Tasuta

Gargantua i Pantagruel

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Rozdział trzynasty. Jako Panurg wykłada zagadkę Pazdurową

Wielki Pazdur, udając że nie słyszy tego odezwania, zwrócił się do Panurga, mówiąc:

– Owo tedy, owo tedy, owo tedy, a ty, pijaczyno, nic mi nie odpowiesz?

Tedy rzekł Panurg:

– Owo do stu diabłów ten, widzę jasno, żeśmy popadli w siedlisko zarazy morowej, owo do stu diabłów ten, skoro niewinność nie jest tutaj bezpieczna i diabeł tu odprawia mszę, owo do stu diabłów ten. Proszę was, pozwólcie, bym ją zaraz za wszystkich zapłacił, owo do stu diabłów ten, i dajcie nam odejść w pokoju. Już nie mogę dłużej, owo do stu diabłów ten.

– Odejść? – rzekł Pazdur – Owo tedy, jeszcze nie zdarzyło się od trzystu lat, owo tedy, aby ktoś wymknął się stąd nie uroniwszy sierści, owo tedy, a najczęściej i skóry, owo tedy. Bowiem, co? owo tedy, to by znaczyło przyznać, iż zostałeś tu przed nas niesłusznie wezwany, owo tedy, i przez nas niesprawiedliwie potraktowany, owo tedy. Nieszczęsna twoja godzina, owo tedy, ale jeszcze nieszczęśniejsza wybije ci, owo tedy, jeśli nie odpowiesz na daną zagadkę. Owo tedy, co to ma znaczyć, gadaj, owo tedy?

– To jest, owo do stu diabłów ten – odparł Panurg – czarny robak zbożny, urodzony z białego bobu, owo do stu diabłów ten, przez dziurę, jaką w nim wygryzł, owo do stu diabłów ten: który czasem lata, czasem wędruje po ziemi, owo do stu diabłów ten: wskutek czego mniemał o nim Pytagoras, znamienity miłośnik mądrości, to znaczy po grecku filozof, owo do stu diabłów ten, iż otrzymał skądinąd, za pomocą metempsychozy, duszę ludzką, owo do stu diabłów ten. Gdybyście wy byli ludźmi, owo do stu diabłów ten, wówczas, wedle mego zdania, po waszej skapiałej śmierci, dusze wasze weszłyby w ciała czerwiów, owo do stu diabłów ten: bowiem w tym życiu toczycie i zjadacie wszystko; w drugim będziecie toczyć i zjadać

 
jak żmije, niech was ściśnie febra,
Rodzonej matki własne żebra;
 

owo do stu diabłów ten.

– Do kroćset – rzekł brat Jan – z całego serca bym pragnął, aby dziura mego zadka stała się bobem i aby dookoła była objedzona przez te czerwie.

Panurg, rzekłszy te słowa, rzucił na środek sali dużą sakwę skórzaną, pełną słonecznych dukatów. Na dźwięk sakiewki, wszystkie Koty Spaśne zaczęły przebierać pazurami, jak gdyby drapiąc struny skrzypiec. I wszystkie poczęły krzyczeć wielkim głosem:

– Ho, ho, ho, pierniczki, pierniczki, proces był bardzo dobry, bardzo smakowity i korzenny. To jacyś dobrzy ludzie.

– Złoto, złoto – rzekł Panurg – same nowiuteńkie dukaty.

– Świetny trybunał – rzekł Pazdur – przyjmuje do wiadomości, owo tedy, przyjmuje. Idźcie, dzieci, owo tedy, idźcie w pokoju: owo tedy, nie takieśmy straszne diabły, jak nas malują, owo tedy.

Skoro nas wypuszczono z Kaźni, odprowadziły nas do samego portu jakoweś sępy górskie. I zanim wstąpiliśmy na okręty, upomnieli nas, iż nie godzi się nam puścić w drogę, dopóki nie złożymy wprzódy przyzwoitych podarunków tak pani Pazdurowej, jak i wszystkim Spaśnym Kocicom; w przeciwnym razie mieli polecenie odprowadzić nasz z powrotem do Kaźni.

– G…no – odparł brat Jan – czekajcież: tutaj na stronie wypróżnimy nasze przyrodzone sakwy i zostawimy co się należy.

– Ale – rzekli posłańcy – nie zapominajcie wyrzucić na wino i nam biednym nieborakom.

– O winie – rzekł brat Jan – dla biednych nieboraków nigdy się nie zapomina, jeno pamięta się o tym w każdym kraju i o każdym czasie.

Rozdział czternasty. Jako Koty Spaśne żyją z Kubanów

Jeszcze brat Jan nie dokończył tych słów, kiedy ujrzał sześćdziesiąt osiem galer i statków wpływających do portu. Zaczem natychmiast pospieszył ku nim spytać się o nowiny i zarazem spojrzeć, co za towarem statki były naładowane. Ujrzał, iż wszystkie pełne były dziczyzny, zajęcy, kapłonów, bażantów, świń, kóz, indyków, kur, kaczek, pulard, gęsi i wszelakiej innej zwierzyny. Także ujrzał pośród tego wszystkiego parę sztuk aksamitu, jedwabiu i adamaszku. Zaczem zapytał podróżnych, gdzie i dla kogo nieśli te smaczne kąski. Odpowiedzieli mu, iż wszystko to było dla Pazdura, dla Spaśnych Kotów i Spaśnych Kocic.

– Jakże wy – rzekł brat Jan – nazywacie te specyfiki?

– Kubany – odparli podróżni.

– Ha! – rzekł brat Jan. – Z Kubanów żyją, ale z czego skąpią? Jak mi Bóg miły, to jasne: ich ojcowie zjedli siła1138 godnych szlachciców, którzy, ze swego stanu i powołania, ćwiczyli się w polowaniu i łowach z sokołem, iżby byli w czasie wojny bardziej chwaccy i zahartowani do rzemiosła. Bowiem łowy są jakoby wizerunkiem bitwy: i nie skłamał zaiste niegdyś Ksenofon, pisząc, iż z łowów wyszli, jako z owego konia trojańskiego, wszyscy dobrzy rotmistrze wojenni. Ja tam nie jestem żaden uczony; ale tak mi powiedziano i wierzę temu. Dusze ich, wedle mniemania Pazdurowego, wchodzą po śmierci w dziki, jelenie, kozy, czaple, kuropatwy i inne takie zwierzęta, które, podczas swego pierwszego życia, zawsze miłowali i uganiali się za nimi. Owo te Koty Spaśne, zniszczywszy i pożarłszy ich zamki, ziemie, posiadłości, dziedziny, włości i dochody, teraz jeszcze węszą za ich krwią i ciałem w drugim życiu. Święte słowa tego godnego żebraka, który nam zwrócił uwagę na ten żłób, niby godło umocowany powyżej drabiny!

– Toćże – powiedział Panurg do podróżnych – obwołano w imieniu wielkiego króla, iż nikomu nie wolno pod karą stryczka polować na sarny ani na łanie, na dziki ani na rogacze?

– Prawda jest – odparł jeden za wszystkich. – Ale wielki król jest bardzo dobry i łaskaw: zasię1139 te Koty Spaśne są tak zajadłe i spragnione krwi chrześcijańskiej, iż mniej czujemy strachu, obrażając wielkiego króla, niżeli potrzeby zjednania sobie owych Kotów przez takie kubany; zwłaszcza iż jutro Pazdur wydaje swą Spaśną Kociankę za grubego Mruczka, kota dobrze wymoszczonego sadłem. W dawnych czasach nazywano ich sianożrejami, ale od dawna już nie żrą siana. My teraz nazywamy ich zająco-kuropatwo-bekaso-bażanto-pulardo-barano-indoro-wieprzo-żrejami: innej potrawy nie wezmą do ust.

– G…no – rzekł brat Jan – na przyszły rok będzie się na nich wołać: łajno-żreje, gnojo-żreje, g…no-żreje. Chcecie mnie posłuchać?

– Na rozkazy – odparła załoga.

– Zróbmy – rzekł – dwie rzeczy: po pierwsze, zagarnijmy całą zwierzynę, którą tu widzicie; mam już dość wędzonego, szkodzi mi na nerki. Rozumie się, za rzetelną zapłatą. Po drugie, wróćmy do Kaźni i oporządźmy skórę wszystkim tym diabelskim Kotom.

– To pewna – rzekł Panurg – że ja nie pójdę: jestem z natury cokolwiek upośledzony na odwadze.

Rozdział piętnasty. Jako brat Jan Łomignat zamierza wygarbować skórę Spaśnym Kotom

– Na mą sutannę – rzekł brat Jan – do czego to podobne, ta nasza podróż? To istna podróż bździarzy: nic, tylko bździmy, pierdzimy, fajdamy, gadamy, nic nie czyniąc. Do kroćset! To nie dla mnie interes: ja, jeżeli nie dokonam co dnia jakiegoś heroicznego czynu, w nocy nie mogę spać. A możeście1140 wy mnie wzięli do kompanii w tę podróż, żebym wam beczał msze i słuchał spowiedzi? Do kroćset czartów! Pierwszy, który się z tym do mnie wybierze, temu za pokutę każę, jako łajdakowi i nicponiowi, rzucić się do morza, gdzie najgłębiej, łbem naprzód: w zamian uwolnię go od kar czyśćcowych. Co dało Herkulesowi rozgłos i wiekuistą chwałę? Czy nie to, iż, wędrując po świecie, uwalniał ludy od tyranii, od postrachu, od niebezpieczeństw i ucisku? Niósł śmierć wszystkim złoczyńcom, wszystkim potworom, wszystkim wężom jadowitym i bestiom drapieżnym. Dlaczego nie idziemy za jego przykładem i nie czynimy tak, jako on czynił we wszystkich okolicach, które przebywamy? Pogromił Stymfalidów, hydrę lerneńską, Kakusa, Anteusza, Centaurów. Ja nie jestem żaden uczony, ale uczeni tak mówią. Za jego przykładem, rozgrommyż i wygarbujmy skórę tym Spaśnym Kotom, tym istnym sępom diabelskim i uwolnijmy kraj ten od tyranii. Ba! Gdybym był tak mocnym i potężnym jak on, wyrzekam się Mahometa, jeśli bym was prosił o pomoc i radę! No, ruszymy? Upewniam was, iż z łatwością ich pozabijamy i że zniosą to cierpliwie: tak sądzę, zważywszy, że znieśli cierpliwie od nas więcej zniewag, niżby ich dziesięć świń wypiło razem z pomyjami. Chodźmy!

– Ba! O zniewagę – rzekłem – i o hańbę niewiele one dbają, byleby im nasypać do sakwy dukatów, chociażby nawet ze wszystkim upaćkanych łajnem. Zabić, może byśmy ich zabili, jak Herkules tamtych: ale brakuje nam nakazu Eurysteusza. Zresztą nic bym nie pragnął na tę chwilę, jeno żeby Jowisz z jakie dwie godzinki przechodził się pomiędzy nimi w tej postaci, w jakiej niegdyś odwiedził swą lubkę Semelę, rodzoną matkę dobrego Bachusa.

– Bóg – rzekł Panurg – pozwolił nam łaskawie umknąć się z ich pazurów i, co do mnie, nie mam zamiaru w nie powracać. Jeszcze się czuję całkiem roztrzęsiony i rozklekotany od strachu, jakiego zażyłem. I bardzo byłem tym zmierżony dla trzech przyczyn: po pierwsze, ponieważ byłem zmierżony; po drugie, ponieważ byłem zmierżony; po trzecie, ponieważ byłem zmierżony. Słuchaj mnie twoim lewym uchem, bracie Janie, moje lewe kusiątko; ilekroć i ile razy tylko zapragniesz udać się do wszystkich diabłów, przed trybunał Minosa, Eaka, Radamanta i Disa, jestem gotów dotrzymywać ci nierozłącznie towarzystwa, razem z tobą przebyć Acheront, Styks, Kocyt, wypić pełen kubek z rzeki Lety, zapłacić za nas obu Charonowi przewoźne. Ale żeby wracać tu, do tego potrzasku, to, jeżeli w istocie masz ochotę wracać, szukaj sobie innej kompanii niż moja, bowiem ja nie idę: niechaj to słowo będzie ci jako mur ze spiżu. Jeśli gwałtem i przemocą mnie nie zaprowadzą, nie zbliżę się tam, dopóki będę żył. Żali Ulisses wrócił po swój miecz do jaskini Cyklopa? Dalibóg, nie: ja w tej Kaźni nic nie zostawiłem i po nic wracać nie myślę.

 

– Ha! – rzekł brat Jan. – Ty poczciwe serduszko, ty zacny kompanie, bodaj cię skręciło! Ale pomówimy trochę, ty subtelny doktorze: skąd ci to przyszło i co cię skłoniło, aby im rzucać torbę pełną dukatów? Czy mamy ich za dużo? Czy nie dość było cisnąć parę wytartych szelągów?

– Dlatego – odparł Panurg – że, przy każdym zdaniu swojej oracji, ów Pazdur, mamrocząc swoje „owo tedy”, roztwierał aksamitną sakwę i potrząsał nią nabożnie. Stąd nabrałem przekonania, że możemy się prosto i czysto uwolnić z ich łap, rzucając przygarstkę nadobnych dukacików. Bowiem sakwa aksamitna to nie jest relikwiarz na chowanie szelągów, ani też lichej monety; to jest receptaculum1141 na piękne dukaty z Matką Boską, słyszysz mnie, bracie Janie, moja mała kusieczko? Kiedy się tyle naprzypiekasz co ja, i ciebie tyle naprzypiekają co mnie, będziesz inaczej gadał po łacinie. Ale teraz, wedle ich własnego wyroku, trzeba nam się stąd zabierać.

Tamte urwipołcie czekały tymczasem ciągle w porcie, aż im wyrzucimy jaki datek. I widząc, że mieliśmy rozwijać żagle, zwrócili się do brata Jana, ostrzegając, iż nie wolno mu jest wyruszyć, dopóki nie złoży jakiego datku na wino dla pomocników hyclowskich, wedle taksy przepisanej zwyczajem.

– Na świętego Szuruburu – rzekł brat Jan – jeszczeście tutaj, sępy diabelskie? Czy nie dosyć mieliśmy utrapienia, abyście jeszcze wy nas nękali? Do kroćset czortów, zaraz wam utoczę wina, możecie być pewni.

Zaczem, dobywszy swego mieczyka, wyszedł na ląd ze statku, w zamiarze pozabijania ich bez pardonu: ale wzięli nogi za pas i jużeśmy ich nie ujrzeli.

Wszelako nie skończyły się na tym nasze utrapienia, bowiem podczas gdy byliśmy przed obliczem Pazdura, niektórzy z naszych ludzi, za zezwoleniem Pantagruela, udali się do oberży w porcie, aby się pokrzepić i zabawić przy tym nieco: nie wiem, czy zapłacili sumiennie swą cechę czy nie, dość, że stara gospodyni, ujrzawszy na lądzie brata Jana, podniosła przed nim srogi lament w obecności strażnika (zięcia jednego ze Spaśnych Kotów) i dwóch świadków. Brat Jan, zniecierpliwiony ich gadaniną i żądaniami, rzekł:

– Słuchajcie, wy obwiesie, moi mili przyjaciele, czy macie zamiar powiedzieć przez to że nasi marynarze nie są uczciwi ludzie? Ja utrzymuję przeciwnie; udowodnię to wam na drodze sprawiedliwości: a ten tu mistrz Rapirek jest moim adwokatem.

To mówiąc śmignął z pochwy mieczem. Chłopki rzuciły się pędem do ucieczki: została jedynie stara, która zaczęła się zaklinać przed bratem Janem, iż jego majtkowie byli bardzo uczciwi ludzie; użalała się jeno na to, że nic jej nie zapłacili za łóżka, na których po obiedzie spoczywali i żądała za każde łóżko pięć soldów dodatku.

– Doprawdy – rzekł brat Jan – to bardzo tanio. To niewdzięcznicy doprawdy: nie zawsze będą mieli ten towar tak tanio; zapłacę chętnie, ale chciałbym je widzieć.

Stara zaprowadziła go do mieszkania, pokazała łóżko i, wynosząc pod niebiosa wszystkie jego zalety, rzekła, iż wcale nie przesoliła, żądając za nie pięć soldów. Brat Jan dał jej pięć soldów; potem mieczykiem swoim przeciął pierzynę i poduszkę na dwoje, i przez okno rozpuścił pierze na wiatr. Stara zbiegła na dół i poczęła drzeć się wniebogłosy o rozbój i morderstwo, krzątając się równocześnie około zbierania pierza. Brat Jan, nie zważając na to, zabrał kołdrę, materac i dwa prześcieradła na okręt, tak że nikt tego nie spostrzegł (bowiem powietrze było zamroczone pierzem niby płatkami śniegu) i rozdał wszystko majtkom. Potem rzekł Pantagruelowi, że w tym kraju łóżka są tańsze niż w samym Szynionie chociaż tam mamy owe sławne gęsi pantylskie. Bowiem, za całe łóżko, starucha zażądała jeno pięć soldów, a zaś w Szynionie trzeba by dać za nie co najmniej dwanaście franków.

Skoro tylko brat Jan i reszta kompanii znaleźli się na statku, Pantagruel kazał rozwinąć żagle; ale podniósł się wiatr, zwany sirocco, tak gwałtowny, iż zmylili drogę i, jakoby wracając w labirynt Spaśnych Kotów, dostali się w straszny wir. Fala była wielka i gwałtowna, zaś majtek umieszczony na bocianim gnieździe, krzyczał, iż widzi jeszcze obmierzłą siedzibę Pazdurową: czym przerażony do żywego Panurg wykrzyknął:

– Sterniku, przyjacielu, mimo wszelkich wiatrów i bałwanów, wykręcaj. O mój przyjacielu, nie wracajmyż do tego przemierzłego kraju, w którym zbyłem się mojej sakiewki.

Zaczem wiatr poniósł ich ku małej wyspie, do której wszelako nie mieli odwagi przybić wprost, jeno na jaką milę od niej zaczepili kotwicę w pobliżu wielkich skał.

Rozdział szesnasty. Jako Pantagruel przybył do wyspy Apedeftów1142 o długich palcach i krogulczych łapach i jako tam doznał straszliwych przygód i oglądał dziwne potwory

Skoro tylko zarzuciliśmy kotwicę i umocowaliśmy statek, spuściliśmy zaraz szalupę na morze. Pantagruel, zmówiwszy pacierz i podziękowawszy Panu za ocalenie i ratunek w tak wielkim i groźnym niebezpieczeństwie, wstąpił wraz z całą załogą w szalupy, aby dostać się do lądu: co im przyszło bardzo łatwo, bowiem morze było spokojne i wiatr ustał. Jakoż w krótki czas znaleźli się u skał nadbrzeżnych. Gdy byli zajęci lądowaniem, Epistemon, który dziwował się położeniu wyspy i osobliwym kształtom skał, ujrzał kilku mieszkańców tej krainy. Pierwszy, do którego się zwrócił, był odziany w krótką szatę barwy królewskiej, w kaftan wełniany z rękawami jedwabnymi u dołu, skórzanymi powyżej, i czapkę z kokardą: człowiek dość uczciwego obejścia i, jak dowiedzieliśmy się później, noszący imię Groszołapa. Epistemon zapytał go, jak się nazywają te skały i doliny tak osobliwe. Ów Groszołap odparł mu, że to jest kolonia przynależna do kraju Prokuracji i nazywa się Katastry; zaś, minąwszy te skały i przybywszy mały bród, natrafimy na wyspę Apedeftów.

– Kroćset Ekstrawagantów! – zawołał brat Jan. – No a wy, z czegóż wy tutaj żyjecie, dobrzy ludziska? Czy moglibyśmy się napić z waszego kubka? Bowiem nie widzę tu żadnych innych narzędzi, jak tylko pergaminy, kałamarze i pióra.

– Bo też – odparł Groszołap – żyjemy tylko z tego: jakoż wszyscy, którzy mają jaką sprawę tu na wyspie, przeszli przez nasze ręce.

– Dlaczego? – rzekł Panurg. – Czyście balwierze, że każdego musicie ogolić?

– Tak jest – odparł Groszołap – jeśli chodzi o wygolenie sakiewki.

– Jak mi Bóg miły – rzekł Panurg – ode mnie nie zobaczycie ani szeląga. Ale proszę was, miły druhu, zawiedźcie1143 nas do tych Apedeftów, bowiem my wędrujemy z kraju uczonych, gdzie niewiele dało się utargować.

I tak rozmawiając, doszli do wyspy Apedeftów: gdyż tymczasem przyszedł odpływ. Pantagruel wielce dziwował się budowlom, mieszkaniu i obyczajom ludzi tego kraju: bowiem mieszkają w wielkiej prasie, do której wstępuje się blisko po pięćdziesięciu stopniach; i zanim wejdzie się do głównej prasy1144 (jako iż są tam małe, duże, tajne, średnie i w ogóle wszelakiego rodzaju), przechodzi się przez wielki przedsionek, gdzie widzi się w krajobrazie jakoby ruinę całego świata, takie mnóstwo szubienic i kar dla zbrodniarzy, mnóstwo haków, tortur, aż zgoła strach nas obleciał od tego widoku. Widząc Groszołap, iż Pantagruel zatrzymał się na tym miejscu, rzekł mu:

– Panie, chodźmy dalej: to jeszcze nic.

– Jak to – rzekł brat Jan – to jeszcze nic? Na duszę mego rozgrzanego rozporka, toć my oba, Panurg i ja, drżymy już ze strachu. Wolałbym raczej popić niż oglądać te tu utrapienia.

– Chodźcie – rzekł Groszołap.

Tedy zaprowadził nas do małej prasy, ukrytej na samym tyle i którą, w narzeczu wyspy, nazywano Pithia1145. Nie potrzebujecie pytać, czy brat Jan się tam uraczył, a dopieroż Panurg! Bowiem pełna była kiełbas milańskich, indorów, kapłonów, głuszców, małmazji i innych dobrych potraw znakomicie przyrządzonych. Jakiś skromny piwniczny, widząc, iż brat Jan skierował miłośne spojrzenie na pewną buteleczkę umieszczoną blisko kredensu, oddzielnie od armii butelczanej, rzekł do Pantagruela:

– Panie, widzę, że jeden z waszych ludzi umizga się do tej tu butelki; wszelako błagam was usilnie, niech jej nikt nie dotknie, bo to jest dla samych Panów.

– Jak to – rzekł Panurg – więc są tu jacyś panowie? Widzę, że im się dobrze dzieje.

Wówczas Groszołap zaprowadził nas ukrytymi schodkami do małego pokoju. Stamtąd pokazał nam owych Panów, ukrytych w wielkiej prasie, do której, jak nam powiedział, nikomu nie było wolno wejść bez pozwolenia, ale którą, niewidziani przez nich, widzieliśmy dobrze przez małą szybkę w oknie.

Skorośmy się tam znaleźli, ujrzeliśmy w wielkiej prasie dwudziestu albo dwudziestu pięciu srogich wisielców, naokoło wielkiego kata, ubranego zielono. Wszyscy wytrzeszczali na siebie oczy nawzajem; zaś ręce mieli długie jako łapy żurawie, a pazury co najmniej na dwie stopy; bowiem nie wolno im jest nigdy ich obcinać, tak że stają się haczykowate, jako u krogulca. Równocześnie wniesiono wielkie grono winne, z gatunku uprawianego w tym kraju, ze szczepu Ekstraordynariów, które najczęściej wiszą na słupkach. Skoro tylko przyniesiono grono, włożyli je do prasy i nie było ani ziarnka, z którego by nie wycisnęli złotej oliwy: tak, iż biedne grono wyszło stamtąd tak suche i wyciśnięte, iż nie miało ani kropli soku i wilgoci. Wprawdzie, mówił nam Groszołap, nieczęsto trafiają się im te piękne, duże sztuki; ale zawsze mają bodaj jakieś pod tłocznią.

– Tedy, mój kumie – rzekł Panurg – muszą mieć dużo szczepów?

– Myślę sobie – odparł Groszołap. – Widzicie oto te małe gronka, które tam wkładają właśnie do tłoczni? To szczep Dziesięcinny1146: już go kiedyś wyciskali pod prasą; ale sok pachniał księżą skrzynią i Panowie niewiele w nim znaleźli smaku.

 

– Dlaczegóż tedy – spytał Pantagruel – dają je owi Panowie do tłoczni?

– Aby przekonać się – rzekł Groszołap – czy nie zostało przez przeoczenie bodaj trochę jeszcze wilgoci.

– Do kroćset – rzekł brat Jan – i wy nazywacie tych ludzi ignorantami? Ech, u diaska! toć oni wycisnęliby oliwę ze ściany.

– Tak też i czynią – odparł Groszołap – bowiem nieraz dają do tłoczni zamki, parki, lasy i ze wszystkiego wyciskają płynne złoto.

– Jakże to? – spytał Epistemon.

– Powiadam płynne – odparł Groszołap – bowiem pije się tu i zagląda do niejednej flaszki, do której by się nie powinno. I szczepów przeróżnych jest tyle, że trudno nawet wiedzieć ich liczbę. Przejdźcie tu jeno i spojrzyjcie na podworzec: więcej tam niż tysiąc czeka, aż przyjdzie ich kolej pod tłocznię. Tu oto szczep powszechny, pospolity; tutaj osobliwe, fortyfikacyj, pożyczek, darowizny, akcydensów, domen, drobnych przyjemnostek, pocztowy, ofiarny, dworski.

– A co zacz jest ten gruby duży szczep, koło którego kupią się wszystkie małe?

– To – rzekł Groszołap – jest szczep skarbowy, najlepszy z całego kraju1147. Kiedy się wyciśnie soczek z tego szczepu, w pół roku potem nie ma ani jednego z Panów, który by się od tego nie skrzepił.

Kiedy Panowie odeszli, Pantagruel poprosił Groszołapa, aby nas zaprowadził do tej wielkiej prasy: co też chętnie uczynił. Zaledwieśmy weszli, Epistemon, który rozumiał wszystkie języki, zaczął pokazywać Pantagruelowi nadpisy1148 tej prasy. Była duża, piękna, rzeźbiona, jak nam powiedział Groszołap, z drzewa krzyżowego: i na każdym przyrządzie były wypisane imiona każdej rzeczy w języku krajowym. Szruba prasy nazywana była podatkiem, skrzynia – wydatkiem, nasada – państwem, części boczne – pobory liczone a nie wybrane, międlica – niedobór, gwint – radietur; wątory – recuperatur; kadź – nadwartość; uszy – taryfy; walce – akwity; kosze – reasumpcje; drągi do noszenia – nakaz prawomocny; wiadra – urząd; lejek – kwitancja.

– Na królowę kiełbasek – rzekł Panurg – wszystkie hieroglify Egiptu nie doścignęły tej gwary. Cóż u diaska! Tak ozdobnie nadają te słowa się do rzeczy, jak kozie łajno do półmiska. Ale powiedzcie mi, mój kumie, mój przyjacielu, dlaczego nazywają tych tutaj ludzi ignorantami?

– Dlatego – rzekł Groszołap – że nie są i nie powinni być uczeni, i że tutaj, z wyższego rozkazu, wszystko powinno się dziać przez niewiedzę i nie powinno być w niczym inszej racji, jak tylko: Panowie orzekli; Panowie tak żądają; Panowie rozkazali.

Następnie oprowadził nas po najrozmaitszych mniejszych prasach, wychodząc zaś stamtąd, ujrzeliśmy znowuż małego kata, dokoła którego było czterech albo pięciu owych ignorantów, brudnych i rozjuszonych niczym osieł, któremu się przywiąże zapaloną rakietę do zadka. Ci, w małej prasie, którą mieli przed sobą, wyciskali jeszcze raz soczek, biorąc kolejno jedne grona po drugich: nazywano ich w języku krajowym Korektorami.

– W życiu nie zdarzyło mi się widzieć łajdaków o obrzydliwszych minach – rzekł brat Jan.

Od tej wielkiej prasy przeszliśmy przez różne mniejsze prasy, wszystkie pełne parobków obłuskujących grona za pomocą żelaznych przyrządów, które nazywają artykuły rachunkowe; w końcu przybyliśmy do sali w podziemiu, gdzie ujrzeliśmy wielkiego doga, o dwóch głowach psich, o brzuchu wilka, z pazurami jak diabeł lambalski, który karmił się tam mlekiem Grzywien i bardzo był łaskawie traktowany z rozkazu Panów, bowiem każdemu przyczyniał rocznie tyle, co dochód z dobrego folwarku. Nazywali go w języku ignoranckim Duplum. Przy nim siedziała jego matka, podobnej sierści i postawy, z tą różnicą, że miała cztery głowy, dwie samca, a dwie samicy, i nosiła imię Quadruplum. Była to najzłośliwsza bestia w całym obejściu i najniebezpieczniejsza ze wszystkich, po swojej babce, którą ujrzeliśmy zamkniętą w klatce, a nazywano ją Uchylenie się od zapłaty.

Brat Jan, który miał zawsze dwadzieścia łokci kiszek próżnych, gdy chodziło o to, aby spożyć bigos z jakiego adwokata, zaczynał szemrać pod nosem i nakłaniać Pantagruela, aby myślał o obiedzie i nie zaniedbał wziąć z sobą Groszołapa: zaczem, wyszedłszy tylnymi drzwiami, spotkaliśmy starego człeka okutego w kajdany, pół głupca, a pół mądralę, coś niby diabelską Androgynę, który był uzbrojony w okulary jak żółw w skorupę i żył jedynie potrawą, nazywaną w ich narzeczu Apelacją. Widząc go, Pantagruel zapytał Groszołapa, z jakiej rasy był ów protonotarius i jak się nazywał. Groszołap opowiedział nam, iż był tu od wiecznych i niepamiętnych czasów, zakuty w kajdany, ku wielkiemu żalowi i niezadowoleniu Panów, przez co ginął niemal z głodu; a nazywał się Revisit.

– Na święte jajka papieża – rzekł brat Jan – nie dziwię się, że owi panowie ignoranci tak wiele sobie robią z tego plugawca. Dalibóg, bracie Panurgu, gdy mu się dobrze przypatrzyć, zdaje mi się, że on ma wykapaną gębę naszego Pazdura; ho,ho, widzę, że, przy całej ignorancji, rozumieją się oni na rzeczy, nie gorzej od innych. Odesłałbym go chętnie tam, skąd przyszedł, poganiając tęgim bykowcem.

– Na moje tureckie okulary – rzekł Panurg – bracie Janie, mój druhu, masz słuszność: bowiem, sądząc z gęby tego fałszywego obwiesia Revisita, jest on z pewnością większy ignorant i złośliwiec niż te tu biedne ignoranty, które skubią, ile się da i ile mogą, bez długich procesów, i którzy, za pomocą trzech małych słówek, umieją wygolić winnicę do czysta1149, bez tylu interlokucyj i deliberacyj, o co Spaśne Koty są wielce oburzone.

1138siła (daw.) – dużo, wiele, moc. [przypis edytorski]
1139zasię (daw.) – zaś, natomiast. [przypis edytorski]
1140możeście wy mnie wzięli – konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: może wy mnie wzięliście. [przypis edytorski]
1141receptaculum (łac.) – pojemnik; magazyn. [przypis edytorski]
1142Apedefci – z greckiego: „nieświadomi, nieuczeni” [także: ignoranci; red. WL]. Urzędnicy izb rachunkowych byli to jeno prości kalkulatorzy, bez wykształcenia, które uważano w urzędzie za zbyteczne, a nawet szkodliwe do dobrego sprawowania jego funkcji. Satyra ta, wymierzona przeciw łupiestwu ówczesnego systemu poborczego, jest, jak i inne w tej ostatniej księdze, dość ciężka i pedantyczna, niezdradzająca w niczym wspaniałego humoru i werwy Rabelais'go z pierwszych ksiąg. [przypis tłumacza]
1143zawieść – zaprowadzić. [przypis edytorski]
1144zanim wejdzie się do głównej prasy (…) są tam małe, duże, tajne, średnie i w ogóle wszelakiego rodzaju – Rozmaite biura urzędów poborczych. [przypis tłumacza]
1145pithia – Beczka na wino. [przypis tłumacza]
1146szczep dziesięcinny – dziesięcina kleru. [przypis tłumacza]
1147szczep skarbowy, najlepszy z całego kraju – Istniał osobny tresorier des metius plaisirs du Roi. [przypis tłumacza]
1148nadpis (daw.) – napis; podpis. [przypis edytorski]
1149wygolić winnicę do czysta – W oryg. passer outre, nieprzetłumaczalny dwuznacznik, bez głębszego zresztą znaczenia. [przypis tłumacza]