Tasuta

Pamiętnik pani Hanki

Tekst
Märgi loetuks
Pamiętnik Pani Hanki
Pamiętnik Pani Hanki
Audioraamat
Loeb Marta Żak, Wojciech Adamczyk
Lisateave
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Van Hobben sypał szczegółami jak z rękawa. Podawał daty, nazwy miejscowości, nazwiska. Przy tej okazji dowiedziałam się, że ta anielica ma przynajmniej siedem niewątpliwych romansów, które się dadzą udowodnić. To wystarczy każdemu sądowi na udzielenie rozwodu.

Pod względem kryminalnym też na pewno nie ma czystej ewidencji. Pan Hobben ma rację, podejrzewając ją o handel narkotykami, bo skoro widywano ją w Szanghaju w towarzystwie znanego handlarza opium, nie ulega wątpliwości, że miała z nim konszachty zawodowe. Na tym niecnym procederze zrobiła prawdopodobnie wielki majątek, sprzykrzyła się jej teraz wieczna włóczęga i przypomniała sobie Jacka.

Słuchając sprawozdania tego czarującego van Hobbena drżałam jednak na myśl, że mogli oni wyśledzić również fakt małżeństwa tej wydry z Jackiem. Wprawdzie van Hobben w żadnym wypadku nie wyglądał na szantażystę, przypominał raczej ów niezwykle atrakcyjny typ dżentelmena-włamywacza, jednak bardziej dżentelmena niż włamywacza. Należało wszakże wziąć pod uwagę fakt, że jego szef może być zwykłym szantażystą, a nie wiadomo, czy Hobben zachowałby przed nim w tajemnicy fakt amerykańskiego małżeństwa mego męża. Gdyby zechciał mi obiecać dyskrecję, chętnie wyznałabym mu i to. Może takie zwierzenie ułatwiłoby mu dalsze poszukiwania.

W tej chwili z całą jasnością zrozumiałam, że w żadnym wypadku nie mogłabym liczyć na dyskrecję Hobbena inaczej, jak tylko wtedy, gdyby w stosunku do mnie miał jakieś zobowiązania moralne, najzupełniej prywatnej natury, gdyby nas łączyła przyjaźń, miłość czy choćby przygoda. Ostatecznie muszę się nad tym poważnie zastanowić. Przecież tyle już poświęciłam dla dobra Jacka, dla uratowania jego honoru i opinii… Jacek nigdy nie domyśli się, do jak wielkich ofiar jestem dla niego zdolna.

Nie będę tu przytaczała tych wszystkich wiadomości o miss Normann, które podał mi pan Hobben. Nie miałoby to racji, gdyż szczegóły te same przez się nic istotnego nie wnoszą. Ważne może być tylko to, że ta kobieta w swojej ryzykownej karierze miała wyjątkowe szczęście: nigdy nie została przyłapana na żadnym przestępstwie i nie udało się stwierdzić, by siedziała w więzieniu. Raz tylko aresztowano ją przed dwoma laty w Singapurze, lecz po przesłuchaniu natychmiast wypuszczono.

Zastanawiające było również, że mieszkała przez rok niemal w Pradze czeskiej, w niezwykle skromnych warunkach. Odnajmowała pokój przy rodzinie jakiegoś sierżanta, jadała w ubogiej garkuchni, pracowała w jednym z hoteli jako telefonistka. Trudno mi uwierzyć, by kobieta z towarzystwa (trudno, nie mogę jej tego odmówić), kobieta przyzwyczajona do zbytku i do absolutnego nieliczenia się z wydatkami, bez konieczności utrzymania się przy życiu, mogła zdobyć się na tak długie i straszne wyrzeczenie się wszystkiego. Van Hobben wszakże jest zdania, że raczej należy przypuścić ewentualność przeciwną. Jego zdaniem miss Normann musiała w ten właśnie sposób ukrywać w Pradze swoje machinacje przestępcze.

Było już po drugiej, gdy skończył swoje relacje. Powiedziałam wówczas:

– Nie, panie van Hobben. Za żadne skarby nie zgodzę się na to, by pan zostawił mnie teraz samej sobie. Pan mi może tu ogromnie pomóc. Niech pan zostanie chociaż na dwa tygodnie… Na tydzień!…

W jego pięknych oczach błysnął na chwilę ognik, po którym już niemal byłam pewna jego zgody. Już chciał powiedzieć coś obowiązującego, ale chrząknął tylko i po chwili rozłożył ręce:

– Niestety, madame, wspomniałem pani już o czekających mnie zadaniach w Gdańsku i Kopenhadze.

– Mój Boże – oburzyłam się. – A czy koniecznie musi to pan załatwić? Czy pańskie biuro nie może tam wysłać kogoś innego?

– Teraz już nawet nie mogłoby, gdyż właśnie ja posiadam wszystkie potrzebne materiały.

– Ach, proszę pana… Widocznie bardzo się panu nie podoba w Warszawie. Chce pan z niej jak najprędzej uciec. Cóż dla pana znaczy prośba jednej z jakichś dalekich i przelotnych klientek…

– Och, niechże pani tego tak nie traktuje – odpowiedział z niewątpliwą szczerością w głosie. – Proszę mi wierzyć, madame, że dla dobra takiej klientki jak pani, zostałbym nie tylko w Warszawie, ale nawet na Biegunie Północnym poty, póki tego by chciała.

Uśmiechnęłam się ze smutkiem.

– Pańska uprzejmość jest tylko werbalna. Niestety…

– Niestety – podchwycił – nie mam żadnej możliwości, by pani udowodnić, że to nie jest bynajmniej uprzejmość z mojej strony. I że raczej, jeżeli chodzi o werbalizm, pokrywa on u mnie treść znacznie istotniejszą, niż to pani raczy przypuszczać.

– Gdybym mogła w to wierzyć, sądziłabym, że nic prostszego, jak wysłać te papiery, które pan ma przy sobie, do Brukseli.

Pan Hobben zamyślił się.

– Istotnie – odezwał się po chwili – nie wiem wszakże, czy w Brukseli będą mieli kogoś, kto by mógł zaraz wyjechać do Kopenhagi i Gdańska. Widzi pani, wraz z wiosną zaczyna się u nas najgorętszy sezon.

– Dlaczego wraz z wiosną? – zdziwiłam się.

– To bardzo proste. Powierzają nam przeważnie swoje sprawy zawiedzeni mężowie lub zazdrosne żony. Rozumie pani? Sprawy, których nie można oddać policji, gdzie zależy na dyskrecji. Otóż z wiosną tych spraw bywa najwięcej.

Uśmiechnęłam się.

– Wobec tego muszą panowie dobierać bardzo dyskretnych współpracowników.

– O tak – zapewnił mnie z największym naciskiem. – Niepowściągliwość języka z naszej strony mogłaby wypełnić skandalami całą Europę. Zresztą w interesie własnym nasze biuro zatrudnia wyłącznie ludzi o pewnym poziomie towarzyskim i etycznym.

To zapewnienie z jego strony przedstawiło mi go jeszcze sympatyczniej. Nie mogłam mieć wątpliwości, że pomimo swego bardzo młodego wieku ten chłopak w zupełności zasługuje na zaufanie. I ja musiałam na nim zrobić duże wrażenie. W jego sposobie patrzenia, w tembrze jego głosu, w całym jego zachowaniu się było to widoczne. Pochlebiam sobie, że znam się na tym trochę.

W rezultacie zgodził się na moją prośbę. Oczywiście wyjaśniłam, że wszystkie wydatki, jakie z tego tytułu poniesie biuro, pokryję bez zastrzeżeń. Ponieważ musiałam spieszyć do miary, nie mogłam od razu z nim wszystkiego omówić. Postanowiliśmy tylko, że przyjdę do niego o siódmej wieczór i ułożymy cały plan działania.

Poniedziałek, wieczorem

Przyglądał mi się jak wilk jagnięciu. Rzeczywiście w nowej sukni wyglądałam niesłychanie efektownie. Te toalety wieczorowe bez ramiączek, jak utrzymuje Dominik, zawsze sprawiają u mężczyzn wrażenie „dostępu ułatwionego”. Oczywiście nie nałożyłam tego dla pana Hobbena. Ponieważ jednak obiad u Kaziów był o ósmej, nie miałabym już po wizycie u Hobbena czasu na przebranie się, wolałam więc przyjechać do niego w tej sukni.

Mam pewien niezawodny sposób postępowania z mężczyznami, który przy pomocy mego Pamiętnika chcę ofiarować moim Czytelniczkom. Otóż pozwalam sobie na tym większą zalotność, a nawet zaczepność, im skromniej jestem ubrana. W zapiętym pod szyję kostiumie i w bucikach sportowych staję się frywolna i przystępna. Natomiast im większy mam dekolt, tym jestem skromniejsza, naiwniejsza, bardziej niewinna. W kostiumie kąpielowym zachowuję się już prawie jak pensjonarka z Sacré-Coeur.

Ten system, zapewniam, daje znakomite efekty. Pozwala na jednakowo silne oddziaływanie na wyobraźnię mężczyzny i w rezultacie zapewnia niezmienne powodzenie.

Autorka pamiętnika szerzej rozwija tu swoją teorię. Aczkolwiek jednak jej filozofia powodzenia może być ze wszech miar interesująca dla pań, uważałem za stosowne skreślić resztę wywodów. Pamiętnik dostanie się w ręce nie tylko kobiet, lecz i mężczyzn. Uważałbym zaś za wielką stratę dla tych ostatnich, gdyby przez poznanie zakulisowej maszynerii uroków niewieścich doznali rozczarowania i nabrali sceptycznych poglądów na spontaniczność pobudek kierujących kobietą. Sądzę, że kilka słów, wypowiedzianych na temat powyżej przez p. Renowicką, Czytelniczkom jej wystarczy w zupełności do rozwinięcia jej teorii w praktyce z należytymi wynikami. (Przypisek T. D. M.)

Nasz plan ułożyliśmy w następujący sposób: pan Hobben zamieszka od rana w „Bristolu”, w pokoju przylegającym do pokoju miss Normann. Umożliwi to mu szereg działań. A więc poznanie jej, zrewidowanie jej rzeczy, a możliwe, że nawet stwierdzenie, kto u niej bywa i o czym z nią mówi.

Dotychczas już zdążył ją zobaczyć tak, że go nie widziała. Było to konieczne ze względu na to, że miss Normann musi być przekonana o tym, że on przyjedzie właśnie jutro rano. Poda się za agenta jednej z dużych firm holenderskich, który przybył do Polski dla załatwienia interesów. Oczywiście my, to znaczy ja i pan Hobben, będziemy udawali, że się nie znamy. Największym jego marzeniem jest dostać pokój bezpośrednio nad pokojem miss Normann. Nie jest jednak pewien, czy mu się to uda. Na pożegnanie po raz pierwszy pocałował mnie w rękę.

Zrobił to z takim szacunkiem, jakbym była królową. Ma niezwykle drażniący dotyk warg. Skąd tyle szarmu u tego smarkacza?!

Na obiedzie było dość wesoło. Nawet Jacek bawił się dobrze, co w ostatnich czasach zdarzało mu się rzadko. Kaziowa kokietowała go zawzięcie. To mnie tylko pobudzało do śmiechu. Biedna idiotka! Zdawało się jej, że może mieć u niego jakieś szansę z tymi sztucznymi zębami i ze swoją trzydziestką. U niego! Który ma taką żonę, a raczej takie dwie żony!

Poznałam nareszcie owego przemysłowca śląskiego, który się od tak dawna dobijał, by zostać mi przedstawionym. Wcale miły pan. Typ amerykańskiego selfmademana w Londonowskim guście. To jest zupełnie inny gatunek niż dorobkiewicze europejscy, którzy są nie do zniesienia. Pan Jurgus nie pozuje na dobre maniery. Ma swoje własne. Kanciaste i prymitywne, ale właśnie dlatego do przyjęcia.

Nie umie mówić komplementów. Nie zanudza jednak opowiadaniami o swoich interesach. Zaczął karierę jako chłopak na wiślanym statku. Później pracował w kopalniach diamentów w Afryce Południowej. Posądzony o kradzież, zastrzelił tam kogoś i zbiegł do Brazylii czy też Chile, gdzie stał się współwłaścicielem kopalni miedzi. Od kilku lat jest w Polsce i prowadzi wielkie interesy na Śląsku. Na prawym policzku ma dość głęboką szramę, ślad od kuli. Wygląda na czterdzieści lub czterdzieści pięć lat. Przez cały obiad i później był wyłącznie mną zajęty. Nawet gdy rozmawiałam z kimś innym, z daleka przyglądał się mi bez przerwy. Nigdy nie znałam jeszcze mężczyzny tego typu.

 

Wyobrażam sobie, ile niespodzianek kryć musi jego pozornie nieskomplikowana natura.

W pewnym momencie powiedział zupełnie zwyczajnym tonem:

– Chciałbym panią widywać częściej. Moje sprawy wiążą mnie ze Śląskiem, mogę jednak swoją centralę przenieść do Warszawy. Co pani o tym sądzi?

Zaśmiałam się.

– Ależ panie, ja się zupełnie nie znam na interesach.

– Pani wie, że nie chodzi tu o interesy – mruknął, nie patrząc na mnie. Zbliżył się do nas w tej chwili Jacek i musieliśmy przerwać rozmowę. Dopiero gdyśmy wychodzili od Kaziów, pan Jurgus zapytał mnie półgłosem:

– Czy zechce mi pani poświęcić jutro dziesięć minut czasu?

– Ależ z przyjemnością – odpowiedziałam. – Niech pan jutro odwiedzi mnie o piątej.

– Czy będziemy mogli mówić swobodnie?

– Najzupełniej.

Dziwny człowiek z niego. Halszka pęknie z zazdrości, że zdołałam go poznać bez jej pośrednictwa. Muszę się jej jutro zaraz pochwalić. Właściwie mówiąc, brak mi jej trochę. Jest niemożliwie głupia, fałszywa i zazdrosna, ale ostatecznie to moja najlepsza przyjaciółka. Już kończę. Ogromnie chce mi się spać. Pan Hobben obiecał zadzwonić, z samego rana.

Wtorek

Umyślnie wstałam bardzo wcześnie. Nie chciałam, by telefon odebrał Jacek. On ostatnimi czasy po prostu czatuje przy aparacie.

Pan van Hobben zadzwonił przed dziesiątą. Okazało się, że na razie zamieszkał na trzecim piętrze, od dziś wieczór jednak obiecano mu pokój, o który mu chodzi. Ponieważ był bardzo piękny dzień, zaproponowałam mu spacer, na śmierć zapomniawszy o tym, że w razie spotkania miss Normann wszystkie nasze plany przez to mogły być pokrzyżowane. Na szczęście on o tym pamiętał. Ponieważ jednak warto było się rozmówić co do niektórych kwestii, obiecałam, że go o czwartej odwiedzę.

Dzisiejszy dzień to istna góra zajęć. Nie wiem, jak to wszystko zdążę ułożyć i zmieścić. Przede wszystkim zadzwoniłam do Halszki. Jakby nigdy nic. Miałam zresztą wygodny pretekst, gdyż, jak wiedziałam, mąż jej poniósł jakieś straty w swym przedsiębiorstwie. Halszka była wręcz oczarowana. Powiedziałam jej, że się za nią stęskniłam i że zdziwiłam się jej nieobecnością na wczorajszym obiedzie u Kaziów. To była szpilka dobrze wymierzona. Halszka na głowie stawała, by dostać kiedy zaproszenie do nich. Taka z niej snobka. Zupełnie ją dobiłam natomiast mówiąc:

– Ach, wyobraź sobie, moja droga, poznałam tam wczoraj tego pana Jurgusa. To bardzo interesujący człowiek. Nie wyobrażałam sobie, by jakiś mężczyzna, znając kogoś tylko z widzenia i z fotografii, mógł już być w nim aż tak zakochany. Powiadam ci, nie odstępował mnie ani na sekundę.

Rozmawiałyśmy z pół godziny. Ona jest taka gadatliwa. W każdym bądź razie pójdę do nich na jutrzejszy fajf.

Oczywiście spóźniłam się do van Hobbena. Na szczęście ani w hallu, ani w windzie nie spotkałam miss Normann. Jaki on zabawny! Na stole stała butelka madery i taca z ciastkami. W wazonach kwiaty. Uściskałabym go za tę naiwną romantyczność. W istocie ciastka przydały mi się bardzo, gdyż nie miałam czasu na zjedzenie obiadu. Musiałam zaś wciąż pamiętać, że na piątą zaprosiłam do siebie pana Jurgusa. Taki człowiek na pewno przychodzi punktualnie z wybiciem zegara.

Van Hobben ma na imię Fred, Fred van Hobben. Freddie. Ładnie to brzmi. Ponieważ miał na ręku pierścionek, niewątpliwie pierścionek damski, zapytałam go, czy jest zaręczony. Żywo zaprzeczył:

– Nie, proszę pani. To jest pierścionek po mojej matce. Bardzo kochałem moją matkę. A to jest jedyna po niej pamiątka.

W jego głosie nie było szczególniejszego akcentu smutku, ale wyraz jego oczu świadczył, że każde wspomnienie o matce przeżywa z najgłębszym wzruszeniem. To bardzo ładne. Przekonałam się już, że ci mężczyźni, którzy otaczają szczególniejszym kultem swoje matki, są najlepszym gatunkiem mężczyzn. Tacy nie bywają ani gruboskórni, ani lekceważący w stosunku do kobiet. Mogą nawet być brusque92 po wierzchu, lecz wewnętrznie są delikatni i subtelni. Zdobywają się na wiele czułości, przywiązania, są zdolni do wielu poświęceń. Van Hobben na takiego mi właśnie wyglądał. Przez kilka minut mówiliśmy o jego matce. Okazało się, że umarła przed trzema laty. Ojca stracił już dawniej. Początkowo pomagała mu rodzina, później już musiał sam myśleć o sobie.

W ciągu tej krótkiej rozmowy zawiązały się między nami nici prawdziwej przyjaźni. Jedyną niewygodą przestawania z tak młodym człowiekiem jest ta nieśmiałość, która cechuje wszystkich ludzi nieposiadających jeszcze dostatecznego doświadczenia. Każdemu z nich zdaje się, że jakakolwiek agresywność w stosunku do kobiety obrażałaby jej godność. Oczywiście mówię o agresywności utrzymanej w granicach dobrego wychowania. Hobben nie pozwolił sobie nie tylko na jakiś odważniejszy ruch, ale nawet nie zdobył się na słowa, które, jak widziałam, cisnęły mu się do ust.

Ta narzucona sobie rezerwa sprawia jednak, że przestawanie z takim młodzieńcem ma swoisty charme93. Stanowczo zrobiłam dobrze, nalegając, by został w Warszawie. Zapytałam go:

– Ale ma pan oczywiście jakiś urlop.

– Naturalnie, proszę pani. Latem spędzam zwykle beztroski miesiąc w Spa, w Ostendzie lub Scheweningen.

– Tak? – powiedziałam. – Bardzo więc możliwe, że się spotkamy. Ja również lubię lato spędzać nad Północnym Morzem.

Spojrzał na mnie wymownie.

– Byłoby to dla mnie więcej niż pomyślne zdarzenie.

– Ach, niechże pan nie żartuje.

– To pani żartuje, udając, że posądza mnie o nieszczerość.

Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę, wreszcie położyłam rękę na jego dłoni.

– Owszem, wierzę, że mówi pan szczerze.

Po chwili zaś dodałam:

– I chcę wierzyć.

Gdy podniósł moją rękę do ust, przesunęłam niby nieumyślnie palcami po jego wargach.

– Już muszę iść – powiedziałam. – Oczekuję kogoś u siebie o piątej.

Był tym zaskoczony. Najwidoczniej znacznie więcej sobie obiecywał po mojej wizycie. Nie dziwię mu się zresztą. Miałam prawdziwy beau jour i nie wyobrażam sobie żadnego mężczyzny, który w takiej sytuacji z lekkim sercem zgodziłby się na pożegnanie. Niestety, musiałam. Całe szczęście, że zdążyłam wrócić do domu w niespełna pięć minut po piątej. Pan Jurgus był już oczywiście na miejscu.

Bawiła go ciotka Magdalena, czym nie wydawał się specjalnie zachwycony. Gdy poszła, by wydać polecenia służbie (pan Jurgus prosił o whisky i wodę sodową), powiedział mi:

– Od bardzo dawna chciałem panią poznać.

– Ja również o panu słyszałam.

– Nie wiem, co pani o mnie słyszała. Pragnąłbym natomiast, by pani wiedziała o mnie wszystko.

– Tak trudno jest wiedzieć o kimś wszystko – zauważyłam.

– Tak. Jeżeli ktoś robi tajemnice. Ja będę zupełnie szczery. Otóż, proszę pani, jak już mówiłem to pani wczoraj, wiele przeżyłem. Zjeździłem niemal cały świat. Wiele nauczyłem się i wiele zrozumiałem. I dlatego właśnie nie jestem szczęśliwy, chociaż dopiąłem tego celu, który sobie postawiłem. Przekonałem się, że ten cel był nic niewart.

– Zaciekawia mnie pan. Do czegóż pan dążył?

– Do majątku, proszę pani. Postanowiłem sobie, że będę milionerem. Urodzony i wychowany w nędzy, wyobraziłem sobie, że najwyższe szczęście daje pieniądz. Niech pani nie sądzi, bym był kiedykolwiek tak płytki, bym o pieniądzu myślał jako o samym bezpłodnym bogactwie. Nie traktowałem go również jako środka umożliwiającego beztroskie i luksusowe życie. Myślałem o nim jako o potędze, którą daje posiadaczowi. Marzyłem, a raczej źle mówię, bo marzyć nigdy nie umiałem, układałem sobie plany, że będę zakładał fabryki i przedsiębiorstwa, że stanę się duszą zorganizowanych rzesz ludzkich, którym wpajać będę moje pojmowanie świata, moje ideały i tak dalej.

– To bardzo szczytne – powiedziałam.

Skinął głową.

– Tak sądzę. Tak sądziłem zawsze. I tak pewno będę myślał do końca życia. Otóż cel swój osiągnąłem. Dziś mam wiele milionów. Kieruję wieloma przedsiębiorstwami. Tysiące ludzi wychowuję według swoich przekonań. A jednak przekonałem się, że to nie jest szczęście.

– I dlaczego? – zapytałam.

Na jego wysokim czole zarysowały się głębokie pionowe bruzdy.

– Widzi pani, dlatego że każdy mężczyzna, jak przypuszczam, ma w sobie dwóch ludzi: jeden to jest człowiek, drugi to jest mężczyzna. Nie umiem się wysławiać, nie mam żadnego wykształcenia, ale pani i tak mnie zrozumie. Otóż jako człowiek jestem szczęśliwy. Wiem, że pracuję z pożytkiem dla społeczeństwa, wiem, że przedstawiam mniejszą lub większą, ale na moje wymagania wystarczającą wartość, że otacza mnie uznanie i szacunek. Gdybym dziś umarł, żałowano by mnie jako uczciwego kontrahenta, jako sprawiedliwego pracodawcę, dobrego obywatela. Ale widzi pani, nikt by po mnie nie płakał.

– Czy pan jest tego pewien?

– Najzupełniej. Nikogo nie mam bliskiego. Jako człowiek prywatny jestem zupełnie sam. Jako mężczyzna jestem sam. Rozumie mnie pani? Nie mam żony, nie mam rodziny, nikogo.

– Ach, mój Boże – zaprotestowałam. – Przecież nieposiadanie żony nie wyklucza jeszcze uczuć, które możemy żywić dla kogoś z nami niezwiązanego, uczuć, którymi ten ktoś nam odpowiada.

– Rozumiem, co pani chce powiedzieć. Otóż ja się do takich rzeczy, proszę pani, nie nadaję. Nie umiem tego. Proszę mi darować brutalną szczerość. Ale nie chcę maskować się przed panią. Nigdy nie miałem kochanki. To znaczy nigdy nie miałem kobiety, którą łączyłby ze mną najmniejszy bodaj sentyment. Nie lubię półśrodków. Nie lubię komedii. Te kobiety, z którymi się stykałem, podobnie na tę rzecz patrzyły. Ja płaciłem, one brały pieniądze.

– To straszne. Nie uwierzę, by to panu wystarczało.

– Przez długie lata wierzyłem, że mi wystarcza. Ale…

Urwał nagle, gdyż weszła ciotka Magdalena, a za nią Józef z tacą. Gdy Józef wyszedł, pan Jurgus zwrócił się do ciotki Magdaleny:

– Bardzo szanowną panią dobrodziejkę przepraszam, ale właśnie mam tu z panią Renowicką ważną i zupełnie prywatną rozmowę, którą muszę szybko skończyć, gdyż mój pociąg za godzinę odchodzi. Niech się pani łaskawie na mnie nie obraża za szczerość.

W ciotkę jakby piorun strzelił. Poczerwieniała, rybim ruchem poruszyła kilka razy wargami, zerwała się z krzesła i mamrocząc jakieś słowa, których niepodobna było rozróżnić, wybiegła drobnym kroczkiem z pokoju. Gdyby ten człowiek wiedział, ile trudu mnie kosztowało powstrzymanie się od śmiechu. Jak żyję, jeszcze nie widziałam, by ktoś w taki sposób w obcym domu potrafił wykurzyć bądź co bądź starszą damę!…

Zaczął mówić, tak jakby nic, ale to absolutnie nic ważnego nie zaszło:

– Przekonałem się, że ten drugi Jurgus, że ten Jurgus prywatny, co siedzi we mnie zapomniany i zahukany przez pierwszego, też ma równe prawa i też domaga się swego szczęścia.

– Przypuszczam, że nawet na nie zasługuje.

Podniósł na mnie oczy i zapytał:

– Czy pani mówi poważnie?

– Ależ najzupełniej.

– A dlaczego pani tak sądzi?

– No, nie zamierzam panu robić komplementów, ale jest pan młody, dzielny… Powiedziałabym, bardzo męski. Zasługuje pan na osobiste szczęście.

Nic nie odpowiedział. Zdawał się szukać słów, od których zacząć. Wewnętrznie wprost trzęsłam się z niecierpliwości, chociaż oczywiście domyślałam się, co mi chce powiedzieć. Wreszcie odezwał się:

– Kiedyś zobaczyłem panią. Od tej chwili nie umiałem pani zapomnieć. Później u jednej z pani przyjaciółek przypadkiem zobaczyłem pani fotografię. Wiele razy przyjeżdżałem do Warszawy w nadziei, że uda mi się panią poznać.

Nalał sobie do szklanki whisky i widocznie zapomniał o wodzie sodowej, gdyż przechylił szklankę jednym haustem.

 

Pod drzwiami rozległo się skrzypnięcie. Byłam niemal pewna, że jeżeli ktoś nas podsłuchuje, to tylko ciotka Magdalena. Tym razem nie miałam czego ukrywać. Owszem. Niech posłyszy, niech wie, jakim się cieszę powodzeniem. Niech nawet powtórzy to, co usłyszała, Jackowi. Do pewnego stopnia było mi to nawet na rękę, toteż gdy pan Jurgus zapytał mnie, czy może mówić zupełnie swobodnie (widocznie do jego uszu też dotarł ten dźwięk od drzwi), zapewniłam go, że nikt nas nie słyszy. Zaczął mówić wolno, jakby każde słowo przychodziło mu z największym trudem:

– Nie umiem tych rzeczy… Zdaję sobie sprawę z całej absurdalności mego zachowania się. Ale nie mam innego wyboru. Pani jest mężatką. To już jedno wystarczyłoby, by mi zamknąć usta. Ani przez chwilę nie chcę w oczach pani uchodzić za zarozumialca. Wolno mi przypuszczać, że jest pani z małżeństwa swego zadowolona, widzę zaledwie jedną szansę na tysiąc, że może być inaczej. Do śmierci nie darowałbym sobie jednak niesięgnięcia po tę jedną szansę. Ma się rozumieć, wszelkie porównania byłyby tu nonsensem. Myślę o porównaniach, jakie mogłaby pani przeprowadzać między swoim mężem a mną. W tych rzeczach nie może być porównań. Po prostu albo się coś przyjmuje, albo nie. Wszelkie argumenty i racje muszą tu milczeć…

Podniósł na mnie oczy i po krótkiej pauzie rzekł dobitnie:

– Czy godzi się pani zostać moją żoną?

Powiedział to tonem tak suchym, że niemal ostrym. Mój Boże! Ileż dziewcząt, ile kobiet byłoby szczęśliwych, gdyby mogło usłyszeć podobne pytanie. Jestem przekonana, że niewiele znalazłoby się takich, które by odpowiedziały odmownie. Zapewne, gminne pochodzenie tego człowieka mogło doń zrażać. Jego nazwisko również nie należało do przyjemnych. Ale cóż to za wspaniały mężczyzna. Żonę swoją na pewno uczyniłby swoim bóstwem. Przez całe życie odczuwałaby wokół siebie tę jego bezpieczną siłę, mądrą, śmiałą i posłuszną. Posłuszną wyłącznie jej. Tak mało znałam go, lecz w tych rzeczach sam instynkt przemawia. Wiedziałam, że nie ma w nim nic banalnego, nic taniego, nic, co by nie było napełnione treścią. Jego charakter musi być taki jak jego bary i mięśnie… Powoli zapalił papierosa, a ja myślałam:

„Czym jestem naprawdę? Ile jestem warta? Czy nie za mało szanuję siebie? Bo muszę przecież reprezentować jakieś istotne, jakieś głębokie walory, jeżeli z taką łatwością zdobywam uczucia takich mężczyzn. Takich jak on, jak Jacek, jak Romek czy Robert. Przecież ci ludzie nie pragnęliby mnie tak bardzo, gdyby im chodziło tylko o moją urodę. Niech mi tysiąc razy powtarzają zawistne przyjaciółki, że całe moje powodzenie opiera się wyłącznie na mojej urodzie – nie uwierzę im! Zgodzę się, jeżeli chodzi o istoty tak płytkie jak Toto. (Chociaż też niezupełnie! Toto również ocenia moje wartości wewnętrzne). Ale ci, ci mądrzy mężczyźni, oni dostrzegają zalety mojej duszy. I dlatego takim wzruszeniem mnie napełnia każdy hołd, taki jak ten”.

Tak zamyśliłam się, że aż drgnęłam, gdy odezwał się znowu:

– Podobno mężczyźni w takich wypadkach proszą o nieudzielanie od razu odpowiedzi. Ja jednak nie umiem i nie lubię się łudzić. Wolę najgorszą prawdę od najpiękniejszych mrzonek. A ponieważ wiem, że w podobnych sprawach albo od razu serce przemawia, albo nie przemówi już nigdy, więc proszę panią, by zechciała mi odpowiedzieć zaraz.

I jak to było ładnie z jego strony, że niczego mi nie obiecywał, niczym nie starał się mnie zjednać, niczym pociągnąć ani nawet zachęcić. Całkiem po prostu przyszedł i zapytał, czy go chcę. Zapytał, chociaż sam rozumiał, że ma jedną szansę na tysiąc. Cóż mogłam począć?… Tak przykro mi było wydobyć z siebie odmowę. Zapłacić mu za jego uczucie chłodnym „nie”…

Powiedziałam po chwili milczenia:

– Mój drogi panie. Jestem naprawdę wzruszona… Gdybym wyznanie pańskie usłyszała wtedy, gdy jeszcze byłam wolna, kto wie, czy nie uważałabym tego za szczęście. W zupełności doceniam pana wartość. Muszę panu powiedzieć, że niewielu udało mi się w życiu spotkać ludzi, dla których tak wiele chciałabym żywić przyjaźni i szacunku… Zresztą pod każdym względem zasługuje pan na najlepszy los. Ja jednak mam męża. Mam męża, z którym wiążą mnie nie tylko przysięgi złożone przed ołtarzem, lecz i miłość, i przywiązanie…

– Rozumiem – głos mu się załamał. – Jest pani szczęśliwa… Wiedziałem to zresztą…

Potrząsnęłam przecząco głową i uśmiechnęłam się boleśnie:

– Nie jest to równoznaczne z tym, co powiedziałam. Kochać kogoś i zachować dlań wierność, nie zawsze jest szczęściem.

Podniósł na mnie zaniepokojony wzrok. Nie wymówił ani słowa, lecz wiedziałam, co myśli. Wiedziałam, co daje mi do zrozumienia: że w każdej chwili gotów jest stanąć w mojej obronie, przyjść mi z pomocą, zostać moim mężem, choćbym go nie kochała.

Opanował się jednak, wstał i powiedział:

– Przepraszam panią za to najście. Nigdy bym się na nie nie zdobył, gdyby nie konieczność wewnętrzna, która mnie do tego zmusiła…

Zawahał się i dodał:

– I dziękuję pani za szczerość. Dziękuję za to, że jest pani taką… jaką sobie panią wyobrażałem i jaką będę mógł…

Nie dokończył. Ukłonił się nisko i niezgrabnie, ledwie dotknął ustami mojej ręki i wyszedł. Nacisnęłam dzwonek i słyszałam jeszcze, jak w przedpokoju Józef otwierał mu drzwi.

Wieczorem przyniesiono mi ogromny kosz kwiatów bez żadnej kartki.

Gdy już położyłam się do łóżka, nie mogłam czytać. Wreszcie rozpłakałam się. Jacek, który przyszedł powiedzieć mi dobranoc, zapytał, czy nie spotkało mnie coś przykrego. Jakże on nic o mnie nie wie! Jakże on mnie nie rozumie! Wydał mi się pospolity i słaby. Mam zupełnie rozstrojone nerwy.

Z tego dnia wyniosłam jeden wielki pożytek: nieodwołalnie i ostatecznie postanowiłam zerwać z Totem. Niech go bierze miss Normann, Muszka lub pierwsza lepsza. Nic już to mnie nie obchodzi. Umyślnie piszę te słowa, by na papierze mieć swoją decyzję i by nie móc się cofnąć.

Dziś triumfuję. Okazało się, że moja rewizja przeprowadzona została bez zarzutu. Pan van Hobben musiał mi to przyznać, gdyż sam w pokoju miss Normann nie znalazł absolutnie nic interesującego. Cały plon jego poszukiwań ograniczył się do wynotowania firm krawieckich, w których ubierała się w różnych miastach.

Przyznałam oczywiście, że to jest pewien ślad, wyraziłam jednak wątpliwość, a pan Freddie nie mógł mi zaprzeczyć, że niewiele się to przyczyni do i tak bogatego zasobu informacji, jaki o niej zdołaliśmy zebrać.

Na rewizję wystarczyło mu pół godziny. Dopilnował chwili, gdy miss Normann wyszła. Mógł jednak śmiało siedzieć w jej pokoju choćby i dwie godziny. Wiedziałam, gdzie ona jest. Nietrudno to zresztą było sprawdzić. Po prostu zadzwoniłam do lecznicy i zapytałam, czy już przyjechała do Tota taka pani z rudymi włosami.

Gdy otrzymałam odpowiedź twierdzącą, pomimo wszystko zirytowałam się. Ta się zawzięła na niego. Na szczęście o żadnych karesach między nimi nie może być mowy ze względu na stan ręki Tota.

By go ukarać, pojechałam do „Bristolu”, chociaż wcale nie miałam po co widzieć się z panem Fredem. Byłam nieco zdziwiona, gdy na moje pukanie długo nikt nie odpowiadał. Już myślałam, że go nie ma, gdy niespodziewanie otworzył drzwi. Wyglądał na z lekka zaaferowanego. Przez jedno mgnienie pomyślałam, że może jest u niego jakaś kobieta. Gdy jednak przyjął mnie radosnym uśmiechem i zaprosił do środka, podejrzenie to okazało się bezsensowne. Był sam.

Starannie zamknął drzwi od korytarza i zapytał:

– Czy wie pani, czym byłem zajęty?

Głos jego brzmiał tajemniczo. Ponieważ wiedziałam jednak, że nic u miss Normann nie znalazł, byłam naprawdę zaintrygowana.

– Zaraz pani pokażę – przymrużył oko z miną sztubaka, który właśnie szykuje jakąś dowcipną psotę.

Znikł na chwilę w łazience i ukazał się z powrotem, trzymając w ręku jakieś patyki żelazne o bardzo skomplikowanych formach.

– Cóż to jest? – zapytałam zdumiona.

– To są świdry i rurki do zabezpieczenia ścianek otworu.

– Boże, jakiego otworu?!

Na to bez słowa odprowadził mnie ze środka pokoju i odsłonił dywan. Wówczas w samym centrum podłogi ujrzałam kupę wiórków i otwór objętości palca. Jeszcze nie mogłam się zorientować.

– Po co pan zrobił tę dziurę?

– Jak to po co?… Po to, by móc widzieć i słyszeć, co się dzieje w pokoju tej czcigodnej damy, która mieszka piętro niżej.

– Aha – zawołałam radośnie. – No, wie pan, ale to przecież genialne.

Zaśmiał się.

– Nie tak bardzo. Zawsze się to robi.

– Zawsze?… Czytałam wprawdzie o tym nieraz w książkach, nigdy mi jednak do głowy nie przyszło, by i w życiu stosowano podobne rzeczy. Myślałam, że to tylko tak dawniej było.

– Będzie tak zawsze – uśmiechnął się – póki ciekawość ludzka będzie istniała. Czy nie przeszkodzi pani, jeżeli się zabiorę do dalszej roboty?

92brusque (fr.) – szorstki, opryskliwy. [przypis edytorski]
93charme (fr.) – czar, urok. [przypis edytorski]