Tasuta

Wyprawa Bohaterów

Tekst
Märgi loetuks
Wyprawa Bohaterów
Wyprawa Bohaterów
Tasuta audioraamat
Loeb Piotr Bajtlik
Lisateave
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Pociągnięty, niemal porwany przez Reece’a, najmłodszego królewicza i swojego nowego towarzysza ćwiczeń, Thor podążał za nim w rozstępującej się ciżbie. Wszystko, co zaszło od turniejowego pojedynku, pamiętał jak przez mgłę. Cokolwiek uczynił, czymkolwiek była owa moc, którą zatrzymał grot włóczni i zapobiegł śmierci Ereca, skupiło to na nim uwagę całego królestwa. Pojedynek został przerwany, odwołany przez obydwu królów, po czym ogłoszono rozejm. Obaj rycerze wrócili, każdy na swoją stronę, tłumy widzów rozeszły się, poruszone całym zdarzeniem, a Thora chwycił za rękę i zabrał ze sobą Reece.

Porwawszy go w otoczeniu królewskiej świty i przedzierając się na tyły tłumu, Reece cały czas ciągnął za sobą Thora, który nadal jeszcze drżał z emocji wywołanych wydarzeniami tego dnia. Nie do końca pojmował, co uczynił w szrankach i jak wpłynął na wynik pojedynku. Nie pragnął przecież zostać nikim ważnym, tylko zwykłym rekrutem Królewskiego Legionu. A już na pewno nie chciał skupić na sobie uwagi wszystkich obecnych. Co gorsza, nie miał pojęcia, dokąd go teraz prowadzą, i czy aby nie po to, aby go ukarać. Uratował co prawda Ereca, ale zarazem wmieszał się do rycerskiego pojedynku, co nie uchodziło giermkom na sucho. Nie był pewien, czy ktoś go nagrodzi, czy raczej zgani.

– Jak to zrobiłeś? – spytał Reece, nadal ciągnąc go za sobą.

Thor spieszył w ślad za nim trochę na oślep, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Ludzie gapili się na niego, jakby był jakimś dziwolągiem.

– Nie wiem – odrzekł szczerze. – Chciałem mu tylko pomóc i... to się stało samo.

Reece pokręcił głową.

– Ocaliłeś Erecowi życie. Chyba rozumiesz? To nasz najznamienitszy rycerz. A tyś go uratował.

Rozważając te słowa, Thor poczuł się lepiej i odetchnął z ulgą. Polubił Reece’a od pierwszej chwili, kiedy się poznali; królewicz swoją obecnością działał na niego kojąco jak balsam i zawsze miał do powiedzenia coś trafnego. Thor doszedł do wniosku, że może jednak nie czeka go kara; może nawet uznają go w jakimś sensie za bohatera.

– Nie planowałem nic zrobić – powiedział. – Chciałem tylko, żeby Erec przeżył. Wyszło mi tak... naturalnie. To nie było nic specjalnego.

– Nic specjalnego? – powtórzył za nim Reece. – Ja bym tak nie umiał. Nikt z nas zresztą.

Skręcili za róg i Thor ujrzał przed sobą rozległy królewski zamek, sięgający wysoko w niebo. Wyglądał monumentalnie. Wzdłuż brukowanej drogi wiodącej do środka przez zwodzony most stali na baczność żołnierze królewskiej armii, utrzymując tłumy w bezpiecznej odległości. Widząc Reece’a i Thora, ustąpili z drogi i przepuścili ich.

Chłopcy ruszyli ku potężnym łukowym wrotom o żelaznych okuciach, mając po obu stronach żołnierzy. Czterech innych otworzyło przed nimi wrota i stanęło na baczność. Thor nie mógł uwierzyć, z jakimi honorami go przyjmują. Czuł się, jakby sam był członkiem rodziny królewskiej.

Weszli na teren zamku i wrota zamknęły się za nimi. Thor ze zdumieniem dostrzegł, ile jest wkoło przestrzeni. Kamienne, grube na stopę mury pięły się wysoko, a gdzie nie spojrzał, widział wejścia do olbrzymich sal. Przed nim przechadzały się setki dworzan obojga płci, zatopieni w pełnych emocji rozmowach. Wyczuł poruszenie i atmosferę oczekiwania, a kiedy wchodził, oczy wszystkich skierowały się na niego. Zainteresowanie było tak powszechne, że aż przytłaczające.

Wszyscy tłoczyli się wokół niego i przyglądali, kiedy razem z Reece’em mijał kolejne zamkowe korytarze. Nigdy jeszcze nie widział tylu osób w tak wyszukanych szatach. Dziewczęta w różnym wieku, ubrane w wymyślne stroje, trzymały się za ręce i szeptały sobie coś na ucho, chichocząc za nim, kiedy je mijał. Krępowało go to. Nie wiedział, czy im się podoba, czy też tylko stroją sobie z niego żarty. Nie nawykł do znajdowania się w centrum uwagi – nie mówiąc o pobycie w zamku – i nie bardzo wiedział, jak się zachowywać.

– Dlaczego się ze mnie śmieją ? – zapytał Reece’a.

Ten obrócił się i sam zachichotał.

– Nie śmieją się z ciebie – powiedział. – Spodobałeś im się. Jesteś sławny.

– Sławny? – spytał Thor, zaskoczony . – Jak to? Przecież dopiero co tu przybyłem.

Reece zaśmiał się i położył mu rękę na ramieniu. Thor go najwyraźniej bawił.

– Wieści na królewskim dworze roznoszą się szybciej niż myślisz. A przybysz taki jak ty... no wiesz, nie zdarza się często.

– Dokąd idziemy? – spytał Thor, bo Reece nadal go gdzieś prowadził.

– Mój ojciec chce cię poznać – odparł Reece, skręcając w kolejny korytarz.

Thor przełknął ślinę.

– Twój ojciec? To znaczy... król? – Nagle poczuł zdenerwowanie. – Dlaczego chciałby mnie poznać? Jesteś pewien?

Reece zaśmiał się tylko.

– Całkowicie pewien. Nie denerwuj się tak. To tylko mój tata.

– Tylko twój tata? – powtórzył Thor z niedowierzaniem. – Przecież to król!

– Nie jest taki zły. Coś mi mówi, że to będzie radosna audiencja. Jak by nie patrzeć, ocaliłeś Erecowi życie.

Thor ponownie przełknął głośno ślinę, a dłonie zaczęły mu się pocić, ale już otworzyły się przed nimi kolejne drzwi i weszli do przepastnej sali. Uniósł wzrok w zachwycie na jej łukowe sklepienia, pokryte misternymi wzorami, pnące się wysoko. Zdobione witrażami okna, również łukowe, ciągnęły się wzdłuż całej ściany. O ile było to możliwe, w tej sali tłoczyło się jeszcze więcej osób, chyba z tysiąc – prawdziwe mrowie ludzi. Wszędzie stały długie stoły, przy których na niekończących się ławach siedzieli biesiadnicy, między stołami zaś pozostawiono wąskie przejście wyłożone długim czerwonym dywanem; prowadził on wprost do podwyższenia, na którym stał tron. Biesiadnicy rozstępowali się, w miarę jak chłopcy zmierzali po dywanie w kierunku króla.

– Dokąd to go prowadzisz? – odezwał się wrogi, nosowo brzmiący głos.

Thor podniósł oczy i zobaczył przed sobą niewiele starszego od niego młodzieńca w królewskich szatach – najpewniej kolejnego królewicza – który z gniewnym spojrzeniem zagradzał im drogę.

– Rozkaz ojca – rzucił krótko Reece. – O ile nie chcesz mu się otwarcie sprzeciwić, lepiej zejdź nam z drogi.

Królewicz nie ustępował. Zachmurzony, przyglądał się Thorowi. Wyglądał przy tym, jakby właśnie ugryzł coś zgniłego. Chłopcu od razu się nie spodobał. Było w nim coś, co nie wzbudzało zaufania – może chudość, może nieprzyjemne rysy twarzy, a może oczy, którymi wciąż strzelał na boki.

– To nie jest sala dla plebsu – odparł królewicz. – Powinieneś zostawić tego prostaka na zewnątrz, tam, skąd przybył.

Thora ścisnęło w dołku; nie miał pojęcia, dlaczego ten ktoś tak wyraźnie go nie znosi.

– Mam przekazać ojcu, co powiedziałeś? – teraz nie ustępował z kolei Reece.

Królewicz niechętnie obrócił się i odszedł szybkim krokiem.

– Kto to był? – Thor spytał Reece’a, gdy poszli dalej.

– Nie zawracaj sobie nim głowy – odparł Reece. – To tylko mój starszy brat... no, jeden z nich. Gareth, najstarszy. Właściwie nie... Najstarszy z prawego łoża. Naprawdę najstarszy jest Kendrick, ten, którego poznałeś na arenie.

– Dlaczego Gareth mnie tak nie cierpi? Przecież go nawet nie znam.

– Nie martw się, nie sam jeden jesteś przedmiotem jego niechęci. On nienawidzi wszystkich, a każdego, kto zbliży się do rodziny królewskiej, traktuje jak zagrożenie. Nie przejmuj się. Takich jak on jest wielu.

Idąc, Thor czuł wobec Reece’a coraz większą wdzięczność i sympatię; naprawdę z każdą chwilą zaprzyjaźniali się coraz serdeczniej.

– Dlaczego stanąłeś w mojej obronie? – zapytał z ciekawości.

Reece wzruszył ramionami.

– Ojciec nakazał mi cię sprowadzić. Poza tym jesteś moim towarzyszem ćwiczeń. A już dawno nie było tu nikogo w moim wieku, kto moim zdaniem zasługiwałby na takie zajęcie.

– A co sprawia, że ja zasługuję? – chciał wiedzieć Thor.

– Twój duch walki. To coś, czego nie da się udawać.

Idąc tak długą nawą w kierunku tronu króla, Thor poczuł, jakby znał Reece’a od wieków i że, choć to dziwne, królewicz jest mu chwilami bliski jak własny brat. Prawdziwy brat, jakiego dotąd właściwie nie miał. Było mu z tym poczuciem naprawdę dobrze.

– Nie przejmuj się, moi pozostali bracia są zupełnie inni – powiedział Reece; wokół mijali ich ludzie, chcąc chociaż przez chwilę popatrzeć na Thora. – Kendrick, ten którego poznałeś, jest w ogóle najlepszy. To tylko mój brat przyrodni, ale dla mnie najprawdziwszy na świecie, bliższy mi nawet od Garetha. Jest dla mnie jak drugi ojciec. Na pewno dla ciebie też kimś takim będzie. Nie ma rzeczy, której by dla mnie nie zrobił... i nie tylko dla mnie. Z całej rodziny królewskiej to jego najbardziej kocha lud. Wielka szkoda, że nie wolno mu zostać królem.

– Powiedziałeś „bracia”... Masz jeszcze innych? – zapytał Thor.

Reece wziął głęboki oddech.

– Tak, mam jeszcze jednego, Godfreya, ale nie jesteśmy ze sobą zbyt blisko. Całe dni marnotrawi na przesiadywaniu z pospólstwem w karczmach; szkoda. Nie jest takim wojownikiem jak my. Nie dba o żołnierskie sprawy... właściwie to o nic nie dba. Tylko o piwo... i panie.

Wtem zastąpiła im drogę jakaś dziewczyna i musieli się zatrzymać. Thor stanął jak rażony gromem. Była może o parę lat starsza od niego, miała idealną cerę i długie jasne włosy o rudawym odcieniu. Ubrana była w długą suknię z białej satyny wykończoną koronkami i wpatrywała się w Thora niebieskimi oczami o migdałowym wykroju; zobaczył bijący z nich blask, tańczące w nich figlarne ogniki. Patrzyła mu prosto w oczy, a on stał jak zaklęty; nie mógłby się ruszyć, nawet gdyby chciał. Była najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział.

Uśmiechnęła się, odsłaniając idealnie równe, białe zęby; Thor i tak stał już jak wryty, ale jej uśmiech przedłużył jeszcze ten stan, w jednej chwili rozpalając i radując mu serce. Nigdy wcześniej nie czuł się tak pełen życia.

 

Stał przed nią i nie mógł wydusić z siebie słowa. Nie mógł zaczerpnąć tchu. Pierwszy raz w życiu tak się czuł.

– Nie przedstawisz mnie? – zwróciła się dziewczyna do Reece’a.

Thor poczuł, że jej głos przenika go od stóp do głów; był jeszcze słodszy niż jej twarz.

Reece tylko westchnął.

– No i jest jeszcze moja siostra – rzekł z uśmiechem. – Gwen, oto Thor. Thor, Gwen.

Dziewczyna dygnęła zgrabnie.

– Miło mi – powiedziała z uśmiechem.

Thor stał jak słup soli. W końcu Gwen zachichotała.

– Nie tyle słów naraz, błagam – powiedziała, cały czas się śmiejąc.

Thor poczuł, że twarz mu czerwienieje; odchrząknął.

– Prze... przepraszam – wyjąkał. – Jestem Thor.

Gwen zachichotała ponownie.

– To już wiem – odparła i spojrzała na brata. – Ojej, Reece, twój znajomy jest prawdziwym mistrzem słowa.

– Ojciec pragnie go widzieć – powiedział zniecierpliwiony Reece. – Czeka już długo.

Thor chciał z nią pomówić, powiedzieć jej, że jest piękna, jak się cieszy, że ją poznał, jak wdzięczny był jej za to, że się przed nimi zatrzymała. Ale był przejęty jak nigdy w życiu i język kołkiem mu stanął. Wydusił więc z siebie jedynie:

– Dziękuję.

Gwen znów wybuchnęła śmiechem.

– Za co? – spytała. Oczy jej błyszczały. Najwidoczniej świetnie się bawiła.

Thor poczuł, że ponownie się czerwieni.

– No... sam nie wiem – wymamrotał.

Gwen zaśmiała się tylko jeszcze głośniej, a Thor poczuł, że chciałby zapaść się pod ziemię. Reece dał mu ponaglającego kuksańca i poszli dalej. Po kilku krokach Thor obejrzał się przez ramię; Gwen nadal stała, gdzie ją zostawili, patrząc za nim.

Thor poczuł, jak wali mu serce. Tak bardzo chciał z nią porozmawiać, dowiedzieć się o niej wszystkiego. Wstydził się, że zabrakło mu słów. Ale w swojej wiosce nigdy tak naprawdę nie rozmawiał z dziewczętami, z pewnością nie z tak pięknymi. Nikt go nie uczył, co ma mówić, jak się zachowywać.

– Nie przejmuj się nią – powiedział Reece, gdy zbliżali się już do króla. – Lubi dużo mówić.

– Jak jej na imię? – spytał Thor.

Reece spojrzał na niego dziwnie.

– Właśnie ci powiedziała! – roześmiał się.

– Przepraszam, za... zapomniałem – wyjąkał Thor, znów zawstydzony.

– Gwendolyn, ale wszyscy wołają na nią Gwen.

Gwendolyn. Thor zaczął powtarzać jej imię w myślach. Gwendolyn. Gwen. Nie przestawał; chciał, by to imię pozostało z nim jak najdłużej. Chciał wiedzieć, czy będzie jeszcze mieć szansę się z nią zobaczyć. Pewnie nie, skoro sam pochodzi z pospólstwa. Ta myśl ukłuła go mocno.

Zgromadzeni ucichli, a Thor podniósł oczy i zobaczył, że stoją wraz z Reece’em przed królem. MacGill siedział na tronie odziany w purpurowy królewski płaszcz, z koroną na głowie. Wyglądał imponująco.

Reece przyklęknął, a Thor uczynił to samo. W sali zapadła głęboka cisza.

Król odchrząknął głośno i donośnie. Gdy przemówił, jego głos zagrzmiał, wypełniając najdalsze zakątki sali.

– Thorgrinie z nizin Południowej Prowincji Królestwa Zachodu – rozpoczął. – Zdajesz sobie sprawę, że zakłóciłeś dziś główny pojedynek królewskiego turnieju?

Thor poczuł, że zasycha mu w gardle. Nie wiedział, co ma właściwie odpowiedzieć; niezbyt dobrze zaczynała się ta rozmowa. Pewnie go jednak ukarzą.

– Darujcie, Wasza Wysokość – odezwał się w końcu. – Nie miałem takiego zamiaru.

MacGill pochylił się naprzód i uniósł brew.

– Nie miałeś zamiaru? Twierdzisz, że nie chciałeś ocalić Erecowi życia?

Thor zmieszał się. Poczuł, że tylko pogarsza swoją sytuację.

– Nie, Wasza Wysokość. Chciałem...

– Przyznajesz więc, że miałeś zamiar się wtrącić?

Thor czuł, jak serce mu wali. Co miał powiedzieć?

– Darujcie, Wasza Wysokość. Ja tylko... chciałem tylko pomóc.

– Chciałeś pomóc? – rzekł król tubalnym głosem, po czym odchylił się i ryknął śmiechem. – Chciałeś pomóc! Erecowi! Najświetniejszemu i najsławniejszemu rycerzowi królestwa!

Sala zatrzęsła się od śmiechu, a Thor zaczerwienił się po raz nie wiedział już sam który tego dnia. Czy choć jednej rzeczy nie potrafił zrobić jak należy?

– Powstań, chłopcze, i podejdź bliżej – rozkazał MacGill.

Thor uniósł wzrok i zaskoczyło go, że król się uśmiecha. Kiedy wstał z przyklęku i podszedł bliżej, władca przyjrzał mu się badawczo.

– Masz szlachetne rysy twarzy. Nie jesteś zwykłym chłopcem. Nie, żadną miarą...

MacGill odchrząknął.

– Erec to rycerz najbardziej ceniony w naszym królestwie. Dokonałeś dzisiaj czegoś wielkiego, rzeczy szczególnej wagi dla nas wszystkich. W nagrodę zatem także ciebie spotyka tego dnia szczególny zaszczyt. Oto zamierzam od dziś przysposobić cię jako członka rodziny królewskiej i traktować ze wszystkimi honorami i szacunkiem, jakie należne są innym moim synom.

Król wyprostował się na tronie i zagrzmiał:

– Niech wszyscy się o tym dowiedzą!

Cała sala rozbrzmiała gromkim wiwatowaniem.

Thor rozejrzał się zdezorientowany; nie rozumiał, co się z nim dzieje. On częścią rodziny królewskiej? Nie mieściło mu się to w głowie. Wszystko, o czym marzył, to żeby zostać przyjętym do Legionu. Na pewno nie o tym! Nagle zalała go fala takiej wdzięczności i radości, że już zupełnie nie wiedział, co z sobą począć.

Zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, w sali rozległy się pieśni, zaczęły się tańce i uczty. Zapanował zamęt. Thor podniósł wzrok na króla i dostrzegł w jego oczach miłość, podziw i uznanie. Nigdy nie dane mu było doznać ojcowskiej miłości. Teraz nagle ktoś go kochał – i to nie ktoś zwykły, a sam król. W jeden dzień jego świat zmienił się nie do poznania. Modlił się tylko, aby nie okazało się to jakimś złudzeniem.

*

Gwendolyn przepychała się pospiesznie w tłumie, chcąc zobaczyć chłopca jeszcze raz, zanim zostanie wyprowadzony z królewskiego zamku. Thor. Na myśl o nim serce biło jej szybciej i nie umiała się powstrzymać od ciągłego powtarzania w myślach jego imienia. Od chwili, kiedy się poznali, nie mogła przestać o nim myśleć. Był od niej młodszy, ale nie więcej niż o rok, może dwa. Poza tym miał w sobie coś, dzięki czemu wyglądał na starszego, dojrzalszego niż inni, bardziej wnikliwego. Od chwili, gdy go ujrzała, czuła się tak, jakby znała go od dawna. Uśmiechnęła się na wspomnienie ich spotkania i tego, jaki był zdenerwowany. Czytała w jego oczach, że on czuje do niej dokładnie to samo, co ona do niego.

Oczywiście nawet go nie znała. Ale widziała, czego dokonał w szrankach, jaką sympatią obdarzył go jej młodszy brat. Od tamtej pory nie przestawała mu się przyglądać, przeczuwając, że jest w nim coś wyjątkowego, odmiennego od wszystkich. Ich spotkanie tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. Różnił się od wszystkich zgromadzonych na sali dworzan, od całej reszty, która tutaj przyszła na świat i tutaj dorastała. Była w nim jakaś orzeźwiająca autentyczność. Pochodził spoza tego grodu, z pospólstwa, ale – co dziwne – nosił się po królewsku, jakby było w nim więcej dumy, niż dopuszczał jego niski stan.

Gwen podeszła do krawędzi najwyższego balkonu i spojrzała w dół, gdzie rozpościerał się widok na cały dwór. Udało jej się jeszcze raz ujrzeć Thora, zanim został odeskortowany na zewnątrz w towarzystwie Reece’a. Była pewna, że zmierzają prosto do koszar, gdzie będą ćwiczyć razem z innymi chłopcami. Poczuła ukłucie żalu, ale bez chwili zwłoki zaczęła zastanawiać się, jaki plan ułożyć i co zrobić, by spotkać go ponownie. Musiała dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Po prostu musiała. Dlatego postanowiła udać się do jedynej osoby, która w królestwie wiedziała wszystko o wszystkich: do swojej matki.

Zawróciła i pognała z powrotem przez tłum, a potem jeszcze dalej, klucząc tylnymi, tak dobrze sobie znanymi korytarzami zamku. W głowie jej wirowało. Cały ten dzień był oszałamiający. Najpierw spotkanie z ojcem i jego decyzja, że to ona ma władać królestwem. Kompletnie ją zaskoczył; nigdy, przenigdy by się tego nie spodziewała. Nadal ledwo to do niej docierało. Jak mogłaby kiedykolwiek rządzić państwem? Odtrąciła od siebie tę myśl; miała nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie. Ojciec był przecież silny i zdrowy. Niczego innego nie pragnęła bardziej, niż aby żył jak najdłużej. Przy niej. Szczęśliwy.

Nie mogła jednak zapomnieć o spotkaniu u króla. W jej umyśle, nawet jeśli ukrywała je głęboko przed samą sobą, kiełkowało już przekonanie, że pewnego dnia, kiedykolwiek by nie nadszedł, ona będzie następna. To ona, a nie któryś z jej braci, obejmie po ojcu tron. Ona. Przerażało ją to, ale zarazem sprawiało, że rosło w niej poczucie wartości, pewności siebie, przekraczające wszystkie podobne uczucia, których do tej pory doświadczyła. Sam król uważał, że to ona – ona! – jest najwłaściwszą osobą do objęcia rządów, że to ona jest tą najroztropniejszą ze wszystkich. Dlaczego?

W pewnej mierze martwiło ją to także. Przypuszczała, że skoro mianowano ją następczynią, mimo że jest dziewczyną i w dodatku niepierworodną, wbrew zwyczajowi i tradycji, może spotkać się z niechęcią i zazdrością innych. Już wyczuwała zawiść Garetha, która napawała ją lękiem. Wiedziała, że jej starszy brat jest wielkim intrygantem, w dodatku nieskorym do puszczania w niepamięć zniewag. Gdy czegoś chciał, nie cofał się przed niczym. Nie podobało jej się, że teraz może obrać ją za cel. Próbowała co prawda porozmawiać z nim po spotkaniu u ojca, ale nawet na nią nie spojrzał.

Zbiegła w dół krętymi schodami, od których odbijały się echem odgłosy jej kroków. Skręciła w kolejny korytarz, minęła tylną kaplicę, jeszcze jedne drzwi, kilku strażników i dotarła do prywatnych komnat zamku. Musiała porozmawiać z matką. Wiedziała, że znajdzie ją tutaj, gdzie zwykle zażywała odpoczynku. Królowa nie miała wiele cierpliwości do wszystkich wydarzeń towarzyskich przedłużających się w nieskończoność. Lubiła wymykać się do swych prywatnych pokoi i odpoczywać, kiedy tylko się dało.

Gwen minęła jeszcze jednego strażnika, przeszła jeszcze jednym korytarzem, aż w końcu stanęła przed drzwiami garderoby królowej. Już miała je otworzyć, ale zawahała się. Zza drzwi dobiegły ją przytłumione odgłosy, z każdą chwilą coraz donośniejsze. Jej matka właśnie się z kimś kłóciła. Gwen wytężyła słuch i usłyszała głos ojca. Sprzeczali się ze sobą. Tylko o co?

Wiedziała, że nie powinna podsłuchiwać – ale nie umiała się powstrzymać. Wyciągnęła rękę i, trzymając za żelazną kołatkę, delikatnie popchnęła ciężkie dębowe drzwi. Te uchyliły się nieco i Gwen słyszała teraz wyraźniej.

– On nie zostanie w moim domu – rzuciła szorstko królowa, wyraźnie poirytowana.

– Osądzasz pochopnie, mimo że nie znasz nawet całej historii.

– Znam – odburknęła. – I to aż za dobrze.

Gwen usłyszała, z jaką zjadliwością jej matka odpowiada ojcu, i zbiło ją to z tropu. Rzadko – może kilka razy w życiu – słyszała, żeby jej rodzice się kłócili, ale nigdy jej matka nie była tak zdenerwowana. Nie rozumiała dlaczego.

– Pozostanie w koszarach, razem z innymi chłopcami. Nie chcę go widzieć pod moim dachem. Rozumiesz? – naciskała matka.

– To wielki zamek – odfuknął ojciec. – Nawet nie zauważysz jego obecności.

– Nie dbam o to, czy będę go zauważać, czy nie. Nie chcę go tu. To twój kłopot. To ty postanowiłeś go tu zatrzymać.

– Nie udawaj, że sama jesteś bez winy – odparował król.

Gwen usłyszała kroki i przez szparę w uchylonych drzwiach zobaczyła, jak ojciec opuszcza komnatę drugim wyjściem, zatrzaskując drzwi za sobą z taką siłą, że aż cały pokój się zatrząsł. Jej matka stała samotnie pośrodku komnaty. Nagle zaczęła płakać.

Gwen poczuła się okropnie. Nie wiedziała, co robić. Z jednej strony najlepiej byłoby wymknąć się niepostrzeżenie; z drugiej jednak nie mogła znieść widoku płaczącej matki, nie chciała zostawiać jej w takim stanie. Nie rozumiała też żadną miarą, o co kłócili się jej rodzice. Domyślała się, że chodzi o Thora. Ale dlaczego? Dlaczego miałby obchodzić jej matkę? W zamku mieszkały przecież dziesiątki dworzan.

Nie mogła zmusić się, żeby odejść, nie kiedy jej matka płacze. Chciała ją pocieszyć. Podniosła rękę i delikatnie popchnęła drzwi, aby otworzyły się szerzej.

Zaskrzypiały i królowa odwróciła się gwałtownie, zaskoczona. Spojrzała na córkę chmurnie.

– Już nie pukasz? – spytała szorstko.

 

Gwen zobaczyła, jak bardzo matka jest zdenerwowana, i zrobiło jej się przykro.

– Co się stało, mamo? – zapytała, podchodząc do niej powoli. – Nie chcę się wtrącać, ale słyszałam, że kłócisz się z ojcem.

– Masz rację. Nie powinnaś się wtrącać– odparła królowa.

Jej słowa zaskoczyły Gwen. Matka potrafiła się złościć, ale nigdy aż tak. Gniew zawarty w jej słowach był tak silny, że Gwen stanęła jak wryta o kilka kroków od niej.

– Czy chodzi o tego nowego chłopca, Thora? – spytała.

Królowa odwróciła wzrok, ocierając z policzka łzę.

– Nie rozumiem – ciągnęła Gwen. – Dlaczego miałoby ci robić różnicę, gdzie on mieszka?

– Moje sprawy nie muszą cię obchodzić – odpowiedziała chłodno królowa, najwyraźniej chcąc zakończyć rozmowę. – Czego chcesz? Po co tu przyszłaś?

Gwen teraz sama poczuła zdenerwowanie. Chciała, żeby matka opowiedziała jej wszystko, co wie o Thorze, ale wybrała na to najgorszą możliwą porę. Odchrząknęła z wahaniem.

– Właściwie to... chciałam zapytać cię o niego. Co o nim wiesz?

Matka odwróciła się do niej i podejrzliwie zmrużyła oczy.

– A dlaczego pytasz? – spytała śmiertelnie poważnym tonem.

Gwen poczuła, że matka mierzy ją wzrokiem, czyta w jej myślach i swym szóstym zmysłem rozpoznaje, że jej córka polubiła Thora. Próbowała ukryć przed nią to uczucie, ale wiedziała, że to daremne.

– Po prostu jestem ciekawa – powiedziała bez przekonania.

Królowa w trzech krokach znalazła się przy niej, szorstko pochwyciła ją za ramiona i wpatrzyła się jej głęboko w oczy.

– Posłuchaj mnie – syknęła. – Powiem to tylko raz. Trzymaj się z dala od tego chłopca. Słyszysz? Nie chcę cię przy nim widzieć, bez względu na okoliczności.

Gwen była przerażona jej reakcją.

– Ale dlaczego? Przecież jest bohaterem.

– On nie jest jednym z nas – odpowiedziała matka – pomimo wszystkiego, co sobie myśli twój ojciec. Masz trzymać się od niego z daleka. Słyszysz? Przysięgnij. Przysięgnij tu i teraz.

– Nie mam zamiaru – odparła Gwen, wyrywając ramię ze zbyt mocnego uścisku matki.

– Jest pospolitym kmiotkiem, a ty księżniczką! – krzyknęła królowa. – Księżniczką. Wiesz, co to znaczy? Jeśli choćby do niego podejdziesz, odeślę go stąd. Rozumiesz?

Gwen nie wiedziała, jak się zachować. Nigdy nie widziała matki w takim stanie.

– Nie mów mi, co mam robić – odezwała się w końcu. Starała się powiedzieć to najdzielniej, jak umiała, ale w środku cała się trzęsła. Przyszła tu, bo chciała się wszystkiego dowiedziećm tymczasem teraz czuła tylko przerażenie i nie rozumiała, co się dzieje.

– Rób jak uważasz – powiedziała matka. – Ale jego los spoczywa w twoich rękach. Pamiętaj o tym.

To powiedziawszy, królowa odwróciła się i dumnym krokiem opuściła komnatę, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi. W ciszy rozbrzmiewającej jeszcze przez chwilę echem trzaśnięcia Gwen została sama. Jej do niedawna tak dobry nastrój legł w gruzach. Zachodziła w głowę, co też mogło wywołać u obojga jej rodziców aż tak gwałtowną reakcję.

Kim był ten chłopiec?