nieboszczyka króla Jana i cesarza Karola, aby ze złą wolą i świadomością skutków narzucili mi te kajdany – lecz gdyby nie to nieszczęsne ożenienie moje, ten kamień uwiązany u szyi, miałbym synów. Ludwikby mi nie wyrwał korony, nie byłbym ostatnim…

Opat, jakeśmy mówili, był jednym z ludzi najlekkomyślniejszych, gdy szło o wygodne tłómaczenie niewygodnych praw kościelnych – miał na wszystko łatwą radę.

– Lecz ja waszej miłości mówiłem i powtarzam – odezwał się – że to małżeństwo bez pożycia z żoną, blisko lat piętnaście trwające, nie ma żadnej wagi, nawet wedle praw kanonicznych. W. królewska mość jesteś wolnym, ale potrzeba mieć odwagę w sobie, powiedzieć i działać do tego stosownie.

Król zdumiony nań patrzał.

– Tak jest, tak jest – powtórzył Opat – małżeństwem tego nazwać nie można.

– Któryżby z duchownych ślub mi się dać ważył, nim to Papież rozwiąże? odezwał się król, a czekać na rozwiązanie jakiejkolwiek sprawy w Awinionie… to i życie upłynie.

Nikt mi ślubu nie da!

Opat skłonił się królowi i z uśmiechem a fantazją rzekł.

– Ja dam, miłościwy panie! Wprawdzie do małżeństwa królewskiego co najmniej potrzebaby Biskupa, ale z ks. Bodzantą, dojść sprawy trudno, a ja, choć Biskupem nie jestem, infułę noszę, i gdy się przystroję, wcale poważnie wyglądam.

Kaźmirzowi wydawało się to tak nieprawdopodobnym iż w śmiech obrócił obietnicę.

Ks. Opat powtórzył ją.

– Znajdź tylko miłość wasza oblubienicę wedle serca swojego, ja nie cofam com rzekł. Ślub dam.

Kaźmirz zadumał się nad tem mocno, nie mówił więcej – lecz nie zapomniał.

Wieczorem, gdy do ks. Jana nadszedł Kochan dla rozmowy o panu swym i wielkim utrapieniu, jakiego doznawał, widząc go tak dręczącym się i bezdzietnością, i życiem samotnem, Opat mu przerwał żywo.

– Niepotrzebnie stękacie! mówiłem to królowi, powtarzam wam, niech Kaźmirz sobie znajdzie żonę, – ja ślub mu dam. – Ja! słyszysz. Jak mnie oto widzisz żywego. Nie lękam się… Papież po namyśle tamto małżeństwo z Adelaidą uzna za nieważne. Co za związek, gdy lat piętnaście z sobą nie żyją! Narzucili mu gwałtem babę brzydką i nieznośną, nie zbliżył się nawet do niej, mężem jej nie był i nie jest.

– Możeż to być? – zawołał Rawa.

– Mogłoby być, gdyby tylko król odwagę miał taką jaką ja mam.

– Na odwadze mu nie zbędzie, bo umęczony jest i bezdzietnością tą, i życiem bez rodziny, w pustym domu, a miłostki mu już obrzydły. – Ale któraż księżniczka albo wielkiego rodu pani zechce wyjść za niego, gdy jest wątpliwość… gdy.