Tasuta

Dzieje Tristana i Izoldy

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Tak dla miłości króla Marka, chytrością i siłą Tristan dopełnił szukania Królowej o złotym warkoczu.

IV. Napój miłosny

 
Nem, ezn was nicht mit wine,
doch ez im glich waere,
es was diu wernde swaere
diu endlôse herzenôt,
von der si beide lagen tôt.
 
Godfryd ze Strasburga

Kiedy nadszedł czas oddania Izoldy rycerzom Kornwalii, matka jej nazbierała ziół, kwiatów i korzeni, rozmieszała je w winie i uwarzyła silny napój. Dokończywszy go wedle przepisów sztuki czarnoksięskiej, zlała do bukłaczka i rzekła tajemnie do Brangien:

– Słuchaj, dziewko: masz udać się z Izoldą do kraju króla Marka. Miłujesz ją wierną miłością; weź tedy ten bukłaczek z winem i zapamiętaj te słowa. Ukryj go w taki sposób, aby go żadne oko nie ujrzało i żadne wargi się doń nie zbliżyły. Ale kiedy przyjdzie noc weselna i chwila, w której zostawia się małżonków samowtór ze sobą, wlejesz to wino nasycone ziołami do czaszy i podasz, aby wypróżnili ją wspólnie: król Marek i królowa Izolda. Bacz jeno dobrze, dziewczyno, aby oni sami tylko mogli skosztować napoju. Taka jest bowiem jego moc: ci, którzy wypiją go razem, będą się miłowali wszystkimi zmysłami i wszystką myślą na zawsze, przez życie i po śmierci.

Brangien przyrzekła królowej, iż uczyni wedle jej woli.

Prując głębokie fale, statek unosił Izoldę. Ale im bardziej oddala się od ziemi irlandzkiej, tym bardziej młoda dziewczyna czuła w sercu żałość. Siedząc w namiocie, w którym zamknęła się z Brangien, służebnicą wierną, płakała, wspominając swój kraj. Dokąd ją wiodą ci cudzoziemcy? Do kogo? Na jaki los? Kiedy Tristan zbliżał się i chciał ją uspakajać łagodnymi słowy, gniewała się, odtrącała go i nienawiść wzdymała jej serce. Przybył on, rabuśnik, on, morderz Morhołtowy, wydarł ją podstępem matce i ziemi rodzinnej; nie raczył zachować jej dla samego siebie i oto uwozi ją jako łup ku nieprzyjacielskiej ziemi! „Nieszczęsna! – myślała sobie – przeklęte niech będzie morze, które mnie nosi! Radziej wolałabym umrzeć w ziemi, gdzie się zrodziłam, niż żyć tam!…”

Jednego dnia wiatry uciszyły się i żagle opadły zwisłe u masztu. Tristan kazał przybić do wyspy; znużeni morzem rycerze kornwalijscy oraz majtkowie wysiedli na ląd. Jedna Izolda została na statku wraz z młodą służebniczką. Tristan zbliżył się do królowej i starał się ukoić jej serce. Ponieważ słońce piekło i czuli pragnienie, zażądali pić. Dziewczyna poszła szukać jakiegoś napoju, aż znalazła bukłaczek oddany w ręce Brangien przez matkę Izoldy. „Znalazłam wino!” – zawołała. Nie, nie, to nie było wino: to była chuć, to była rozkosz straszliwa i męka bez końca, i śmierć! Dziecię napełniło puchar i podało swej pani. Napiła się duży łyk, po czym dała Tristanowi, który wypił do dna.

W tej chwili weszła Brangien i ujrzała ich, jak spoglądali na się w milczeniu, jakby obłądzeni i zachwyceni razem. Ujrzała przed nimi naczynie prawie puste i puchar. Wzięła naczynie, podbiegła na zad okrętu, rzuciła je w fale i jękła:

– Nieszczęśliwa! Przeklęty niech będzie dzień, w którym się zrodziłam, i przeklęty dzień, w którym wstąpiłam na ten statek! Izoldo, przyjaciółko moja, i ty Tristanie, otoście wypili śmierć własną!

I znowuż statek pomykał w stronę Tyntagielu. Zdawało się Tristanowi, że żywy krzew o ostrych cierniach, o pachnących kwiatach zapuszcza korzenie w krew jego serca i silnymi więzami wiąże do pięknego ciała Izoldy jego ciało i wszystką myśl, i wszystkie pragnienia. Myślał: „Andrecie, Denoalenie, Gwenelonie i ty, Gondoinie, zdrajcy, którzyście mnie oskarżali, iż pożądam ziemi króla Marka, ach, jestem jeszcze nikczemniejszy i nie ziemi jego oto pożądam! Ty, miły wuju, który pokochałeś mnie sierotę, nim nawet poznałeś krew siostry swojej Blancheflor, któryś mnie opłakiwał tkliwie, gdy ramiona twoje niosły mnie do barki bez żagla i wioseł, ty, miły wuju, czemuż od pierwszego dnia nie wygnałeś precz zbłąkanego dziecka przybyłego, aby cię zdradzić? Ha, cóżem pomyślał? Izold jest twoją żoną, a ja twym lennikiem. Izold jest twoją żoną, a ja twoim synem. Izold jest twoją żoną i nie może mnie kochać”.

Izolda kochała go. Chciała nienawidzić: zali nią haniebnie nie wzgardził? Chciała nienawidzić i nie mogła, dręczona w sercu czułością dotkliwiej piekącą niż nienawiść.

Brangien patrzała na nich z bólem, okrutniej jeszcze udręczona. Ona jedna znała nieszczęście, które sprawiła. Dwa dni śledziła ich; widziała, jak odtrącają wszelkie jadło, wszelki napój i wszelkie pokrzepienie, jak się szukają niby ślepi posuwający się po omacku ku sobie, nieszczęśliwi, kiedy usychali rozdzieleni, bardziej nieszczęśliwi jeszcze, kiedy, będąc przy sobie, drżeli przed grozą pierwszego wyznania.

Trzeciego dnia, kiedy Tristan zbliżał się do namiotu rozpiętego na pokładzie, gdzie Izolda szukała schronienia, Izold ujrzała go nadchodzącego i rzekła pokornie:

– Wejdźcie, panie!

– Królowo – rzekł Tristan – czemu nazywasz mnie panem? Czy nie jestem, przeciwnie, twym lennikiem, wasalem, powinnym cię czcić, służyć ci i kochać ciebie jak swoją królową i panią?

Izold odparła:

– Nie, ty wiesz o tym, że jesteś moim panem i władcą! Ty wiesz, że twoja moc włada nade mną i że jestem twą niewolnicą! Ach! czemuż nie rozjątrzyłam niegdyś ran schorzałego lutnisty? Czemu nie dałam zginąć pogromcy smoka w trawach bagniska? Czemu, kiedy spoczywał w kąpieli, nie spuściłam nań miecza wzniesionego już nad głową? Niestety! nie wiedziałam wówczas tego, co wiem dzisiaj!

– Izoldo, co wiesz dzisiaj? Co ciebie dręczy?

– Ach! wszystko to, co wiem, dręczy mnie, i wszystko, co widzę. To niebo mnie dręczy i to morze, i ciało moje, i życie moje!

Położyła rękę na ramieniu Tristana, łzy przygasiły promienie jej ócz, wargi zadrżały. Zapytał:

– Miła, co ciebie dręczy?

Odpowiedziała:

– Iż cię miłuję.

Wówczas położył usta na jej ustach.

Ale gdy po raz pierwszy oboje kosztowali rozkoszy miłości, Brangien, która śledziła ich, wydała krzyk i z wyciągniętymi ramiony, z twarzą zalaną łzami, rzuciła im się do nóg:

– Nieszczęśliwi! wstrzymajcie się i jeśli możecie jeszcze, zawróćcie z drogi! Ale nie, droga jest bez powrotu; już siła miłości was ciągnie i nigdy już nie zaznacie słodyczy bez boleści. To wino napojone ziołami ogarnęło was, napój miłosny, który matka twoja, Izoldo, powierzyła mi. Jeden król Marek miał wypić go z tobą; ale Nieprzyjaciel zadrwił sobie z nas trojga i oto wy oboje wysączyliście puchar. Miły Tristanie, Izoldo miła, za karę złej pieczy, którą miałam o nim, oddaję wam swoje ciało, życie; przez moją to zbrodnię wypiliście w przeklętym pucharze miłość i śmierć!

Kochankowie obłapili się: w ich pięknych ciałach drgało pragnienie i życie. Tristan rzekł:

– Niech tedy przyjdzie śmierć.

I kiedy wieczór zapadł na statku, który coraz chyżej pomykał ku ziemi króla Marka, związani na zawsze, pogrążyli się w miłości.

V. Brangien wydana niewolnikom

 
Sobre toz avrai gran valor
S'aitals camisa m'es dada
Cum Iseus det a l'amdoador
Que mis non era portada.
 
Rambałt, hrabia Oranii

Król Marek przyjął Izold Jasnowłosą na wybrzeżu. Tristan wziął ją za rękę i zawiódł przed króla: król objął ją w posiadanie, biorąc również za rękę. Z wielką czcią zaprowadził ją do zamku w Tyntagielu i kiedy pojawiła się w sali, w pośrodku panów lennych, piękność jej roznieciła taką jasność, iż mury zalśniły się, jakby padły na nie blaski wschodzącego słońca. Wówczas Marek pochwalił jaskółki, które tak uprzejmie przyniosły mu złoty włos, pochwalił Tristana i stu rycerzy, którzy na błędnym statku poszli dlań szukać radości oczu i serca. Niestety! i tobie także, szlachetny królu, statek przywiózł dotkliwą żałobę i srogie cierpienia.

W osiemnaście dni potem, zwoławszy wszystkich baronów, Marek pojął za żonę Izold Jasnowłosą. Ale kiedy przyszła noc, chcąc ukryć niesławę królowej i ocalić ją od śmierci, Brangien zajęła miejsce Izoldy w łożnicy małżeńskiej. Jako karę za złą straż, którą sprawowała na morzu, dla miłości pani i przyjaciółki, poświęciła wierna służka czystość swego ciała; ciemność nocy ukryła królowi podstęp jej i hańbę.

Bajarze powiadają tutaj, że Brangien nie rzuciła do morza naczynia z winem nasyconym ziołami, niezupełnie wysączonym przez kochanków; ale że rano, skoro pani weszła z kolei w łoże króla Marka, Brangien wlała do pucharu resztkę napoju i podała małżonkom; że Marek popił obficie, Izold zasię wylała swą cząstkę ukradkiem. Ale wiedzcie, że ci bajarze skazili historię i znieprawili ją. Jeśli wymyślili to łgarstwo, to dlatego, iż nie mogli zrozumieć cudownej miłości, jaką Marek żywił zawsze dla królowej. Zaiste, jak to usłyszycie niebawem, nigdy, mimo udręki, żalu i straszliwej pomsty, Marek nie mógł wygnać z serca Izoldy ani Tristana; ale wiedzcie, panowie, iż nie napił się on zielonego wina. Ani trucizna, ani czary, jedynie tkliwa szlachetność serca natchnęła w nim tę miłość.

Izold jest królową i zda się żyć w szczęściu. Izold jest królową i żyje w żałobie. Izold posiada serce króla Marka, baronowie czczą ją, drobniejszy ludek miłuje. Izold pędzi dni w komnatach bogato malowanych i zasłanych kwiatami. Izold ma szlachetne klejnoty, sukna z purpury i kobierce zwiezione z Tesalii, śpiewy lutnistów, opony, na których są wyrobione lamparty, ryby, papugi i wszystkie bydlęta mórz i lasów. Izold ma swoje żywe, swe piękne miłowanie i Tristana koło siebie do woli i w dzień, i w nocy; jak bowiem chce obyczaj u możnych państwa, sypia on w komnacie królewskiej, śród jego wiernych i poufałych. Izold drży wszelako. Dlaczego drży? Żali nie dzierży swej miłości w tajemnicy? Któż podejrzewałby Tristana? Któż podejrzewałby syna? Kto ją widzi? Kto szpieguje? Co za świadek? Tak, świadek ją szpieguje, Brangien; Brangien ją śledzi; Brangien jedna zna jej życie, Brangien trzyma ją na swej łasce. Boże! Gdyby sprzykrzywszy sobie narządzać każdego dnia jako sługa łoże, w którym legła ongi pierwsza, gdyby ich oskarżyła przed królem! Gdyby Tristan miał umrzeć przez jej zdradę!… Taki oto strach oszalenia królowę. Nie, to nie od wiernej Brangien, to z własnego serca płynie jej udręka. Słuchajcie, pany miłościwe, wielkiej zdrady, którą umyśliła; ale Bóg, jako wraz usłyszycie, ulitował się nad nią; wy także miejcie dla niej litość!

 

Tego dnia król i Tristan byli daleko na łowach i Tristan nie przeznał tej zbrodni. Izold zawołała dwóch niewolników, przyrzekła im wolność i sześćdziesiąt sztuk złota, jeśli przysięgną spełnić jej wolę. Złożyli przysięgę.

– Oddam wam – rzekła – młodą dziewczynę; zawiedźcie ją do lasu, daleko lub blisko, ale w takie miejsce, aby nikt nigdy nie odgadł tej przygody; tam zabijecie ją i przyniesiecie mi jej język. Zauważcie słowa, które powie, abyście mogli powtórzyć. Idźcie; skoro wrócicie, będziecie wolni i bogaci.

Następnie zawołała Brangien:

– Droga, czyliż nie widzisz, jak ciało moje dręczy się i więdnie; żali nie pójdziesz poszukać w lesie ziół skutecznych na me cierpienie? Oto dwaj słudzy, którzy cię zaprowadzą; wiedzą, gdzie rosną zbawcze zioła. Idźże za nimi; siostro, wiedz dobrze, iż jeśli wysyłam cię do lasu, to dlatego, że idzie o mój spokój i życie!

Słudzy powiedli ją. Przybywszy do lasu, chciała się zatrzymać, lecznicze trawy rosły dokoła obficie. Ale oni pociągnęli ją dalej.

– Pójdź dziewczę, nie tutaj jest dogodne miejsce.

Jeden ze sług szedł przed nią, towarzysz jego za nią. Już ani śladu udeptanej ścieżki, jeno same głogi, ciernie i osty splątane. Wówczas człowiek, który szedł pierwszy, wydobył miecz i odwrócił się; rzuciła się ku drugiemu, aby go prosić o pomoc: ale on trzymał również nagi miecz w garści i rzekł:

– Tak, dziewczę, trzeba nam cię zabić.

Brangien upadła na trawę; ramiona jej starały się odwrócić ostrze mieczów. Błagała o litość tak żałosnym i czułym głosem, aż rzekli:

– Ej, dziewczyno, jeśli królowa Izolda, twoja i nasza pani, chce, abyś umarła, musiałaś zaiste ciężko jej przewinić.

Odparła:

– Nie wiem, przyjaciele: przypominam sobie tylko jedną winę. Kiedy wyruszaliśmy z Irlandii, miałyśmy obie jako najdroższy strój koszulę białą jak śnieg, koszulę na naszą noc ślubną. Otóż zdarzyło się na morzu, że Izold podarła swą godową koszulę i na noc ślubną pożyczyłam jej mojej. Oto, przyjaciele, jedyna wina, której się dopuściłam. Ale skoro chce, bym umarła, powiedzcie jej, że ślę jej miłość i pozdrowienie i dziękuję za wszelkie dobro i cześć, które mi wyświadczyła od czasu, gdy dzieckiem porwaną od piratów, sprzedano mnie królowej za służkę. Niechaj Bóg w dobroci swej strzeże jej czci, ciała, życia! Bracia, teraz uderzajcie!

Słudzy uczuli litość. Naradzili się z sobą i uznając, iż może taka przewina nie zasługuje na śmierć, przywiązali ją do drzewa,

Następnie zabili młodego psa: jeden z nich obciął mu język, schował za pazuchę, pod kaftan i obaj stanęli przed Izoldą.

– Czy mówiła co? – spytała trwożna.

– Tak, królowo, mówiła. Rzekła, iż zasłużyła na twój gniew jedną tylko przewiną: iż podarłaś na morzu koszulę białą jak śnieg, którą wiozłaś z Irlandii, i ona pożyczyła ci swojej na noc weselną. Oto, mówiła, jedyna zbrodnia. Kazała ci złożyć dzięki za tyle dobrodziejstw doznanych od ciebie od dzieciństwa i prosiła Boga, by chronił twą cześć i życie. Przekazuje ci pozdrowienie i miłość. Królowo, otoć przynosimy jej język.

– Mordercy – wykrzyknęła Izolda – oddajcie mi Brangien, mą drogą służebnicę! Czyż nie wiedzieliście, że ona mi jest jedyną przyjaciółką? Mordercy, oddajcie mi ją!

– Królowo, słusznie to powiadają: „Kobieta zmienia się z każdą godziną, w tej samej chwili śmieje się, płacze, kocha, nienawidzi”. Zabiliśmy, ponieważ tak kazałaś.

– Jak mogłam kazać? Za jaką zbrodnię? Czyż ona nie była mą drogą towarzyszką, słodką, wierną, wdzięczną? Kłamiecie, mordercy: posłałam ją, aby szukała ziół lekarskich, i nakazałam wam, byście jej strzegli w drodze. Ale ja powiem, żeście ją zabili, i każę spalić was na wolnym ogniu.

– Królowo, wiedz tedy, że żyje i że przywiedziemy ci ją zdrową i całą.

Ale ona nie wierzyła i jak obłąkana kolejno przeklinała morderców i przeklinała siebie samą. Zatrzymała jednego ze sług przy sobie, gdy drugi śpieszył ku drzewu, gdzie Brangien była przywiązana:

– Krasawico, Bóg zmiłował się nad tobą, oto pani cię przyzywa.

Stanąwszy przed Izoldą, Brangien uklękła, prosząc, aby jej przebaczyła winy; ale królowa też upadła przed nią na kolana i obie, tuląc się wzajem w uścisku, długo szlochały.

VI. Wielka sosna

 
Isot ma drue, Isot m'amieEn v
os ma mort, en vos ma vie!
 
Gotfryd ze Strasburga

Nie wiernej Brangien, ale siebie samych kochankowie winni się obawiać. Ale w jaki sposób pijane ich serca umiałyby być czujne? Miłość ich przypiera, tak jak pragnienie pcha ku strumieniowi dogorywającego jelenia; lub jak krogulec nagle wypuszczony po długim poście rzuca się na ofiarę. Niestety! miłości nie da się ukryć. Wierę, dzięki czujności Brangien nikt nie zaskoczył królowej w ramionach przyjaciela; ale o wszystkiej porze, na wszystkim miejscu, czyż każdy nie widzi, jak pragnienie miota nimi, dławi ich, kipi ze wszystkich zmysłów, tak jak świeży moszcz pianą ocieka z naczynia?

Już czterej zdrajcy ze dworu, którzy nienawidzą Tristana za jego dzielność, krążą dokoła królowej. Już znają prawdę jej słodkiego miłowania. Pałają żądzą, nienawiścią i radością. Zaniosą królowi nowinę: ujrzą, jak czułość jego przemieni się we wściekłość; ujrzą Tristana wygnanym lub wydanym na śmierć i takoż męczarnie królowej. Lękają się wszelako gniewu Tristana; ale wreszcie nienawiść zwyciężyła strach. Jednego dnia czterej baronowie zawołali króla Marka do sali radnej i Andret rzekł:

– Miły królu, z pewnością serce twoje skrwawi się i wszyscy czterej bolejemy nad tym wielce, ale trzeba nam wyjawić, cośmy spostrzegli. Pomieściłeś serce swoje w Tristanie, a Tristan chce cię zhańbić. Próżnośmy cię ostrzegali: dla miłości jednego człowieka za nic masz krewieństwo i całą baronię i niechasz nas wszystkich. Wiedz tedy, że Tristan miłuje królowę: to dowiedziona prawda i gadają już o tym szeroko po kraju.

Szlachetny król zachwiał się i rzekł:

– Nikczemny! Jakąż podłość pomyślałeś! Zaprawdę, pomieściłem serce w Tristanie. W dniu, w którym Morhołt wydał nam bitwę, pospuszczaliście wszyscy głowy, drżący i podobni niemowom; ale Tristan stawił mu czoło dla czci tej ziemi i przez każdą z ran dusza jego mogła odlecieć. Dlatego to wy go nienawidzicie i dlatego ja go kocham więcej niż ciebie Andrecie, więcej niż was wszystkich, więcej niż kogo na ziemi. Ale co twierdzicie, żeście odkryli? Coście widzieli? Coście słyszeli?

– Nic, w istocie, panie; nic, czego by oczy twoje nie mogły widzieć; nic, czego by uszy twoje nie mogły słyszeć. Patrz, słuchaj, miły panie; może czas jeszcze.

I oddaliwszy się, pozwolili mu do syta trawić jad trucizny.

Król Marek nie mógł się otrząsnąć ze złego uroku. Wbrew sercu on znowuż śledził siostrzeńca, śledził królowę. Ale Brangien przejrzała to, ostrzegła ich i daremnie król starał się doświadczyć Izoldę podstępem. Zmierził sobie niebawem tę szpetną walkę; rozumiejąc, iż nie zdoła już wygnać podejrzenia, przywołał Tristana i rzekł:

– Tristanie, oddal się z zamku; skoro go opuścisz, nie waż się już przestąpić tych bram i okopów. Niegodziwcy obwiniają cię o ciężką zdradę. Nie pytaj: nie mógłbym powtórzyć ich poduszczeń bez hańby dla nas obu. Nie szukaj słów dla uspokojenia mnie: czuję, iż zostałyby daremne. Nie wierzę oskarżycielom; gdybym wierzył, żali nie byłbym cię już wydał na śmierć haniebną? Ale ich złośliwe podszepty zmąciły mi serce; jedynie twój odjazd zdoła je ukoić. Jedź; bez wątpienia przywołam cię niebawem; jedź, synu mój, zawsze mi drogi!

Skoro zdrajcy usłyszeli nowinę: „Odjechał – mówili między sobą – odjechał ten czarownik, wypędzony jak łotr! Cóż on może począć z sobą teraz? Ani wątpić, przeprawi się za morze, aby szukać przygód i zanieść swe niewierne służby jakiemu dalekiemu królowi”.

Nie, Tristan nie miał siły odjechać; kiedy minął mury i fosy zamkowe, poznał, iż nie potrafi więcej się oddalić. Zatrzymał się w samym mieście Tyntagielu, zajął gospodę z Gorwenalem w domu mieszczanina i charłał13 tam dręczony febrą, bardziej sięgnięty w serce niż niegdyś, w dniach, gdy oręż Morhołta zatruł mu był ciało. Niegdyś, kiedy leżał w szałasie wzniesionym nad brzegiem morza i kiedy wszyscy umykali przed zaduchem jego ran, trzech ludzi bodaj wspomagało go: Gorwenal, Dynas z Lidanu i król Marek. Teraz Gorwenal i Dynas trwali jeszcze przy jego wezgłowiu, ale król Marek nie przychodził. Tristan wzdychał:

„Wierę, miły wuju, ciało moje wydaje smród bardziej odrażającej trucizny, oto i miłość twa nie zdoła już pokonać wstrętu”.

Ale bez odpocznienia, w gorączce febry żądza ciągnęła go niby rozhukanego konia ku szczelnie zamkniętym wieżycom, które dzierżyły w zamknięciu królową. Koń i jeździec kruszyli się o mury z kamienia; ale wraz koń i jeździec podnosili się i podejmowali na nowo tę samą jazdę.

Poza szczelnie zamknionymi wieżycami Izold Jasnowłosa usycha także, jeszcze bardziej nieszczęśliwa. Wśród obcych, którzy ją śledzą, trzeba jej cały dzień udawać śmiech i wesele; w nocy zaś trzeba jej trwać nieruchomo wyciągniętej przy boku króla Marka i przezwyciężać drgania członków i dreszcze gorączki. Chce uciekać ku Tristanowi. Zdaje się jej, że wstaje i biegnie aż do drzwi; ale na ciemnym progu zdrajcy ustawili wielkie kosy: wyostrzone i złośliwe klingi chwytają w przechodzie delikatne kolana. Zdaje się jej, że pada i że z podciętych kolan tryskają dwie czerwone fontanny.

Niebawem kochankowie pomrą, jeśli ich nikt nie wspomoże. I któż ich wspomoże, jeżeli nie Brangien? Z niebezpieczeństwem życia przemknęła się do domu, gdzie Tristan usycha. Gorwenal otwiera jej uradowany, a ona, aby ocalić kochanków, uczy Tristana podstępu.

Nie, pany miłościwe, nigdy, nigdy nie słyszeliście pewnie gadki o piękniejszym podstępie miłosnym.

Poza zamkiem tyntagielskim, rozciągał się sad rozległy i ubezpieczony silną palisadą. Piękne drzewa rosły tam bez liku, brzemienne owocami, ptactwem i pachnącym gronem. W miejscu najbardziej oddalonym od zamku, tuż obok kołów palisady wznosiła się wysoka i prosta sosna, której krzepki pień dźwigał szerokie gałęzie. U jej stóp tryskało żywe źródło: woda rozlewała się zrazu szeroką płachtą, jasna i spokojna, okolona cembrowaniem z marmuru; potem ujęta w dwa ciasne brzegi pomykała przez sad i wnikając w samo wnętrze zamku, biegła przez komnaty niewiast.

Otóż każdego wieczora Tristan za radą Brangien strugał misterne kawałki kory i małe gałązki. Przeskakiwał ostre pale i przybywszy pod sosnę, rzucał drewienka do źródła. Lekkie jak piana płynęły i toczyły się z wodą, zaś w komnatach niewieścich Izold śledziła ich przybycie. Natychmiast w owe wieczory, kiedy Brangien zdołała oddalić króla Marka i zauszników, Izolda śpieszyła do przyjaciela.

Przybywa zwinna i trwożna zarazem, śledząc przy każdym kroku, czy zausznicy nie zasadzili się za drzewami. Ale skoro Tristan ją zoczył, z otwartymi ramionami rzuca się ku niej. Wówczas chroni ich noc i życzliwy cień wielkiej sosny.

– Tristanie – rzekła królowa – czyż żeglarze nie upewniają, że zamek tyntagielski jest zaczarowany i że czarnoksięską mocą dwa razy do roku, w zimie i w lecie, ginie i znika oczom? Teraz tak zginął. Czyż nie tu jest ów zaczarowany sad, o którym mówią śpiewki harfiarzy: mur z powietrza zamyka go ze wszystkich stron; kwitnące drzewa, ziemia pachnąca; bohatyr żyje w nim, nie starzejąc, w ramionach swej miłej i żadna wroga siła nie może skruszyć muru z powietrza?

Już na wieżach tyntagielskich ozwały się trąby strażników zwiastujące świt.

– Nie – rzekł Tristan – mur z powietrza już rozpękł się oto i nie jest ci to sad zaczarowany. Ale jednego dnia, miła, pójdziemy społem w kraj szczęśliwy, z którego nikt nie wraca. Tam wznosi się zamek z białego marmuru; w każdym z tysiąca okien błyszczy zapalona świeca, w każdym rybałt gra i śpiewa melodię bez końca. Słońce nie świeci tam; ale nikt nie żałuje jego światła: to szczęśliwy kraj Żywych.

 

Ale na szczycie wież tyntagielskich brzask oświeca wielkie ciosy kładzione w szachownicę z zieleni i lazuru.

Izolda odzyskała wesele; podejrzenie króla Marka rozprasza się; zasię, przeciwnie, zdradliwcy odgadują, iż Tristan znowu zdybał się z królową. Ale Brangien sprawuje czaty tak dobrze, iż śledzą na próżno. Wreszcie diuk Andret, niech go Bóg pohańbi, rzekł do towarzyszów:

– Panowie, zasięgnijmy rady u Frocyna, garbatego karła. On zna siedem sztuk, magię i wszystkie rodzaje czarów. Umie przy urodzeniu dziecka zważać tak dobrze siedem planet i bieg gwiazd, że opowiada z góry wszelkie wypadki życia. Odsłania mocą czartowskich znaków wszystkie rzeczy tajemne. On nas pouczy, jeśli zechce, o zdradach Izoldy Jasnowłosej.

W nienawiści swej do krasy i dzielności mały, zły człowieczek nakreślił czarodziejskie głoski, odmówił zaklęcia, zważył bieg Oriona i Lucifera i rzekł:

– Żyjcie w weselu, mili panowie; tej nocy zdołacie ich pochwycić.

Zaprowadzili go przed króla.

– Panie – rzekł czarnoksiężnik – każ, niech twoi łowczowie założą smycze ogarom i okulbaczą konie; oznajm, iż siedem dni i siedem nocy będziesz żył w boru na łowach. Możesz mnie powiesić na widłach, jeśli tej nocy jeszcze nie usłyszysz, jakie pogwarki wiedzie Tristan z królową.

Król wbrew sercu usłuchał. Skoro noc zapadła, zostawił łowczych w lesie, wziął karła za siebie na siodło i wrócił do Tyntagielu. Przez wiadome sobie wejście wszedł do sadu, karzeł zaś zaprowadził go pod wielką sosnę.

– Miły królu, trzeba ci wejść na gałąź. Zabierz z sobą łuk i strzały: zdadzą ci się może. I sprawuj się cichutko: nie będziesz czekał długo.

– Idź precz, psie Nieczystego! – odparł Marek.

I karzeł odszedł, uprowadzając konia.

Prawdę powiedział: król nie czekał długo. Tej nocy błyszczał jasny i piękny księżyc, ukryty w gałęziach król ujrzał siostrzeńca, jak skacze przez ostre pale. Tristan przyszedł pod drzewo i rzucił w wodę wióry i gałązki. Ale kiedy rzucając je, nachylił się nad źródłem, ujrzał odbity w wodzie obraz króla. Ach, gdyby mógł zatrzymać pomykające gałązki! Ale nie, biegną chyżo przez sad. Tam, w komnatach niewieścich, Izolda śledzi ich zjawienie: już bez ochyby widzi je, nadbiega. Niech Bóg ma kochanków w swojej pieczy!

Nadchodzi zwinna a ostrożna wszelako, jako zwykła. „Co to takiego? – pomyślała. – Czemu Tristan nie wybiega dziś wieczór na spotkanie? Czyżby spostrzegł jakiego nieprzyjaciela?”

Zatrzymuje się, przetrząsa spojrzeniem ciemne zarośla; nagle przy blasku księżyca spostrzega i ona cień króla w sadzawce. Okazała iście kobiecą roztropność, że nie podniosła oczu ku gałęziom: „Boże miłosierny! – szepnęła cicho – pozwól jeno, bym mogła przemówić pierwsza!”

Zbliża się jeszcze. Słuchajcież, w jaki sposób uprzedza i ostrzega miłego:

– Panie Tristanie, na coś się ośmielił? Ściągać mnie w takie miejsce o tej porze! Wiele już razy wzywałeś mnie tutaj: chcesz błagać mnie o coś, powiadałeś. I cóż masz za prośbę? Czego spodziewasz się po mnie? Przybywam wreszcie, nie mogłam bowiem przepomnieć, iż będąc królową, winna ci to jestem. Otom przybyła: czego żądasz?

– Królowo, żebrać u ciebie łaski, iżbyś ukoiła króla!

On drży i płacze. Ale Tristan chwali Wszechmocnego Boga, iż ukazał miłej niebezpieczeństwo.

– Tak, królowo, wzywałem cię często i zawsze na próżno: nigdy, od czasu jak król mnie wypędził, nie raczyłaś przyjść na me wezwanie. Ale ulituj się nad nieszczęśnikiem; oto król mnie nienawidzi, nie wiem dla jakiej przyczyny, ale ty znasz ją może. Któż mógłby zarzeknąć jego gniew, jeśli nie ty jedna, szczera królowa, nadobna Izolda, w której serce jego pokłada całą ufność?

– Jakże to, panie Tristanie, żali nie wiesz jeszcze, że on podejrzewa nas oboje? I o jaką zdradę! Trzebaż, na domiar wstydu, bym ja pouczała cię o tym? Mój pan mniema, jako miłuję cię grzeszną miłością. Bóg to wie wszelako i jeśli kłamię, niechaj pohańbi me ciało. Nigdy nie obdarzyłam miłością żadnego mężczyzny prócz tego, który pierwszy wziął mnie, dziewicę, w ramiona. I ty chcesz, Tristanie, bym ja błagała króla o przebaczenie dla ciebie? Ależ gdyby wiedział bodaj, że przyszłam tu pod tę sosnę, kazałby rzucić moje popioły na wolę wiatrów!

Tristan jęknął:

– Miły wuju, toć powiadają: „Nie jest ten łotrem, kto nie popełnia łotrostwa”. Ale w czyim sercu mogło się zrodzić takie podejrzenie?

– Panie Tristanie, co chcesz powiedzieć? Nie, król, mój pan, nie byłby sam z siebie umyślił takiej szpetoty. Ale zdrajcy tej ziemi wmówili weń kłamstwo, łatwo bowiem oszukać wierne serce. „Miłują się”, powiedzieli mu i zdrajcy obrócili to nam za zbrodnię. Tak, miłowałeś mnie, Tristanie, czemu przeczyć? Czyż nie jestem żoną twego wuja i czy dwa razy nie zbawiłam cię od śmierci? Tak, i ja miłowałam cię wzajem: czy nie jesteś krewieństwem króla i czyż nie słyszałam po wielokroć od matki, iż żona nie kocha swego pana, jeśli nie kocha panowego krewieństwa? Dla miłości króla miłowałam cię, Tristanie; i teraz jeszcze, jeśli cię wróci do łaski, radać będę. Ale ciało moje drży, lękam się, odchodzę, zbyt długo już pozostałam.

W górze, w gałęziach, król uczuł litość i uśmiechnął się łagodnie.

Izold ucieka, Tristan woła za nią:

– Królowo, przez imię Zbawiciela, przyjdź mi z pomocą, przez litość! Tchórze chcieli odsunąć od króla wszystkich, którzy go kochają, udało się im i teraz dworują z niego. Dobrze więc; odejdę z tego kraju w dal, nędzny jak niegdyś przybyłem. Ale iżbym bez wstydu mógł odjechać, tyle przynajmniej uzyskaj od króla, niechaj w uznaniu dawnych zasług da mi ze swego dobra tyle, abym mógł zapłacić, com dłużen, wykupić konia i zbroję.

– Nie, Tristanie, nie powinieneś zwracać się do mnie z tym żądaniem. Jestem sama na tej ziemi, sama w pałacu, gdzie nikt mnie nie kocha, bez oparcia, na łasce króla. Jeżeli powiem słowo za tobą, czyż nie widzisz, że narażam się na niechybną śmierć? Przyjacielu, niech Bóg cię wspomaga. Król nienawidzi cię bardzo niesłusznie. Ale do jakiej bądź ziemi się udasz, Bóg Wszechmocny będzie ci szczerym przyjacielem.

Uchodzi pędem aż do komnaty, gdzie Brangien bierze ją drżącą w ramiona; królowa powiada jej całą przygodę. Brangien wykrzykuje:

– Izold, pani moja, Bóg sprawił dla ciebie wielki cud! Jest ojcem współczującym i nie chce krzywdy tych, których zna jako niewinnych.

Pod wielką sosną Tristan oparty o cembrowanie z marmuru zawodził:

– Niechaj Bóg zlituje się nade mną i naprawi wielką niesprawiedliwość, którą cierpię od mego drogiego pana.

Skoro przesadził ogrodową palisadę, król rzekł z uśmiechem:

– Miły siostrzeńcze, błogosławiona niech będzie ta godzina! Wiedz, że daleka wędrówka, którą gotowałeś dziś rano, już skończona!

Het, w dali, na polance lasu karzeł Frocyn zapytywał biegu gwiazd, ale wyczytał w nich, że król grozi mu śmiercią; posiniał ze wstydu i strachu, odął się z wściekłości i uciekł chyżo ku ziemi walijskiej.

13charłać – chorować, słabować. [przypis edytorski]