Tasuta

O krasnoludkach i sierotce Marysi

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Modraczek i jego uczeń

I

Ale Półpanek znieść nie mógł powodzenia mistrza Sarabandy. Jak był zielony zawsze, tak jeszcze w dwójnasób zzieleniał teraz z zazdrości.

– Jak to! – mówił – Jakiś przybłęda, jakiś świerszcz wędrowny będzie się popisywał w krainie, w której wszystkie oklaski mnie się należą z prawa?! Odkądże to wolno pierwszemu lepszemu włóczędze tumanić550 słuchaczy i jakimś tam skwierczeniem psuć im gust do mojej muzyki? To jest wprost oburzające!

– Panie! – rzecze nagle, zwróciwszy się do słuchającego tych wyrzekań Modraczka. – Zmiłuj się, wydobądź mi koniecznie te nuty, z których Sarabanda grał, a zobaczysz, że go prześcignę, że go zakasuję! Tej samej pieśni tak się wyuczę, że dopiero pozna świat, co to jakiś marny Sarabanda, a co Półpanek. Zmiłuj się, kochany panie! Dopomóż mi w tym, proszę!

Skoczył Modraczek, który niezmiernie uczynny był, za odchodzącym z czarodziejską skrzypką świerszczem i uchwyciwszy go za połę brunatnego płaszcza, zaczął błagać o nuty tej przecudnej pieśni, której echa drżały jeszcze naokół w polnych ziołach i zroszonych trawach.

– Mamy u siebie bardzo zdolną żabę – mówił Modraczek – i pragnęlibyśmy uczynić z niej nadwornego muzyka Jego Królewskiej Mości, miłościwego pana naszego. Król jegomość w podeszłych już latach będąc, podlega różnym tęsknotom i smutkom, a taki wyborny muzyk rozrywałby go w onej melancholii.

– Owszem, bardzo chętnie użyczę! – odrzekł Sarabanda. – Oto nuty owe, proszę, bardzo proszę… Wszakże nie cała pieśń w tych nutach jest. Resztę, czego tam brak, z duszy śpiewać trzeba. O, nie sprawia to żadnej trudności! Dosyć jest spojrzeć na łunę zachodniej zorzy, dość poczuć zapach pól i łąk, dość zasłuchać się w ten wielki chór, jaki cisza polna gra… Łatwo, bardzo łatwo! Oto nuty. Proszę, proszę bardzo… Bardzo mi przyjemnie. Sługa uniżony!

I odszedł wielki muzyk szybkim krokiem, zostawiwszy Modraczka z nutami w ręku i ze zdumieniem w sercu, iż ten mistrz nad mistrze tak prosty był, tak uczynny, a przy tym taki nieśmiały, niewymowny, taki niezgrabny nawet.

– No! – pomyślał sobie – Półpanek rację ma! Jeśli z tego szaraczka taki sławny muzyk jest, to cóż dopiero będzie z naszego Półpanka, którego przecież i wzrost, i osoba, i cała prezencja wcale co innego.

I wracał prędko z nutami do Słowiczej Doliny, gdzie go oczekiwał Półpanek.

Maj się już kończył i gorąco było na świecie, kiedy nasz zielony grajek rozpoczął koncerty. Obrał sobie miejsce w cieniu jednego grzyba, nad samym brzegiem strugi551, i tu siedząc jak pod parasolem ćwiczył się co dzień w śpiewaniu. Że jednak zawsze takt gubił, musiał mu zgrzany od srogiego upału i ociekający potem Modraczek wybijać go pałeczką wyłamaną z trzciny.

Co to był przy takiej lekcji za wrzask, jaki skrzek, jakie fałszywe dzikie tony, tego opisać nie sposób!

Żaba darła się jak opętana, Modraczek walił swoją trzciną tak, jakby ze trzy baby u strugi kijankami prały552, a żuki, muchy, komary, wróble nawet, wszystko to uciekało z piskiem, z brzękiem, z trzepotem, żeby tylko jak najdalej uszy unieść od tego nieszczęsnego grzyba, pod którym Półpanek śpiewał.

Ale nie wszystko uciec mogło. Tuż przy samym brzegu strugi mieszkały lilie wodne, którym nie wolno było opuszczać swego chłodnego, błękitnego domu. Nie mogąc tedy żadną miarą usunąć się od owego wrzasku, wychylały swoje białe kielichy, prosząc na wszystko choć o chwileczkę spokoju, choć o odrobinę ciszy.

– Przepraszamy najmocniej panów dobrodziejów! – mówiły słodkim i uprzejmym głosem. – Ale od czasu, jak panowie dobrodzieje poświęcają się muzyce, żyjemy tu w ciągłej trwodze, w ciągłym niepokoju, ot, jakby we młynie. Nie chcemy panom dobrodziejom najmniejszej przykrości wyrządzić, ale niepodobna się nam ani rankiem modlić do wschodzącej jutrzenki553, ani słyszeć, jak konwalie na wieczorny pacierz dzwonią w tamtym gaju. Zupełnie się u nas wszelki porządek pomieszał… Panowie dobrodzieje zapewne wiedzą, że tkamy w krosnach nici srebrne na zasłony dla nowicjuszek zamkniętych w zieleni pączków; otóż nawet nici w krosnach pękają nam od tego nieznośnego hałasu, jaki się panom dobrodziejom podoba tu przed samą furtą naszą czynić! Próbowałyśmy już nawet głębiej w wodę iść, aby tam nieco zażyć ciszy i spokoju; ale bez słońca nie sposób nam żyć. Niechaj więc prośba nasza panów dobrodziejów nie uraża! My uznajemy tak wielki talent pana w zielonym garniturze, jako też i siłę, bardzo wielką siłę pana w garniturze niebieskim! Ale tak jak jest, nie sposób nam wytrzymać! Nerwy nasze zbyt cierpią na tym.

Tu dygnęły, jakby kto świeczkę maczał i ukryły się skromnie pod wielkie okrągłe liście, które im za woale służą.

Ale trzciny i tataraki nie były tak uprzejme. Te od razu zaczęły w pałki swoje tłuc i w miecze długie trzaskać.

– Któż to tam tak wrzeszczy? – wołały – Jakby go ze skóry darto? A nie będziesz ty cicho krzykaczu? Czy nie widzisz, że nas tu całe wojsko stoi, a takiego piekielnego rejwachu nie robi, jak wy jeden z drugim! A pałką go! A nuż szablą po nim!

– Hej, pachołki! Zaszumieć tam w złote szałamaje! Niech pozna wrzaskun ten, co to jest prawdziwa muzyka! Hej grajcie litaury554, grajcie, surmy555 nasze!…

I giął się oczeret556 z szerokim, głośnym poświstem, szumiały trzciny, brząkały tataraki w szerokie szablice, a wiatr, wpadłszy między nie, dziwną muzykę na srebrnych szałamajach557 czyniąc, taką pogróżkę śpiewał:

 
…Hej, milczkiem, a chyłkiem,
A ciszkiem, a cisz…
W zasadzce tu stoim,
A hasło czy wiesz?
 
 
        W zasadzce tu stoim,
        Wzniesiony nasz miecz,
        Kto idzie? Daj hasło!
        A nie wiesz – to precz!
 

Dziwaczna ta, podobna do cygańskiej muzyka, zrazu cicha, potem rosnąca w moc i potężniejsza coraz, chwilę trzęsła jak grzmot oczeretem, po czym znów cichnąc i milknąc rozwiewała się, jakby jej nie było.

Ale opętany zazdrością i pychą Półpanek nie zważał ani na groźby buńczucznych trzcin i tataraków, ani na pokorne prośby białych lilii wodnych. Owszem, im głośniejsze były i groźby, i prośby, tym on zapalczywiej krzyczał, aby je zagłuszyć, tak, że mu się gardło wydęło jak najtęższy pęcherz.

– Dla Boga! – wołał przerażony Modraczek – Folguj558 waćpan nieco w twym śpiewie, bo mi się tu jeszcze w oczach rozpukniesz559!

 

Ledwie to rzekł… krrach! Skóra, napięta jak na bębnie trzasła, a Półpanek, jak siedział, tak padł, raz tylko zipnąwszy.

II

Południe było znojne560, gorące. Kosiarze dosiekali561 łąki. Długi ich rząd posuwał się równo, równo wyciągały się grzbiety i ramiona w lnianych, błyszczących w słońcu koszulach, równo szły jasne kosy w trawę tuż przy ziemi. Na miedzy562, pod gruszą stały już dwojaki gliniane563, złocąc się ziemniakami i bielejąc mlekiem. Dzieci, które je z chat przyniosły, bawiły się w „zgadanego”, usiadłszy kupką całą na górce, w modrych564 spódniczynach, w czerwonych spencerkach565, właśnie jak ostróżki566 i maczki.

Wtem patrzą, a tu spod gaju toczy się człeczek maluśki i prosto do dwojaków idzie.

Krężołek to był, paź króla jegomości Błystka, który, dla zbytniej swej tuszy upału ścierpieć nie mogąc, wziął łyżkę i miskę i szedł do kosiarzy, żeby tam kwaśnego mleka pojeść i nieco się orzeźwić.

Struchlały dzieci, patrzą, a ów sobie do pierwszych z brzegu dwojaków sięga, złotą łyżeczką mleka nabiera, na złotą miseczkę kładzie. Już pełno miał prawie i właśnie po wrębach567 podśmietanie568 zgarniał, kiedy wtem buchnął w powietrze przejmujący krzyk wielu cienkich głosków569:

– Nasz muzykant nie żyje!

Posłyszał krzyk ten Krężołek, łyżkę i miskę upuścił w trawę i jak stał, tak się pędem do gaju biec puścił. Teraz dopiero zobaczyły dzieci jego czerwony kaptur, jak za nim z tyłu wiewał.

– Krasnoludek! Krasnoludek! – wrzasnęły wszystkie razem i jak wróble spłoszone porwały się, do wsi z krzykiem lecąc, podczas gdy złote naczyńka owe, które Krężołek w trawę cisnął, potoczyły się w krzak głogu i tam zostały.

Straszne było zamieszanie w Słowiczej Dolinie, kiedy do niej dopadł Krężołek. Kto żyw, ratował Półpanka i ducha w nim szukał. Jedni go trzęśli, drudzy tarli, insi z boku na bok przewracali, jeszcze insi wronie piórka pod nosem mu smalili570, a Pietrzyk, biegając z kubełkiem, z góry wodą chlustał i chorego, i ratujących razem.

Ale wszystko było na nic: Półpanek leżał bez czucia, bez duszy. Oczy mu zbielały, obwisły łapy, trup a trup! Tylko w ziemię kłaść.

Szła wtedy gajem stara babuleńka i zbierała zioła. Babuleńka była tak sucha jak gałązka chrustu, tak ciemna w twarzy jak ten grzybek pod pieńkiem rosnący, a tak zgarbiona odwieczną starością swoją, że głowy podnieść od ziemi nie mogła. Idąc stukała babuleńka kijkiem, który jej niemocne nogi podpierał, a co ziółko jakie spotkała, to zaraz zagadała do niego suchym, cichym głosem:

– Ty rosiczko571, rosiczko! – mówiła – Tysiąc listeczków w tobie, na każdym listeczku rosy kropelka, w każdej kropelce przejrzało się słoneczko jasne, moc tobie dało, moc dużą! Dobraś ty od oczu bolenia, dobra dla młodych i starych, chodź do kobiałki572!

I zrywała babuleńka przygarść ziela świeżego, i cicho szepcząc, szła dalej.

Wtem znowu zagada:

– Oj, ty ziele, ty ziele zielone, ty rozchodniku573, młody junaku! Z górki na doliny, z doliny na górki ty chodzisz, po szarych piaskach brodzisz, nie pilnujesz dróżki, bo masz złote nóżki. Patrzysz, czy jedzie król – dobryś na suchy ból – pójdź do kobiałki!

I znów zrywa przygarść ziela, i idzie, szepcząc:

– Oj, ty macierzanko, ty ziele! Mocny dech w tobie – dobraś w chorobie, na smutki, żałości, na bolenie kości! – pójdź do kobiałki!

Chwilę rwała w ciszy pachnące listeczki, po czym się w bok ujęła, rozprostowała nieco krzyża i patrząc w gaj modrymi oczyma, zaczęła nucić:

 
…Słyszała matka ten płacz sierocy,
Wyjrzała z grobu tej ciemnej nocy,
Wyjrzała z grobu drobniuchnym zielem,
A tu macocha jedzie z weselem.
Z weselem jedzie, z biczów trzaskają,
A te sieroty łzy połykają,
A te sieroty łzy połykają!
 

Rozległ się cichy, słaby głos i umilkł w gaju, a babuleńka znów się zgarbiła i westchnąwszy powlokła się dalej. Aż nagle stanęła, wywijając kijkiem.

– Ej, ty dziewanno, ty jasna panno! Za słonkiem się obracasz, liczko gładkie wyzłacasz – jest z ciebie napój złoty – od kaszlu, od chrzypoty574 – pójdź do kobiałki!

Narwała kwiatuszków z wysokiej łodyżki, odpędzając pszczoły, co gęsto brzęczały nad nią i poszła, szepcząc, dalej. Ale wnet stanęła znowu:

– Ty piołunie, gorzkie ziele, narwę ja cię mało wiele575! Bez gorzkości człek nie żyje, kto nie mocny, niech cię pije – pójdź do kobiałki!

Ale ten piołun i ta dziewanna wywiodły ją z gaju aż na uroczysko576, na sam skraj łąki, którą dosiekali kosiarze, na miedzę, gdzie krzaki głogu rosły, tuż przy polnej gruszy.

Babuleńka podeszła do krzaków, szepcząc.

– O, ty głogu, ty głogu, kłaść cię dobrze na progu! Gdzie u progu są głogi, tam nie przyjdą złe trwogi! – Pójdź do kobiałki!

Postała chwilę, popatrzyła, już odejść miała, kiedy trafiła kijkiem na korzonek wystający z ziemi. Zamodrzały jej oczy577, twarz zjaśniała nagle: schyliła się babuleńka i prędko ów korzonek kopać zaczęła, szepcząc:

– Ty pokrzyku578 z ludzką twarzą, w czarnym garnku ciebie warzą579. Warzą ciebie po ciemności, na zrośnięcie martwej kości. – Pójdź do kobiałki!

 

Ciągnie babuleńka ów korzonek do siebie, a ziemia do siebie.

Wtem uderzy w powietrze krzyk słaby…

– Co takiego? – szepnie babuleńka. – Czyby pokrzyk krzyczał, że go biorę?

Puściła ów korzonek, słucha: głosy ludzkie jakby… Ruszy babuleńka sporym krokiem, sztykuta580 jak może, kijkiem się podpierając, a dysząc. Coraz bliżej głosy owe słychać. Wychyliła się wreszcie z uroczyska tuż nad strugą samą. Spojrzy: tłum Krasnoludków otacza leżącą bez ducha żabę, ręce załamuje, płacze, lamentuje:

– Muzykant nasz! Muzykant nasz nie żyje!…

Babuleńka ani się dziwi, ani też przeraża. Cały wiek z dziwami przeżyła za pan brat.

A co jej dziw jakiś? Krasnoludków też widziała w długim swym życiu nie raz, nie dwa razy. Co jej Krasnoludki?… Więc tylko zamruga modrymi oczami, podejdzie bliżej i pyta:

– A co Pan Bóg dał?

Aż do niej zakrzykną Krasnoludki:

– Ach, muzykantowi oto naszemu gardziel pękł! Ratujcie, babuleńko, muzykanta naszego!

Pokiwała babuleńka głową, ruszyła jedną łapę żaby, ruszyła drugą, trup! Aż przyłoży ucho swoje stare do martwej piersi i słucha.

Słucha i uśmiechnie się nagle… Coś nie coś życia kołatało się jeszcze w niebogim Półpanku. Podniesie tedy babuleńka głowę i rzecze:

– Skoczże który za trzy góry, za trzy morza, na bezdroża – na sam koniec świata, tam gdzie moja chata – przynieś że mi duchem złotą igłę z uchem, przynieś i jedwabie – pomożem tej żabie!

Skoczył Pietrzyk na jednej nodze581 do chatynki Skrobka i dalej do jaskółki z prośbą:

 
Jaskółeczko! Jaskółeczko!
Weź mnie na swe siodełeczko,
Nieś mnie swymi pióry
Za morza, za góry,
Na sam koniec świata,
Gdzie babulki chata.
Muszę przynieść duchem582,
Złotą igłę z uchem
I jasne jedwabie,
Żeby pomóc żabie.
 

Zaświegotała jaskółeczka, chętna do posługi.

Skoczył na nią Pietrzyk – frrru!… I tyleś go widział! Ot, jakby wiatr dmuchnął.

Tymczasem babuleńka ogień pali, gałązki na krzyż kładzie, zioła warzy583 i gardło Półpanka smaruje. Posługują jej Krasnoludki jak mogą, ten chrust nosi, ten mieszkiem584 ogień rozdyma, ten garnczek585 trzyma, sam król miłościwy głowę Półpanka unosi, a co na niego spojrzy, to mu perły jasne z oczu na ziemię lecą.

Nie minęły trzy pacierze586, zaszumiały nad doliną jaskółcze skrzydła rącze, skoczył z nich Pietrzyk lekko, jaskółce dziękując, babuleńce złotą igłę i jedwabną niteczkę podaje.

Wyjęła babuleńka okulary, na nos włożyła, igiełkę nawlokła i nuż owo gardło nieszczęsnej żabie zeszywać. Obstąpiły ją Krasnoludki, powyciągały nosy, patrzy jeden drugiemu przez głowę, a babuleńka pękniętą skórę Półpankowi zeszywszy, dzięgla587 mu pod nos przyłoży i trzy razy dmuchnie.

Jakże owa żaba nie kichnie! Jakby z armaty strzelił!

Rozskoczyły się Krasnoludki z nagłego strachu; a tu Półpanek otworzył jedno oko, przymknął, otworzył drugie, patrzy i podnosić się zaczyna. Podniósł się, siadł, za nutami się obejrzał i chwyciwszy je w łapy, rozdziawił do śpiewu gębę.

Rozdziawił, lecz nie puścił głosu; rozdziawił szerzej jeszcze – na nic! Rozdziawił po raz trzeci – głuchy skrzek wyszedł tylko z gardła.

– O nieszczęsny Półpanku, nigdy ty nie dorównasz mistrzowi Sarabandzie w wielkiej jego pieśni.

U królowej Tatry

I

Trzy dni, trzy noce wędrowała Marysia do królowej Tatry.

Pierwszego dnia wiodły ją pola i łąki przez kraj szeroko oczom i sercu otwarty, cały w zbożach, w trawach, w woni kwiecia stojący. Cały ten dzień szum kłosów słychać było, szmer traw i szeptanie kwiatów:

– Sierota… sierota… sierota…

I rozstępowały się przed nią zboża w obie strony, jakoby je rozdzieliły wielkie skrzydła wiatru, a Marysia szła w ten las srebrzysty, modrząc się wskroś kłosów niebieską spódniczyną swoją jako bławat polny. Szła, wyciągając ręce przed siebie i szepcząc:

– Prowadź mnie, prowadź, pole, do królowej Tatry!

I prowadziło.

Wyciągały się przed nią bruzdy zroszone, sypiąc perłami poranka, wyciągały się przed nią miedze588 długie, kwieciem wonnym tkane; biegły przed nią ścieżyny miękkie, niezabudek589 pełne, a w powietrzu słychać było skowronka, który, w skrzydła szare bijąc, śpiewał:

– Tędy, tędy, sieroto!

Grusze polne chyliły się ku wędrownicy małej, pytając, czy nie chce ich cienia; kopce graniczne590 zatrzymywały ją na krótki wypoczynek pod krzakiem kwitnących jeżyn; krzyż czarny, między trzema brzozami na rozstaju stojący, wyciągał do niej ramiona, a wszystko, co tam grało i śpiewało w polach: ptaszęta, muszki, pszczoły i świerszczyki, wszystko na jedną nutę grało i śpiewało:

 
…Idź, nieboże! Idź pod zorze!
Niech ci Pan Bóg dopomoże!
 

Jak kraj szeroki i długi, tak wśród pól i łąk siedzą wioski ciche czerniejąc i bielejąc niskimi chatami; jak kraj szeroki i długi, porykują trzody, rżą konie w paszach świeżych, owieczki się runami po pagórkach śnieżą, nawoływania i echa fujarek lecą daleko, roznośnie591, a dokoła błękit… błękit… błękit…

Za Marysią drepce Podziomek, migając czerwonym kapturkiem wśród zieloności łąk i pól niby krasny592 maczek; brodę zadziera wysoko, zdaje mu się, że to on sierotkę wiedzie… Ale nie tak było:

 
Wiodły ją te polne dróżki,
Modre593 chabry i ostróżki594,
Wiodła ją ta miedza szara,
Śpiew skowronka, brzęk komara,
Wiodły ją te szumne kłosy,
Łężne trawy595, w perłach rosy,
Wiodła ją ta zorza złota, —
                Bo sierota!
 

Ale drugiego dnia weszła Marysia w świat chłodny i mroczny, w świat zmierzchów zielonych i głębokiej ciszy, w świat borowy596.

Otoczyły ją tam dęby rosochate597, zgarbione, z szeroko rozrosłymi konarami, na których szemrał liść świetnej zieleni. Otoczyły ją tam sosny czarne, bez ruchu stojące, o pniach kapiących złotą, bursztynową żywicą; a wśród sosen czarnych zabielały brzozy szemrzące liściem drobnym i graby598 zadumane, na których świstały kosy, i niska kalina – na niskich dołkach stojąca, a wody spragniona.

I szła Marysia, sierota, szła jakby przez kościół ogromny, tysiącem kolumn podparty, kobiercem599 mchów wysłany, a z góry, wysoko, przez liście, rzucało słońce garście złotych blasków.

I szła Marysia, sierota, zlękniona głęboką ciszą, coraz szepcząc w duszy:

– Prowadź mnie, prowadź, borze, do królowej Tatry!

I zaszumiały dęby rosochate i czarne sosny, i brzozy, i graby, i niska kalina, i podniosły się szumy górne po wierzchołkach i szepty ciche po najniższych gałązkach, młodym liściem odzianych, a w szumach i szeptach wyraźnie słychać było:

– Tędy!… Tędy!… Idź tędy, sieroto!

I otworzyły się przed Marysią borowe głębie, i upadły blaski słońca na dróżkę mchami słaną, przed same stopki bose, właśnie jakby kto w mrokach borowych sypał gwiazdy złote, wskroś zmierzchów wiodące.

I szła Marysia, i wzniosła głosek600 cichy, i śpiewała z pełnego serca piosenkę prostą, nieuczoną, rzewną, której wtórzył szmer brzozy i szumy dębów starych:

 
Oj, lesie, ciemny lesie,
Oj, głos się przez cię niesie,
Oj, szumią w tobie drzewa,
Oj, cichość twoja śpiewa!
 

A kiedy tak szła, śpiewając, odzywał się w dali to huk siekiery drwala, to kukanie kukułki, to poświst wiewiórki, to stukanie dzięcioła w pień drzewny.

A kiedy, zaśpiewana, dróżkę zmylić miała, zastępował jej to krzak jeżyn i za spódniczkę potargnął601, to zahuczał puchacz w dziupli schowany, to zielona jaszczureczka ścieżynę przebiegła, to orzeszyna schylała gibkie gałązki do jej płowej główki, szepcząc:

– Tędy… tędy… tędy!

Za Marysią szedł Podziomek migając czerwonym kapturkiem niby kraśny602 grzybek borowy, a idąc, zadzierał brodę, bo mu się zdawało, że to on Marysię wiedzie… Ale nie tak było:

 
Wiodły ją te brzozy drużki603,
Mchy zielone spod jej nóżki,
Wiodły ci ją te kaliny,
Leśne gąszcze i drożyny,
Wiodły ci ją dęby, sosny,
Szum głęboki, szum żałosny,
Wiódł ci ją bór przez swe wrota —
        Bo sierota!
 

Ale trzeciego dnia weszła Marysia w świat gór i strumieni, który był modry od mgieł i dalekich szczytów, a srebrny od wód, a dzikszy niżeli oba tamte pierwsze światy.

Jak okiem zajrzeć, stoją skalne zręby, pod niebo się wspinając, jedne na drugie tłocząc, bodąc chmury czołem.

Jak okiem zajrzeć, huczą zdroje żywe, pasma wód tryskają spod głazów i biegną z szumem, i pienią się, i grają, i przegląda się w nich złoto słońca i modrość604 nieba. I przeglądają się w nich gnane wiatrem chmury, co modrość tę zdmuchują i to złoto gaszą. Dziki, groźny świat! Strach iść tam, między te skały! Drogą tu – strumień, co po kamykach brzęczy, głosem – huk głazów toczących się w przepaście, pieśnią – skwir orłów ważących w powietrzu mrocznym ciężkie swoje skrzydła. Gdzie oko puścić, gdzie spojrzeć – kamień i woda. Taki świat!

Idzie Marysia sierota, twarzyczka jej pobladła, oczęta się zamgliły, serce struchlało w piersi. Idzie, ręce wyciąga przed siebie i szepcze:

– Prowadźcie mnie, góry, do królowej Tatry!

I wnet rozstąpiły się skały wysokie i ukazały dolinki ciche, jasne, miękkimi ścieżeczkami wiodące, i zaszemrały zdroje żywe, każdy przędący nić srebrną i modrą, i zakrakał orzeł w powietrzu wiszący, a wszystkie te głosy zdawały się mówić wyraźnie:

– Idź, idź, idź naprzód, sieroto!

I szła Marysia, zasłuchana w huk wód i w huk głazów, i w szmery drobnych strumyków, i w szumy piór orlich. I szła, zapatrzona w ogromne budowania gór i w szczyty ich wyniosłe, pod samo niebo idące, w światła i w cienie ich, i w moc ich ogromną. A tak wielka była ta moc i ta siła, że piosnka sieroty umilkła, jak milknie ptaszę, gdy nań ciemność padnie. I szła ze struchlałym sercem, szepcząc z cicha:

– Ziemio! Ziemio! Ziemio!

Za Marysią dreptał Podziomek, migając między skałami czerwonym kapturkiem i zadzierał brodę, mniemając, że on to sierotę wiedzie. Ale nie tak było:

 
…Wiodły ją te skalne szczyty,
Ten świat górski, w niebo wzbity,
Wiodły ją te szumne zdroje
Na te zamki, na pokoje…
Wiodły ją te orle pióra,
Ta stojąca w śniegach góra,
Wiodły ją te huczne wiatry
Do królewskich komnat Tatry —
Wiodła ją ta zorza złota,
        Bo sierota!
 
550tumanić (pot.) – zwodzić, oszukiwać, ogłupiać kogoś. [przypis edytorski]
551struga – niewielka rzeczka lub strumień. [przypis edytorski]
552u strugi kijankami prały – dawniej kobiety prały odzież bezpośrednio w rzekach czy jeziorach, używając do tego celu kijów lub drewnianych przyrządów w kształcie łopatki zwanych kijankami; uderzały nimi w praną rzecz energicznie i zaraz spłukiwały wodą, czynność tę powtarzając wielokrotnie. [przypis edytorski]
553jutrzenka – określenie dla planety Wenus widocznej przed wschodem Słońca na widnokręgu. [przypis edytorski]
554litaury – perkusyjny instrument muzyczny; miedziane półkule pokryte skórą. [przypis edytorski]
555surma – daw. trąbka wojskowa. [przypis edytorski]
556oczeret – trwała roślina rosnąca na terenach podmokłych, głównie przy brzegach. [przypis edytorski]
557szałamaja – instrument dęty drewniany; piszczałka. [przypis edytorski]
558folgować – złagodzić swoje zachowanie względem kogoś, czegoś. [przypis edytorski]
559rozpuknąć się – pęknąć. [przypis edytorski]
560znojny – wypełniony ciężką pracą, wysiłkiem; męczący. [przypis edytorski]
561dosiekali – kończyli kosić. [przypis edytorski]
562miedza – wąski pas ziemi, który oddziela od siebie pola uprawne. [przypis edytorski]
563dwojaki gliniane – podwójne, gliniane naczynie służące dawniej do noszenia dwudaniowych obiadów dla np. żniwiarzy. [przypis edytorski]
564modry – ciemnoniebieski. [przypis edytorski]
565spencer – krótka, dwurzędowa kurtka. [przypis edytorski]
566ostróżka – roślina ogrodowa. [przypis edytorski]
567wrąb – brzeg naczynia. [przypis edytorski]
568podśmietanie – mieszanka kwaśnej śmietany i zsiadłego (kwaśnego) mleka. [przypis edytorski]
569głoski – dziś: głosiki. [przypis edytorski]
570smalić – opalać, palić. [przypis edytorski]
571rosiczka – rosiczka okrągłolistna zwana też rosą słoneczną, roślina owadożerna o właściwościach leczniczych. [przypis edytorski]
572kobiałka – nieduży koszyk. [przypis edytorski]
573rozchodnik – rozchodnik ostry; roślina trująca, mająca właściwości lecznicze, dawniej stosowana do obniżenia ciśnienia tętniczego krwi i przy niektórych schorzeniach skórnych. [przypis edytorski]
574chrzypota (gw.) – krzypota; suchy kaszel. [przypis edytorski]
575mało wiele (daw., gw.) – niewiele, trochę. [przypis edytorski]
576uroczysko – trudno dostępny teren w puszczy. [przypis edytorski]
577zamodrzeć – przybrać barwę ciemnoniebieską; modry: ciemnoniebieski. [przypis edytorski]
578pokrzyk – wilcza jagoda; roślina trująca, wykorzystywana w lecznictwie. [przypis edytorski]
579warzyć (daw.) – gotować. [przypis edytorski]
580sztykutać (daw.) – kuleć. [przypis edytorski]
581na jednej nodze (pot.) – bardzo szybko. [przypis edytorski]
582duchem (daw.) – szybko. [przypis edytorski]
583warzyć – gotować. [przypis edytorski]
584mieszek – mały miech, urządzenie służące do tłoczenia powietrza. [przypis edytorski]
585garnczek – garnuszek. [przypis edytorski]
586pacierz – dawniej nazwa odnosząca się również do zwyczajowej miary czasu, określanej na podstawie czasu potrzebnego do odmówienia modlitwy Ojcze Nasz i wynoszącej ok. pół minuty. [przypis edytorski]
587dzięgiel – dzięgiel leśny, roślina o silnym zapachu. [przypis edytorski]
588miedza – wąski pas ziemi, który oddziela od siebie pola uprawne. [przypis edytorski]
589niezabudka – inna nazwa niezapominajki. [przypis edytorski]
590kopce graniczne – kopce, jakie usypywano dawniej na granicach dóbr ziemskich w celu ich oznaczenia. [przypis edytorski]
591roznośnie – głośno; donośnie. [przypis edytorski]
592krasny(daw.) – jaskrawoczerwony. [przypis edytorski]
593modry – ciemnoniebieski. [przypis edytorski]
594ostróżka – roślina ogrodowa. [przypis edytorski]
595łężna trawa – trawa na podmokłej łące. [przypis edytorski]
596borowy – leśny. [przypis edytorski]
597rosochaty – gęsto rozgałęziony. [przypis edytorski]
598grab – drzewo liściaste. [przypis edytorski]
599kobierzec – dywan. [przypis edytorski]
600głosek – dziś: głosik. [przypis edytorski]
601potargnąć – szarpnąć, pociągnąć. [przypis edytorski]
602kraśny a. krasny – jasnoczerwony; także: piękny. [przypis edytorski]
603drużka – przyjaciółka. [przypis edytorski]
604modrość – ciemny błękit. [przypis edytorski]