Tasuta

Wyprawa Bohaterów

Tekst
Märgi loetuks
Wyprawa Bohaterów
Wyprawa Bohaterów
Tasuta audioraamat
Loeb Piotr Bajtlik
Lisateave
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Alton wybuchnął przenikliwym śmiechem.

– Nigdy go nie miałem – powiedział. – Honor to cnota głupców. Mam za to wszystko, czego chcę. Zostaw sobie swój honor; ja wolę Gwendolyn.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Thor wyszedł wraz z Reece’em z Królewskiego Dworu przez bramę zwieńczoną łukiem na wiejską drogę wiodącą do koszar Legionu. Na ich widok strażnicy stanęli na baczność, a Thor poczuł się dużo mniej obcy. Wrócił myślami do chwili sprzed kilku dni, kiedy podobni strażnicy zagrodzili mu drogę, a potem za nim gonili. Jak wiele zdążyło się zmienić w tym krótkim czasie!

Thor usłyszał ptasi krzyk i zadarł głowę. Wysoko nad nim, patrząc w dół, krążył po niebie Estofeles. Zanurkował, a Thor z biciem serca wysunął rękę w chronionej stalą rękawicy, z którą się teraz nie rozstawał. Ptak jednak odbił ponownie w górę, wzbijał się i krążył coraz wyżej i wyżej, choć cały czas pozostawał w zasięgu wzroku. Thor patrzył na niego z podziwem. Wiedział, że Estofeles to stworzenie mistyczne i wyczuwał głęboką, niewyjaśnioną więź łączącą go z sokołem.

Szedł dalej z Reece’em w milczeniu, szybkim krokiem zmierzając do koszar. Wiedział, że legioniści tym razem się go spodziewają i ciekawiło go, jak zostanie powitany. Może spotka się z zazdrością i zawiścią. Może będą wściekli, że to na nim skupiła się uwaga całego dworu. Czy będą z niego szydzić, że przez most z Dziczy wrócił niesiony przez innych? Czy też może w końcu go zaakceptują? Miał nadzieję na to ostatnie. Nużyły go już utarczki z resztą legionistów. Chciał w końcu poczuć, że należy do Legionu, że jest jednym z nich.

Dostrzegł w oddali koszary, ale jego myśli podążyły w innym kierunku.

Gwendolyn.

Nie bardzo wiedział, jak szczerze powinien rozmawiać o niej z Reece’em; była przecież jego siostrą. Nie potrafił jednak o niej zapomnieć. Ani też przestać myśleć o spotkaniu ze złowieszczym wysoko urodzonym, Altonem, ani zachodzić w głowę, ile z tego, co od niego usłyszał, jest prawdą. Z jednej strony obawiał się mówić o tym z Reece’em, aby niechcący nie zrazić go do siebie i nie stracić przyjaciela z powodu jego siostry. Z drugiej strony musiał wiedzieć, co Reece o tym wszystkim sądzi.

– Kim jest młody Alton? – spytał w końcu Reece’a z wahaniem w głosie.

– Alton? – powtórzył Reece. – Dlaczego pytasz?

Thor wzruszył ramionami, nie wiedząc, ile może mu powiedzieć. Na szczęście Reece sam podjął temat.

– To tylko pomniejszy królewski krewny. Kuzyn króla w trzeciej linii. Lubi strugać ważniaka. A co? Przyczepił się do ciebie? – Reece zmrużył oczy. – Chodzi o Gwen, prawda? Powinienem był cię ostrzec.

Thor spojrzał na niego, głodny dalszego ciągu.

– Dlaczego? – zapytał.

– To zwykły gbur. Ugania się za Gwen, odkąd nauczył się chodzić. Wbił sobie do głowy, że ją poślubi. Moja matka myśli chyba tak samo.

– A poślubi? – spytał Thor tak niecierpliwie, że aż sam się zdziwił.

Reece spojrzał na niego i uśmiechnął się.

– No no, zauroczyła cię, co? – zachichotał. – Szybko poszło.

Thor poczerwieniał; miał nadzieję, że rumieniec nie jest zbyt widoczny.

– To, czy będą sobie ślubować, czy nie, powinno zależeć od uczuć mojej siostry – odrzekł w końcu Reece. – Chyba że zmuszą ją do tego małżeństwa. Ale wątpię, by ojciec tak postąpił.

– A co ona czuje do Altona? – naciskał Thor; bał się, czy nie jest zbyt wścibski, ale musiał wiedzieć.

Reece wzruszył ramionami.

– Musiałbyś sam ją zapytać. Nie rozmawiam z nią o tym.

– Ale wasz ojciec mógłby zmusić ją do małżeństwa? – chciał wiedzieć Thor. – Naprawdę?

– Ojciec może zrobić, co tylko zechce. Ale to już sprawa między nim i Gwen. – Reece spojrzał ponownie na Thora. – Skąd te wszystkie pytania? O czym wyście rozmawiali?

Thor zaczerwienił się, nie wiedząc, co powiedzieć.

– O niczym takim – odparł w końcu.

– O niczym! – roześmiał się Reece. – Właśnie słyszę, że o całym mnóstwie niczego!

Zaśmiał się jeszcze głośniej, a Thor się speszył. Może tylko mu się zdawało, że Gwen go polubiła. Reece klepnął go w ramię pewnym, przyjacielskim gestem.

– Słuchaj, druhu – powiedział. – Co do Gwen możesz być pewny tylko jednego: że wie, czego chce. A to czego chce, dostaje. Zawsze tak było. Jest równie uparta jak ojciec. Nikt nie zdoła jej zmusić do czegokolwiek – w tym do polubienia kogokolwiek – wbrew jej samej. Nie martw się więc. Jeśli wybierze ciebie, to możesz mi wierzyć, że da ci o tym znać. Tak?

Thor skinął głową; czuł się teraz o wiele lepiej, jak zwykle zresztą po rozmowie z Reece’em. Podniósł wzrok i zobaczył przed sobą wrota koszar Legionu. Zdziwiło go, że czeka przy nich grupa chłopców, zwłaszcza gdy zobaczył ich uśmiechy i usłyszał, jak wiwatują na jego widok. Chłopcy podbiegli do niego pędem, chwycili go w ramiona i pociągnęli, niemal przenieśli przez bramę koszar, otaczając go kręgiem zaskakującej życzliwości.

– Opowiadaj, jaki jest ten Kanion! Jak jest po drugiej stronie? – pytał jeden.

– Jak wyglądał potwór? Ten, którego zabiłeś? – pytał inny.

– To nie ja go zabiłem, to Erec – protestował Thor.

– Podobno ocaliłeś życie Eldenowi – powiedział ktoś jeszcze.

– I natarłeś na potwora w pojedynkę. Bez żadnej porządnej broni.

– Witaj wśród nas! – ktoś krzyknął, a inni podchwycili radosny okrzyk. Prowadzili go dalej, jakby był ich odnalezionym, dawno zaginionym bratem.

Thor nie wierzył własnym oczom i uszom, ale im więcej słyszał, tym bardziej przekonywał się, że może mają rację. Może rzeczywiście zachował się dzielnie. Tak naprawdę nie zdążył się nad tym zastanowić. Po raz pierwszy od dawna zaczynał odczuwać pewną dumę z siebie, przede wszystkim dlatego, że teraz w końcu czuł się jednym z nich. Powoli schodziło z niego całe napięcie.

Wprowadzili go na główny plac ćwiczeń, gdzie stali już pozostali legioniści i wielu Srebrnych. Ci też na jego widok wydali okrzyk radości. Wszyscy zaczęli podchodzić do niego i klepać go po plecach.

Wszyscy umilkli, gdy pojawił się Kolk. Thor przygotował się na najgorsze, bo dotąd dowódca okazywał mu tylko pogardę. Teraz jednak, ku zdumieniu chłopca, w spojrzeniu generała było coś zupełnie innego. Choć nie bardzo umiał się uśmiechnąć, przynajmniej nie marszczył już gniewnie czoła. Thor mógłby przysiąc, że w jego oczach dostrzegł nawet coś na kształt podziwu.

Kolk wystąpił naprzód, uniósł w dłoni odznakę z podobizną czarnego sokoła i przypiął ją chłopcu na piersi.

Godło Legionu. Thor został oficjalnie przyjęty. Nareszcie był jednym z nich.

– Thorgrinie z Południowej Prowincji Królestwa Zachodu – powiedział z powagą Kolk. – Witaj w Legionie!

Chłopcy znów wydali radosny okrzyk, po czym podbiegli do Thora, chwycili go w ramiona i zaczęli podrzucać do góry.

Thor nie mógł tego wszystkiego pojąć i nawet nie próbował. Chciał tylko cieszyć się tą chwilą. W końcu odnalazł swoje miejsce w życiu.

Kolk odchrząknął.

– Dobra, chłopcy, uspokójcie się – rozkazał. – Dziś mamy wyjątkowy dzień. Bez wideł, szufli, czyszczenia broni czy sprzątania końskiego łajna. Dziś poćwiczymy z prawdziwą bronią!

Chłopcy zareagowali entuzjastycznym wiwatem i ruszyli w ślad za Kolkiem, który truchtał już przez plac ku wielkiej okrągłej budowli o ścianach z dębu i lśniących, wykutych z brązu drzwiach. Thor ruszył w tamtą stronę wraz z innymi wśród pełnego emocji gwaru, w towarzystwie Reece’a i O’Connora, który właśnie do nich dołączył.

– Bałem się, że już cię żywego nie zobaczę – powiedział O’Connor z uśmiechem, poklepując Thora po ramieniu. – Następnym razem najpierw mnie obudź, dobra?

Thor też się do niego uśmiechnął.

– Co to za budynek? – zapytał Reece’a, kiedy zbliżali się już do drzwi pokrytych wielkimi żelaznymi okuciami; cała budowla wyglądała imponująco.

– Skład broni – odparł Reece. – To tu przechowują cały nasz oręż. Raz na jakiś czas dają nam rzucić okiem na broń, a nawet nią poćwiczyć. W zależności od tego, jaką akurat umiejętność chcą nam przekazać.

Thor poczuł ucisk w żołądku na widok podchodzącego do nich Eldena. Spodziewał się po nim kolejnej groźby. Tym razem jednak, ku jego zaskoczeniu, na twarzy osiłka malowała się wdzięczność.

– Muszę ci podziękować – powiedział Elden z pokorą, spuszczając wzrok. – Uratowałeś mi życie.

Thora zatkało; tego się akurat po nim nie spodziewał.

– Myliłem się co do ciebie – dodał chłopiec. – Zostaniemy przyjaciółmi? – spytał i podał Thorowi rękę.

Thor nie zwykł żywić do nikogo urazy, więc w odpowiedzi ochoczo podał Eldenowi dłoń.

– Zgoda – dodał.

– Nie rzucam słów na wiatr – powiedział Elden. – Zawsze będę u twego boku. Mam wobec ciebie dług.

To powiedziawszy, odwrócił się i pospiesznie wmieszał się w pozostałych.

Thor nie do końca wiedział, co myśleć. Nie mógł się nadziwić, jak szybko wszystko wokół niego się zmienia.

– Może jednak nie jest skończonym baranem – powiedział O’Connor. – Może mimo wszystko jest w porządku.

Dotarli do składu broni. Wielkie drzwi otwarły się na oścież i weszli do środka. Thor kroczył powoli wokół zbrojowni z zadartą głową, w zachwycie chłonąc każdy szczegół. Na ścianach wisiały setki sztuk rozmaitej broni; przeznaczenia niektórych nawet się nie domyślał. Pozostali chłopcy wpadali do budynku z przejęciem, podbiegali do różnych przedmiotów, podnosili je, oglądali, przymierzali się do nich. Thor poszedł za ich przykładem, czując się jak niedźwiedź w składzie miodu.

Podszedł do olbrzymiej halabardy, podniósł ją oburącz za drzewce i zważył w rękach. Była masywna i dobrze naoliwiona, choć ostrze miała zdarte i pokarbowane. Nasuwało się aż pytanie, czy ktoś już zginął od niej w bitwie.

 

Odstawił ją na miejsce i sięgnął po kiścień – krótką pałkę, do której na długim łańcuchu doczepiona była stalowa, najeżona kolcami kula. Chwycił nabijany ćwiekami trzonek i poczuł ciężar kolczastej kuli dyndającej na końcu łańcucha. Obok stał Reece z toporem bojowym w rękach, za nim zaś O’Connor ważył w rękach długą pikę, dźgając nią w powietrzu w wyimaginowanego przeciwnika.

– Uwaga! – krzyknął Kolk i wszyscy zwrócili się w jego stronę. – Dziś nauczymy się walczyć z wrogiem na odległość. Kto mi powie, jaką bronią można się posłużyć? Czym zabić przeciwnika z trzydziestu kroków?

– Strzałą z łuku – krzyknął któryś z chłopców.

– Owszem – odparł Kolk. – Czym jeszcze?

– Włócznią! – krzyknął ktoś inny.

– Jak jeszcze? Jest więcej rodzajów takiej broni. No?

– Kamieniem z procy – dodał Thor.

– Czym jeszcze?

Thor szukał w myślach, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

– Można rzucić sztyletem! – zawołał Reece.

– Czym jeszcze?

Chłopcy wahali się. Nikt nie miał więcej pomysłów.

– Można jeszcze rzucić toporkiem – zagrzmiał Kolk – albo i młotem. Jest oczywiście kusza. Można również cisnąć oszczepem, a nawet mieczem. – Przemierzał arsenał w tę i z powrotem, obserwując twarze chłopców, którzy słuchali go w nabożnym skupieniu. – A to nie wszystko. Waszym najlepszym przyjacielem może być zwykły przydrożny kamień. Widziałem raz, jak człowiek o posturze byka, bohater wielu bitew, poległ na miejscu od kamienia, którym raził go ktoś przebieglejszy. Żołnierze zwykle też nie wiedzą, że nawet zbroja może posłużyć za broń. Możecie zdjąć ciężką rękawicę i z kilku kroków rzucić wrogowi w twarz. Na chwilę straci orientację, a wtedy będziecie mogli go zabić. Możecie też rzucić w niego tarczą.

Kolk wziął głęboki oddech.

– Kiedy uczycie się walczyć – to bardzo ważne – nie uczcie się walczyć tylko na odległość dzielącą was od przeciwnika. Musicie zwiększać zasięg swojego rażenia. Większość ludzi walczy tylko z trzech kroków, dobry wojownik zaś – z trzydziestu. Zrozumiano?

– Tak jest! – krzyknęli chórem legioniści.

– Dobrze. Dziś będziecie szkolić swoją umiejętność rzucania. Przeglądacie skład, chwytacie dowolną broń miotaną i stajecie na zewnątrz, zanim doliczę do trzydziestu. Już!

W całym składzie zaroiło się od chłopców. Thor pobiegł wzdłuż ściany, szukając czegoś, co mógłby złapać. Inni przejęci chłopcy przepychali się wokół. W końcu Thor ujrzał i chwycił mały toporek, O’Connor chwycił sztylet, a Reece – krótki miecz, i całą trójką wybiegli na dwór wraz z resztą legionistów.

Po chwili podążyli za Kolkiem na drugi koniec placu, gdzie na palach wisiało kilkanaście tarcz. Wszyscy chłopcy, dzierżąc wybraną przez siebie broń, skupili się wokół dowódcy w oczekiwaniu.

– Ustawiacie się tutaj – zagrzmiał, wskazując linię wyrysowaną na piachu – i rzucacie tak, aby trafić w tarcze. Potem biegniecie do tarcz i łapiecie inną broń, którą ćwiczycie następny rzut. Nie wolno wam użyć tej samej broni dwa razy z rzędu. Za każdym razem celujecie do tarcz. Kto nie trafi w tarczę, biegnie dookoła placu. Zaczynajcie!

Chłopcy ustawili się za linią ramię przy ramieniu i zaczęli ciskać bronią do tarcz oddalonych o dobre trzydzieści jardów. Thor dołączył do innych. Chłopiec stojący obok niego rzucił włócznią, ale chybił o włos. Odwrócił się i truchtem ruszył dookoła areny. Wtedy podbiegł do niego żołnierz i zarzucił mu na barki ciężką kolczugę, która niemal przygniotła chłopca do ziemi.

– Teraz biegnij! – rozkazał.

Chłopiec pobiegł dalej, zgarbiony pod ciężarem, tym bardziej pocąc się w panującym upale.

Thor nie chciał chybić. Odchylił się, skupił, zamachnął się toporkiem i wypuścił go przed siebie. Zamknął oczy w nadziei, że trafił do celu, i po chwili poczuł ulgę słysząc charakterystyczny dźwięk uderzenia w skórzaną tarczę. Ledwie trafił w dolny róg tarczy, ale przynajmniej trafił. Wokół niego inni chłopcy też miotali bronią. Kilkunastu nie trafiło i biegło już dookoła placu. Ci, którym się powiodło, ruszyli do tarcz po kolejną broń. Thor również pobiegł i znalazł długi, wąski sztylet. Wyciągnął go z tarczy i wrócił na swoje miejsce przy linii rzutu.

Ćwiczyli tak kilka długich godzin, aż ręka zaczęła pulsowała mu z bólu. Przebiegł też wiele okrążeń, za dużo jak na jego siły. Pot lał się z niego obficie, podobnie zresztą jak z innych legionistów. Trening był ciekawy i wciągający – pierwszy raz miał możliwość rzucać tak przeróżną bronią, wyczuwać ciężar i wyważenie ostrzy i rękojeści. Czuł, że z każdym kolejnym rzutem przyzwyczaja się coraz bardziej i staje się coraz lepszy. Mimo to jednak panujący wokół ukrop był nie do zniesienia i Thor czuł narastające zmęczenie. Niewielu już chłopców stało przed tarczami; cała reszta biegała. Trudno było trafiać tyle razy tak różną bronią, do tego jeszcze w upale i w przerwach między wycieńczającymi biegami wokół areny. Thor ciężko dyszał i sam nie wiedział, ile jeszcze zdoła wytrzymać. Ale właśnie w chwili, kiedy miał już upaść, Kolk krzyknął:

– Dość!

Chłopcy przerwali bieg, wrócili na środek placu i padli na trawę. Leżąc i dysząc, ściągali z siebie ciężkie kolczugi. Thor również usiadł na trawie; ręka go bolała i cały spływał potem. Paru żołnierzy przyniosło kubły z wodą i postawiło je przy chłopcach. Reece sięgnął po jeden, napił się i podał O’Connorowi, ten też się napił i podał dalej do Thora. Chłopiec pił i pił, a woda ściekała mu po brodzie i piersi. Była cudownie chłodna. Wziął głęboki oddech i oddał kubeł Reece’owi.

– Długo to jeszcze potrwa? – zapytał.

Reece, dysząc ciężko, pokręcił głową.

– Nie wiem.

– Chcą nas chyba zabić, słowo daję – odezwał się ktoś.

Thor obejrzał się na Eldena, bo to on podszedł i usiadł obok. Zaskoczył tym Thora, ale też przypomniał mu, że naprawdę chce się zaprzyjaźnić. Dziwnie było widzieć w nim taką odmianę.

– Chłopcy! – zagrzmiał Kolk, przechadzając się powoli między nimi. – Upłynęło trochę czasu i coraz trudniej wam trafiać do celu. Jak widzicie, ciężko o celność, kiedy jest się zmęczonym. Ale właśnie o to chodzi. W czasie bitwy nie będziecie wypoczęci, prędzej wyczerpani. Czasami bitwa toczy się kilka dni, zwłaszcza kiedy oblega się zamek. I akurat gdy wasze zmęczenie sięga zenitu, trzeba wykonać najcelniejszy rzut. Często trzeba wtedy rzucać, czym popadnie. Musicie znać się na każdej broni, aby móc jej użyć niezależnie od stopnia zmęczenia. Zrozumiano?

– TAK JEST! – odpowiedzieli mu okrzykiem.

– Niektórzy z was potrafią rzucać nożem, inni włócznią. Ale chybiacie, rzucając młotem czy toporem. Jeśli umiecie rzucać tylko jedną bronią, myślicie, że uda wam się przeżyć?

– NIE!

Krzywiąc się, Kolk zaczął krążyć wśród chłopców i kopniakiem w plecy częstować tych, którzy jego zdaniem nie siedzieli wystarczająco prosto.

– Dosyć już odpoczynku – powiedział. – Wstawać!

Tak jak inni, Thor z trudem stanął na bolących nogach. Nie wiedział, ile jeszcze uda mu się wytrzymać.

– W walce z dystansu biorą udział dwie strony – ciągnął dowódca. – Możecie czymś rzucać, ale wasz wróg też. O trzydzieści kroków od was nie powinien czuć się bezpiecznie, ale wtedy i wy jesteście narażeni na jego atak. Musicie nauczyć się bronić przed rzutami z takiej odległości. Zrozumiano?

– TAK JEST!

– Obrona przed rzuconym narzędziem wymaga nie tylko refleksu i szybkiej orientacji, sprawności w uchylaniu się, turlaniu czy innych unikach, ale też biegłości w posługiwaniu się tarczą.

Na znak Kolka jeden z żołnierzy przyniósł wielką i ciężką tarczę. Thor oniemiał – była prawie dwa razy większa od niego.

– Jakiś ochotnik? – spytał Kolk.

W grupie chłopców zapanowała cisza i wahanie. Bez namysłu, wiedziony impulsem, Thor podniósł rękę. Kolk skinął głową, a Thor pospieszył naprzód.

– Świetnie – powiedział dowódca. – Choć jeden z was jest na tyle tępy, by zgłaszać się dobrowolnie. Podobasz mi się, chłopcze. Decyzja głupia, ale śmiała.

Thorowi przemknęła myśl, że może rzeczywiście głupio zrobił, gdy Kolk podał mu ogromną stalową tarczę, którą chłopiec przypiął sobie do ramienia. Była niewiatygodnie ciężka i ledwo zdołał ją unieść.

– Twoje zadanie, Thorze, to dotrzeć na drugi koniec areny. Bez szwanku. Widzisz tych pięćdziesięciu chłopców? – Kolk wskazał pozostałych legionistów. – Wszyscy będą miotać w ciebie bronią. Prawdziwą bronią. Rozumiesz? Jeśli nie osłonisz się tą tarczą, możesz zginąć, zanim dobiegniesz do celu.

Thor zagapił się na niego z niedowierzaniem. Wśród chłopców zapadła cisza jak makiem zasiał.

– To nie zabawa – ciągnął Kolk. – To coś bardzo serio. Każda walka jest na serio. Życie albo śmierć. Na pewno nadal tego chcesz, chłopcze?

Thor skinął głową, zbyt przerażony, aby wykrztusić choćby słowo. Nie mógłby teraz zmienić zdania, nie na oczach wszystkich.

– Dobrze.

Na znak Kolka z szeregu wystąpił adiutant i zadął w róg.

– Ruszaj! – ryknął Kolk.

Thor uniósł tarczę oburącz, wkładając w to wszystkie siły. Od razu usłyszał głuchy odgłos tak donośny, że aż zawibrował mu pod czaszką. Był to żelazny młot, który uderzył w tarczę i co prawda nie przebił jej, ale prawie wytrącił ją Thorowi i wstrząsnął całym jego ciałem. Chłopiec zebrał się w sobie, poprawił chwyt i ruszył dalej kłusem, kuśtykając najszybciej, jak tylko potrafił. Widział, jak różne pociski mijały tarczę, i kulił się za nią najlepiej jak umiał. Była jego jedyną ostoją, ostatnią deską ratunku. W miarę jak biegł, pojmował, jak pozostawać w jej bezpiecznym cieniu.

Nagle minęła go strzała. Chybiła o włos tylko i Thor ciaśniej przywarł do tarczy. Kolejny ciężki przedmiot gruchnął w tarczę tak mocno, że chłopiec cofnął się o kilka kroków i padł na ziemię. Zerwał się jednak zaraz i pobiegł dalej. W końcu, krańcowo wyczerpany i dysząc ciężko, dotarł do końca areny.

– Dość! – ryknął Kolk.

Thor wypuścił tarczę z rąk, cały mokry od potu. Nie posiadał się z radości, że udało mu się dotrzeć do celu; nie utrzymałby tej tarczy chyba już ani chwili dłużej.

Pobiegł z powrotem do chłopców; na wielu twarzach malowały się podziw i uznanie. Sam nie wiedział, jakim cudem udało mu się przeżyć.

– Nieźle – szeptem skomentował Reece.

– Kto następny? – zawołał Kolk.

Wśród chłopców zapanowała śmiertelna cisza. Zobaczywszy, przez co przeszedł Thor, żaden z nich nie miał ochoty podjąć próby.

Thor był z siebie dumny, ale nie wiedział, czy zgłosiłby się na ochotnika, gdyby zdawał sobie sprawę, co go czeka. Teraz jednak, mając to za sobą, cieszył się, że się zgłosił.

– Dobrze. Wobec tego sam wybiorę ochotnika – oświadczył Kolk. – Ty! Saden! –zawołał, wskazując kogoś ręką.

Przed szereg wyszedł starszy, chudy chłopiec, wyraźnie przerażony.

– Ja? – powiedział łamiącym się głosem.

Rozległ się śmiech pozostałych.

– Oczywiście, że ty. Któżby inny? – powiedział Kolk.

– Wybaczcie, panie generale, ale wolałbym nie.

Wśród chłopców dał się słyszeć stłumiony okrzyk .

Kolk podszedł do Sadena ze skrzywioną miną.

– Masz tu robić nie to, co wolisz, tylko to, co ci każę – warknął.

Saden stał w miejscu, sparaliżowany strachem; widać było, że się śmiertelnie boi.

– Nie powinno go tu być – wyszeptał Reece do Thora.

Thor spojrzał na niego.

– Dlaczego?

– Pochodzi z wysokiego rodu, przysłali go tu wbrew jego woli. Nie jest typem wojownika i Kolk o tym wie. Chyba próbują go złamać i wyrzucić.

– Wybaczcie, panie generale, ale nie dam rady – odparł Saden głosem, z którego biło przerażenie.

– Dasz – wrzasnął Kolk – i to już!

Napięcie sięgnęło zenitu.

Saden opuścił wzrok i ze wstydem zwiesił głowę.

– Bardzo mi przykro, panie generale. Proszę, dajcie mi jakieś inne zadanie, a z chęcią je wykonam.

Kolk spurpurowiał. W okamgnieniu dopadł chłopca i wycedził mu prosto w twarz:

– Doskonale, chłopcze, dam ci inne zadanie. I nie obchodzi mnie, z jak wysokiego rodu pochodzisz. Ruszysz teraz biegiem dookoła placu i będziesz biec, dopóki nie padniesz albo dopóki nie zgłosisz się sam, żeby ponieść tarczę. Zrozumiałeś?

Saden skinął głową; wyglądał, jakby się miał rozpłakać.

Do chłopca podszedł żołnierz i zarzucił na niego kolczugę. Potem podszedł drugi i zarzucił kolejną. Thor nie mógł pojąć, jakim cudem Saden jest w stanie udźwignąć obie naraz. Sam ledwo mógł unieść w biegu jedną taką.

 

Kolk zamierzył się i kopnął Sadena mocno w zadek. Potykając się co chwila, chłopiec ruszył w długi, powolny bieg wokół areny. Thorowi zrobiło się go żal. Patrzył, jak Saden kuśtyka wokół placu i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że chłopiec może w Legionie nie przeżyć.

Nagle rozległ się dźwięk rogu. Thor obejrzał się i zobaczył kompanię królewskich konnych, którym towarzyszyło kilkunastu Srebrnych. W rękach mieli włócznie, a na głowach hełmy zdobne w pióropusze. Zatrzymali się przed Legionem.

– Na cześć córki króla i jej zaślubin oraz z okazji letniego przesilenia król ogłasza dziś na resztę dnia święto łowów!

Wśród wszystkich chłopców otaczających Thora wybuchła ogromna radość. Wydali głośny okrzyk i jak jeden mąż pognali za odjeżdżającymi końmi przez arenę.

– Co się dzieje? – Thor spytał Reece’a, też zrywając się do biegu.

Reece uśmiechał się szeroko.

– Prawdziwy dar niebios! – odparł. – Na resztę dnia mamy wolne! Ruszamy na polowanie!