Tasuta

Gargantua i Pantagruel

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Rozdział piąty. Jako Pantagruel napotkał okręt z podróżnymi wracającymi z kraju Latarneńczyków

Piątego dnia, już zacząwszy po trosze okręcać się koło bieguna i oddalając się od zwrotnika, spostrzegliśmy statek kupiecki płynący ku nam pełnymi żaglami. Radość była niemała, tak dla nas, jak i dla kupców: dla nas, iż usłyszymy wieści z morza, dla nich, iż usłyszą coś nowin z lądu stałego. Skorośmy się spotkali, przekonaliśmy się, iż byli to Francuzi, Santogeńczycy. Tedy gwarząc i uradzając z nimi, Pantagruel dowiedział się, iż wracali z kraju Latarneńczyków. Zaczem ucieszył się jeszcze bardziej, on i cała jego gromadka; bowiem, kiedyśmy się zaczęli wypytywać o kraj i obyczaje narodu Latarneńczyków, dowiedzieliśmy się, iż z końcem lipca ma być zwołana generalna kapituła latarneńska826: i że, jeśli przybędziemy na ten czas (co nam było bardzo łatwo), ujrzymy piękną, szacowną i wesołą kompanię Latarń: i że czynią się tam wielkie przygotowania, tak jak gdyby wszystko miało być z gruntu wylatarnione. Powiedzieli nam również, iż, przejeżdżając przez wielkie królestwo Gebarim827, będziemy chlubnie podjęci i ugoszczeni przez króla Ohabę828, władcę tamecznej ziemi, który, tak jak i wszyscy jego poddani, mówi gwarą francuską z okolic Turenii.

Podczas kiedyśmy słuchali tych nowin, Panurg wdał się w sprzeczkę z pewnym kupcem z Taliburgu, nazwiskiem Jendorek. Przyczyna sporu była następująca: ów Jendorek, widząc Panurga bez saczka i w okularach umocowanych do czapki, rzekł o nim do swych towarzyszów:

– Otoć wdzięczna gębusia rogala.

Panurg, który, z przyczyny swych okularów, słyszał na uszy o wiele bystrzej niż zwyczajnie, usłyszawszy to ozwanie się, zapytał kupca:

– Jakoż mógłbym być rogalem, nie będąc żonaty, jak pewno ty nim jesteś, o ile mogę sądzić z twej nieskrobanej gęby?

– Tak, w istocie – odparł kupiec – jestem; i nie chciałbym zmienić mego stanu za wszystkie okulary całej Europy, ani za wszystkie binokle Afryki. Bowiem mam za żonę jedną z najpiękniejszych, najmilszych, najpoczciwszych, najstateczniejszych niewiast, jakie istnieją w całym kraju santongeńskim; z przeproszeniem wszystkich innych. Wiozę jej z podróży piękną, na jedenaście cali długą, gałązkę koralu829, jako upominek na kolędę. A ty do czego nos wściubiasz? Czego się wtrącasz? Ktoś zacz? Skąd się prowadzisz? O ty, okularniku Antychrysta, odpowiedz, jeśliś jest od Boga.

– Pytam się ciebie – rzekł Panurg – gdybym ja, za zezwoleniem i zgodą wszystkich elementów, spierdosubtylidrydryntryndolizował twoją tak piękną, tak miłą, poczciwą i tak stateczną małżonkę w ten sposób, iż sztywny bóg ogrodów, Priapus, który oto mieszka na wolności, uwolniony z niedoli saczka, owóż, mówię, ów Priapus utkwiłby jej w ciele tak nieszczęśliwie, że w żaden sposób nie mógłby wynijść i na wieki musiałby tam pozostać, chyba żebyś go wyciągnął zębami, co byś wówczas uczynił? Zostawiłbyś go tam na wiek wieków? Czy też wyciągnąłbyś go zębami, pełną gębą? Odpowiedz ty, trykarzu Mahometa, i wszystkich diabłów w przydatku.

– Dałbym ci – odparł kupiec – pchnięcie szpadą w to zaokularzone ucho i ubiłbym cię, jak tryka.

To mówiąc, chciał dobyć szpady. Ale zacięła się w pochwie, jako wiecie, iż na morzu wszelki oręż łatwo podlega rdzy, z przyczyny nadmiernej i słonej wilgoci. Panurg biegnie ku Pantagruelowi, szukając pomocy. Brat Jan dobywa swego mieczyka świeżo wyostrzonego i byłby ubił kupca bez pardonu, gdyby kapitan okrętu i inni podróżni nie ubłagali Pantagruela, aby nie dopuścił zgorszenia na swoim statku. Zaczem załagodzono cały spór; Panurg i kupiec uścisnęli sobie ręce i przepili wzajem do się na znak zupełnego pojednania.

Rozdział szósty. Jako, po złagodzeniu sporu, Panurg targuje u Jendorka barana z jego stada

Skoro spór ze wszystkim uśmierzono, Panurg rzekł po cichu do Epistemona i do brata Jana:

– Usuńcie się nieco na stronę i poglądajcie pilnie: ręczę wam, że się ubawicie. Będzie dobra zabawa, jeżeli się sznurek nie urwie.

Następnie zwrócił się do kupca i z miejsca przepił doń tęgim pucharem dobrego wina laterneńskiego. Kupiec odwzajemnił mu się z szczerej chęci, jak tego grzeczność wymaga. To uczyniwszy, Panurg poprosił go uprzejmie, aby mu uczynił tę łaskę i odsprzedał jednego ze swoich baranów.

– Ho, ho, mój przyjacielu, serdeńko, jak ty umiesz pięknie dworować sobie z ludzi. Doskonały z ciebie odbiorca. A to mi tęgi kupiec na barany! Dalibóg, toć ty masz gębę nie kupca na barany, ale czystego rzezimieszka. Do kroć set kiszek baranich, dobrze by było spotkać cię z pełną kieską wpodle flaczarni na odmrozku! He, he, kto by cię nie znał, ten by cię kupił. Patrzcie mi go, dobrzy ludziska, jak on tu piaskiem w oczy ciska830!

– Powoli – odparł Panurg. – Zatem mówię, jeśli wasza łaska, sprzedajcie mi jednego barana. Jaka cena?

– Hola – odparł kupiec – a cóż ty sobie wyobrażasz, serdeńko? To są barany o długiej wełnie. Jazon z takiego ściągnął swoje runo. Godło domu Burgundzkiego831 stąd pochodzi. Barany lewantyńskie, barany wysokiej rasy, barany tuczne.

– Zgoda – rzekł Panurg – ale, jeżeli łaska, sprzedajcie mi jednego: mam swoje powody. Płacę wam zaraz i gotówką, w monecie zachodniej, w litych talarach, ważnych dukatach, pięknych czerwieńcach. Hę?

– Sąsiedzie, serdeńko – odparł kupiec – nadstaw no trochę drugie ucho.

Panurg: Do usług.

Kupiec: Jedziesz do kraju Latarników?

Panurg: Coś niby.

Kupiec: Zobaczyć kawał świata?

Panurg: Coś niby.

Kupiec: Wesoło?

Panurg: Coś niby.

Kupiec: A na imię ci, o ile pamiętam, Kuba Tryk?

Panurg: Jak wasza łaska.

Kupiec: Nie chciałem was obrazić.

Panurg: I ja tak rozumiem.

Kupiec: Jesteś, o ile mniemam, błaznem królewskim?

Panurg: Coś niby.

Kupiec: Dawaj łapę! Ha, ha! Jedziesz zobaczyć kawał świata, jesteś błaznem króla, na imię masz Kuba Tryk: patrzże na tego tryka, na imię mu Kuba, jak i tobie. Kuba, Kuba, Kuba, bee, bee, bee! O, cóż za piękny głosik!

Panurg: Bardzo piękny i harmonijny.

Kupiec: Posłuchaj tedy, jaką ci zaproponuję umowę, miły kumie i przyjacielu. Ty, imieniem Kuba Tryk we własnej osobie, ustawisz się po tej stronie wagi, mój tryczek Kuba po drugiej: zakładam się o setkę ostryg berneńskich, że, co do wagi, co do wartości, co do szacunku, przeważy ciebie ze wszystkim i huśtnie cię wraz z twą szalką tak wysoko, jak wysoko przyjdzie ci kiedyś huśtnąć się i zadyndać na stryczku.

– Powoli – rzekł Panurg. – Z tym wszystkim wyświadczysz wielką łaskę mnie i waszemu potomstwu, jeżeli zechcesz mi sprzedać tego tryczka albo jakiego innego z waszego stadka. Proszę was bardzo o to, panie signor.

– Przyjacielu – odparł kupiec – sąsiedzie, serdeńko; z wełny tych baranów wyrabia się najcieńsze sukno rueńskie: sukno limesterńskie przy nim to jeno prosta gunia. Ze skóry ich sporządzi się nadobne trzewiki, które się sprzeda jako trzewiki tureckie albo montelimarckie, albo już co najmniej hiszpańskie. Z kiszek ukręci się struny na skrzypce i harfy, które posprzedaje się tak drogo, jak gdyby były rodem z Munikanu albo Akwilei. Cóż ty na to?

– Jeśli wasza łaska – rzekł Panurg – sprzedajcie mi jednego, a chcę być przez całe życie waszym najpokorniejszym sługą. Patrzcie tu, oto gotowe pieniądze. Hę?

To mówiąc, potrząsnął sakiewką pełną nowych złotych henryków.

Rozdział siódmy. Dalszy ciąg targu pomiędzy Panurgiem a Jendorkiem

– Mój przyjacielu – odparł kupiec – mój kumotrze, serdeńko, toć to smakołyk dla samych książąt i królów. Mięso jest tak delikatne, tak soczyste i tak smaczne, że to istny balsam. Wiozę je z kraju, gdzie świnie (odpuść mi Boże) jadają samą gałkę muszkatu. Maciory w połogu (z przeproszeniem całego towarzystwa) karmią się jeno kwiatem pomarańczowym.

 

– Wierzę – rzekł Panurg – ale sprzedajcie mi jedną sztukę, a zapłacę wam po królewsku, słowo piechura. Hę?

– Przyjacielu – odparł kupiec – sąsiedzie, serdeńko, trzeba ci wiedzieć, że te barany pochodzą wszystkie z rasy tego, który niósł niegdyś Phryksusa i Helę przez morze zwane Helespontem.

– Psiakość – rzekł Panurg – widzę, że z was szczery clericus vel adiscens832.

– Ita833, kwita, kapusta, vere834 świnia jest tłusta – odparł kupiec. – Hej, hej, rr, rrr, rrr, rrrr. Ho, Trysiu, rr, rrr, rrrr. Nie rozumiecie tej mowy. Jeszcze jedno. Gdziekolwiek w polu się zeszczają, zboże się udaje, jak gdyby sam Pan Bóg tam oddał wodę. Nie trzeba innego gnoju ani nawozu. Więcej jeszcze. Z uryny ich wyciągają kwintessencyści najprzedniejszą saletrę pod słońcem. Za pomocą ich łajna (niech was to nie mierzi) lekarze naszego kraju leczą siedemdziesiąt osiem rodzajów chorób. Najlżejszy z nich to jest choroba św. Eutropy835 z Ksaintes, od której niech nas Bóg strzeże i chroni. Cóż ty na to, mój sąsiedzie, przyjacielu, serdeńko? Ale też kosztują mnie słono.

– Niech kosztują, kiedy warte – odparł Panurg. – Sprzedaj mi jednego jeno836, zapłacę dobrze.

– Mój przyjacielu – rzekł kupiec – sąsiedzie, serdeńko, popatrz no się na te cuda natury, jakie objawiają się w tych bydlątkach i to w członku, który mógłby ci się zdawać bezużyteczny. Weź no mi te rogi, utłucz no mi je trochę tłukiem z żelaza albo stęporem kuchennym: czym ci się żywnie podoba. Potem posiej je w słonecznym miejscu, gdzie ci się zda, i często je podlewaj. W niewiele miesięcy ujrzysz, jak wyrosną z nich najwyborniejsze szparagi. Nie oddałbym ich nawet za raweńskie. Hę? Cóż wy na to? Czy wasze rogi, panowie rogale, mają przymioty i własności tak cudowne?

– Cierpliwości – odparł Panurg.

– Nie wiem – rzekł kupiec – czyś ty jest uczony, serdeńko. Widziałem wielu uczonych, powiadam wysoce uczonych, a przy tym rogali. Ojoj! Com ja to chciał powiedzieć? Aha, jeżeli jesteś uczony, musi ci być wiadomo, że w dolnych odnóżach tych boskich zwierząt, to jest nogach, jest jedna kość, to znaczy pięta, astragalus, jeśli wolicie. Tą kością (nie zasię z żadnego innego zwierzęcia, oprócz osła indyjskiego i gazeli libijskich) grywano za dawnych czasów w królewską grę w piętkę, w którą cesarz Oktawian August wygrał jednego wieczora więcej niż 50 000 talarów. Wy rogale, długo moglibyście trykać waszymi rogami, zaczembyście837 tyle wytrykali.

– Cierpliwości – rzekł Panurg. – Ale dobijajmy targu.

– A kiedy dopiero – rzekł kupiec – zacznę wam, mój przyjacielu, mój kumie, serdeńko, godnie wychwalać członki wewnętrzne! Łopatki, dyszek, boczek, cynaderki, bruścik, wątróbkę, śledzionę, flaki, ozorek, pęcherz wyborny do gry w piłkę, żeberka, z których w Pygmii robią proce, aby strzelać pestkami wiśni do żurawi; głowę, z której, przy pomocy odrobiny siarki, robi się czarodziejski odwar, aby pobudzić do bejania psy cierpiące na zatwardzenie…

– I co jeszcze? G…a do równa – rzekł kapitan okrętu, zbliżając się. – Dość już mielenia ozorem. Sprzedaj, jeśli masz wolę, a jeśli nie masz, nie kręć mu głowy.

– Niechaj więc będzie – odparł kupiec – dla waszej przyjaźni. Ale musi mi zapłacić trzy funty turneńskie za sztukę do wyboru.

– To dużo – rzekł Panurg. – W naszych stronach dostałbym pięć, ba, sześć sztuk za tyle pieniędzy. Bacz, aby to nie było za dużo. Znałem już niejednego, co to, nazbyt rychło chcąc się stać bogatym, upadł na wznak w ubóstwo, a nieraz sobie i kark skręcił.

– Niechże cię febra ściśnie – rzekł kupiec – ty głupcze, pało zatracona! Na pępek świętego Kapistrana, toć najlichszy z tych baranów wart jest cztery razy więcej niż najwspanialszy z owych które niegdyś Koraksowie w Tudytanii hiszpańskiej838 sprzedawali sztuka w sztukę po talencie złota. A jak ty myślisz, ty głupcze, mospanie tani kupcze, ile to wart był talent złota839?

– Czcigodny panie – rzekł Panurg – zagrzaliście się w waszym chomoncie, o ile widzę i miarkuję. Dobrze tedy, oto pieniądze, bierzcie.

Panurg, zapłaciwszy umówioną cenę, wybrał spośród całego stada pięknego i dużego tryka i uprowadził go z sobą krzyczącego i beczącego; zasię wszystkie inne, słysząc jego beczenie, zaczęły też pobekiwać i oglądać, dokąd to wiodą ich towarzysza. Tymczasem kupiec mówił do wszystkich owczarzy:

– Ha! Jak on dobrze umiał wybrać, ten pan kupiec! Rozumie się hycel na towarze. Jak mi Bóg miły, tego właśnie przyznaczałem dla pana Kankala840, bowiem znam, co mu jest do smaku. Taką ma ten dobry pan przyrodę, iż bardzo rad jest i wesół, kiedy trzyma w garści soczystą i smaczną łopatkę baranią, jakoby rakietę do gry w piłkę; do tego dajcie mu ostry nóż, a Bóg świadkiem, co on za cudów dokaże!

Rozdział ósmy. Jako Panurg utopił w morzu kupca i barany

Nagle, nie wiem sam jak, bowiem stało się tak szybko, iż nie mogłem tego postrzec, Panurg, nie mówiąc ni słowa, rzucił w pełne morze swego tryka krzyczącego i beczącego. Wszystkie inne barany, krzycząc i becząc z tego samego tonu, zaczęły sznurkiem, jeden po drugim, skakać i zanurzać się w morze. Powstał tłok na pokładzie, który pierwszy skoczy za swoim towarzyszem. Nie było sposobu ich powstrzymać, jako wiecie, iż przyroda barania każe mu zawżdy iść za przodownikiem, gdziekolwiekby szedł. Powiada też Arystoteles: lib. IX., de Histor. anim., iż jest to najgłupsze i najtępsze zwierzę w świecie.

Kupiec, cały przerażony tym, iż widział, jak w jego oczach giną i topią się piękne barany, próbował im przeszkodzić i zatrzymać je z całej swojej mocy. Ale na próżno. Wszystkie sznurkiem skakały do morza i ginęły. Kupiec, w rozpaczy, chwycił jednego, dużego i mocnego tryka za wełnę, jeszcze na pokładzie okrętu, w nadziei, iż go powstrzyma i tym samym ocali resztę. Ale baran był tak mocny, iż porwał za sobą kupca w morze i utopił go, w podobny sposób jak barany Polifema, owego ślepego cyklopa, wyniosły z jego jaskini Ulissesa i jego towarzyszy. Ten sam los spotkał i innych pasterzy i owczarzy, chwytających je to za rogi, to za nogi, to za wełnę. I wszyscy podobnie dostali się do morza i poginęli nędzną śmiercią.

Panurg, stojąc koło kuchni okrętowej i trzymając w ręku wiosło (nie aby pomóc owczarzom, ale aby im przeszkodzić, gdyby chcieli się ratować i czepiać pokładu), przemawiał do nich ozdobnie, niby wymowny kaznodzieja, przedstawiając im retorycznymi figurami nędzę świata doczesnego, smak i błogosławieństwo drugiego życia, twierdząc, iż szczęśliwsi są ci, co pomarli, niźli pozostali przy życiu na tym padole płaczu, i każdemu z nich obiecując wznieść piękny nagrobek i chlubny monument na najwyższym szczycie góry Cenis, skoro tylko powróci z krainy Latarników; wszelako, w razie gdyby ich nie mierziło jeszcze życie między śmiertelnymi i utopienie zdało się im nie w porę, życzył im pomyślnego ocalenia i spotkania jakiego wieloryba, który by trzeciego dnia wydalił ich z siebie zdrowych i całych w jakim błogosławionym kraju, kształtem Jonasza.

Skoro okręt opróżnił się z kupca i baranów, rzekł Panurg:

– Zali841 została tu jeszcze jaka żywa dusza barania? Ha, tom wam pokazał starą sztuczkę wojenną. Jak ci się to podoba, bracie Janie?

– Z całym respektem – odparł brat Jan. – Wszystko w porządku; jeno zdaje mi się, że, jak niegdyś w czasie wojennym był zwyczaj, w dniu bitwy albo też szturmu, przyrzekać wojakom za ten dzień podwójną płacę (jeśli wygrali bitwę, było z czego zapłacić; jeśli przegrali, wstyd było żądać, jako uczynili zmykacze grujerscy842 po bitwie pod Seryzolem): tak samo i ty powinieneś był zachować zapłatę na koniec, a pieniążki byłyby ci zostały843 w kalecie.

 

– U…ać się na pieniądze – odparł Panurg. – Do kroćset czartów, ubawiłem się za więcej niż za pięćdziesiąt tysięcy franków. A teraz jazda! Wietrzyk dmucha jak zamówiony. Słuchaj no, bracie Janie. Nigdy człowiek nie uczynił mi czego dobrego, żebym się mu nie odpłacił lub przynajmniej nie zachował o tym pamięci. Nie jestem niewdzięcznikiem, nie byłem i nie będę. Ale znowuż nigdy mi nikt nie dopiekł, aby nie pożałował tego albo na tym świecie, albo na tamtym. Bowiem bajbardzo też ze mnie nie jest.

– Za to – odparł brat Jan – sam żeglujesz prostą drogą w czeluście piekieł, nikiej844 stary diasek845. Napisano jest: Mihi vindictam846etc. Tak stoi w brewiarzu.

Rozdział dziewiąty. O tym, jako Pantagruel przybył do wyspy Płaskonosów847 i o szczególnych pokrewieństwach w tym kraju

Zefir był nam wciąż wierny z domieszką wietrzyka południowego, i przewędrowaliśmy dzień, nie spostrzegłszy ziemi. Trzeciego dnia, o świcie komarzym848, ukazała się nam wyspa trójkątna, bardzo podobna z kształtu i położenia do Sycylii. Nazywano ją wyspą Krewniaczą. Mężczyźni i kobiety podobni byli do rudych Połtweńczyków, z tą odmianą, że wszyscy, mężczyźni, kobiety i małe dzieci, mieli nosy w kształcie treflowego asa. Dla tej przyczyny starodawne miano wyspy było Płaskonozja. I byli wszyscy spokrewnieni i spowinowaceni z sobą, jak sami się chełpili, i podesta tamtejszy rzekł nam swobodnie:

– Wy, ludzie z innego świata, uważacie za rzecz zadziwiającą, iż z jednej rodziny rzymskiej (byli to Fabiusze), jednego dnia (było to trzynastego lutego), przez jedną bramę (była to Brama Karmentalska, położona niegdyś u stóp Kapitolu, między Skałą Tarpejską i Tybrem, później nazwana Scelerata), przeciw pewnym nieprzyjaciołom Rzymu (byli to Wejentowie etruscy), wyruszyło trzystu sześciu uzbrojonych rycerzy, wszystkich krewnych między sobą, z pięcioma tysiącami żołdactwa, swych wasali, którzy wszyscy zostali zabici (było to koło rzeki Kremery849, wypływającej z Jeziora Bakańskiego). Z tego kraju w jednej potrzebie wojennej wyruszyło więcej niż trzysta tysięcy samych krewnych i z jednej rodziny.

Ich pokrewieństwa i powinowactwa były bardzo osobliwego rodzaju: bowiem, chociaż wszyscy byli sobie krewni i bliscy, zauważyliśmy, iż nikt spomiędzy nich nie był nikomu ojcem ani matką, bratem ani siostrą, wujem ani ciotką, kuzynem ani siostrzeńcem, zięciem ani synową, chrzestnym ojcem ani matką. Jednego tylko spotkaliśmy wyniosłego starca Płaskonosa, który, jak sam widziałem, mówił do małej dziewczynki, w wieku trzech lub czterech lat: mój ojcze; zaś dziewczynka zwała go swoją córusią.

Pokrewieństwo i związki pomiędzy nimi polegały na tym, iż jeden z nich nazywał jakąś kobietę: „moja flądro”; kobieta nazywała go: „mój sztokfiszu”.

– Tych dwoje – rzekł brat Jan – musi być dobrze czuć solą, kiedy pocierają o się swoje sadła.

Jeden wołał z uśmiechem do jakiejś ładnej dziewuchy: „Dzień dobry ci, moja kabzo”. Ona pozdrowiła go wzajem, mówiąc: „Dzień dobry ci, mój dukacie”.

– Hu, hu, hu – wykrzyknął Panurg – chodźcie zobaczyć, do kata, tego dukata i kabzę, jak się ją nabija. A ile dukacików pomieścisz w sobie, kabzuniu?

Inny pozdrowił swoją lubkę, mówiąc: „Bywaj, moja Izbo!”. Ona odparła: „Bywaj, mój procesie”.

– Na świętego Tryniana – rzekł Gymnastes – ten proces musi często przetrząsany być w tej Izbie”.

Inny nazywał znów drugą swoją muterką. Ona go nazywała swoim świderkiem. Inny pozdrowił swoją gołąbkę: „Pomagaj Bóg, moja siekierko”. Ona odparła: „I tobie, moje drzewce”.

– Do kroćset czartów – wykrzyknął Karpalim – jakże to? Czy tę siekierkę na wdziewa się na drzewce czy też drzewce wbija się w tę siekierkę?

Przechodząc mimo, ujrzałem jakiegoś draba który, pozdrawiając miłą, nazywał ją swą beczułką, zasię ona jego swoim czopem. Jakoż wyglądał w istocie na szczerego czopa. Jeden nazywał drugą swoją skórką, ona zasię jego swoim ośrodkiem. Jeden drugą nazywał swoim kominem, ona jego swoją miotłą. Jeden drugą nazywał swoim sabotem, ona jego swoim pantoflem. Jeden drugą nazywał swoim bucikiem, a ona go swoim chodaczkiem. Jeden nazywał drugą swoją mitenką, ona go nazywała swoim zarękawkiem. Wedle podobnego pokrewieństwa jeden nazywał swoją duszkę omletem, a ona jego jajkiem: i byli w powinowactwie jak omlet z jajkami. Inny, pozdrawiając swoją, rzekł: „Witaj, moja skorupko”. Ona mu odparła: „I ty, moja ostryżko”.

– Nie łacno – rzekł Karpalim – musi być wydłubać tę ostryżkę z jej skorupki.

Inny znowuż pozdrawiał swoją, mówiąc: „Szczęść Boże, mój strączku”. Ona odparła: „Pomagaj Bóg, mój groszku”.

– Można odtąd mówić – rzekł Gymnastes – „Szczęśliwy, jak groch w strączkach”.

Inny jakiś obwieś spod ciemnej gwiazdy, krocząc na wysokich drewnianych chodakach, spotkawszy grubą, krótką i tłustą dziewczynę, rzekł jej: „Niech Bóg cię strzeże, mój bączku”. Odparła mu ostro: „Nawzajem, mój harapie”.

– Święci niebiescy – rzekł Ksenomanes – czy jest harap dość zwinny, aby zakręcić tym oto bączkiem?

Pewien fircyk, pięknie wyczesany i utrefiony, porozmawiawszy jakiś czas z dostojną panienką, żegnając się z nią, rzekł:

– Serdecznie dzięki, dobra mino.

– I tobie nawzajem, licha gro.

– Przy lichej grze dobra mina – rzekł Pantagruel – to wcale przyzwoite powinowactwo.

Jakiś szkolarz wędrowny, przechodząc, rzekł do młodego dziewczątka:

– Ho, ho, ho! wieki cię nie widziałem, mój saku.

– I ja ciebie rada widzę, mój rogu – odparła.

– Sparzcie ich razem – rzekł Panurg – i nabijcie tęgo: będzie ruksak.

Inny nazwał drugą swoją maciorą, ona zasię jego swoim truflem. Z czego mi przyszło na myśl, iż ta maciorka musi pilnie grzebać za tym truflem. Inny znowu, opodal, pozdrowił swą miłą, mówiąc: „dzień dobry, moja podszewko”. Ona pozdrowiła go również, mówiąc: „Dzień dobry ci, mój płaszczu”. Brat Jan rzekł:

– Boję się, aby nie trzasła ta podszewka, kiedy ją będą przyszywać do płaszcza.

Inny znowuż rzekł do swojej:

– Bywaj, moja szklenico.

A ona:

– Bywaj, mój gąsiorze.

– Tak mniemam – rzekł Ponokrates – iż ta szklenica często się musi nadstawiać pod szyjkę tego gąsiora.

Jakiś gładysz850, rozmawiając z młodą sikorką, rzekł jej:

– Pamiętaj o tym, bździno.

– Dobrze już, wietrze – odparła.

– Cóż to – rzecze Pantagruel do podesty – czy i tych dwoje nazywacie krewnymi? Toć w naszym kraju nie można bardziej obrazić kobiety, niż tak ją przezywając.

– Dobrzy ludzie z tamtego świata – odparł podesta – mało jest u was krewnych takich i tak bliskich jak ten wiatr i owa bździna. Wyszli niewidocznie oboje z jednej dziury, i w jednym momencie.

Dobry Pantagruel wszystko baczył i rozważał, ale to mu się wydało bardzo dziwnym.

826ma być zwołana generalna kapituła latarneńska – Aluzja do soboru lateraneńskiego albo do zbierającego się wówczas soboru trydenckiego. [przypis tłumacza]
827królestwo Gebarim – Być może Francja; gebarim: kraj kogutów. [przypis tłumacza]
828ohabe – hebr.: luby, kochający. [przypis tłumacza]
829Wiozę jej z podróży piękną, na jedenaście cali długą, gałązkę koralu – sprośna aluzja, której przewodnią myśl łatwo odgadnąć. [przypis tłumacza]
830jak on tu piaskiem w oczy ciska – powszechne stare przysłowie francuskie. [przypis tłumacza]
831godło domu Burgundzkiego – złote runo, ustanowione przez Filipa Burgundzkiego w r. 1429. [przypis tłumacza]
832clericus vel adiscens – klery albo student (dosł. nieuczony). [przypis edytorski]
833ita (łac.) – tak, w ten sposób, więc. [przypis edytorski]
834vere (łac.) – w rzeczy samej, w istocie. [przypis edytorski]
835choroba św. Eutropy z Ksaintes – róża, przeciwko której ten święty był patronem. [przypis tłumacza]
836jeno (daw., gw.) – tylko. [przypis edytorski]
837zaczembyście (…) wytrykali – konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: zaczem wytrykalibyście; zanim wytrykalibyście. [przypis edytorski]
838Tudytania hiszpańska – Andaluzja. [przypis tłumacza]
839ile to wart był talent złota – talent attycki wart był przeszło 5000 koron. [przypis tłumacza]
840Cancale – miasteczko w Bretanii, sławne z połowu ostryg i ze smakoszostwa mieszkańców. [przypis tłumacza]
841zali (daw.) – czy; czy też. [przypis edytorski]
842zmykacze grujerscy – Załoga z hrabstwa Gruyere, w bitwie w r. 1544 z wojskami cesarza. [przypis tłumacza]
843byłyby (…) zostały – tryb przypuszczający daw. czasu zaprzeszłego; znaczenie: zostałyby ci wcześniej (przed wydarzeniemi a. czynnościami wyrażonymi zwykłym czasem przeszłym). [przypis edytorski]
844nikiej (daw., gw.) – niczym, tak jak. [przypis edytorski]
845diasek – diabeł. [przypis edytorski]
846Mihi vindictam – [por.] Psalm 94, 1. [przypis tłumacza]
847wyspa Płaskonosów – Wedle komentatorów, kraina duchowej i moralnej płaskości. [przypis tłumacza]
848świt komarzy – Żartobliwa nazwa na oznaczenie późnej pory, kiedy komary zaczynają brzęczeć. [przypis tłumacza]
849koło rzeki Kremery – Kremera wpada pod Rzymem do Tybru. [przypis tłumacza]
850gładysz (daw.) – ładny chłopak a. młody mężczyzna. [przypis edytorski]