Tasuta

Tatarzy na weselu

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Cóż mogło łączyć tak różnorodną nowożeńców parę??

Oto – wola krewnych.

W ich sercach nic się nie działo, nic nie biło, nic nie wrzało, żadna namiętność, żaden pociąg.

Ich ręce nie spotkały się i nie zadrżały przed związaniem u ołtarza; byli sobie obojętni, ale szli do tego związku spokojnie, bo nie mieli trującej przyszłość przeszłości, ani wstrętu do siebie; a ówczesny zwyczaj dawno ich do podobnego połączenia przygotował.

Kiedy panny służebne i drużki gwarzyć około księżnej Beaty zaczęły i, przestraszone tatarami, zapomniały złotych szpilek w aksamitnych poduszkach, spoglądając po sobie ze drżeniem, księżna Beata, jakby ocucona z myśli głębokiej, zapytała:

– Cóż się stało?

– Nic dotąd, księżna pani – odpowiedziała, zająkując się – ale, ale mówią, choć książę wojewoda mówić o tem zakazał, że tatarzy idą.

– Tu idą?

– Ach? zapewne tu? Ćma słyszę niezliczona! Ja się tak strasznie boję tatarów! – szczebiotała dalej. – Takie poczwary ogorzałe z przypłaszczonymi nosami, ze ślepiami czarnemi, z odstającymi uszami, co się rodzą ślepemi, jak szczenięta, żyją końskiem mięsem i w Świętą Trójcę nie wierzą! o, jak ja się ich boję!

– A ja nie – odpowiedziała panna młoda, odrzucając włosy – bo pierwszego, coby do mnie śmiał przystąpić, pewniebym zadusiła.

Wszystkie zamilkły i wszystkie uwierzyły.

– Wzięliby nas i odesłali do seraju sułtana swojego, ci ohydni poganie – mówiła drużka – a choć cudy o nich prawią, niech nas Bóg wcielony od tych rozkoszy broni a naprzód od ich wiary pogańskiej, wedle której, jak ksiądz Makary powiada, kobiety nie mają duszy.

– Nie mają duszy, panno Stanisławo – zawołała księżna – a czemżeby żyły! prawdziwie pogańska ślepota!

– I takim to ludziom możemy się dostać w ręce! – szeptały panny.

– Kto? my? – znowu odpowiedziała księżna. – Alboż tu niema zamku, dział i ludzi, alboż nie ma wody w Ikwie i pasa u sukni, żeby się w ich oczach udusić.

– Ale ich tylu!

– Nas mało, ale z nami Bóg chrześcijan i walczyć będziemy na swoich śmieciskach.

Na te słowa pełne zapału a tak niezwyczajne w ustach kobiety, wszedł książę wojewoda.

– Niech żyje bohaterka! – zawołał całując ją w czoło. – tak mówić, tak myśleć trzeba, a nigdy u nas tatar nie będzie! Ale zresztą, moja panno, jeszcze oni zapewne daleko, bo to są tylko głuche wieści. My tymczasem myślmy o weselu. Jak utną z dział zamkowych na vivat, niech wówczas idą, a przyjmiemy ich dobrze, na rany Chrystusa!

W istocie nie bardzo było czego się bać w Dubnie, bo na ówczesny sposób wojowania, ta warownia, której później Chmielnicki próbować nawet nie chciał zdobycia, była dość mocna. Dokoła oblana wodą Ikwy, wielkiemi stawami otoczona, niezbyt wprawdzie wyniosła, ale dla murowanych a wysokich rowów niedostępna, mogła się długo bronić wojsku, któreby jej burzyć działami polowemi nie mogło. Trudno także było zapaśne zamczysko dostać głodem, a tatarzy, którym spiesznym był powrót, nigdy tego próbować nie mogli.

Tymczasem gdy w zamku rozprawiają o tatarach; gdy się śnieżyste tumany rozrzedzają i dzień wyjaśniać zaczyna; gdy wysłani po język wyjeżdżają z miasta, strasząc po drodze mieszczan i żydów: w cerkwi zamkowej stroją ołtarz do ślubu, a w zamku ucztę, która ma ślub poprzedzić, gotują.

Ach, gdzież się podziały te dawne gościnne biesiady, na których pan, sługa jego, koń i pies, jak zesłańcy od Boga, przyjmowani byli, czem stało, co było! Dzisiejsi dawnych słowian potomkowie przyjęli już obce obyczaje, handlarskie, nikczemne, skąpe i zimne – ale szkoda dawnych, bo dawne nie były europejskie, nie były tak wykwintne, a szczersze za to i poczciwsze. Dawniej egoizm musiał się ukrywać i wstydzić, dziś się ze siebie chlubi i wysoko wynosi. Lecz dajmy temu pokój.