Tasuta

Pamiętnik pani Hanki

Tekst
Märgi loetuks
Pamiętnik Pani Hanki
Pamiętnik Pani Hanki
Audioraamat
Loeb Marta Żak, Wojciech Adamczyk
Lisateave
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Leciutko przytuliłam się do niego. Wtedy nareszcie stało się. Rzucił się na moją rękę jak zgłodniały wilk. Jeszcze nikt w życiu tak mnie w rękę nie całował. To było zupełnie frapujące i zdawało się wróżyć rzeczy niespodziewane. Zerwał się i z równą gwałtownością pochwycił mnie w ramiona.



Ta uwaga przeznaczona jest wyłącznie dla autorki pamiętnika. Chcę tu podkreślić, że p. Hanka, która przed chwilą śmiała się ze słów p. Romana, sama używa przeżytego zwrotu „pochwycił mnie w ramiona”. Przyganianie garnkowi nie zawsze jest wskazane. Na usprawiedliwienie p. Renowickiej muszę dodać to, że istotnie w wyrażaniu słowami pewnych uczuć czy czynności ludzkich sam, jako pisarz, nieraz spotykam duże trudności. Cyzelator stylu, jakim był Flaubert, męczył się godzinami nad czyszczeniem swej wspaniałej prozy z wszelkich niedokładności, usterek i banałów. Dzisiejsze tempo życia uniemożliwia taką benedyktyńską pracę. Nieraz z rumieńcem wstydu odnajduję w prozie własnej tak kardynalne horrenda, jak na przykład mimowolne rymy. Powiedzmy takie zdanie: „Trudności i przeszkody nie mogły osłabić zapędów jego młodości, bo Anzelm był przecież młody!…”. Jedyne, co mnie pociesza, jest to, że wyłowienie podobnej perełki z któregoś z moich utworów napełnia niepodrabianą radością wielu moich kolegów po piórze, już nie mówiąc o panach krytykach i recenzentach. Wracając teraz do kwestii szablonowych zwrotów, pragnąłbym zaznaczyć, że wynalazczość w tej dziedzinie jest minimalna i bardzo rzadko trafna. Ulepszanie techniki pisarskiej prowadzi często do dziwactw i wykrzywień stylu, które są zaprzeczeniem prostoty. A właśnie prostotę uważam za pierwszy i główny nakaz w każdej twórczości. Po ukazaniu się pierwszych moich książek, z wielu stron, przyjaźnie lub nieprzyjaźnie, klepano mnie po ramieniu za tę właśnie prostotę. W Polsce po Przybyszewskim i Żeromskim, a za czasów Kadena Bandrowskiego uważano, że prostota ma zamknięte drzwi do artyzmu. Wierzono w to tak święcie, że nawet nie dostrzegano istnienia Prusa, Sienkiewicza,

Pana Tadeusza

, tych wielkich wzorów prostoty. Dziwiono się później bardzo, dlaczego na Zachodzie wydane bardzo starannie dzieła Żeromskiego nie mają absolutnie powodzenia. Czytelnik angielski czy francuski nie umiał ich po prostu strawić. Były dlań czymś zbyt egzotycznym, zarówno w swej formie, jak i w tematyce. Ze względu na niejaką poczytność moich utworów krytyka łaskawie połączyła ich popularność z prostotą języka, znajdując dla mnie wytłumaczenie, jako dla „karmiciela szerokich mas”. Być może, krytyka ma tu rację. Ale cóż na to poradzę, że mnie to bynajmniej nie martwi. Marzeniem Mickiewicza było, by jego księgi trafiły pod strzechy. Jeżeli wielkiemu wieszczowi wolno było o tym marzyć, niechże i mnie, skromnemu powieściopisarzowi, na to łaskawie pozwolą. Przepraszam Czytelników za zajęcie ich uwagi moimi osobistymi sprawami. Jeżeli nie czuję z tego powodu zbyt usilnych wyrzutów sumienia, to tylko dlatego, że większość czytających na pewno przerzuci ten mój komentarz, by dorwać się do dalszego biegu zdarzeń

Pamiętnika

. Czym prędzej tedy oddaję głos jego autorce. (Przypisek T. D. M.)



– Doprowadzisz mnie do szaleństwa… Do szaleństwa – szeptał zdyszany.



Ściskał mnie coraz mocniej i przyznam się, że wcale nie było to przykre. To zdumiewające! Gdy na przykład w podobny sposób ściska mnie Toto, nie wywiera to na mnie żadnego wrażenia. Myślę o zgniecionej sukni i o tym, że mogę mieć sińce. W tym wypadku widziałam tylko półprzymknięte oczy żarzące się, o długich, rozedrganych rzęsach.



– Więc jednak kochasz mnie – szepnęłam.



– Jak wariat! Jak wariat!…



Mówił coś jeszcze, lecz już zupełnie nie mogłam rozróżnić słów. A szkoda! Może znalazłabym w nich takie kwiatki jak owo „igranie z ogniem”. Później już nic nie mówił, tylko całował mnie.



Miło jest poddawać się nagle takiemu huraganowi. Ma się pełne uczucie jakiegoś niebezpiecznego bezpieczeństwa. Wprost oblewał mnie gorącym oddechem.



– Opamiętaj się, Romku – szepnęłam niebacznie tonem, który nawoływał do czegoś wręcz przeciwnego. Ten szaleniec jednak nie zwrócił najmniejszej uwagi na ton, natomiast treści uchwycił się, jak ostatniej deski ratunku!



Nagle, w momencie gdy się tego najmniej mogłam spodziewać, odskoczył ode mnie jak oparzony, nieprzytomnym ruchem zwichrzył sobie włosy, drugą ręką przekrzywił krawat i jęknął:



– Boże, Boże…



Zanim zdążyłam się zorientować i cokolwiek przedsięwziąć, porwał kapelusz, palto i wybiegł na korytarz. Cóż miałam począć? Nie mogłam go przecież gonić. Ogarniało mnie tylko przerażenie na myśl, że spotka na korytarzu kogoś i wówczas domysłom czy plotkom nie będzie końca. Ostatecznie nie przyczynia się do dobrej opinii kobiety to, że z jej pokoju wylatują nieprzytomni mężczyźni w panicznej ucieczce.



Swoją drogą to dziwne, że najnieprzytomniejszy mężczyzna, który pod wpływem niezwykłych przeżyć zapomina o świecie bożym, zapomina o formach towarzyskich, zapomina o konieczności zachowania pozorów – nie zapomina nigdy o swoim kapeluszu i palcie.



Właściwie mówiąc, cała ta historia bardziej rozśmieszyła mnie, niż zirytowała. Z góry byłam przekonana, że tak się zachowa. Głuptas. By nie myśleć więcej o tym, zabrałam się do czytania magazynów, które już przed paru dniami nabyłam w „Ruchu”. Pomimo wszystko ten Romek popsuł mi humor. Nie mogłam skupić myśli. Ten chłopiec powinien był urodzić się za czasów trubadurów i nosić na hełmie rękawiczkę damy swego serca. W dzisiejszej epoce taki typ jest zupełnie bezużyteczny. Tak jestem nań zła, że w pamiętniku chciałam go umieścić pod jego prawdziwym nazwiskiem. Dopiero Dołęga-Mostowicz mi to wyperswadował. Twierdził, że byłoby to niesprawiedliwe. Może i miał rację.



Napisałam listy do matki i do Jacka. Oczywiście ani słówkiem nie wspomniałam w nich o miss Normann.



Nie chciało mi się schodzić na kolację, tym bardziej że p. Larsena dziś nie ma, a przyjechali Skoczniewscy. Wypadałoby usiąść z nimi i nudzić się przez cały wieczór. Kazałam przynieść sobie coś do zjedzenia na górę. Siedzę teraz i piszę. Ciekawa jestem, kiedy otrzymam odpowiedź z Burgos.



Czwartek

Miałam dzisiaj bardzo urozmaicony dzień. Z rana telefonował Jacek. Telefonował z Krakowa, gdzie bawi z jakimś szwedzkim ministrem, który zwiedza Polskę. Rozmowa była zupełnie stereotypowa, na zasadzie uprzejmości i małżeńskiej troskliwości. Miałam co prawda wielką ochotę powiedzieć mu coś cieplejszego, ale należało utrzymać styl. Może i oczekiwał, że powiem mu coś o tej rudej, bo bardzo szczegółowo wypytywał, kto bawi w Krynicy. Umyślnie mówiłam mu bardzo długo o Romku. Niech ma za swoje. O Romka zawsze był zazdrosny. Dostałby szału, gdybym powiedziała mu o liście, który dziś rano otrzymałam. Zlitowałam się jednak nad nim.



Więc ten list. Przyniesiono mi go wraz ze śniadaniem. Romek pisał:



Zaczynam bez nagłówka, gdyż nie mam prawa użyć tych słów, które mi się cisną pod pióro. A słów konwencjonalnych użyć nie chcę, nie mogę. Już idąc do Ciebie wczoraj, chciałem się z Tobą poważnie i ostatecznie rozmówić. Przekonałem się jednak, że przerasta to moje siły. W Twojej obecności tracę panowanie nad nerwami i nad sobą, co doprowadza do tak karygodnego zachowania się, jak moje wczorajsze. Najusilniej i najserdeczniej przepraszam Cię za to. Gdyś mnie przywołała do porządku, zrozumiałem, że jedynym ratunkiem dla Twojej czci i dla mego honoru, to jest dla dwóch świętości, które najbardziej cenię na ziemi, będzie natychmiastowe opuszczenie Twego pokoju.



To jednak nie załatwiło niczego i pozostawiło mój dramat, moją tragedię niedokończoną. Pragnę, muszę ją skończyć w ten czy w inny sposób. Niestety, nasze zapatrywania na życie różnią się diametralnie. Nie myśl, że jestem tak naiwny. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem Ci całkiem obojętny. Przykro jest pisać o tych rzeczach, ale czuję się do tego zmuszony. Otóż poznałem, że sama pragnęłaś zbliżenia między nami, zbliżenia takiego, które uwłaczałoby zarówno Twojej godności, jak i mojej miłości ku Tobie.



Pragnęłaś, a raczej zdawało Ci się, że pragniesz. Znam Cię zbyt dobrze, by to rozumieć. W Twojej jasnej duszy, w Twoim dziewczęcym świecie wyobraźni, coś niegodnego może zjawić się tylko jako przelotny i przypadkowy gość, jako kaprys, wynikający z przekory, jako przemijający bunt przeciw tym regułom moralnym, w których wyrosłaś i które stały się Tobą.



Jestem mężczyzną i moim obowiązkiem jest wiedzieć to wszystko, gdyż ja i tylko ja za wszystko ponoszę odpowiedzialność. Tym surowiej potępiam siebie za to, że dałem się przez moment opanować szaleństwu. Było to z mojej strony słabością nie do przebaczenia. Ale błogosławię tę chwilę, gdyż – może piszę to zbyt śmiało – przyniosła mi iskierkę nadziei. Daruj, że mówię otwarcie. Przekonałem się, że żywisz dla mnie nie tylko przyjaźń i sympatię, jak mówiłaś, ale masz – i jeszcze raz proszę o wybaczenie tego słowa – masz i pociąg do mnie. Do śmierci nie zapomnę tej cudnej chwili, gdyś drżała w moich ramionach. Nie zapomnę Twoich zamkniętych powiek i rozchylonych ust. To jednak nie mogły być tylko zmysły. Nie mam wprawdzie w tym kierunku szczególniejszego doświadczenia, ale przysięgam Ci, że jest niepodobieństwem tak przeżywać tę chwilę szaleństwa, jak myśmy ją przeżyli, i nie rozumieć, że dla nas obojga oznacza to coś znacznie większego niż zwykły pociąg zmysłów, niż to, co w nas jest najmniej ważne. Mówię: dla nas obojga. I jestem tego pewien.



Jedyna! Zaklinam Cię na wszystko, co dobre i piękne, zaklinam Cię na Ciebie samą! Zajrzyj w swoją duszę i zapytaj siebie, czy to nie jest rodzące się w Tobie uczucie głębsze, ważniejsze i istotniejsze, niż wszystko, co przeżywasz.



Jeżeli mi odpowiesz, że nie wiesz, że jeszcze nie wiesz, zostawię Ci tyle czasu, ile sama zechcesz. Nie naglę Cię. Jeżeli będziesz mogła odpowiedzieć mi twierdząco, natychmiast wyjedziesz na wieś, do swoich rodziców, a ja zajmę się formalnościami unieważnienia Twego małżeństwa. Mam nadzieję, że w Rzymie załatwię to dość prędko. Mam tam przez krewnych mojej śp. Matki duże stosunki. Przez całą noc nie spałem, spalając się w tych marzeniach. Ale teraz już jestem przytomny i błagam Cię, byś gruntownie i poważnie zastanowiła się nad swoją decyzją, która będzie dla mnie wyrokiem.

 



Do jutra, do godziny dwunastej będę oczekiwał Twojej odpowiedzi. Jeżeli nie otrzymam żadnej, zrozumiem to jako odpowiedź odmowną. Wyjadę i nie zobaczę Cię już nigdy w życiu.



Jakże trudno jest wybrać słowa do zakończenia takiego listu, gdzie równie dobrze można napisać śmiertelne i krótkie „Żegnaj”, jak i pełne radosnego oczekiwania „Do jutra”.



Całuję Twoje ręce. Całuję z najgłębszą czcią i miłością. Niezmiennie i na zawsze Twój



Roman



Miałam łzy w oczach, gdy skończyłam czytanie tego listu.



Tak pięknie jeszcze nikt mnie nie kochał. To doprawdy nieszczęście, że on ma te swoje zasady. Jestem pewna, że czulibyśmy się zupełnie szczęśliwi.



Nie pojmuję, jak można tak sobie utrudniać życie. Przecież człowiek żyje nie dla zasad, tylko właśnie zasady powinny służyć życiu. Biedny Romek! Oczywiście nie odpiszę mu ani słowa. Tak będzie najlepiej. Rozwód z Jackiem jest czymś nie do pomyślenia. W gruncie rzeczy przecież tylko jego jednego kocham.



Nie wyobrażam sobie życia bez Jacka. Gdybym go nawet musiała stracić, nie wyszłabym jednak za Romka. W mojej naturze, jak w każdej wybitniejszej indywidualności, leży głód swobody. Natomiast Romek ze swoją zazdrością, z zasadami i z całym tym bagażem uniemożliwiałby mi korzystanie z tej wolności, z jakiej korzystałam zawsze, odkąd zostałam mężatką. Nie. Nic mu nie odpiszę. Poślę mu tylko kwiaty. To będzie ładnie.



Kiedyś, kiedy oboje z Jackiem będziemy już starzy, pokażę mu list Romka. I inne listy. Musi przecież kiedyś się dowiedzieć, ile wdzięczności jest mi winien za to, że nie chciałam go opuścić.



W Krynicy robi się trochę nudnawo. Wszyscy panowie są do niczego. Siedzą obłożeni stosami gazet i mają ponure miny. Na próżno ich zapewniam, że wojny nie będzie. Komu jak komu, a mnie mogliby uwierzyć. Gdyby zanosiło się na wojnę, Jacek by pierwszy o tym wiedział i przyjechałby po mnie. Hitler zajmie Austrię i wszystko na tym się skończy.



Jedyne, co mnie martwi, to

point de reveries

79

79



point de reveries

 (fr.) – koniec marzeń (mrzonek).



 dla Ottona Habsburga

80

80



Habsburg, Otton von

 (1912–2011) – najstarszy syn ostatniego władcy Austro-Węgier, Karola I, który objął tron po cesarzu Franciszku Józefie I w 1916 r., zaś w 1918 r., po zakończeniu I wojny światowej i rozpadzie Austro-Węgier, został zmuszony zrzec się władzy, a następnie udać się wraz z rodziną na uchodźstwo. Otton pielęgnował swoje przekonanie o prawach do tronu austriackiego i pełnienia naczelnych funkcji w państwie. W 1938 r. kandydował na stanowisko kanclerza; po Anschlussie Austrii przez hitlerowskie Niemcy był ścigany listem gończym; okres II wojny światowej spędził w Stanach Zjednoczonych.



. On jest taki przystojny. W ubiegłym roku byłam mu przedstawiona w Mentonie. Wyobrażam sobie, jak wspaniale wyglądałby w stroju koronacyjnym. Nawet mu to powiedziałam.



W ogóle to nie jest dobrze, że wszędzie porobiono republiki. Niech mi kto powie, po jakim prezydencie zostanie Wersal, Sans-Souci, Windsor czy chociażby Wilanów i Łazienki. A poza tym te wszystkie malownicze uroczystości dworskie, mundury, tytuły. To wszystko jest bardzo piękne. W rezultacie, chociaż nie ma monarchii, w republikach też wprowadzono przy prezydentach ceremoniały dworskie. Mój ojciec mówi, że to jest idiotyzm. I bardzo się irytuje, ilekroć w towarzystwie z tego się wyśmiewają. Twierdzi, że to jest smutne, a śmiech oznacza pewną formę pobłażania.



Tu autorka pamiętnika przytoczyła kilka przykładów, które uznałem za nadające się do skreślenia, mogłyby bowiem dotknąć niektóre głowy państwa względnie ich małżonki, doprowadzając do konfliktów międzynarodowych. Zresztą, przytaczanie podobnych rzeczy w druku jest zupełnie zbędne, skoro i tak krąży na ten temat mnóstwo anegdot. (Przypisek T. D. M.)



Moim marzeniem byłoby jeszcze być na dworze angielskim. Obiecał mi to zresztą hrabia Edward. Wtedy jeszcze gdy mówiło się o przeniesieniu Jacka na stałe do Holandii. Bal dworski, to musi być coś wspaniałego. Ogromnie się cieszę, że pani Simpson

81

81



Simpson, Wallis

 (1896–1986) – żona Edwarda Windsora (wcześniej Edwarda VIII, króla Wielkiej Brytanii) po jego abdykacji w 1936 r.; urodzona w Stanach Zjednoczonych, w Pensylwanii, Bessie Wallis Warfield uprzednio była dwukrotnie zamężna (1916–1927 z Winfieldem Spencerem i 1928–1936 z Ernestem Aldrichem Simpsonem); ściślejsze związki z angielskim następcą tronu łączyły ją od 1934 r. (prowadzili regularną korespondencję od 1931 r). W styczniu 1936 r. Edward został królem, po czym ogłosił, że zamierza poślubić panią Wallis Simpson; wobec sprzeciwu parlamentu i (nieoficjalnej) niezgody na to małżeństwo rodziny królewskiej, zrzekł się korony w grudniu tegoż roku. W 1937 r. we Francji, gdzie para zamieszkała, odbył się ślub Edwarda i Wallis, noszącej odtąd tytuł księżnej Windsoru.



 nigdy na takim balu nie będzie. Nie cierpię jej.



Ponieważ p. Renowicka, jak sama dalej wyznaje, nie zna osobiście p. Simpson, a raczej księżnej Windsoru, uważałem, że będzie lepiej, gdy jej osobiste zdanie o tej damie pozostanie nadal jej wyłączną własnością. (Przypisek T. D. M.)



Miałam dzisiaj dziwną niespodziankę. Zginęła mi gdzieś fotografia Betty. Przeszukałam wszystko, przewracając rzeczy do góry nogami. Jak kamień w wodę. Zupełnie nie rozumiem, w jaki sposób to się stało. Przy przenosinach zginąć nie mogła, gdyż umyślnie sama przeniosłam chusteczki i sprawdziłam, że fotografia między nimi była.. Czyżbym przez pomyłkę w pośpiechu wzięła tę właśnie chusteczkę, w której ją ukryłam?… Wydaje mi się to jednak niemożliwe. Jutro ponowię poszukiwania. Na szczęście wówczas dostałam dwie odbitki.



Namówiłam p. Larsena, by pojechał do Krakowa zwiedzić Wawel i tak dalej. Przy sposobności przywiezie mi pończochy w lepszym gatunku, niż tu można dostać. To niewiarygodne, jak szybko niszczą się porządne pończochy.



Piątek

Dziś po raz pierwszy byłam u miss Normann. Udało mi się sprowokować ją do zaproszenia. Spotkałyśmy się w chwili, gdy właśnie wchodziła do siebie. Powiedziałam:



– U pani już sprzątnięte? Bo u mnie właśnie sprzątają i muszę przesiedzieć te pół godziny w hallu.



Nie wypadało jej zrobić nic innego, jak zaproponować:



– Miło mi będzie, jeżeli pani zechce ten czas spędzić u mnie.



– O, nie chciałabym pani krępować!…



– Ależ nie mam nic do roboty. I naprawdę będzie mi przyjemnie.



Apartament jej niczym się nie różni od mojego. Przekonałam się tylko, że ma bardzo piękne

articles de voyage

82

82



articles de voyage

 (fr.) – przybory podróżne.



 i że panuje tu wzorowy porządek. Poczęstowała mnie czekoladkami i powiedziała:



– Nigdzie na świecie nie jadłam tak dobrych czekoladek jak w Polsce. Jeżeli chodzi o czekoladę gorzką, lepsza jest może holenderska. Wasza jednak jest wyśmienita.



– Tak – przyznałam. – Nieraz słyszę od cudzoziemców pochwały dla naszej czekolady i dla ciastek. Gdy polska ambasada w Londynie sprowadza z Warszawy ciastka, Anglicy się nimi zajadają.



– O, tak, wszystkie angielskie ciastka są okropne. Czy pani to zauważyła?



Tak rozmawiałyśmy o niczym. Ja przy tym miałam sposobność dokładnego obejrzenia wszystkich kątów. Nabrałam przekonania, że jeżeli to świadectwo ślubu jest gdzieś ukryte, to na pewno będzie albo w bieliźniarce, albo w neseserku, stojącym za fotelem w sypialni. Jest jednak bardzo prawdopodobne, że znajduje się w szufladzie biurka. Gdy otwierała ją, by pokazać mi coś, zobaczyłam tam dużo papierów.



Stanowczo od jutra muszę się starać o sposobność samotnej wizyty w apartamencie miss Normann.



Sobota

Dzisiaj wszystkie usiłowania spełzły na niczym. W portierni przez cały czas był ten wąsaty staruszek, który nieomylnie podawał mi za każdym razem mój klucz, chociaż wskazywałam klucz p. Normann.



– Ach, tak. Być może. Omyliłam się – mówiłam na swoje usprawiedliwienie. A ten cymbał z uśmiechem pełnym galanterii zapewniał mnie:



– Naszym szanownym gościom wolno się mylić. Ale mnie nie wolno.



Zaczęła się odwilż. Na ulicach jest trochę błota. Z lekka zaczyna mi się nudzić.



Niedziela

Boże, jakie straszne przeżyłam emocje! Brrr… Nie potrafiłabym zostać zawodowym złodziejem. Ale opowiem wszystko od początku.



Wszystko zdawało się układać jak najpomyślniej. Gdy z rana schodziłam na dół, zobaczyłam Betty wsiadającą do sanek z jakimś panem. Musieli jechać gdzieś dalej, gdyż zabrała własny pled. W tej chwili powzięłam postanowienie: teraz albo nigdy. Staruszek portier widocznie poszedł na mszę do kościoła, gdyż zastępował go pomocnik, wysoki dryblas, o dość tępym wyrazie twarzy. Ta zamiana była dla mnie niezwykle pomyślna.



Przez kwadrans przeglądałam „Vogue”, po czym, starając się zachować jak najzimniejszą krew, zbliżyłam się do dryblasa i kazałam podać sobie mój klucz. Wskazałam przy tym na klucz od apartamentu miss Normann. Dał mi bez najmniejszego wahania.



Korytarz na pierwszym piętrze był zupełnie pusty. Szczęście mi sprzyjało. Szybko otworzyłam jej drzwi i weszłam do środka. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. To jednak trudno jest być złodziejem.



Najpierw stwierdziłam, że zarówno w szufladzie, jak i w bieliźniarce tkwią klucze. To mnie bardzo uspokoiło. W bieliźniarce panował idealny porządek. Jaką ona ma cudowną bieliznę! Chociaż każda minuta groziła mi największym niebezpieczeństwem, nie mogłam sobie odmówić przyjemności obejrzenia jej kombinezek. Ach, gdybym miała czas na skopiowanie niektórych! Dwie zwłaszcza były cudowne, z prawdziwymi koronkami. Nocne komplety wspaniałe. Na pewno amerykańskie. Te cuda musiały kosztować majątek.



Systematycznie przeszukałam półkę za półką. Nic jednak nie znalazłam. Zajrzałam nawet do butierki, pełnej pantofelków. Ile ona tego ma! Ponieważ jedna para była bez prawidełek, zwróciła moją uwagę. Wsunęłam palce do środka i omal nie krzyknęłam z wrażenia. Wewnątrz był jakiś przedmiot, owinięty w papier. Gorączkowo rozwinęłam to i doznałam rozczarowania. Był to miniaturowych rozmiarów rewolwer, wykładany złotem i emalią.



Odłożyłam to w jak największym porządku i zabrałam się do neseseru. Tu znalazłam jedynie papier listowy, ten sam, na którym pisała do Jacka. Skoro trzyma go w neseserze, widocznie teraz z Jackiem nie koresponduje.



Przystąpiłam do rewizji biurka. Była tu spora paczka różnych papierów, dokumentów, prospektów i rachunków. Przejrzałam wszystko bardzo dokładnie, nie znalazłam jednak ani dokumentu, którego szukałam, ani nic takiego, co mogłoby mnie na jakiś ślad naprowadzić. Byłam wręcz przygnębiona. Zbadałam jeszcze wszystkie kąty, zajrzałam pod dyw