Tasuta

Gargantua i Pantagruel

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Rozdział czternasty. Dalszy ciąg młocki Pozwańców w domu pana Busiowym

W cztery dni później przybył inny, młody, wysoki i chudy Pozwaniec, aby zacytować pana Busia, z polecenia tegoż przeora. Skoro tylko się pojawił, odźwierny poznał go natychmiast i uderzył w dzwon. Na ten dźwięk cały zamek wiedział już, o co chodzi. Lora miesił właśnie ciasto, żona jego przesiewała mąkę. Ksiądz Udar pisał w swojej kancelarii. Szlachta dworska zabawiała się grą w palanta. Pan Buś grał w warcaby ze swoją magnifiką. Panny grały w gąskę. Oficyjerowie grali w mariasza; paziowie grali w morę, hałasując przy tym co wlezie. Nagle usłyszeli wszyscy znak, iż Pozwaniec był w okolicy. Dalejże Udar chwycił za komeżkę, Lora i jego żona zaczęli się przebierać w godowe szaty, Tradon jął przygrywać na fletni i walić w bęben: wszystko weseli się, krząta, gotuje, nie przepominając o rękawicach.

Pan Buś wyszedł na dziedziniec. Tam Pozwaniec, ujrzawszy go, ukląkł na kolana i prosił, aby mu nie brał za złe, jeżeli go zapozwie w imieniu grubego przeora. Wyłożył w ozdobnej przemowie, jako jest osobą publiczną, sługą klasztoru, namiestnikiem mitry opata i że gotów jest również toż samo uczynić dla niego, ba, nawet dla najniższego z jego domu, gdziekolwiek by się podobało panu Busiowi użyć go i posłać.

– Jak mi Bóg miły – rzekł szlachcic – nie prędzej mnie będziesz pozywał, aż wprzódy skosztujesz mego dobrego winka kinkenajskiego i będziesz świadkiem wesela, jakie właśnie się u mnie odbywa. Księże Udarze, napójcież go i uraczcie dobrze, a potem przywiedźcie mi go do sali. Będę ci rad serdecznie.

Pozwaniec, sumiennie nakarmiony i napojony, wchodzi z proboszczem do sali, gdzie znaleźli się aktorzy farsy, w pełnym porządku i dobrze przygotowani. Za jego wejściem wszyscy zaczęli się uśmiechać. Pozwaniec rozśmiał się przez grzeczność także. Ksiądz Udar wyrzekł nad oblubieńcami tajemnicze słowa, po czym uściśniono sobie ręce, ucałowano pannę młodą, pokropiono wszystkich wodą święconą. Podczas kiedy wnoszono wino i pierniki, kuksańce poczęły obiegać w kółko. Pozwaniec dał ich sporą porcyjkę proboszczowi. Udar miał pod komeżką swoją rękawicę, nawdział ją tedy jak mitenkę i dalejże kropić Pozwańca i dalejże grzmocić Pozwańca: dopieroż ze wszystkich stron poczęły się nań sypać krzepkie ciosy. „Gody, gody, wołali, zdrowie panny młodéj!”. Tak go dobrze obrobili, że krew mu się lała ustami, nosem, uszami, oczyma. Poza tym był połamany, opuchnięty, okryty sińcami, głowa, kark, plecy, piersi, ramiona i wszystko. Wierzcie mi, iż nawet w Awinionie w czas karnawału szkolarze nie grają melodyjniej w kuksa, niż grano wówczas na onym Pozwańcu. Wreszcie zwalił się na ziemię. Nalano mu sporo wina na twarz, przywiązano do rękawa u kaftana piękną wstęgę żółtą i zieloną i posadzono go na jego parszywą szkapę. Nie wiem, czy za powrotem na wyspę dobrze go tam opatrzyła i kurowała jego żona i okoliczne znachory, bowiem więcej nie było o nim słychu.

Nazajutrz powtórzyło się znowu to samo, ponieważ w ładunku i w torbie chudego Pozwańca nie znaleziono protokołu. Zaczem gruby przeor wysłał nowego Pozwańca z pozwem do pana Busia i dodał mu dwóch świadków dla pewności. Odźwierny, uderzając w dzwon, napełnił radością wszystkich domowników, dając im tym znak, iż pojawił się nowy Pozwaniec. Pan Buś siedział właśnie przy stole, obiadując w towarzystwie żony i szlachty dworskiej. Nakazał, aby przyprowadzono Pozwańca, posadził go przy sobie, świadków między pannami i obiadowali bardzo smacznie i wesoło. Podczas wetów, Pozwaniec podniósł się od stołu i, w obecności i przytomności świadków, odczytał pozwanie pana Busia: na co pan Buś uprzejmie poprosił go o kopię zlecenia. Była gotowa. Zaczem przyjął pan Buś pozew do wiadomości, Pozwaniec i jego świadkowie otrzymali po cztery bite talary: i wszyscy rozpierzchli się, aby przygotować widowisko. Trudon rozpoczął bić w bębenek. Pan Buś zaprasza Pozwańca, aby zechciał być świadkiem zaślubin jednego z jego oficyjerów i spisać młodym kontrakt, za dobrą zapłatą i wynagrodzeniem. Pozwaniec przystał z całą gotowością; wnet dobył swego kałamarza, rozwinął papier, ciągle w asyście świadków. Lora wchodzi do sali jednymi drzwiami, żona jego i panny dworskie drugimi, wszystko w przybraniu weselnym. Udar w szatach kapłańskich ujmuje ich za ręce, pyta o wolą, daje błogosławieństwo, nie szczędzi wody święconej. Po czym ułożono i podpisano kontrakt. Z jednej strony wnoszą wino i pierniki, z drugiej mnóstwo wstąg białych i pstrokatych; równocześnie nawdziewa się chyłkiem rękawice.

Rozdział piętnasty. Jako Pozwaniec wskrzesza starożytne obyczaje zrękowin

Pozwaniec, wygoliwszy870 dużą szklenicę bretońskiego winka, rzekł do pana zamku:

– Wielmożny panie, a cóż to takiego? Nie rozdaje się już godowych upominków? Dalibóg giną już dawne, dobre obyczaje. Jaje dziś mędrsze od kury. Nie ma już przyjaciół. Świat w piętkę goni, jak mi Bóg miły. Koniec już mu snać871 bliski. Ot, poczekajcie, macie: gody, gody, gody!

To mówiąc, zaczął okładać kuksami pana Busia, jego żonę, panny dworskie i proboszcza.

Zaczem puszczono w ruch rękawice, tak iż Pozwańcowi rozwalono głowę w dziesięciu miejscach: jednemu ze świadków wytknięto ramię prawe, drugiemu wyważono szczękę górną, tak iż mu wylazła do połowy brody; do tego skaleczono mu języczek w gardzieli i przyprawiono o poważne straty w zębach siecznych, trzonowych i kłach. Skoro głos bębna odmienił hasło, wraz schowano rękawice, których nikt nie zauważył, podano świeże łakocie i znów zaczęło się wesele. I dalejże kompania przepijać do siebie, a wszyscy do Pozwańca i jego świadków, wyrzekając przy tym co wlezie. Udar wyklinał i zarzekał się tych godowych upominków, skarżąc się, że jeden ze świadków wyzawiasował mu ramię z łopatki. Mimo to wszakże przepijał do niego, bez urazy, wesoło. Świadek z wyważoną szczęką składał jeno ręce i znakami prosił go o przebaczenie; bowiem przemówić nie mógł. Lora skarżył się, iż ów świadek z wytkniętą ręką tak mocno go uderzył całą pięścią w łokieć, iż piętę miał od tego wytentegorampampamtylilizowaną.

– Ba – rzekł Trudon, zakrywając lewe oko chustką i pokazując bęben przedziurawiony na wylot z jednej strony – ale cóż ja im zawiniłem, nieboraczek? Nie dość im było, iż mi tak srodze wytereferekukulibilidryndryntaraminizowali moje biedne oko, jeszcze musieli mi do tego przedziurawić bęben. Zwykle przy godach wali się w bęben, ale tamburowi daje się pić, a nie wali w niego. Niechże diabli w piekle po nich bębnią!

– Bracie – rzekł ochwacony Pozwaniec – dam ci parę pięknych, starych, wielkich patentów królewskich, które mam tu ze sobą, abyś załatał twój bęben: nie bądź mi już krzyw. Na brzemię świętej Genowefy, nie myślałem ci zrobić nic złego.

Jeden ze stajennych, utykając i kulejąc, zwrócił się do świadka z wyważoną szczęką i rzekł mu:

– A wy żbiki, zbijaki, zabijaki jedne! Czy nie dość wam było, żeście nam wytarabaniłupucuputramblamtędyiowędywytebinkowali wszystkie członki górne, waląc nas waszymi buciorami, jeszczeście musieli nam dogodzić szuruburufikmigtralapontyfiryczurumurując nas szpicami chodaków po goleniach? To mają być żarty? Ten mi nicwarty, kto jest zażarty na takie żarty.

Świadek, złożywszy jeno ręce, zdawał się błagać go o przebaczenie, myrdając jeno językiem i marmocąc mun, mun, mon, mon. Panna młoda to śmiała się popłakując, to płakała zanosząc się od śmiechu, mówiąc, iż Pozwaniec nie zadowolnił się tym, iż młócił ją gdzie padło, nie przebierając w członkach, ale jeszcze wydarł jej sporo włosów, a co więcej podtyrmynipolitryndolipikonibrynizował zdradliwie jej wstydliwe cząstki.

– A niechże go diabeł kocha! – rzekł pan Buś. – Także mi było potrzeba, aby Jegomość pan Król872 (tak się nazywają Pozwańce) wyłoił mnie w taki nieumiarkowany sposób po krzyżu. Nie chcę mu tego pamiętać; to są małe upominki weselne. Ale to muszę powiedzieć, że porwał mnie jak anioł, a wygrzmocił jak diabeł. Ma coś w sobie z brata Walisza. Piję do niego z całego serca; do was także, panowie świadkowie.

– Ale – rzekła pani Busiowa – z jakiej przyczyny i za co mnie niebogę uraczył tyloma uderzeniami pięści? Niech mnie diasek porwie, jeślim go o to prosiła. Nie prosiłam, to pewna, ale mogę powiedzieć, że ma najtwardsze kości, jakie kiedykolwiek czułam na moim grzbiecie.

Marszałek dworu trzymał lewe ramię na temblaku, jak gdyby całkiem wytentegokaputnięte:

– Diabli mi kazali – rzekł – pchać się na to wesele. Jak mi Bóg miły, wszystkie ramiona mam potyrmokrachmachzdubetyryzowane. I wy to nazywacie zaślubiny? Ja to nazywam zafajdziny g…niane. Jak mi Bóg miły, to czysta uczta Lapitów, opisana przez filozofa Samosatejskiego873”.

 

Pozwaniec już się nie odzywał. Świadkowie tłumaczyli się, że grzmocąc w ten sposób nie mieli złych intencji: owo proszą, dla miłości Boga, o przebaczenie. I tak odjechali. O pół mili od zamku, Pozwańcowi zrobiło się trochę słabo. Świadkowie przybyli wreszcie do wyspy, głosząc wszem wobec, że nigdy nie widzieli zacniejszego człowieka niż pan Buś i godniejszego domu niż jego; i że nie byli jeszcze na tak pięknych godach. Zaś cała wina była po ich stronie, iż pierwsi zaczęli bijatykę. I żyli jeszcze nie wiem ile dni, aż do samej śmierci.

Stąd poszła wieść, jako rzecz pewna, iż pieniądze pana Busia były dla Pozwańców i świadków bardziej zatrute, śmiertelne, zgubne niż niegdyś złoto Tuluzy i koń Sejański tym, którzy go posiadali874. Od tego czasu zostawiono zacnego pana w spokoju, a gody pana Busiowe stały się u ludu powszechnym przysłowiem.

Rozdział szesnasty. Jako brat Jan doświadcza natury Pozwańców

– Ta historyjka – rzekł Pantagruel – zdałaby się wcale ucieszna, gdyby nie to, żeśmy powinni mieć ustawicznie przed oczami pamięć o bojaźni bożej.

– Lepsza – rzekł Epistemon – byłaby, gdyby ten deszcz twardych rękawiczek spadł był na tłustego przeora. Bowiem ten wydawał dla rozrywki pieniądze, trochę aby dokuczyć Busiowi, trochę aby widzieć, jak tłuką jego Pozwańców. Te kuksy byłyby pięknie ozdobiły jego ogoloną pałkę. Ale w czymże zawiniły te biedne nieboraki Pozwańcy?

– Przychodzi mi na pamięć – wtrącił Pantagruel – pewien starodawny szlachcic rzymski, nazwiskiem Lucjusz Neracjusz875. Był ze szlachetnej rodziny i bogaty, jak na owe czasy. Ale miał w sobie jakowąś tyrańską kompleksję, iż, wychodząc ze swego pałacu, zawżdy kazał napełniać sługom sakwy złotą i srebrną drobniejszą monetą i, skoro spotkał na ulicy jakich wymuskanych i wystrojonych gładyszów, owo, bez żadnej zaczepki z ich strony, jeno dla swej uciechy, kropił ich, co mógł najraźniej, pięścią w gębę. Wraz potem, aby ich udobruchać i powstrzymać od dochodzeń sądowych tej krzywdy, rozdzielał między nich pieniądze, dopóki mu się nie udało ułagodzić sprawy, wedle przepisu prawa z dwunastu tablic. W ten sposób wydawał całe dochody, bijąc ludzi za swoje pieniądze.

– Na święty but świętego Benedykta – rzekł brat Jan – zaraz dowiemy się co o tym mniemać.

Zaczem zeszedł na ziemię, zanurzył rękę głęboko do mieszka, i dobył zeń dwadzieścia bitych talarów. Następnie rzekł głośno, tak iż mogła go słyszeć wielka ciżba narodu Pozwańskiego:

– Kto chce zarobić dwadzieścia złotych talarów i pozwoli sobie wygarbować skórę jak diabli?

– Ja, ja, ja – wykrzyknęli wszyscy. – Walcie, panoczku, walcie co wlezie; warto przecierpieć za taki piękny zarobek.

I wszyscy przybiegli tłumnie, tłocząc się, który zdąży pierwszy docisnąć się do tak intratnych kijów. Brat Jan wybrał z całej zgrai jednego Pozwańca z czerwoną gębą i dużym a szerokim pierścieniem na palcu prawej ręki.

Na ten wybór, ujrzałem, iż lud zaczął szemrać; i usłyszałem, jak pewien słuszny, młody i szczupły Pozwaniec (bystry i uczony w prawie i, jako wieść głosi, zdatny w rzeczach kościelnych) zaczął się skarżyć i szemrać, iż ten czerwonogęby zabiera im całą klientelę; i że, jeżeli w całej okolicy jest jeno trzydzieści kijów do utargowania, to on z pewnością zgarnie ich dwadzieścia osiem i pół. Ale wszystkie te skargi i żale wynikały jedynie z zazdrości. Brat Jan wyłoił tak sumiennie czerwonogębego po grzbiecie, po brzuchu, po rękach, udach, po łbie i gdzie jeszcze padło, nie żałując ręki i kija, iż myślałem że utłucze go na miejscu. Następnie dał mu dwadzieścia talarów. I oto hultaj skoczył na równe nogi, wesół i rad jak jaki król albo i dwóch. Zaś drudzy mówili do brata Jana:

– Mospanie diable, jeśli wasza ochota wygrzmocić jeszcze kilku za tańsze pieniądze, otośmy wszyscy na wasze usługi, bracie diable. Wszystko do waszych usług, nasze skóry, torby, papiery, pióra i wszystko.

Ale czerwonogęby powstał przeciwko nim, wykrzykując głośno:

– A, do kroćset! A, wy hultaje! Cóż wy tu przychodzicie psuć mi targ? To wy mi chcecie odbierać i odmawiać moją klientelę? Pozwę was przed wszystkie trybunały po kolei! Sprocesuję was do ostatnich gaci.

Następnie, odwracając się do brata Jana z twarzą wesołą i śmiejącą, rzekł doń:

– Czcigodny ojcze w Belzebubie i osobliwszy mój dobrodzieju, jeśli przypadło wam do smaku trzepanie moich sukien i chcecie jeszcze rozerwać się, dając mi kije, zadowolnię się połową ceny, po dobremu, bez targu. Nie oszczędzajcie mnie, proszę was. Jestem na wasze usługi, panie diable; głowa, płuco, bebechy i wszystko. Mówię to z szczerego serca.

Brat Jan przerwał te oświadczenia i obrócił się w inną stronę. Inni Pozwańcy obiegli Panurga, Epistemona, Gymnasta i innych, błagając uniżenie, aby ich wygrzmocili za umiarkowaną cenę, inaczej grozi im, że długo będą musieli pościć. Ale nikt nie chciał ich wysłuchać.

Następnie, szukając świeżej wody dla załogi okrętowej, spotkaliśmy dwie stare Pozwańczychy tameczne, które obie żałośnie płakały i zawodziły. Pantagruel został był na okręcie i kazał już trąbić na odwrót. My, przypuszczając, iż były to jakieś krewne Pozwańca, który dostał kije, spytaliśmy je o przyczyny takiej boleści. Odparły, iż słuszną miały racją biadać, ile że przed chwilą założono stryczki na szyje dwom najzacniejszym ludziom, jacy istnieli w całym kraju pozwańczym. Skorośmy zapytali o powód tego powieszenia, odparły, iż ukradli sprzęty kościelne do mszy i ukryli je pod dzwonnicą.

– Oto – rzekł Epistemon – strasznie alegoryczne określenie876.

Rozdział siedemnasty. O tym, jako Pantagruel przebył wyspy Tohu i Bohu877 i o dziwnej śmierci Nosodmucha, połykacza wiatraków

Tego samego dnia Pantagruel minął dwie wyspy Tohu i Bohu, w których nie znaleźliśmy co żreć: Nosodmuch, wielki olbrzym, pozjadał wszystkie garnki, rondle, brytfanny, patelnie i farfurki całego kraju, a to dla braku wiatraków, które były jego zwyczajnym pożywieniem. Z czego wynikło, iż bardzo wprędce, w porze, o której zwykle trawił, popadł w ciężką chorobę, dla pewnej dolegliwości żołądka wynikłej z tego (jak powiadali lekarze), iż własność konkokcyjna tegoż żołądka, przeznaczona z natury do trawienia wiatraków obracających się w całym pędzie, nie mogła równie dobrze strawić patelni i rondli: garnki i farfurki strawił natomiast dość dobrze, jako rozpoznali lekarze po hypostazach i eneoremach czterech wiader uryny, które oddał tego ranka na dwa zawody878.

Aby go ratować, użyli rozmaitych środków swej sztuki. Ale choroba była mocniejsza niż lekarstwa. I oto szlachetny Nosodmuch wyzionął ducha tegoż samego ranka i to w sposób tak szczególny, iż więcej mu dziwić się trzeba niż śmierci Eschylosa. Który (jako iż mu nieomylnie przepowiedzieli wróżbiarze, iż pewnego dnia zginie wskutek jakiejś rzeczy, która spadnie na niego), skoro nadszedł ów dzień, trzymał się z dala od miasta, od domów, drzew, skał i innych rzeczy, które mogłyby grozić spadnięciem i narazić jego życie. I schronił się na środku wielkiej łąki, pokładając ufność w niebie rozpościerającym się szeroko i swobodnie i czując się zupełnie bezpiecznym, w swoim mniemaniu, chybaby samo niebo runęło: co mu się nie wydawało możebne. Wszelako powiadają, iż skowronki bardzo się obawiają upadku walących się niebiosów, bowiem, gdyby się niebo zawaliło, wszystkie by się złapały.

Również obawiali się tego niegdyś Celtowie mieszkający w pobliżu Renu: a są to właśnie owi szlachetni, dzielni, rycerscy, waleczni i zwycięzcy Francuzi. Tych gdy zapytał raz Aleksander Wielki, czego najbardziej obawiają się na świecie (spodziewając się, iż z niego jednego uczynią wyjątek, w uznaniu jego wielkich czynów, zwycięstw, zdobyczy i triumfów), odpowiedzieli, iż niczego się nie obawiają, chyba jeno zawalenia się niebios. Wszelako nie wzbraniali się wejść w sojusz, przymierze i przyjaźń z tak dzielnym i wielkodusznym królem, jeśli mamy wierzyć Strabonowi, ks. VII i Arianowi, ks. I. Także Plutarch (w księdze napisanej przezeń o wejrzeniu ciała księżycowego) przytacza człowieka imieniem Fenaka, który bardzo obawiał się, aby księżyc nie spadł na ziemię: i miał wielkie współczucie i litość dla tych, którzy zamieszkują pod nim, jako to Etiopczycy i Taprobanie, gdyby tak wielka masa miała spaść na nich. O niebo i ziemię żywił tę samą obawę, gdyby nie to, iż były mocno spojone i wsparte kolumnami Atlasa, jako było mniemanie starożytnych, wedle świadectwa Arystotelesa, Ks. V. Metaphys.

Eschylos mimo to zginął wskutek uderzenia i upadku skorupy żółwia, która, ze szponów orła szybującego wysoko w powietrzu, upadła mu na głowę i rozszczepiła mózg.

Śmierć jego była dziwniejsza jeszcze niż śmierć Anakreonta poety, który zginął udławiwszy się pestką winnego grona. Bardziej dziwna niż Fabiusza, pretora rzymskiego, który zmarł uduszony włosem kozy, pożywając czarkę mleka. Bardziej niż owego wstydliwca, który, iż wstrzymywał wiatry i wzdragał się, gdy go sparło, pierdnąć spod serca jak należy, umarł nagle w przytomności Klaudiusza, cesarza rzymskiego. Bardziej niż tego, który w Rzymie jest pogrzebiony przy drodze flamińskiej, a na swoim nadgrobku żali się, iż umarł z przyczyny kotki, która ukąsiła go w mały palec. Bardziej niż śmierć Q. Lekamiusza Bassa, który zmarł nagle z tak małego zakłucia igłą w palec lewej ręki, iż zaledwie można się go było dopatrzeć. Bardziej niż Kwenelota, lekarza normandzkiego, który nagle wyzionął ducha w Montpellier, z tego iż nożykiem do zacinania piór wyciął sobie z ręki brodawkę. Bardziej niż śmierć Filomena, któremu służący nagotował świeżych fig jako przekąskę przed obiadem; owo, w czasie gdy poszedł po wino, wpadł zabłąkany dziki osieł do mieszkania i zaczął z apetytem spożywać przygotowane figi. Na to wszedł Filomenes i patrząc zdziwiony na owego figożernego osła, rzekł do służącego, który tymczasem powrócił: „Skoro temu zacnemu osłu zostawiłeś figi, logika wymaga, abyś go także poczęstował smacznym winkiem, które właśnie przyniosłeś”. Rzekłszy te słowa, wpadł w tak niezmierną wesołość umysłu i wybuchnął tak uporczywym i niepohamowanym śmiechem, iż natężenie śledziony zaparło mu w zupełności oddech i nagle umarł.

Bardziej niż Spuriusza Saufejusza, który zmarł, wypiwszy jajko na miękko tuż po wyjściu z kąpieli. Bardziej niż tego, o którym Bokacjusz powiada, iż zmarł nagle, wykałając sobie zęby źdźbłem szałwii.

 
 
Bardziej niż Filip Dostały,
który, będąc zdrów i cały,
zadarł znienacka giczały,
 

płacąc dawny dług, bez żadnej uprzedniej choroby. Bardziej niż zgon Leuksina malarza, który nagle umarł z gwałtownego śmiechu, patrząc na gębę i na portret staruszki, wyobrażonej przezeń na płótnie. Bardziej niż tysiąc innych, o których mogliście czytać, czy to u Weriusza, czy u Pliniusza, czy u Walera, czy u Baptysty Fulgozjusza879, czy u Bakabery starszego880.

Dobry Wiatrodmuch (niestety!) zmarł z udławienia, jedząc podpłomyk na świeżutkim maśle wprost z pieca, na zlecenie lekarzy.

Tamże powiedziano nam potem, że król Zadzik w Bohu rozgromił satrapów króla Mechlota i spustoszył fortece Beliny881. Następnie minęliśmy wyspy Kiepskie i Łepskie. Również wyspy Teneliabin i Geneliabin, obfitujące w substancje sposobne do sporządzania klystyrów. Takoż wyspy Enig i Ewig882, na których niegdyś przygodził się szpetny figiel landgrafowi heskiemu883.

Rozdział osiemnasty. Jako Pantagruel wyszedł cało z gwałtownej burzy morskiej

Następnego dnia spotkaliśmy w drodze dziesięć trójmasztowców pełnych mnichów: jakobinów884, jezuitów, kapucynów, eremitów, augustianów, bernardynów, celestynów, egnatynów, amadeanów, franciszkanów, karmelitów, minimów, i innych świętych zakonników, którzy ciągnęli na sobór do Szezylu885, aby roztrząsać artykuły wiary przeciw świeżo powstałym heretykom. Na ich widok Panurg wpadł w niezmierną radość, upewniony, iż spotkanie to zapewni nam pomyślny los na ten dzień i na długi szereg następnych. Zaczem, pozdrowiwszy grzecznie pobożnych ojców i poleciwszy zbawienie swej duszy ich żarliwym modłom i szczególnej opiece, kazał im rzucić na pokład siedemdziesiąt i osiem tuzinów szynek, sporo beczułek kawioru, tyleż różańców kiełbasy, mnogość innej wędliny i dwa tysiące pięknych dukatów z aniołkiem za dusze zmarłych.

Pantagruel tymczasem trwał pogrążony w melankolicznej zadumie. Spostrzegł to brat Jan i zapytał, skąd się bierze przyczyna tego niezwykłego frasunku. Aliści sternik, widząc, jak flaga tańcuje u steru, i przewidując gwałtowną burzę i odmianę pogody, zawołał wraz wszystkich, tak majtków, wioślarzy i chłopców okrętowych, jak i nas podróżnych, iżbyśmy byli w gotowości ku pomocy: kazał zwinąć żagle przednie, tylne, krzyżowe, mestrale, mufle, sywadiery886; opuścić na dół maszt przedni, sterniczy i ów z bocianim gniazdem; nachylić artemon i na wszystkich rejach zostawić jeno drabiny a postronki.

Jakoż niebawem morze poczęło się wzdymać i bałwanić z najgłębszych odmętów; potężna fala jęła walić o boki naszych statków; gwałtowny mistral począł dąć i świstać między reje, a morze skłębiło się lejami wirów i bryzgami piany. Niebo dalejże huczeć grzmotem, walić piorunem, łyskać, smagać ulewą i gradem; powietrze straciło swą przejrzystość, stało się ciemne, chmurne, mroczne, tak iż nie widzieliśmy innego światła, oprócz piorunów, łyskawic i chmur jaskrawych od ognia; kategidy, thyelle, lelapy i presteny jaśniały dookoła nas psoloentyjskimi, elicyjskimi i innymi eterycznymi ejakulcjami. Horyzont cały zaćmił się i zmącił; straszliwe tyfony piętrzyły dookoła góry wodne. Wierzajcie, iż zdało się nam to jakoby starożytny chaos, w którym ogień, powietrze, morze, ziemia skłębiły się w ustawicznym starciu i pomięszaniu.

Panurg, nasyciwszy sumiennie zawartością swego żołądka ryby łajnożerne, stał przycupnięty na pokładzie, przerażony, znękany i na wpół umarły: wzywał wszystkich błogosławionych, świętych i święte ku pomocy, ślubował, iż pójdzie wyspowiadać się w najbliższym czasie i miejscu, następnie zaś wykrzyknął w ogromnym popłochu:

– Hej tam, szafarzu, och, och, mój przyjacielu, mój ojczulku, mój wujaszku, podaj no trochę jakiej wędliny: przyjdzie nam napić się niebawem aż nadto, wedle tego co widzę. Jedz skromnie, a popij obficie, to będzie odtąd moja dewiza. O dałby Bóg i błogosławiona, święta i niepokalana Dziewica, abym teraz, powiadam w tej chwili, mógł stąpać z lubością po lądzie stałym i spokojnym.

O trzykroć i czterykroć szczęśliwi ci, którzy sadzą kapustę! O Parki, czemuście mnie nie uprządły sadzącym kapustę! O jakże nazbyt mała jest liczba tych, których Jowisz w niepomiernej łaskawości, stwarzając, przeznaczył do sadzenia kapusty! Bowiem zawżdy są jedną nogą na lądzie, a zaś druga jest niedaleczko! Niechaj rozprawia kto chce o szczęśliwości i najwyższym dobrze; wszelako w tej chwili bezspornym wyrokiem uznaję błogosławionym każdego, który sadzi kapustę. I czynię to z większą o wiele słusznością niż Pyrron, będąc w podobnym niebezpieczeństwie, w jakim my jesteśmy, i widząc wpodle wybrzeża świnię jedzącą rozsypany jęczmień, oświadczył, iż szczęśliwszą jest ta świnia w dwóch swoich właściwościach; to jest, że ma poddostatkiem jęczmienia, a po wtóre, iż znajduje się na lądzie.

Ha, czyż może być wspanialsze i bardziej pańskie mieszkanie niźli obora krowia? Boże miłosierny! Ta fala zmiecie nas ze wszystkim! O moi przyjaciele, octu, octu troszeczkę. Pocę się z okropnego strachu.

Och, och, żagle podarły się w szmaty, kołowrót połamany w sztuki, okucia puszczają, maszty nosami kąpią się w wodzie, ster tylko patrzeć jak trzaśnie. Och, och, gdzie są nasze żagle? Wszystko poszło do czarnego diaska. Bocianie gniazdo huśta się po fali, czeka, aż je kto wyłowi. Hej tam, przyjacielu, podeprzyjcie tam trochę ten maszcik. Hej dzieci, latarka wam spadła. Hej, hej, słyszycie: drążek u steru trzeszczy; czy już nadłamany? Hej, hej, ratujmy postronki, o maszty się już nie troszczcie. Bebebe, bu, bu bu, hej tam, jeśli łaska, panie Astrofilu, zajrzyjcie trochę na waszą busolę, skąd nam przychodzi ta burza? Dalibóg, mam tęgiego pietra. Bu, bu, bu, bu. Już po mnie. Wszystkom popuścił ze statecznego strachu. Bu, bu, bu, bu. Hu, hu, hu, bu, bu, topię się, topię się, już mnie nie ma. Topię się, dobrzy ludkowie.

870golić – tu: pić; opróżniać. [przypis edytorski]
871snać (daw.) – może, podobno, przecież, widocznie, najwyraźniej, zapewne; także: sna a. snadź. [przypis edytorski]
872Jegomość pan Król (tak się nazywają Pozwańce) – W istocie woźni trybunału nosili ten tytuł, ponieważ pozywali w imieniu Króla. [przypis tłumacza]
873uczta Lapitów, opisana przez filozofa Samosatejskiego – Dialog Lukiana: Symposion czyli Lapitowie. [przypis tłumacza]
874złoto Tuluzy i koń Sejański – Przedmioty, które, wedle przysłowia rzymskiego, przynosiły nieszczęście tym, co je posiadali. [przypis tłumacza]
875Neracjusz – Lucius Neratius Priscus (zm. 133), prawnik rzym., konsul w 97 r. n.e. [przypis edytorski]
876ukradli sprzęty kościelne do mszy i ukryli je pod dzwonnicą (…) oto (…) strasznie alegoryczne określenie – Znaczenie tej aluzji ciemne. [przypis tłumacza]
877wyspy Tohu i Bohu – „pusta” i „niezamieszkała”, hebrajskie słowa w I rozdziale Genesis. [przypis tłumacza]
878na dwa zawody – tu na dwa razy. [przypis edytorski]
879Baptysta Fulgozjusz – doża wenecki (1478–1483), napisał księgę o niezwykłych wypadkach śmierci. [przypis tłumacza]
880Bakabera starszy – Nieznany. [przypis tłumacza]
881Belina – hebr. „nic”. [przypis tłumacza]
882Enig i Ewig – arabskie słowa, z których pierwsze oznacza płynną mannę, drugie miód różany: substancje wchodzące często w skład lewatyw. [przypis tłumacza]
883przygodził się szpetny figiel landgrafowi heskiemu – Aluzja do udanej kapitulacji, z pomocą której Karol IV, po bitwie pod Muhlberg (1547), dostał w ręce landgrafa heskiego. [przypis tłumacza]
884jakobini – dominikanie. [przypis tłumacza]
885Szezyl – po hebr. imię gwiazdy Orion. Gwiazda ta uchodziła u starożytnych za wzniecającą burzę. [przypis tłumacza]
886kazał zwinąć żagle przednie, tylne, krzyżowe, mestrale, mufle, sywadiery (…) – Terminologia techniczna jest w oryg. o wiele bogatsza; w przekładzie, dla braku polskich odpowiedników, musiała być nieco uproszczona. [przypis tłumacza]