Tasuta

Pamiętnik pani Hanki

Tekst
Märgi loetuks
Pamiętnik Pani Hanki
Pamiętnik Pani Hanki
Audioraamat
Loeb Marta Żak, Wojciech Adamczyk
Lisateave
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Środa

Robert jeszcze nie wrócił. Tacy są mężczyźni. Uważa, że może wyjechać nawet nie zawiadamiając mnie, dokąd i na jak długo. Co prawda nie było mnie w Warszawie, a obiecał, że nie będzie się dowiadywał o mój adres. Może nawet telefonował, lecz usłyszawszy obcy głos odłożył słuchawkę. Sama go o to prosiłam. Ale gdyby chciał, mógłby przecież wymyślić jakiś sposób. I później od nas żądają wierności!

Zrobiłam dzisiaj ciotce kawał. Zaprosiłam te Węgierki, Tota i Leszka Chomińskiego. Ponieważ ciotka nie zna angielskiego ani niemieckiego, a rozmawialiśmy w tych dwóch językach, czuła się fatalnie. Już przedtem umówiłam się z Leszkiem i z Totem, że przedstawimy te dziewczyny jako panie z dyplomacji, z najwyższego high life'u budapeszteńskiego.

Uwierzyła! Stroiła takie miny, jak na dworskim przyjęciu w Buckingham. Robiliśmy poważne miny, ale w duszy pękaliśmy ze śmiechu. Początkowo miałam zamiar poprosić Węgierki, by na zakończenie tego etykietalnego przyjęcia zademonstrowały nam swój wczorajszy taniec. To by była bomba. Ciotkę trafiłaby apopleksja! Korciło mnie nieludzko, ale Leszek za nic nie chciał się zgodzić i może miał słuszność.

Wezwano mnie na jutro do pułkownika Korczyńskiego. Znowu mnie będą męczyć. Miałam też w związku z tym nową przykrość. Spotkałam Władka Morskiego, który przyjechał na urlop z Rzymu. Nie przypuszczając, że to coś tak ważnego, opowiedziałam mu o swoich przykrościach w związku z tą obrzydliwą żółtą kopertą, która mi zatruwa życie. Ten głupi gaduła musiał oczywiście wygadać się z tym w ministerstwie czy gdzieś indziej, gdyż już w dwie godziny później zjawił się u mnie porucznik Sochnowski (ten prawdziwy) i zaczął mi robić wyrzuty, że mówię z ludźmi o tej sprawie. Powiedział, że to jest niesłychanie ważne, by cała afera została w tajemnicy, ze względu na jakieś tam ich kombinacje. Był prawie nieuprzejmy. Toteż odpowiedziałam mu chłodno:

– Nic mnie to nie obchodzi. I nie rozumiem, dlaczego panowie wplątali mnie w tę przykrą aferę.

– Przyznaję pani, że jest przykra, i w imieniu pana pułkownika najusilniej proszę, by nikogo o niej pani nie informowała.

Zabawne. Ja kogoś informuję. Rzecz zasługuje na wzruszenie ramion i tyle. Znacznie gorsze jest to, że nieobecność Roberta zmusza mnie do częstszego widywania się z Totem, Mój Boże! Żeby już prędzej wrócił Jacek.

A Roberta tak ukarzę, że w ogóle się do niego nie odezwę. Gdy przyjedzie i do mnie zadzwoni, co najmniej trzy dni poczeka na spotkanie.

Od stryja znowu żadnych wiadomości. Byłoby rzeczą komiczną, gdyby ta ruda Angielka ucięła sobie z nim romans. To jest bardzo prawdopodobne. Nawet chciałabym tego przez wzgląd na Jacka. Niech naocznie przekona się, co to za kobieta. Przyjechała niby do niego, a korzysta z pierwszej sposobności, by uwodzić, i to kogo, stryja jego żony. Oczywiście nie byłoby to najważniejsze, ale jeżeli dałoby się jakoś zaaranżować, przyłapanie ich na gorącym uczynku nie zaszkodziłoby na pewno. Tylko wątpię, czy stryj Albin na to się zgodzi. Mężczyźni lubią dużo mówić o swojej ofiarności, gdy jednak mają okazję dać jej dowód, zasłaniają się jakimiś nieistotnymi pretekstami. Pełne mają usta wówczas takich słów, jak honor, dane słowo, godność osobista i tak dalej.

Spotkałam na Krakowskim Halszkę. Szła z Pawłem i z mężem. Początkowo chciałam udać, że jej nie widzę, ale spostrzegłam, że ma nową wspaniałą torebkę ze skóry jakiegoś węża. Nie widziałam jeszcze takiej i musiałam ją zapytać, gdzie to dostała.

Gdyby była sama, oczywiście nie powiedziałaby mi prawdy. Ona jest taka zazdrosna o swoje rzeczy, i to wszystko dlatego, że ja jej nie mówię, skąd sprowadzam swoje pantofle. Wolno mi przecież mieć chociaż coś oryginalnego. Trudno chodzić w rzeczach obnoszonych przez wszystkie panie. Teraz jednakże, ponieważ przy panach nie mogła mnie okłamać, musiała powiedzieć, że kupiła ją u „Madame Josette”.

Dziwię się, jak mogłam się z nią przyjaźnić.

Czwartek

Ponieważ, gdy wracałam od Lolów, droga wypadła mi przez Poznańską, wstąpiłam do Roberta. Nie spodziewałam się wprawdzie go zastać, ale wstąpiłam tak sobie. I okazało się, że bardzo dobrze zrobiłam. Ładnych rzeczy dowie się ode mnie o tej swojej pupilce. Niech tylko wróci!

Już na schodach słychać było gramofon. Na otworzenie drzwi czekałam dobre pięć minut. Wreszcie raczyła usłyszeć dzwonek. Od razu poznałam, co się święci. Miała wypieki i włosy nie w porządku. Chociaż zagrodziła mi tak drogę, bym nie mogła wejść, kazałam się jej usunąć i właśnie weszłam.

Dałabym głowę, że ktoś uciekł z pokoju w głąb mieszkania. Niestety – nie mogłam przecież rewidować wszystkich ubikacji32. Na stole stały dwie filiżanki niedopitej kawy i owoce. Korzystając z tego, że pana nie ma w domu, ona tu przyjmuje swoich amantów, którzy później okradną go lub zamordują. Przecież ciągle się o tym czyta w gazetach. Powiedziałam jej:

– Cóż to, panienka ma gości?

Bezczelnie spojrzała mi w oczy i skłamała:

– Żadnych gości nie mam, proszę pani.

– Czy pan Tonnor pozwala panience używać gramofonu?

– Nigdy mi nie zabrania, proszę pani.

Nie mogłam już dłużej patrzeć na jej wyzywającą minę i przysięgłam sobie, że na głowie stanę, a przeprowadzę u Roberta wyrzucenie jej za drzwi. Powinien sobie wziąć lokaja. Co to jest, by młody mężczyzna nie miał lokaja. To nawet jest w złym guście. A jeżeli już służącą, to niech weźmie jakąś starszą, poważną kobietę.

Najgorsze było to, że przed tą gęsią nie mogłam wytłumaczyć się, po co przyszłam.

To jednak jest zastanawiające, jak ważną jest rzeczą pretekst.

Nie wiem, czy ktokolwiek się nad tym kiedy zastanawiał. A szkoda. Warto by o tym napisać całą rozprawę. Dla człowieka pierwotnego pretekst jest rzeczą zbyteczną. Swoje działania przeprowadza on brutalnie, nie szukając żadnych uzasadnień prawdziwych czy pozornych. My, ludzie kulturalni, w tysiącznych wypadkach musimy się uciekać do pretekstu. Np. w czasach przedwojennych upuszczało się chusteczkę, by interesujący nas mężczyzna ją podniósł. Dziś ten sposób jest już oczywiście nie do użycia i za każdym razem trzeba wymyślać coś nowego. Nie należy to do rzeczy łatwych.

Czasami kwestia zbliżenia się z kimś uzależnia się od takiego drobiazgu jak to, czy dany pan znajdzie pretekst, by kobietę wziąć za rękę. Chodzi tylko o ten pierwszy krok. Dalej rzecz rozwija się inercjonalnie. Będę musiała pomówić o tym ze stryjem. Robert też jest bardzo inteligentny, ale mam wrażenie, że dla niego kwestia pretekstu raczej nie istnieje. Ma typ mężczyzny na wskroś nowoczesnego. A kto wie, czy nowoczesność nie polega właśnie na pierwotności. Tak przynajmniej twierdzi ojciec. Ci starsi panowie miewają czasami rację.

Nawet stryj Albin nie zachwyca się nowoczesnością. Kiedyś mi powiedział:

– Najpiękniejszą rzeczą w miłości jest gra wstępna. Zdobywanie względów kobiety, opanowywanie jej wyobraźni, misterna gra na jej nerwach, budzenie w niej pierwszych drgnień zmysłów. Jeżeli nie jestem wirtuozem w tej grze, w każdym razie zasługuję na miano co najmniej dość utalentowanego dyletanta. I cóż z tego mam dzisiaj?… Kobieta nowoczesna nie daje mi możności, nie daje mi czasu na rozwinięcie całego wachlarza mojej wiedzy, wprawy i umiejętności. Kobieta nowoczesna rzuca się na miłość jak zgłodniałe zwierzę na jadło. Cały precyzyjny mechanizm tak zwanego uwodzenia zostaje na boku, niepotrzebny, wycofany z obiegu, nawet trochę śmieszny. Zrozumiałbym jeszcze, dlaczego wyrzec się go mogą mężczyźni. Ale kobiety powinny cenić ten rzekomy anachronizm nad wszystko. Tak czy owak, tą czy inną drogą pójdzie dalsza feminizacja świata, jedno pozostanie niezaprzeczoną cechą typowo kobiecą: pragnienie, by ją zdobywano.

Niewątpliwie stryj ma dużo słuszności. Nie bierze jednak pod uwagę tempa dzisiejszego życia. Dzisiaj po prostu nie ma się czasu na te wszystkie gierki. Ojciec starał się o mamę przez trzy lata.

Okropne i śmieszne słowo: starał się. Zawsze, gdy słyszę to słowo, wydaje mi się, że widzę psa przywiązanego łańcuchem, który, zziajany i z wywieszonym językiem, stara się naciągnąć łańcuch tak, by dosięgnąć do kości leżącej daleko. Stara się. To skojarzenie przychodzi mi mimo woli, ilekroć słyszę, że ta lub ta panna ma jakiegoś starającego się. Wyobrażam go wówczas sobie na łańcuchu i z wywieszonym językiem.

To też anachronizm. Dziś nikt o nikogo się nie stara. Po prostu ludzie pobierają się lub nie. Albo się kochają, albo żenią się z rozsądku. Jacek również nie starał się o mnie. Poznał mnie, stwierdził, że odpowiadam mu sferą, stanem majątkowym, wiekiem, urodą, inteligencją, no i wtedy mógł się już we mnie zakochać. A gdy się zakochał, po prostu powiedział mi o tym. Byłby śmieszny, gdyby postępował inaczej lub inaczej rozumował.

Wszystko razem trwało dwa tygodnie. Czasami zdarza się wprawdzie, że dany epuzer33 nie podoba się pannie. Wtedy oczywiście stara się, ale nie o nią. Stara się przekonać ją, że jest lepszy, milszy i wierniejszy, niż się jej na pozór zdawało. Tak zwane zabieganie o względy kobiety nie przynosi zaszczytu jej, a poniża mężczyznę.

 

Poza tym na te faramuszki brak czasu. Przynajmniej w życiu miejskim. Dawniej wszyscy ludzie z towarzystwa mieszkali na wsi. Miasto było tylko terenem ich spotkań. Owe karnawały, wyścigi, corsa34 i inne przeżytki. Dziś ludzie poznają się na dansingu lub w kawiarni, ewentualnie na fajfie u znajomych. Młody człowiek nie musi wcale prezentować się miesiącami rodzinie panny, bo i tak rodzina wszystko wie o nim z plotek. Dziwię się tylko, że za dawnych czasów, kiedy podobno plotkarstwo było jeszcze większe, nie kontentowano się tymi wiadomościami.

Jestem dzisiaj bardzo filozoficznie usposobiona. Potwierdza się to, co mówi ojciec, że przez oderwanie się od spraw bieżących człowiek otwiera sobie drogę do tych pokładów własnych myśli, o których istnieniu tak łatwo zapomina się w gwarze intensywnego życia. Lubię czasami zagłębiać się w takie dociekanie. Wtedy widzę, jak bardzo góruję umysłem nad wieloma takimi pustymi kobietami, jak Halszka czy Muszka. Jestem przekonana, że żadna z nich nie jest zdolna do abstrakcyjnego myślenia. Nie piszę tego bynajmniej w jakimś celu. Nie jest moim zamiarem sugerowanie czytelnikowi, że jestem czymś nadzwyczajnym. Przeciwnie. Upewniam wszystkich, że nie jestem zarozumiała. Moje walory duchowe i ten poziom intelektualny zawdzięczam po prostu własnej naturze.

Nie ma w tym mojej żadnej zasługi. Od dziecka miałam usposobienie raczej kontemplacyjne. Zawsze czytałam dużo. Znam wszystkie powieści Wandy Miłaszewskiej35 i wszystkie wiersze Kazimierza Wierzyńskiego36. Te zresztą przeczytałam na złość ojcu. Pojąć nie umiem, dlaczego mu się nie podobają. Wiersze, jak wiersze. Ale sam autor jest przecież czarujący.

Ma tyle wdzięku i jest bardzo przystojny. Skoro już mowa o poezji, to znacznie przewyższa urodą wszystkich poetów, jakich znam.

Nigdy nie zapomnę jego przecudnego wiersza o jesieni:

 
Przyszła ciszą miłosierna ksieni:
Siódma jesień – najzłotsza, najsłodsza
Z wszystkich złotych i słodkich jesieni.
Moja jedna – jedyna – kochana.
Przyszła ciszą – drogą długich cieni,
Naszych cieni od dawnych jesieni,
I wszeptała się w nas, zadumana…
 

Nawet Toto, który jest zupełnie impregnowany przeciw wszelkiemu pięknu, zachwycał się tym wierszem.

Aczkolwiek w zupełności podzielam zachwyt autorki pamiętnika dla wyżej cytowanego wiersza, chciałbym dodać tu małe sprostowanie. Mianowicie jest to wiersz, a raczej początek wiersza pod tytułem Siódma jesień Juliana Tuwima. Pani Renowicka popełniła błąd przypisując go komu innemu. (Przypisek T. D. M.)

Czytam mnóstwo poezji. Nawet gdy gdzieś wyjeżdżam, zawsze zabieram ze sobą Toi et moi37Geraldiego38.

Mój Boże! Już dziewiąta, a ja się jeszcze nie przebrałam. O dziesiątej miałam się spotkać z Totem. Znowu będzie robił kwaśne miny.

Powinien w ogóle Bogu dziękować za to, że się chcę z nim widywać.

Czwartek

Nareszcie przyjechał Jacek. Musiał w Paryżu bardzo dużo pracować albo lumpować, bo zmizerniał i stał się bardziej nerwowy. Przyjechał bardzo wcześnie, kiedy jeszcze spałam. Dowiedziałam się od Józefa, że zaraz po wzięciu kąpieli mówił z kimś przez telefon prawie godzinę. Nietrudno było mi się domyślić, że mówił z nią.

Pierwsze śniadanie jedliśmy razem w buduarze. Jacek powiedział:

– Nie chcę cię martwić, ale zdaje się, że będę musiał podać się do dymisji.

Oniemiałam. Jacek, który tak kocha swoją pracę, który jest na drodze do najświetniejszej kariery, któremu wszyscy przepowiadają wspaniałą przyszłość, miałby wyrzekać się swego stanowiska. Od razu domyśliłam się, że to przez tę kobietę. Widocznie zagroziła mu denuncjacją i on nie znalazł innego sposobu uniknięcia skandalu. Jeżeli ta baba spełni swoje pogróżki, skandal będzie i tak. Tego się nie da uniknąć, ale Jacek już nie jako osobistość oficjalna, lecz jako człowiek prywatny, przynajmniej nie skompromituje swego urzędu.

– Czy możesz mi powiedzieć szczerze – zapytałam – tak zupełnie szczerze, co cię skłania do dymisji?

Nadałam swemu głosowi barwę najserdeczniejszej przyjaźni i myślałam, że wreszcie ten skryty człowiek pomówi ze mną otwarcie. On jednak znowu uciekł się do wykrętów. Powiedział:

– To przecież jasne. Z mojej winy nader ważne dokumenty państwowe dostały się do rąk szpiegów.

Spojrzałam nań niemal z pogardą.

– Jak to? Więc chcesz we mnie wmówić, że grozi ci dymisja za tę jakąś głupią kopertę?!

– Po pierwsze, koperta wcale nie była głupia. Po drugie, nie miałem prawa jej trzymać w domu, a w każdym razie było moim obowiązkiem nie zapomnieć o niej przed wyjazdem do Paryża i oddać ją pułkownikowi Korczyńskiemu. Wprawdzie dokumenty pisane były szyfrem, jednak jest bardzo prawdopodobne, że ci, którzy je zdobyli, zdołają znaleźć klucz. Ponieważ zaś zdobyli w tak prosty i łatwy sposób, w oczach moich zwierzchników będę uchodził, a może już uchodzę za człowieka naiwnego i lekkomyślnego, któremu nie można powierzać tajemnic państwowych, bo ich nie potrafi ustrzec. Jeżeli bowiem…

Przerwałam mu:

– Mój drogi! Przede wszystkim ty tu nie ponosisz żadnej winy. Przecież to ja wydałam kopertę. I tylko idiota jakiś może obarczać cię odpowiedzialnością za to, co zrobiłam ja. Po drugie, jeżeli ty nazywasz to łatwym sposobem, to ciekawa jestem, jaki sposób nazwałbyś trudnym. Jeżeli zjawia się u mnie w domu oficer w mundurze, przedstawia się biletem wizytowym i mówi, że jest adiutantem pułkownika Korczyńskiego, a wszystko się to dzieje zaraz po twoim telefonie paryskim, to ja nie wiem, czy najprzebieglejszy człowiek na moim miejscu zawahałby się przez chwilę w wydaniu mu tych papierów. Nie, mój drogi. Rozumiem, że może istnieją jakieś inne powody, których nie chcesz wyjawić, a które skłaniają cię do zrezygnowania z kariery dyplomatycznej, ale nie wmawiaj we mnie, że za takie głupstwo, popełnione w dodatku nie przez ciebie, lecz przeze mnie, mieliby cię usuwać. Wielka rzecz dokumenty. Wystarczy napisać inne i wszystko będzie w porządku. Już nie wiem, jakie byłyby tajne, to i tak zawsze można coś wymyślić. O, na przykład ogłosić w prasie, że to były dokumenty już nieaktualne. A zresztą, dlaczego się tym przejmujesz? Ja zawiniłam, niech mnie pociągają do odpowiedzialności. I już bądź spokojny. Ja im wszystko wytłumaczę i przemówię im do rozsądku.

Jacek bardzo posmutniał. Nie mógł przecież zaprzeczyć, że moje argumenty są nieodparte. Mruknął tylko:

– Nie znasz się, kochanie, na tych rzeczach.

To paradne. Takie rzeczy nie wymagają żadnego znawstwa. Wystarczy zwykła logika. A jeżeli się ma przy tym odrobinę sprytu, odróżnienie pretekstu od istotnych powodów nie nastręcza już żadnej trudności. Pomimo wszystko postanowiłam nie godzić się na dymisję Jacka. Nie ze względów finansowych. Ostatecznie jesteśmy dość zamożni na to, by nie liczyć się z takimi drobiazgami jak jego uposażenie służbowe. Ale po prostu byłoby nonsensem wyrzekanie się stanowiska i świetnych perspektyw wówczas, gdy z tą całą Elisabeth Normann być może uda się załatwić sprawę po cichu. Jacek ma za mało hartu woli i uporu w charakterze.

– Słyszeć nie chcę o twojej dymisji. I to sobie zapamiętaj, że uważałabym taką rezygnację za nielojalność w stosunku do mnie. Bo i co byś robił, czym zająłbyś się, kim byłbyś po wyjściu z ministerstwa?… Nigdy się na to nie zgodzę. Poza tym uważam twoje zamiary za przedwczesne.

– Jak to przedwczesne? – zdziwił się.

– No, na razie ci nic przecież nie grozi – nadmieniłam wymijająco.

Zmarszczył brwi i powiedział sucho:

– Grozi mi to, że mogą mi sami udzielić dymisji.

– Mogą, ale nie wiadomo, czy udzielą. W każdym bądź razie nie widzę już w tym tak wielkiej różnicy, czy ty sam poprosisz o zwolnienie, czy oni cię zwolnią. A przez zbytni pośpiech możesz całkiem niepotrzebnie stracić stanowisko. Przyrzeknij mi zaraz, że w każdym razie nie przedsięweźmiesz nic w tym kierunku bez narady ze mną.

Wzruszył ramionami.

– To ci mogę obiecać.

O nic więcej mi nie chodziło. Ułożyłam sobie już cały plan działania. Pomówię dziś z kilkoma paniami, które mają bardzo dużo w ministerstwie do powiedzenia. Po pierwsze dowiem się, jakie tam panują nastroje co do Jacka, czy rzeczywiście mówi się coś o tej nieszczęsnej kopercie, a po wtóre zmobilizuję sojuszników na wypadek, gdyby istotnie pękła bomba z tą wstrętną Angielką. Nie ulega wątpliwości, że Jacek ceni mnie i kocha. Jednak i on pojęcia nie ma, jaką ma żonę. I ta kretynka opowiada później, że nie dorosłam do Jacka! Jeżeli teraz uratuję mu stanowisko i uwolnię go od tej szantażystki, będzie mnie i tylko mnie wszystko zawdzięczał.

Jaka szkoda, że nie mogę się nikomu zwierzyć. Trzeba być bardzo ostrożną.

Przed południem musiałam być w biurze u pułkownika Korczyńskiego. Przyjął mnie nad wyraz serdecznie. Wcale nie był tak ponury jak w Hołdowie. Postanowiłam zacząć od niego i wytłumaczyć mu, że winę za dostanie się koperty w ręce szpiegów ponoszę wyłącznie ja. Był tak uprzejmy, że się z tym nie zgodził.

 

Powiedział mi nawet, że to jest tylko przykry zbieg okoliczności. Oto był jeszcze jeden dowód nieudanej przebiegłości Jacka z wysuwaniem koperty jako pretekstu do dymisji.

Pułkownik poczęstował mnie herbatą i niesłychanie miło gawędził ze mną o różnych rzeczach towarzyskich. Pytał, u kogo bywam, czy dobrze się bawię. Okazuje się, że zna moc osób z naszego świata i że podziela moje poglądy co do ich atrakcyjności. Wspomniał nawet mimochodem o stryju Albinie, ale widocznie musiał być również poinformowany o jego przykrej przeszłości, gdyż moje milczenie uszanował i nie napomknął już o stryju więcej.

W trakcie rozmowy do gabinetu wszedł wysoki, przystojny pan, którego pułkownik przedstawił jako swego przyjaciela. Nazwiska nie dosłyszałam, ale wyglądał bardzo nobliwie. Również prosił o filiżankę herbaty. Przesiedzieliśmy tak z pół godziny na miłej pogawędce. Otóż tak jest z mężczyznami. Jacek usiłował mnie nastraszyć, że w biurze u pułkownika czekają mnie same nieprzyjemności. Że też oni zawsze muszą przesadzać. Na samej sobie przekonałam się, że te urzędowe sprawy wcale nie są ani trudne, ani męczące. W ich ustach słowo „konferencja” nabiera jakiegoś niebotycznego patosu, a ja właśnie miałam konferencję i teraz wiem, że nie różni się ona niczym od zwykłej salonowej rozmowy.

Przyjaciel pułkownika wyszedł, przy pożegnaniu zapewniwszy mnie, że będzie szczęśliwy, jeżeli mnie kiedyś spotka. Miły i kulturalny człowiek.

Gdy znowu zostaliśmy sami, pułkownik powiedział:

– Ach, na śmierć zapomniałem o tym, że miałem panią prosić o przejrzenie tych fotografii. Mam tu sporo fotografii moich dawniejszych i obecnych współpracowników…

– Jak to? Więc nie chodzi o szpiegów? – zawołałam zdumiona.

– Wcale nie, proszę pani – zaśmiał się pułkownik. – Początkowo myśleliśmy, że istotnie to sprawa szpiegowska, przyszliśmy jednak do przekonania, że ponieważ dokumenty te w istocie rzeczy dotyczyły pewnych spraw personalnych… rozumie pani?… Kwestie awansu, przesunięć, nominacji…

– Oczywiście rozumiem – skinęłam głową.

– Więc nie mogło to wszystko obchodzić szpiegów. Tu raczej mamy do czynienia z czyjąś zbyt daleko posuniętą ciekawością. Prawdopodobnie któryś z zawiedzionych w swoich nadziejach panów zrobił kawał i przebrał się w mundur oficerski, by udawać porucznika Sochnowskiego. Sprawa przez to nie przestała być przykra ani ważna. Zdaje pani sobie sprawę z tego, że podobnych wybryków tolerować nie mogę i muszę wyśledzić winowajcę. Dostanie za to porządną reprymendę, a może i parę tygodni aresztu.

Uspokoiło mnie to zupełnie. Więc z takiego drobiazgu Jacek robił wielkie rzeczy.

Powiedziałam pułkownikowi:

– A niech pan sobie wyobrazi, że mój mąż tak wziął sobie do serca tę sprawę i tak ją wyolbrzymił, że chciał nawet z tego powodu podać się do dymisji. Niech pan oczywiście będzie łaskaw nie mówić mu, że wspomniałam o tym.

Pułkownik jakby spoważniał, lecz tylko na mgnienie oka, i zaraz uśmiechnął się:

– Niech Bóg broni. Gdyby to była nawet najpoważniejsza sprawa, wina pana Renowickiego nie jest tego gatunku, by mogła pociągnąć za sobą dymisję. Może pani powtórzyć mężowi, że słyszała pani ode mnie, że widziałem się z jego zwierzchnikami, którzy są tego samego co i ja zdania.

– Od początku byłam o tym przekonana, panie pułkowniku. Mój mąż jest przesadnie skrupulatny na punkcie odpowiedzialności nawet w tych wypadkach, gdy cała odpowiedzialność spada na mnie.

– Na niepomyślny zbieg okoliczności – powtórzył pułkownik z ukłonem. – Pan Renowicki przecież mając tak inteligentną i tak wyrobioną żonę, której pozazdrościć by mu mógł niejeden dyplomata, nie miał powodu do liczenia się z ewentualnością aż tak przebiegłych podstępów ze strony niepowołanych osób. Ale właśnie à propos osób niepowołanych mam do pani serdeczną prośbę. Wspominano mi, że pani rozmawiała o sprawie owej koperty z jednym z kolegów męża. Widzi pani, gdyby się wiadomości o tym rozeszły po mieście, sprawiłoby to mi ogromną przykrość. Dotknęłoby mnie osobiście. Powiedziano by, że w moim biurze wśród moich podwładnych są ludzie zdolni do tak nieodpowiednich i po prostu brzydkich psikusów… Może jestem przewrażliwiony na punkcie mego biura, ale proszę panią, bardzo proszę, jako o grzeczność w stosunku do mojej osoby, by pani zechciała nikomu, ale to absolutnie nikomu o tym nie mówić więcej.

Oświadczyłam mu natychmiast, że w ogóle nie jestem plotkarką, że sprawy personalne jego biura nic mnie nie obchodzą, że jego uważam za czarującego pana, któremu niczego nie umiałabym odmówić. Przyrzekłam też zapomnieć o całej tej historii. To ukontentowało go zupełnie. Pocałował mnie trzy razy w rękę, oświadczył, że liczy na mnie jak na Zawiszę, i powiedział:

– Teraz pokażę pani galerię moich podwładnych.

Wyjął z szuflady biurka moc fotografii najprzeróżniejszego formatu. Od małych amatorskich zdjęć aż do dużych gabinetowych. Przejrzałam je wszystkie bardzo uważnie, niektóre po kilka razy, lecz nie znalazłam wśród nich fałszywego porucznika Sochnowskiego. Natomiast ubawiła mnie szczerze jedna fotografia. Przedstawiała ona jakiegoś listonosza czy gajowego (nigdy nie mogłam nauczyć się rozróżniać tych mundurów, Danka umie je wszystkie na wyrywki), młodego człowieka z wąsikami à la39 Adolf Menjou40 i hiszpańską bródką. Był ogromnie podobny, ale to ogromnie do Roberta. Gdyby nie zarost, nie ten mundur i nie okulary, wyglądałby jak jego bliźniak. Mimo woli przytrzymałam tę fotografię trochę za długo w ręku i to zwróciło uwagę pułkownika.

– Czy pani zna tego człowieka? – zapytał.

Lekko się przestraszyłam i najkategoryczniej zaprzeczyłam:

– Ale skądże, proszę pana?! Skądże ja mogę znać jakiegoś listonosza?

– Może on pani kogoś przypomina? Kogoś ze znajomych?

Zaśmiałam się już zupełnie swobodnie.

– Upewniam pana, że nikogo. Staram się dobierać znajomych jak najmniej podobnych do listonoszów.

Śmieliśmy się oboje, a chociaż nie znalazłam owego fałszywego porucznika, pułkownik widocznie wcale się tym nie zmartwił. Ja w głębi duszy byłam nawet z tego zadowolona. Nie chciałabym się przyczynić do jakichś przykrości, na które bym naraziła owego fałszywego czy niefałszywego porucznika, gdybym go rozpoznała między fotografiami.

Chociaż przez niego miałam początkowo sporo kłopotów, nie zwykłam długo chować żalu do nikogo. Mściwość nie leży w moim charakterze. Jeżeli ten miły chłopak zdoła wykręcić się od kary – będę naprawdę rada.

Teraz, kiedy spadła mi z głowy cała ta historia, będę mogła całkowicie poświęcić się sprawie bigamii Jacka.

Za każdym razem, gdy wymawiam to wstrętne słowo, przeraża mnie ono. Myślę wówczas, że Jacek był człowiekiem podłym, żeniąc się ze mną. I nawet nie uprzedzając mnie o tym, że już był żonaty, że podłość swą posuwa bardzo daleko, nie chcąc mi się teraz zwierzyć i zostawiając mnie w całkowitej niepewności, w ciągłym lęku przed czymś, co może obuchem spaść na mnie i zniweczyć, jeżeli nie całe moje życie, to w każdym razie moją pozycję towarzyską, moje dobre imię itd.

Wróciłam do domu bardzo rozgoryczona i bardzo źle usposobiona do Jacka. Podczas gdy ja załatwiam jego sprawy, gdy narażam się na jakieś wizyty w wojskowych biurach, gdy odbywam konferencję i dbam o jego karierę, on uważa mnie za istotę obcą, której nie chce wyznać prawdy, z którą nie chce mówić o kwestiach, od których zawisła nasza przyszłość. To nie jest lojalne. To nawet nie jest uczciwe. Doprawdy niewiele brakowało, bym tego wszystkiego nie powiedziała mu prosto w oczy. Doświadczenie jednak nauczyło mnie panowania nad najsilniejszymi impulsami.

Spokojnie i rzeczowo opowiedziałam mu o swojej bytności u pułkownika. Wyraźnie ucieszył się, gdy powtórzyłam, co pułkownik mówił o jego dymisji. Nie uszło mojej uwagi, że ta radość była sztuczna. Musiał już do końca grać komedię. Ciekawa jestem, jaki nowy pretekst wymyśli, by odsunąć się od życia publicznego?… Niby od niechcenia zapytałam go, dlaczego podniósł pieniądze z banku. Ach, jaki on jest opanowany! Ani mrugnął. Widocznie był przygotowany na to pytanie.

– Prosił mnie Stanisław – powiedział spokojnie – bym mu pożyczył. Miał jakieś niespodziewane trudności finansowe w związku z inwestycjami w swojej fabryce.

Od razu wydało mi się to nieprawdopodobne. Narzeczony Danki zawsze ma moc pieniędzy. Wiem nawet, że do spółki z moim ojcem finansowali niedawno jakiś wynalazek. Zresztą nie będzie nic łatwiejszego – myślałam sobie – jak sprawdzić to u samego Stanisława. Jacek jednak okazał się przebieglejszy ode mnie, bo zaraz dodał:

– Bądź łaskawa, kochanie, nie mówić o tym nikomu, gdyż Stanisław bardzo mnie prosił, by o tej pożyczce nikt się nie dowiedział. Chodzi mu zwłaszcza o twego ojca.

Nie mogłam się powstrzymać od rzucenia luźnej uwagi:

– To bardzo dowcipnie pomyślane.

– Mianowicie co? – udał zdziwienie.

– No, cała ta historia Stanisława. Ale mniejsza o to.

Wziął mnie za rękę.

– Posłuchaj, Hanko – zapytał z uśmiechem – a może sądzisz, że ja te pieniądze przehulałem w Paryżu?

Wzruszyłam ramionami.

– Nie mam prawa wtrącać się do twoich pieniędzy. Gdybyś je nawet przehulał, o co cię zresztą nie posądzam, miałbyś ku temu wszelkie prawa. Wiesz dobrze, że pieniądze mnie nie interesują. Było mi tylko trochę przykro, że nie uważałeś za stosowne powiedzieć mi o tym ani słowa. W ogóle ostatnio zrobiłeś się tajemniczy. Ty właściwie wcale ze mną nie rozmawiasz. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś cię gnębi i że ukrywasz to przede mną.

Jacek bardzo spoważniał i milczał przez dłuższą chwilę. A potem zaczął mówić:

– Moja Haneczko, nie chcę przed tobą ukrywać niczego, co by w jakimkolwiek stopniu mogło dotyczyć nas obojga. I jeżeli widziałaś symptom mojej rzekomej skrytości w tym, że nie wspomniałem ci o pieniądzach pożyczonych Stanisławowi, to zaraz ci to wyjaśnię. Owe pięćdziesiąt tysięcy podniosłem i dałem Stanisławowi w dniu swego wyjazdu do Paryża. W dniu tym dosłownie nie miałem chwili wolnej i zajęty byłem tysiącznymi sprawami. Sama o tym wiesz dobrze. Jeżeli zaś chodzi o to, że coś mnie gnębi…

Tu zrobił pauzę i dodał, nie patrząc mi w oczy:

– Muszę ci przyznać, że intuicja cię nie zawiodła. Istotnie mam pewne przykrości. Nawet dość poważne przykrości. Nie dotyczą one ani naszego życia, ani mojego stanowiska, ani w ogóle teraźniejszości.

Umilkł znowu, a ja zatrzymałam oddech.

– Widzisz, kochanie – mówił – kiedyś, kiedy byłem jeszcze młody i niedoświadczony, popełniłem pewną lekkomyślność. Miałem wszelkie podstawy do mniemania, że następstwa tej lekkomyślności zostały już dawno całkowicie unieszkodliwione. Obecnie, najniespodziewaniej w świecie, zjawiły się pewne echa mego nieopatrznego czynu i echa te sprawiają mi niejakie trudności. Wolałem o tym wszystkim zamilczeć przed tobą. Więcej. Uważam to milczenie za konieczne z bardzo wielu względów.

Potrząsnęłam głową.

– Nie uznaję żadnych względów, które między mężem i żoną wznoszą mur tajemnic. Mąż powinien uważać żonę za najwierniejszego swego przyjaciela, jeżeli ją oczywiście kocha.

Jacek ukląkł przy mnie i patrząc mi w oczy zapytał:

– Czy możesz wątpić, że cię kocham? Że kocham cię najmocniej i najgłębiej?

Był po prostu cudowny z tymi wilgotnymi oczami i z tym lekkim drżeniem w głosie. W jednej chwili zrozumiałam, że muszę mu wierzyć, że nie tylko on mnie kocha, lecz i ja go jedynego i ponad wszystkich kocham najgoręcej. Byłam już skłonna zrezygnować z wszystkich podejrzeń, wyrzec się wszystkich pytań i dociekań, lecz jakiś duch przekory kazał mi powiedzieć:

– Wiem, że mnie kochasz, tylko nie wiem, dlaczego nie chcesz mi dać na to żadnych dowodów.

– Hanko! – zawołał. – A jakichże jeszcze dowodów ode mnie żądasz?

– Nie żądam niczego. Ale wolno mi oczekiwać od ciebie otwartości.

Wziął moje ręce i ściskając je mówił:

– Musisz mi wierzyć, gdy cię zapewniam, że zanadto ciebie szanuję, bym miał teraz, zanim nie zdołam tej sprawy załatwić, zabrudzać twoją wyobraźnię i twoje czyste myśli tymi wstrętnymi rzeczami.

– Aż wstrętnymi?…

– Tak. Gdy już wszystko przeminie, a mam prawo tego się spodziewać, zupełnie inaczej będę ci mógł to przedstawić i ty to zupełnie inaczej przyjmiesz.

Mówił jeszcze długo i tak przekonywająco, powoływał się na swoją uczciwość w stosunku do mnie, której rzeczywiście nie mogłam zaprzeczyć, że w końcu musiałam uwierzyć w jego dobre intencje.

Pomimo to ani przez chwilę nie zastanawiałam się nad tym, czy pozostawić sprawę Jackowi, rezygnując z dochodzeń na własną rękę. Po dzisiejszej mojej bytności u pułkownika Korczyńskiego jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że wszystko potrafię lepiej załatwić niż Jacek. Niepokoi mnie brak telefonu od stryja Albina. Ta ruda wydra gotowa mu jeszcze tak zawrócić w głowie, że zapomni o tym, w jakim celu ją poznał. Wprawdzie jest patentowanym kobieciarzem, ale najsprytniejszy mężczyzna w tych sprawach wobec każdej ładnej kobiety staje się bezbronnym jagnięciem. Trzeba tylko umieć z nimi postępować. A już ta Angielka na pewno nie z jednego pieca chleb jadła.

32ubikacja (daw.) – pomieszczenie (o dowolnym przeznaczeniu), miejsce. [przypis edytorski]
33epuzer (daw., z fr. épouser: poślubić) – kandydat na małżonka. [przypis edytorski]
34corso (wł.) – aleja, bulwar; szeroka, reprezentacyjna ulica, służąca spacerom i konnym przejażdżkom, spotkaniom towarzyskim, autoprezentacji itp. W XVIII i XIX w. corso (a. Korso) pełniło ważną funkcję w życiu społecznym miast. [przypis edytorski]
35Miłaszewska, Wanda (1894–1944) – pisarka polska, żona Stanisława Miłaszewskiego, tłumacza, dramaturga i dziennikarza, redaktorka działu teatralnego tygodnika dla kobiet „Bluszcz” (1921–1928). Była autorką jedenastu powieści (Cmentarz i sad 1924, Zatrzymany zegar 1926, Stare kąty 1929, Młyn w Bożej Woli 1930, Czarna Hańcza 1931, Święty wiąz 1937 i in.), w których udawało się jej skupić całą uwagę na opisach przyrody, urokach życia na tzw. Kresach czy uczuciowych niuansach, całkowicie unikając głębszego kontekstu społeczno-politycznego właściwego dla opisywanych miejsc i czasów. [przypis edytorski]
36Wierzyński, Kazimierz (1894–1969) – poeta, prozaik i eseista polski; pochodził z Drohobycza, podczas I wojny światowej walczył w Legionie Wschodnim gen. Hallera i dostał się do niewoli ros.; znalazłszy się w Warszawie, zaczął współpracować z pismem młodzieży akademickiej „Pro Arte et Studio”, dołączył do grupy poetów urządzających w l. 1918–1919 wieczory w kawiarni Pod Picadorem i wraz z Julianem Tuwimem, Antonim Słonimskim, Janem Lechoniem i Jarosławem Iwaszkiewiczem był współtwórcą grupy poetyckiej Skamander; debiutował tomikiem Wiosna i wino (1919). Radosny, lekki ton właściwy dla pierwszej fazy dwudziestolecia między wojennego, obecny jeszcze w zbiorze Wróble na dachu (1921) i w wierszach dotyczących sportu (Laur olimpijski 1927, złoty medal Amsterdam 1928), porzucił wkrótce, jak wielu innych, na rzecz katastrofizmu (np. w tomach Rozmowa z puszczą 1929, Pieśni fanatyczne 1929, Gorzki urodzaj 1933). Sam najwyżej cenił zbiór utrzymanych w tonie romantycznym poematów Wolność tragiczna (1936), których tematem jest postać marszałka Piłsudskiego oraz poczucie groźby wiszącej nad niedawno odzyskaną wolnością Polski. [przypis edytorski]
37toi et moi (fr.) – ty i ja. [przypis edytorski]
38Géraldy, Paul (1885–1983) – właśc. Paul Le Fèvre; fr. poeta i dramaturg; sławę przyniósł mu tom sentymentalnych liryków miłosnych Toi et moi wyd. w 1913 r.; pisał także psychologiczne sztuki teatralne. [przypis edytorski]
39à la (fr.) – niby, w stylu, na modłę. [przypis edytorski]
40Menjou, Adolphe Jean (1890–1963) – amer. aktor filmu niemego i dźwiękowego, współpracował z gwiazdami kina: Polą Negri, Marleną Dietrich, Charliem Chaplinem; w 1931 r. był nominowany do Oskara za rolę w filmie Strona tytułowa (The Front Page); nosił charakterystyczny zarost: wąsy wystrzyżone w kształt trójkąta od nosa ku kącikom ust. [przypis edytorski]