Tasuta

Gargantua i Pantagruel

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Rozdział czterdziesty drugi. Jako Pantagruel parlamentuje z Niphleseth968, królową Kiełbasek

Skoro wreszcie potwór znikł z horyzontu i obie armie trwały w milczeniu, Pantagruel zażądał parlamentować z panią Niphleseth (tak nazywano królowę Kiełbasek), która znajdowała się blisko sztandarów, w swojej karocy. Na co się z łatwością zgodzono. Królowa zeszła na ziemię, uprzejmie pozdrowiła Pantagruela i dała znak, iż widzi go rada. Pantagruel użalił się na tę wojnę. Wytłumaczyła się grzecznie, wymawiając się, iż popełniono omyłkę wskutek fałszywego raportu i że szpiegowie donieśli jej, iż Popielec, ich odwieczny nieprzyjaciel, wylądował na wyspie i zabawiał się oglądaniem uryny Physetera. Następnie prosiła, aby im łaskawie darował tę obrazę, przytaczając, iż u kiełbasek łatwiej doszukać się łajna niż żółci. Zasię warunki pokoju miały być, iż ona i wszystkie jej następczynie Niphleseth na wieczne czasy będą dzierżyły od niego i jego następców cały kraj i wyspę jako dzierżawę i lenno, będą posłuszne zawsze i we wszystkim jego rozkazom, będą przyjaciółkami jego przyjaciół, a wrogami jego wrogów; i co rok, jako znak widoczny tego lennictwa, wyślą mu siedemdziesiąt osiem tysięcy kiełbasek królewskich, aby mu służyły za przekąskę do stołu na przeciąg pół roku969. Czego też dopełniła: i posłała nazajutrz, w sześciu wielkich brygantynach, rzeczoną liczbę kiełbasek królewskich dobremu Gargantui, pod wodzą młodej Niphleseth, infantki tej wyspy. Szlachetny Gargantua posłał je w podarunku wielkiemu królowi Paryża. Ale ze zmianą klimatu, a także dla braku musztardy (naturalnego balsamu i ożywczej zaprawy kiełbasek), poginęły prawie wszystkie. Na prośbę dam dworu królewskiego, ocalono młodą Niphleseth i przyjęto ją z honorami. Później wyswatano ją godnie i dostatnio za mąż i wydała mnogo urodnych dzieci, za co chwała niech będzie niebiosom.

Pantagruel podziękował wdzięcznie królowej, przebaczył wszelką urazę, odrzucił ofiarę, do jakiej okazała gotowość i dał jej jako gościniec piękny nożyk praski970. Następnie wypytywał się jej o zjawisko rzeczonego potworu. Odpowiedziała mu, iż to była Idea Mięsopusta, ich opiekuńczego boga w czasie wojny, pierwszego założyciela i protoplasty całej rasy kiełbasianej. Dlatego podobny był do świni, ponieważ Kiełbaski poczęły się ze świni. Pantagruel zapytał, z jakiej przyczyny i w jakim zamiarze leczniczym wyrzucił z siebie tyle musztardy. Królowa odpowiedziała, iż musztarda była ich świętym Graalem i balsamem niebieskim; którego gdy nieco położą na rany pobitych Kiełbasek, w krótkim czasie skaleczone zdrowieją, a zmarłe zmartwychpowstają.

Więcej nie rozmawiał Pantagruel z królową i powrócił na okręt. Toż samo uczynili inni dobrzy towarzysze, zabrawszy wszelaki oręż i swoją maciorę.

Rozdział czterdziesty trzeci. Jako Pantagruel wylądował na wyspie Ruach971

W dwa dni później przybyliśmy do wyspy Ruach. Owo przysięgam wam na śmietankę z Mlecznej Drogi, iż obyczaj i życie tego narodu wydały mi się nad wyraz szczególne. Żyją jedynie wiatrem. Nic nie piją, nic nie jedzą, prócz wiatru. Za dom służą im jeno chorągiewki na dachu. W ogrodach swoich sieją jeno trzy gatunki wietrznicy. Rutę i inne zioła przeciwne wiatrom starannie plewią. Lud pospolity używa dla pożywienia się wachlarzy z piór, z papieru, z płótna, wedle swej zamożności i apetytu. Bogaci żyją wiatrakami. Kiedy wydają jaką ucztę albo bankiet, ustawia się na stole jeden albo dwa wiatraki. Przy nich raczą się, pełni ukontentowania, jakoby na weselu. I podczas tego posiłku rozprawiają o dobroci, wyborności, zbawienności, rzadkim smaku wiatrów, tak jak wy, opoje, w czasie bankietu uradzacie sobie o winach. Jeden chwali Sirokko, drugi Besz, inny Zefira, inny znów Galernę. I tym podobnie. Inny znowuż wiater spod koszulki, dla fircyków i zakochanych.

– Och – wzdychał przy mnie jeden mały opuchlak – gdybym to mógł mieć bodaj pęcherzyk tego dobrego wiatru langwedockiego972, który nazywają Cyjerce! Szlachetny Skurron973, dobry lekarz, przejeżdżając jednego dnia przez ten kraj, opowiadał nam, że jest ten wiatr tak mocny, iż przewraca naładowane wozy. O, jakby mi on dobrze zrobił na spuchłą nogę.

Ujrzałem tam człowieka okazałej tuszy, z wejrzenia podobnego do róży wietrznej, jak bardzo się gniewał na swego grubego pachołka i na małego pazia i grzmocił ich jak diabli własnym butem. Nie znając przyczyny gniewu, mniemałem, iż było to z porady lekarzy, jako iż rzeczą zbawienną dla pana jest złościć się i grzmocić, a zaś dla sługi być grzmoconym. Ale usłyszałem, iż wyrzucał pachołkowi, że mu podkradł wazkę wiatru zachodniego, którą przechowywał troskliwie, jako rzadką potrawę na koniec sezonu.

Nie bejają, nie oddają uryny, nie plują na tej wyspie. Natomiast bżdżą, pierdzą i czkają obficie. Podlegają wszystkim rodzajom i wszystkim odmianom chorób. Bowiem każda choroba zaczyna się i zapowiada wzdęciem wiatrów, jako wywodzi Hipokrates, lib. de Flatibus974. Ale najbardziej nagminną jest tam kolka wietrzna. Aby ją leczyć, stawiają obficie bańki i oddają w nie mnogo wiatrów. Umierają wszyscy od puchliny wietrznej i bębnicy i wydają ostatnie tchnienie mężczyźni pierdząc, kobiety bżdżąc. Tak dusza ich wychodzi z ciała zadkiem.

Następnie, przechadzając się po wyspie, spotkaliśmy trzech wielkich wiatrogłowów, którzy szli dla zabawy popatrzeć na siewki, które rodzą się tam licznie i żyją tą samą strawą975. Zauważyłem, że tak jak wy, pijaki, puszczając się gdzie w drogę, macie ze sobą bukłaki, flasze i manierki, tak z nich każdy u pasa miał piękny mały mieszek. Jeżeli przypadkiem brakło im wiatru, za pomocą tych pięknych mieszków zaopatrywali się w świeży, a to przez kolejne ściskanie i rozszerzanie, jako wiecie, że wiatr w esencji swojej jest nie czym innym, jeno płynącym i falującym powietrzem.

W tej chwili otrzymaliśmy od ich króla polecenie, że przez trzy godziny nie wolno nam dać schronienia żadnemu z mężczyzn ani kobiet tamecznych na naszych okrętach. Bowiem skradziono mu wazkę pełną tegoż samego wiatru, który niegdyś Ulissesowi dał ów poczciwy dmuchała Eol, aby popędzał nim swój okręt w czasie ciszy morskiej. Król przechowywał go ze czcią, jako drugiego świętego Graala, i leczył nim różne straszliwe choroby, tylko tyle wypuszczając go i dmuchając na chorych, ile starczy na jedno pierdnięcie dziewicy: co nasze pobożne siostry nazywają sonetto.

Rozdział czterdziesty czwarty. Jako małe deszcze walą o ziemię wielkie wiatry

Pantagruel chwalił ich gospodarstwo i obyczaj i rzekł do ich podesty976 Hypenemiana977:

 

– Jeżeli godzicie się z mniemaniem Epikura, który powiadał, iż najwyższe dobro zasadza się na rozkoszy (rozkoszy, powiadam, łatwej a nieuciążliwej), uważam was za bardzo szczęśliwych. Bowiem życie wasze, utrzymujące się z wiatru, nie kosztuje was nic albo bardzo mało: wystarczy jeno dmuchać.

– Zapewne – rzekł podesta. – Ale w tym doczesnym żywocie nie masz nigdzie pełnego szczęścia. Często, kiedy siedzimy przy stole, pokrzepiając się jakim dobrym i tęgim wiatrem bożym, jakoby manną niebieską, radzi i weseli niby ojcowie prałaci, przychodzi jakiś mały deszczyk, który nam go zgarnie i kładzie na ziemi. I tak wiele uczt umyka nam sprzed nosa dla braku wiwendy.

– To tak – rzekł Panurg – jak ów dobry Jasiek z przypowieści, który sikał na pośladki żony swej Agaty, aby spędzić cuchnący wiatr, wychodzący z niej jakoby z bramy Eola.

– Co więcej – prawił podesta – rok w rok cierpimy inną klęskę, bardzo ciężką i dotkliwą. A mianowicie pewien olbrzym, imieniem Wiatrodmuch, zamieszkały na wyspie Tohu, co roku, za radą lekarzy, sprowadza się tu z początkiem wiosny, aby odbyć kurację czyszczącą, i pożera nam ogromną ilość wiatraków jako pigułki, a również i mieszków, na które jest bardzo łasy: z czego przychodzi na nas wielka bieda i trzy albo cztery posty na rok, oprócz niektórych szczególnych wigilij i suchych dni.

– I nie możecie – spytał Pantagruel – nic na to zaradzić?

– Idąc za radą – odparł podesta – naszych mistrzów Lewatywiarzy, w epoce, w której ma zwyczaj tu przybywać, umieściliśmy w młynach mnóstwo kur i kogutów. Za pierwszym razem, kiedy je połknął, o mało że nie umarł. Bowiem śpiewały mu we wnętrznościach i fruwały po żołądku, z czego popadł w lipothymię, ucisk serca i konwulsje gwałtowne i niebezpieczne, jak gdyby jakiś wąż wlazł mu przez usta do żołądka.

– Oto porównanie – rzekł brat Jan – fałszywe i nie do rzeczy. Bowiem słyszałem przeciwnie, iż gdy wąż dostanie się do żołądka, nie sprawia żadnego cierpienia i natychmiast wyłazi z powrotem, skoro się pacjenta uwiesi za nogi głową na dół i koło gęby ustawi się miseczkę pełną ciepłego mleka.

– Tak słyszeliście jeno, bracie Janie – rzekł Pantagruel – i również ci, którzy wam to opowiadali. Ale nikt takiej kuracji nie widział ani nie czytał o niej. Hipokrates (lib. V. Epid. ) pisze, iż podobny wypadek zdarzył się za jego czasu i że pacjent umarł nagle z powodu spazmów i konwulsji.

– Prócz tego – mówił podesta – wszystkie lisy z całej okolicy właziły mu do gęby, szukając za kurami; i byłby zginął lada chwila, gdyby go nie był ocalił pewien kuty szarlatan, który właśnie w chwili paroksyzmu obdzierał ze skóry lisa jako przeciwtrutkę i antydot. Następnie poradził się u jeszcze mędrszych i teraz pomaga sobie za pomocą lewatywy z odwaru ziarn zboża i prosa, do którego zbiegają się kuny: a takoż z wątróbek gęsich, do których zbiegają się lisy. Także skuteczne są pigułki, jakie zażywa przez usta, uczynione z chartów i jamników. Oto nasze nieszczęście.

– Nie trapcie się już nadal, dobrzy ludzie – rzekł Pantagruel. – Ów wielki Wiatrodmuch, połykacz wiatraków, nie żyje. Upewniam was o tym. Umarł z dusznicy i astmy, jedząc placuszek maślany prosto z pieca, na zlecenie swoich lekarzy.

Rozdział czterdziesty piąty. Jako Pangragruel wylądował na wyspie Papfigów

Nazajutrz rano natrafiliśmy na wyspę Papfigów978, którzy niegdyś byli bogaci i wolni i nazywali się Wesołki; teraz jednak popadli w nędzę, nieszczęście i niewolę u Papimanów. Powód tego był taki. Jednego razu, w dzień dorocznego święta feretronów, burmistrze, ławnicy i starsi rabini Wesołków udali się z ciekawości do Papimanii, sąsiedniej wyspy, aby przyjrzeć się temu świętu. Jeden z nich widząc portret papieża (jako był obyczaj pokazywać je publicznie w dniu święta dubeltowych feretronów) pokazał mu figę, co jest w tym kraju znakiem wzgardy i oczywistego szyderstwa. Aby się za to pomścić, w kilka dni potem, Papimanowie, bez wypowiedzenia wojny, uzbroili się, napadli, splondrowali i spustoszyli całą wyspę Wesołków i wycięli w pień wszystko, co miało zarost na brodzie. Kobiety i młodzieniaszków darowali życiem, na warunkach podobnych tym, jakie Fryderyk Barbarossa nałożył niegdyś Mediolańczykom.

W czasie jego nieobecności, Mediolańczycy zbuntowali się przeciwko niemu i posadziwszy cesarzową jego żonę głową do ogona na starą oślicę nazwaną Thakor979, wygnali ją haniebnie z miasta jadącą tak na wspak: to jest z zadkiem obróconym ku głowie muła, a twarzą ku podogoniu. Fryderyk, po swoim powrocie, ujarzmiwszy ich i mając w swym ręku, póty się starał, aż odnalazł ową sławną oślicę Thakor. Zaczem, w środku targowego placu, na jego rozkazanie, kat umieścił w członku wstydliwym Thakor figę, w obecności i na oczach uwięzionych obywateli; następnie przy dźwiękach trąby, obwołał, z polecenia cesarza, iż ktokolwiek z nich chce umknąć się śmierci, ma wydrzeć publicznie tę figę zębami, a następnie wsadzić ją w toż samo miejsce bez pomocy rąk. Ktokolwiek będzie się wzdragał, ma być bezzwłocznie powieszony i uduszony stryczkiem.

Niektórych spomiędzy nich zdjął nazbyt wielki wstręt i wstyd przed tak haniebną pokutą i woleli raczej ponieść śmierć: jakoż zawiśli na szubienicy. U innych obawa śmierci przeważyła taką hańbę. Ci, wyciągnąwszy zębami i pełną gębą figę, pokazywali ją jawnie katowi, mówiąc: Ecco lo fico980.

Z podobną hańbą resztka tych biednych i zrozpaczonych Wesołków ocalała i wybawiła się od śmierci. Obrócono ich w poddanych i lenników, i nałożono im imię Papfigów, jako że portretowi papieża pokazali figę. Od tego czasu nie wiodło się biednym ludziom. Co roku trapił ich grad, burza, głód i wszelakie nieszczęście, jako wieczysta kara za grzech rodziców i przodków981.

Widząc nędzę i niedolę ludu, nie chcieliśmy dalej się zapuszczać. Jedynie, pragnąc zaczerpnąć wody święconej i polecić się Bogu, weszliśmy do małej kapliczki koło portu, zrujnowanej, opuszczonej i bez dachu, jako jest w Rzymie świątynia świętego Rocha. Wszedłszy do kapliczki i biorąc święconą wodę, spostrzegliśmy w kropielnicy człowieka ubranego w stułę i całkiem schowanego w wodzie, jak kaczka, która daje nurka, jeno z wystającą odrobiną nosa dla oddechu. Nad nim stali pochyleni trzej księża, pięknie wygoleni i wytonsurowani, czytając egzorcyzmy i zaklinając diabła.

Pantagruelowi zdało się to osobliwym: zapytał tedy, co by to była za zabawa, w jaką się bawili. Odpowiedziano mu, że przed laty panował na wyspie mór tak straszliwy, iż więcej niż połowa kraju stała wyludniona, a ziemie marniały bez właściciela. Skoro przeszedł mór, ten oto człowiek, zanurzony w kropielnicy, orał raz piękne i żyzne pole i obsiewał je pszenicą banatką, kiedy, w tym samym dniu i godzinie, mały diabełek (który nie umiał grzmieć ani gradem bić, chyba jeno na proso i kapustę982, i nie umiał jeszcze pisać i czytać) otrzymał pozwolenie od Lucypera, aby odwiedził tę wyspę Papfigów, pohulał na niej i zabawił się do woli, jako iż na tej wyspie diabły miały wielką poufałość z mężczyznami i kobietami i często zachodziły tam dla zabawy.

Ów diabeł, przybywszy na miejsce, zwrócił się do rolnika i spytał go, co by czynił. Nieborak odpowiedział mu, iż obsiewa to pole pszenicą banatką, aby sobie zapewnić żywność na rok przyszły.

– Ba, tak – rzekł diabeł – aleć to pole nie jest twoje, jeno moje i do mnie przynależy. Bowiem, od tego czasu i od tej godziny, w której papieżowi pokazaliście figę, cały ten kraj został nam przyznany, przypisany i zdany na łaskę. Wszelako siać zboże to nie mój zawód; dlatego zostawię ci to pole, ale pod warunkiem, że podzielimy się zyskiem.

– Zgoda – odparł kmiotek.

– Rozumiem tak – rzekł diabeł – że cały zysk, jaki będzie, podzielimy na dwie części. Na jedną pójdzie to, co będzie rosło nad ziemią, na drugą to, co będzie przykryte. Wybór należy do mnie, bowiem jestem diabłem zrodzonym ze szlachetnej i starożytnej rasy: ty zaś jesteś prosty cham. Wybieram to, co jest pod ziemią, do ciebie należy wierzch. Kiedyż będziemy zbierać?

– W połowie lipca – odparł rolnik.

– Zatem – rzekł diabeł – nie omieszkam się stawić. Czyń, jak jest twoim obowiązkiem: pracuj, chamie, pracuj. Ja pójdę kusić do rozkosznego grzechu porubstwa szlachetne zakonniczki z Pierdzimąki, a także innych wszawych zakutańców. Ani na chwilę nie wątpię o ich najlepszych chęciach. Do zobaczenia w dzień zbiórki.

Rozdział czterdziesty szósty. Jako chłopek z krainy Papfigów przywiódł na hak małego diabełka

Skoro nadeszła połowa lipca, diabeł stawił się na placu, otoczony szwadronem małych diabełków do posługi. Spotkawszy wieśniaka, rzekł doń:

– No i cóż, chamie, jak ci się powodzi od naszego niewidzenia? Wypada nam się dziś dzielić.

– Słusznie – odpowiedział chłopek.

Wówczas zaczął wieśniak ze swymi ludźmi kosić zboże. Diabełki toż samo zaczęły wyciągać ściernie z ziemi. Chłopek wymłócił zboże na boisku, wywiał, naładował w worki i zaniósł na targ, na sprzedaż. Diabełki uczyniły tak samo i usiadły na targu koło chłopka, aby sprzedawać swoją słomę. Rolnik sprzedał bardzo dobrze zboże i pieniądze wpakował do starego papucia, który nosił u pasa. Diabły nie sprzedały nic: jeno tylko chłopi na całym targu dworowali sobie z nich na umór.

Gdy się targ skończył, rzekł diabeł do chłopka:

– Chamie, oszukałeś mnie tym razem, ale drugi raz mnie nie oszukasz.

– Panie diable – odparł chłopek – jakże ja mogłem cię oszukać, skoro ty miałeś pierwszy wybór? Prawda jest, iż w tym wyborze pragnęliście mnie oszukać, spodziewając się, iż nic godnego nie wyrośnie dla mnie ponad ziemię i że w jej głębi znajdziesz całe ziarno, które zasiałem w rolę. Ale snać983 jesteś jeszcze młody w swoim cechu. Ziarno, które rzucałem w ziemię, zgniło i zniszczało, a rozkład jego był zaczątkiem nowego, które oto sprzedałem w twoich oczach. Tak owo sam wybrałeś gorsze. Dlatego jesteś przeklęty w Ewangielii.

 

– Zostawmy ten przedmiot – rzekł diabeł. – Czym myślisz na następny rok obsiać nasze pole?

– Wedle pomyślenia dobrego gospodarza, należałoby zasiać rzepę.

– Dobrze – rzekł diabeł – poczciwe z ciebie chamisko: siejże rzepę dowoli, a ja będę chronił ją od burzy, ani nie będę tłukł jej gradem. Ale słuchaj dobrze: ja, jako mój dział, dostanę to, co będzie nad ziemią, a ty będziesz miał to, co pod spodem. Pracuj, chamie, pracuj. Ja pójdę kusić heretyków: bardzo smaczne są ich duszyczki, duszone po huzarsku: pan nasz, Lucyper, cierpi kolkę, przydadzą mu się do brzucha na ciepłe okłady.

Skoro nadszedł czas zbioru, diabeł stawił się na placu ze szwadronem małych pokojowych diabełków. Zastawszy tam rolnika i jego ludzi, rozpoczął żąć i zbierać liście rzepy. Gdy skończył, kmiotek wykopał i dobył z ziemi nacie i załadował je do worków. Zaczem udali się obaj wraz na targ. Kmiotek sprzedał bardzo dobrze swoją rzepę. Diabeł nie sprzedał nic, a co gorsza natrząsano się z niego publicznie.

– Widzę, chamie – rzekł wówczas diabeł – że ty mnie oszukujesz. Musimy tedy zrobić koniec między nami z tym polem. Umowa będzie taka, iż będziemy się drapać jeden drugiego, i który z nas pierwszy się podda, będzie musiał ustąpić ze swojej części: całe pole stanie się własnością tego, co przetrzyma. Termin będzie do ośmiu dni. Poczekaj, chamie, już ja cię podrapię jak wszyscy diabli. Miałem iść kusić tych hyclów Pozwańców, krętaczy procesowych, szalbierzy notariuszów, adwokatów siedzących na dwóch stołkach; ale kazali mi powiedzieć przez tłumacza, że moi są ze wszystkim. Bo też ich dusze obmierzły już Lucyperowi do cna; posyła je diabłom służebnym i pomywaczom, chyba że są dobrze przypieprzone. Powiadacie, że nie ma nic smaczniejszego jak śniadanko ze szkolarzy, obiad z adwokatów, podwieczorek z winozbiorców, wieczerza z kupców, zakąska o północy z dworek pokojowych, a wszelkie jedzenie z franciszkanów. To prawda. W istocie, Jegomość Lucyper spożywa prawie do każdego posiłku jednego lub dwóch na przekąskę, dla dodania apetytu. Dawniej jadał na śniadanie szkolarzy. Ale (niestety), nie wiem, jakim nieszczęśliwym wypadkiem, od kilku lat dołączyli do swoich nauk Świętą Biblię984. Dla tej przyczyny nie możemy złowić już ani jednego dla naszego stołu. I mniemam, że jeżeli Bure Habity nam nie pomogą, wydzierając im groźbami, przekleństwami, siłą, gwałtem i przypiekaniem na stosie świętego Pawła z ręki, już nie tak łatwo będziemy ich znowu chrupać. Z adwokatów przekręcających prawo i łupiących biedny naród ma nasz pan zazwyczaj obiadek: tych mu nie braknie. Ale to się uprzykrzy ciągle być na tym samym wikcie. Oświadczył kiedyś w pełnej kapitule, że bardzo chętnie zjadłby duszę jakiego mnicha, który by w kazaniu swoim zapomniał się polecić wiernym duszyczkom. I przyrzekł podwójną płacę i przyzwoitą remunerację temu, kto by mu dostarczył takiego, na ciepło. Każdy z nas puścił się w poszukiwanie; ale nic dotąd nie mogliśmy wskórać. Wszyscy pilnie zagrzewają szlachetne damy, aby nie zapominały o datkach dla klasztoru. Od podwieczorków wstrzymał się od czasu, jak ma silne kolki, wynikłe z tego, iż w okolicach północnych bardzo źle potraktowano jego dostawców, prowiantmistrzów, węglarzy i wędliniarzy. Wieczerzę ma bardzo smaczną z kupców, lichwiarzy, aptekarzy, fałszerzy monet i skazicieli pokarmów. I od czasu do czasu, kiedy jest w dobrym humorze, połknie sobie około północy jakich parę pokojóweczek, z tych co to wyżłopawszy winko swoich państwa, dopełniają beczułkę cuchnącą wodą. Pracuj, chamie, pracuj. Ja idę kusić szkolarzy z Trebizondy, aby porzucili ojców i matki; wyrzekli się obyczaju własnej ziemi, wyzwolili się z edyktów swego króla, zażywali tajemnej folgi, gardzili wszystkimi, z każdego sobie drwili i, przybrawszy piękny i wesoły czepeczek niewinności poetyckiej, stali się wszyscy milutkimi kapturkami.

968Nipleseth – oznacza w jęz. hebrajskim członek rodny. [przypis tłumacza]
969aby mu służyły za przekąskę do stołu na przeciąg pół roku – we Francji jadano kiełbasę tylko przez 6 miesięcy w roku. [przypis tłumacza]
970nożyk praski – Wówczas przedmiot w handlu bardzo poszukiwany. [przypis tłumacza]
971Ruach – po hebrajsku: wiatr. Sens tego błahego rozdziału jest dość ciemny. Wedle komentatorów ma Rabelais na myśli licznych fabrykantów wachlarzy, których użycie było nader rozpowszechnione. [przypis tłumacza]
972wiatr langwedocki – staroż. Circius. [przypis tłumacza]
973Skurron – profesor i kanclerz uniwersytetu w Montpellier za czasu Rabelais'go [przypis tłumacza]
974de Flatibus – O wzdęciach. [przypis tłumacza]
975siewki (…) żyją tą samą straw – wedle wierzenia ludu żyją wiatrem. [przypis tłumacza]
976podesta (z wł.) – gł. reprezentant władz miasta a. prowincji skupionej wokół ośrodka miejskiego; średniowieczny urząd ustanowiony w XII w. przez cesarza Fryderyka I Barbarossę, utrzymujący się do XVI w. w niektórych wł. republikach miejskich; podesta posiadał uprawnienia sądownicze i wojskowe. [przypis edytorski]
977Hypenemian – podwietrzny. [przypis tłumacza]
978Papfigowie – wedle jednych komentatorów protestanci, wedle drugich wprost Niemcy. [przypis tłumacza]
979Thakor – Thacor po hebr.: kiszka stolcowa. [przypis tłumacza]
980Ecco lo fico – „Oto figa”. [przypis tłumacza]
981trapił ich grad, burza, głód i wszelakie nieszczęście, jako wieczysta kara za grzech rodziców i przodków – Aluzja do klątew papieskich. [przypis tłumacza]
982gradem bić (…) na proso i kapustę – Greler sur le persil [dosł. bić gradem na pietruszkę; red. WL], przysł. francuskie na oznaczenie srożenia się wobec słabych. [przypis tłumacza]
983snać (daw.) – może, podobno, przecież, widocznie, najwyraźniej, zapewne; także: sna a. snadź. [przypis edytorski]
984Lucyper (…) Dawniej jadał na śniadanie szkolarzy. Ale (niestety) (…) od kilku lat dołączyli do swoich nauk świętą Biblię – Szczegół ten jest ze strony Rabelais'go wielkim zuchwalstwem, bowiem czytanie Biblii, które przedstawia jako ratunek ze szponów diabła, było równoznaczne z protestantyzmem. [przypis tłumacza]