Tasuta

Flirt z Melpomeną

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Słowacki, Lilla Weneda

Teatr miejski im. Słowackiego: Lilla Weneda, tragedia w pięciu aktach Juliusza Słowackiego, występ Stanisławy Wysockiej.

Marzyło mi się przez chwilę, że zdobędę złote ostrogi674 w zakresie ścisłej wiedzy literackiej. Przeczytałem mianowicie studium o Lilli Wenedzie, w którym wykazano zależność tego utworu od następujących autorów: Szekspir675, Wiktor Hugo, Macpherson676, Chateaubriand677, Homer, Mallet678, Boucher de Perthes679, Nibelungi680, Edda681, Sofokles682, Eurypides683, Calderon684, Lewestam685, Woronicz686, Krasiński, Walter Scott687, Byron688, Nodier689, Moore690, Cervantes691, Kochanowski692, Alfieri693, Schiller694, Ajschylos etc. Nagle olśniła mnie genialna myśl: zapomniano o jednym, o Scribe'em695! Toż ta Gwinona, ta Lilla, ta walka młodego dziewczęcia z dojrzałą kobietą, ten pojedynek na niewieście chytrości i podstępy, w którym premię stanowi głowa politycznego skazańca, toć to nic innego jak Walka kobiet696 Scribe'a! Daty zgadzałyby się: Scribe żył od 1791 do 1861 (patrz: Lanson697, Historie de la littérature française698, wyd. XI, str. 987); Słowacki musiał go znać: metoda psychologiczna… Już, już, oglądałem oczyma duszy pokaźną rozprawkę: BOY, Przyczynek do genezy Lilli Wenedy, kiedy w tak poważnym i bezstronnym źródle jak: Brunetière699, Les époques du théâtre français700, rozdz. XV (tym samym, na które powołuje się pewien znakomity polski uczony i profesor, cytując grywane jeszcze za naszej pamięci Ubogie lwice701 i Bezczelnych702 Augiera703 jako komedie… Dancourta704, pisarza z końca XVII w.), sprawdziłem, iż Walkę kobiet, mimo że niewątpliwie mógł ją napisać wcześniej, napisał Scribe dopiero w r. 1851. „Dureń!”, mruknąłem przez zęby wściekły i – spadłem z obłoków. Trzeba mi zostać nadal tylko skromnym recenzentem „Czasu”705.

 

Jako recenzent tedy muszę dać wyraz radości, iż wreszcie po długiej przerwie Słowacki przemówił znowu z naszej, ze swojej sceny. Tak, dajcie nam poezji, poezji jak najwięcej! Dawniej przyjęto by takie wyznanie z ironicznym uśmieszkiem; ale dziś, kiedy lada paskarz, lada liczykrupa doszedł do przeświadczenia, iż najpewniejszą, najracjonalniejszą lokatą kapitału jest zakupno706 dzieł sztuki, łatwiej powinien być strawny odwieczny pewnik, iż wartości idealne są jedynie realnymi i że suma oraz napięcie marzenia jest najbardziej twórczą, najbardziej pozytywną wartością danego narodu czy społeczeństwa. Dziś więc, gdy świeże, wpółdzikie hordy „nowych ludzi”, spragnione żywego słowa tłoczą się do wrót teatru, trzeba im wstrzykiwać poezję masami, w każdej formie, przez wszystkie otwory; niechaj dźwięczy i perli się na scenie, niechaj się pieni bądź w czarze ofiarnej Wenedów, bądź w serendze Moliera i niechaj nas swą mocą gniecie niewidzialna, aż wreszcie zjadaczy chleba w aniołów przerobi707: co będzie z tym większym pożytkiem, iż chleb jest coraz gorszy i coraz o niego trudniej.

Mówi do nas Słowacki! Ten harfiarz-tułacz bezdomny, ten twórca polskiego teatru, który ani jednego wiersza dzieł swoich nie oglądał na scenie. Samotny za życia, samotny stoi i dziś; nitki pomiędzy jego smętną pieśnią a nami, zaledwie nawiązane, już rwać się niedługo zaczną: naród, wskrzeszony do pełni życia, odwróci rychło oczy od tych obrazów grozy, beznadziejności i rozpaczy. Dziwnie przejmujące wrażenie robią słowa dedykacji Lilli Wenedy zwrócone do Zygmunta Krasińskiego jako do jedynego swego słuchacza, jedynego, od którego poeta „słyszał za życia słowa zmartwychwstania i nadziei”…To była epoka, w której plemię harfiarzy-Wenedów, rozprószone708, zwątpiałe, wałęsało się po Europie na smutnej tułaczce. W kraju, na roli pozostali – z gruba ciosani Lechici. Albowiem poeta w mieniącej się grze fantazji różne kolejno podsuwa znaczenie swym symbolom: Lechici to raz dla niego brutalna horda zwycięzców, która zalała kraj po klęsce 1831 r., ale kiedy indziej znowu to inkarnacja owych grubych, lichszych stron natury polskiej, ów „czerep rubaszny” który więzi jej „duszę anielską”. Grób Agamemnona dołączony przez poetę do Lilli Wenedy jest niby ostatnim jej Chórem.

Przepiękne są te chóry, którymi Słowacki nawiązuje w samym zaraniu teatr polski do antycznej tragedii, wskazując tym niejako drogę Wyspiańskiemu. Dzięki nim stapia się w poezji w jedność pierwiastek apolliński i dionizyjski; wyczarowane przez poetę obrazy przesuwają się po ekranie naszego mózgu jak senne marzenia, podczas gdy apostrofy chóru pulsują w nas potężnym rytmem niby krew krążąca w ustroju. To są momenty, w których poezja wnika równocześnie przez wzrok, słuch, czucie i działa niemal ekstatycznie.

Czy uczucia, jakich doznajemy, słuchając Lilli Wenedy, są zupełnie jednolite? Odpowiem szczerze, że nie; nawet bardzo niejednolite. Wrażenie doskonałej, mimo że nad wyraz posępnej piękności, daje wszystko, co rozgrywa się w świecie Wenedów: harfiarze, stary Derwid, wieszczenia Rozy, sceny Lilli z siostrą i z ojcem. Mniej czystej próby pod względem piękna jest świat Lechitów oraz zetknięcie się jego z Wenedami. Skoro zapasów Lilli z Gwinoną nie udało mi się wywieść ze Scribe'a, trzeba gdzie indziej szukać dla nich źródeł; a znaleźć je można łatwo. Ten element trzykrotnej próby, te niewinne podstępy, za pomocą których duch dobry odnosi zwycięstwo nad duchem Zła, toć to odwieczny motyw wszystkich klechd i baśni; to gatunkowo ten sam typ poezji, co bajka np. o Sinobrodym709 lub Czerwonej Czapeczce710. I ta pomysłowość Lilli, która zdaniem krytyki (Kleiner711) kłóci się poniekąd z tragizmem tła i prostotą jej charakteru, czerpie swe tradycje w odwiecznych baśniach; w owych pierwotnych społeczeństwach chytrość jest tak szacowną i elementarną cnotą, iż najbardziej idealne jednostki są nią dostatecznie wyposażone. Dość wspomnieć ciągle kłamstwa i oszukaństwa Tristana i Izoldy.

 

Ale jakże innym jest nasz stosunek do tragedii Wenedów, a do akcji toczącej się między Gwinoną a Lillą! Tamta porusza nas wprost, targa najboleśniejsze struny naszych uczuć narodowych; ta, gdyby nie klejnoty mowy polskiej, jakimi sypie Lilla, oraz gdyby nie urok samej jej postaci, przemawiałaby do nas mniej więcej tak, jak jakaś udramatyzowana bajka o Tomciu Paluchu. W dodatku te okropności, te wyłupiania oczu, brrr! Ta Gwinona, która przy mistrzowsko oddanej psychologii kobiecej ma jednak w sobie coś z Heroda z szopki, dosłownie Heroda-baby! Nie, mimo wszystko jest tu jakaś rysa; to są dwie różne sfery odczuwania, męska i dziecinna, a skoki, jakie musimy wykonywać z jednej do drugiej, są dość karkołomne.

Tym bardziej że jest tu i świat trzeci: to jaskrawo groteskowy, to subtelnie ironiczny, który wcielił poeta w św. Gwalberta i Ślaza. Ów Gwalbert, chodzący już za życia w aureoli świętości i objaśniający swemu słudze fizjologię wychodzących mu z głowy promieni, przypomina mi postać, o której opowiada gdzieś Diderot. Żył mianowicie kędyś na Litwie w XVIII w. jezuita, który, umierając, zostawił szkatułę i następujący list: „Szkatułę tę należy otworzyć z chwilą, gdy zacznę czynić pierwsze cudy; znajdują się w niej dokumenty świętości mego życia oraz pieniądze potrzebne na koszta kanonizacji”. Wprowadzenie do utworu takiej figury i igranie z nią z na pozór dobroduszną swobodą, która chwilami mieni się w krwawy pamflet na oportunistyczne stanowisko Rzymu w tragedii polsko-rosyjskiej, jest dowodem genialnej wprost śmiałości poety. A Ślaz, ten Sancho Pansa i zbuntowany Kaliban zarazem, cóż ma za paradne koncepty, jak iskrzy się mądrym humorem! Tak – ale w książce. Na scenie, zwłaszcza co się tyczy Św. Gwalberta, zaciera się w znacznej mierze zbyt cienko przędziona ironia poety: figura pustelnika wychodzi mętnie, figura Ślaza dość grubo, obie zaś wnoszą w tragedię ów trzeci ton, nie dość organicznie zespolony z dwoma innymi.

Spowiadam się po prostu z wrażeń, jakich doznałem, oglądając Lillę na scenie; w tego rodzaju dziełach lotnej fantazji plastyka sceniczna jedne rzeczy cudownie uwypukla, inne obciąża i zgrubia; to jest nieuniknione. Ale za to jakże się inaczej potem czyta utwór, który się raz widziało! Jak łatwo później wyobraźni, wskrzeszając w pamięci obrazy wizji scenicznej, stapiać własną mocą w jednolitą całość te elementy, które na scenie brzmiały nie dość zgodnie!

Wystawienie w naszym teatrze dzieła Słowackiego było wysiłkiem wielkim i na ogół zwycięskim. P. Pancewiczowa szeregiem ostatnich ról zdobyła bezspornie stanowisko, do którego od dawna ma prawo; jest to dziś jedna z nielicznych na scenach polskich artystek powołanych do wcielania arcydzieł poezji. Jej Lilla miała ciepło, szlachetność i urok dziewczęcy; wiersz Słowackiego brzmiał w jej ustach z kryształową czystością. P. Wysocka, której energiczną i świadomą dłoń reżyserską czuć było w każdym szczególe przedstawienia, wydobyła z Rozy Wenedy akcent mocy i złowrogiej poezji. P. Sosnowski jako Derwid miał jeden ze swoich najlepszych dni; p. Rotterowa712 (Gwinona) mówiła dobrze, ale nie obliczyła natężenia głosu, który kilkakrotnie ją zawiódł; p. Guttner walczył w roli Lecha z niedostatkami głosu i dykcji. P. Bracki (Polelum) posiada w deklamacji jakiś odcień fałszywego patosu, z którego powinien by się wyzwolić. Św. Gwalbert, jak wspomniałem, zatarł się nieco na scenie, w czym bynajmniej nie przypisuję winy p. Orwidowi; Ślaz p. Dobrzańskiego posiadał ów suchy cokolwiek humor, właściwy temu artyście. W chórach zmobilizowano „pod harfę”, pod wodzą pp. Jednowskiego i Nowakowskiego, wszystko, co pozostało z najlepszych sił naszej sceny i wymusztrowano je znakomicie; jakoż harmonia gestu, czystość słowa tych pięknych chórów czyniły silne wrażenie. A jednak… Jeden z krytyków podniósł dzisiaj, iż traktowanie chóru jako deklamacji unisono713 polega na nieporozumieniu co do słowa Chór i że mówić powinien tylko jeden. Zdaje mi się, że ów krytyk ma słuszność. Sądzę tylko, że nie można by tego zmieniać w ten sposób, aby cały tekst chórów wygłaszał jeden jego przedstawiciel, reszta zaś, aby pozostawała martwym widzem; trzeba by umiejętnie rozłożyć wiersze na głosy, pozostawiając może niektóre miejsca całemu chórowi. Problemy dekoracyjne rozwiązane były pomysłowo i szczęśliwie z wyjątkiem stojącego pudła ze zwłokami Lilli, które robi wrażenie angielskiego kufra do podróży oraz z wyjątkiem stosu, na którym płoną Lelum i Polelum, dość chudego jako efekt sceniczny. Ale ostatecznie to są drobiazgi.

Kiedrzyński, Gra serc

Z teatru „Bagatela”: Gra serc, sztuka w trzech aktach Stefana Kiedrzyńskiego714.

Etykietki mają swoje dobre strony. Jeżeli przylepimy sztuce Kiedrzyńskiego etykietkę: melodramat, uwolni nas to od razu od wielu kłopotów i zastrzeżeń. Nie będzie to wprawdzie definicja zupełnie ścisła, gdyż założenie utworu jest raczej realistyczno-obyczajowo-psychologiczne; niemniej jednak temperament autora ponosi go raz po razu w ciągu akcji w kierunku melodramatu. Nie myślę brać mu tego za złe; wszędzie można znaleźć szczęście.

Środowisko, w którym toczy się owa Gra serc, to sfera typowych szlacheckich wykolejeńców, których literatura nasza z ostatnich dziesiątków lat posiada tak piękną galerię. Niezrównany pan Tomasz Łęcki715 w Lalce, papa Pławicki716 Sienkiewicza, Czarnoskalscy717 z Rozbitków, Pobratyńscy718 i Granowscy719 Żeromskiego i tylu innych. Niezaradność życiowa, gest rodowej grandezzy720 przy dość mętnych pojęciach etycznych, resztki tradycyjnej gościnności i „serce na dłoni” przy butelce taniego węgrzyna – oto cechy, jakie, wyszedłszy z ziemi, przenoszą na miejski grunt ci zapóźnieni kontuszowcy721. Okaz ten zresztą stanie się niebawem kopalnym zabytkiem. Lata wojenne, jak w tylu innych rzeczach, uczyniły przewrót w psychice szlacheckiej; typem gatunku stał się szlachcic-żyła, chytry, zapobiegliwy, nieużyty, pijący wodę mineralną i posuwający „trzeźwość życiową” do najdalszych dozwolonych granic. Przeczuł tę ewolucję stary Fredro, ów niestrudzony kolekcjoner odmian gatunku homo nobilis722: obok swego Cześnika przekazał nam Łatkę i Twardosza723.

Pan Orczyński z Gry serc należy do owego dawniejszego typu. Przeputawszy724 majątek na konie wyścigowe z przyległościami, wylądował z resztką kapitaliku w podmiejskim dworku małego miasteczka. Dom i jego mieszkańcy zieją stęchlizną i smutkiem. Papa na przemian klnie i wzdycha za utraconym majątkiem; matka zaczytuje się w romansidłach; inny rozbitek, Mora Morski, brząka na gitarze i prawi kazania na temat idealizmu; synalek, urzędniczyna „przy telegrafie”, urozmaica to życie najczystszą gwarą warszawskiego andrusa725. W tym to środowisku wzrosła Irena Orczyńska, bujna i piękna dziewczyna; duszno tam było jej młodym płucom, że zaś z wychowania nie umiała wymyślić nic lepszego, poszła pewnego pięknego dnia w świat za pierwszym mężczyzną, który się jej nawinął. „Przeklęta” tradycyjnie przez ojca osunęła się po rozstaniu z pierwszym kochankiem do ostatnich granic upadku; aż wreszcie – nie wiemy bliżej, w jaki sposób – pojednała się z rodzicami i wróciła do domu. Tu poznał ją i pokochał młody i szlachetny Roman; Irena pokochała go wzajem i pozwala nieświadomemu jej przeszłości chłopcu snuć plany małżeństwa. Ojciec patrzy na młodą parę okiem starego wygi, któremu niejeden raz zapewne zdarzyło się sprzedać ślepego konia na jarmarku; w małżeństwie Ireny widzi rehabilitację córki i oczyszczenie tarczy herbowej Orczyńskich.

Z dwóch stron jednak nadciągają chmury i zaciemniają widnokrąg tego narzeczeństwa napełniającego cały dworek echem swych całusów. Z jednej strony w Irenie – jak przystało na uświęconą w literaturze „kurtyzanę odrodzoną przez miłość” – dojrzewa postanowienie wyznania Romanowi przeszłości (diabelnie czuje się pewną tego chłopca!); z drugiej zjeżdża opiekun Romana, milionowy self-made-man726 Radwan, aby ratować wychowanka przed małżeństwem z niegodną go Ireną. Bogacz chce załatwić rzecz paroma akcjami naftowymi; ale ten sam Orczyński, który nie wahał się ani na chwilę ciągnąć młodego chłopca w sieci dwuznacznego małżeństwa, oblewa się karmazynowym rumieńcem oburzenia na wzmiankę o pieniądzach („Orczyński jestem!!”). Irena po kilkunastu koniakach wyznała Romanowi wszystko i gotowa była z rezygnacją usunąć się z jego drogi, ale, wyprowadzona z równowagi butą milionera, wybucha: dowiadujemy się, że tym pierwszym, za którym poszła w świat, był właśnie on sam, Radwan. Egzaltowany chłopak, przejęty krzywdą ukochanej tym bardziej stanowczo ofiarowuje jej swą rękę; miłością swą zapłaci jej za winę opiekuna. Ale czy się nie cofnie, czy ostatecznie Radwan nie zwycięży? – nie wiadomo nawet po zapadnięciu kurtyny. Na razie patriarcha rodu Orczyńskich, świadomy savoir vivre'u727 wali z pistoletu w łeb Radwanowi, ale chybia: może stary wyga nie bardzo i chciał trafić? To „pudło” jest psychologicznie najlepszym pomysłem w sztuce.

Sztuka napisana z rozmachem i wybitnym nerwem scenicznym, posiada pewien znamienny rys. To, iż w środowisku, jakie nam autor przedstawia, wiele z osób działających zajmuje dość mętne stanowisko etyczne odnośnie do swoich postępków, to zupełnie naturalne; gorzej, iż stanowisko samego autora w tej mierze wydaje się nam chwilami mocno niejasne. Odnosi się to zwłaszcza do roli Radwana. W Półświatku728 Dumasa-syna Olivier de Jalin dokłada wszystkich starań, aby w imię przyjaźni ocalić naiwnego Rajmunda od małżeństwa z Zuzanną d'Ange, która zdołała oczarować chłopca i ukryć przed nim swą przeszłość. Otóż Olivier był sam swego czasu kochankiem Zuzanny i to wystarcza, aby uczynić jego akcję wybitnie niesympatyczną. Cóż dopiero Radwan, który sam dobrze szpakowaty, był pierwszym kochankiem, uwodzicielem młodziutkiej dziewczyny! I oto ten żelazny „właściciel kuźnic” przez trzy akty dzięki swym pieniądzom rządzi się impertynencko w obcym domu, prawi kazania, lekceważy, upokarza wszystkich, sam siebie wycofując zupełnie z kwestii, która bądź co bądź i jego poważnie dotyczy; i w końcu wychodzi, jak triumfator, nawet „kule go się nie imają”! I autor aż do końca pozostaje pod wyraźnym prestigem729 jego „energii” i – milionów. Protestujemy: dość już szacunku budzą pieniądze w życiu; chcemy choć na scenie mieć odwet! Tego rodzaju nieporozumień dało by się wskazać i więcej; rozsądzenie zaś ich staje się dla nas dość trudne, ile że autor posiada dar mówienia w bardzo wielu słowach bardzo niewiele. Aby ocenić ten cały konflikt, mielibyśmy prawo co najmniej wiedzieć, w jaki sposób Irena została kochanką Radwana, jakiej natury był ten związek, w jakich okolicznościach, z czyjej winy nastąpiło zerwanie? O tym wszystkim nie dowiadujemy się, poza paroma ogólnikami, dosłownie nic; dopóki się zaś rzecz nie wyjaśni, sympatie nasze muszą pozostać po stronie kobiety jako słabszej.

Zapewne, ale znów autor mocno nam to utrudnia, straszliwie bowiem przysolił i przypieprzył tę Irenę i nie bardzo wiem, czemu? Aby wywołać ten sam konflikt, wystarczyłaby zupełnie rewelacja, że panienka z zacnego domu miała jednego kochanka, no, niech jej będzie wreszcie dwóch, ale po co, w jakim celu spychać ją na dno trywialnej, grubej prostytucji? To już jaskrawość dla samej jaskrawości; l'art pour l'art730; echo minionej epoki teatru brutalnego, który dziś bardziej prawie trąci myszką niż Panna mężatka Korzeniowskiego. Chyba że było to autorom potrzebne na to, aby dać efektowną teatralnie scenę, gdy Irenę pod wpływem trunku i tańca ponoszą reminiscencje dawnego, „szampańskiego” życia i kiedy spod narzuconej jej przez miłość maski błyska w tym dworku pod filarkami twarz rozpasanej bachantki? Ależ znowu po tym przeobrażeniu niepodobne do utrzymania są skrupuły Romana, który mimo wszystkiego, czego się dowiedział, czuje się honorem zobowiązany do poślubienia tej drugorzędnej hetery731, zaręczywszy się z nią jako z niewinną panienką? Tak więc brniemy z jednej wątpliwości w drugą; i samo nawet zakończenie nie zaspokaja nas w zupełności. Może dlatego iż czujemy instynktownie, że przyszłe życie młodej pary i wszystkich w ogóle osób w sztuce zależne będzie od stanowiska tego, kto ma klucz od kasy, od Radwana: jego zaś intencji w tej mierze nie objawił nam autor ostatecznie. Słowem, brakuje morału; „Hto to bude platil?732”, jak mówią bracia Czesi.

Role w sztuce są dobre i grano je też dobrze. Stary Orczyński, połączenie lekkomyślności, frantostwa i szlacheckiej fumy, zresztą ot, niezgorszy człowiek, to typ bardzo swojski, z niewątpliwej rasy Lechitów, jak ich maluje Ślaz u Słowackiego. Mimo iż nie wszystkie cechy tej postaci leżą w rodzaju p. Trzywdara, dał nam jak zawsze rolę starannie opracowaną. Mora-Morski, zbankrutowany apostoł-filantrop, kojący wszystkie swoje smutki ukochaną gitarą, a ujawniający po paru kieliszkach jakieś desperackie i rzewne akcenty typowej „szerokiej natury”, to znów w polskiej sztuce typ dość egzotyczny, trącący raczej rosyjskimi wpływami; p. Czarnowski wyposażył tę rolę w szczerze bolesne akcenty zwichniętego życia i zawiedzionego serca. P. Łącka grała Irenę z brawurą i szczerością, umiała wszystkie elementy tej roli stopić w jednolitą całość i zbudzić w nas sympatię do tej quand même733 Orczyńskiej, panny ze szlacheckim animuszem, która dlatego może się „puściła” (kto wie?), iż nie miała wierzchowego konia, na którym by się mogła wyszaleć. P. Noskowski jako Julek budził wesołość pysznym zacięciem warszawskiego dziecka ulicy; p. Czapelski miał w roli Radwana twardość i chłód, pod którymi można było odgadywać żywe i bijące niegdyś a zmrożone życiem serce: była to rola, o ile autor na to pozwolił, dobrze postawiona. P Brzeski całował jak z nut, a był szlachetny jak… wicehrabia z romansów, którymi obczytuje się stara Orczyńska, z humorem grana przez p. Dąbrowską.

Niezupełnie odpowiednią była, moim zdaniem, dekoracja we wszystkich trzech aktach. Tło, w którym się rzecz rozgrywa, jest tutaj bardzo ważne: powinno ono już samo przez się dać wrażenie czegoś strupieszałego, zdeklarowanego, atmosfery, w której się wszyscy dławią, gdzie brak powietrza, słońca, jak to od pierwszej chwili odczuwa Radwan. Jesteśmy wszak prawie że na dnie, w przedostatnim schronisku rozbitków życiowych. Rama musi być tu czynnikiem współgrającym. Tymczasem ujrzeliśmy wykwintny, dostatni salon przepojony światłem, otwierający się szeroką werandą na iście tyrolski krajobraz: rozkoszna wiledżiatura zamożnych ludzi, która budziła w nas, biedakach, tylko zazdrość i apetyt. Skąd taka omyłka?

W rozwoju naszej młodej scenki ostanie przedstawienie stanowi interesujący etap. Przebiegłszy całą prawie klawiaturę komediowej muzy, od farsy suchej i farsy „z łezką”, aż do komedii psychologicznej i do intelektualnej groteski, zespół „Bagateli” uczyni wycieczkę w sferę niemalże dramatu. Próba wypadła pomyślnie; odświeżeni tą dygresją, z tym większą przyjemnością wrócą sympatyczni artyści do pogodniejszych tematów.

674674 złote ostrogi – nagroda ofiarowywana zasłużonemu rycerzowi. [przypis edytorski]
675675 Szekspir – chodzi m.in. o powiązanie Lilli Wenedy z Królem Learem, z postacią jednej z córek króla, Kordelią, która mimo odrzucenia przez ojca, w chwili gdy jego królestwo jest zagrożone, walczy w jego obronie i bohatersko ginie; także o pokrewieństwo Gwinony z okrutnicami: Małgorzatą z Henryka VI czy którąś z niewydziedziczonych córek króla Leara. [przypis edytorski]
676676 James Macpherson (1736–1796) – szkocki poeta; zainspirował Słowackiego bohaterem Pieśni Osjana, wędrownym śpiewakiem opisującym przeszłość ludów celtycko-germańskich, ich podboje i towarzyszących im harfiarzy o tajemniczych mocach. [przypis edytorski]
677677 François-René de Chateaubriand (1768–1848) – francuski pisarz i polityk; postać Velledy z Męczenników, wieszczki, przywódczyni hordy, była jednym z pierwowzorów dla Rozy Wenedy. [przypis edytorski]
678678 Paul Henri Mallet (1730–1807) – szwajcarski pisarz; autor fr. przekładu Eddy, poematów i baśni opisujących mitologię norweską, oraz pracy Introduction to the History of Denmark. [przypis edytorski]
679679 Jacques Boucher de Perthes (1788–1868) – francuski antropolog; badał kulturę druidów na podstawie wykopalisk. [przypis edytorski]
680680 Nibelungi, właśc. Pieśń o Nibelungach – starogermański epos związany z Eddami, który opisywał losy ludu karłów, ograbionego ze swojego skarbu przez herosa Zygfryda. [przypis edytorski]
681681 Edda – cykl staroskandynawskich pieśni o początku świata, pochodzeniu, tradycjach i podbojach ludów Skandynawii; składa się z Eddy starszej pochodzącej z IX wieku i Eddy młodszej z XIII wieku. Spisanie tych tekstów ma być dziełem Islandczyka Snorriego Sturlusona. [przypis edytorski]
682682 Sofokles – podobnie jak w Antygonie, tak i u Słowackiego występuje typ oddanej córki oraz motyw oślepienia ojca. [przypis edytorski]
683683 Eurypides – Lilla Weneda jak Elektra w sztuce Eurypidesa gotowa jest wiele poświęcić dla ojca. [przypis edytorski]
684684 Pedro Calderón de la Barca (1600–1681) – hiszpański dramaturg i poeta epoki baroku; pierwowzorami dla Ślaza były m.in. postacie: Guarina z Mostu w Mantible, Persia z Wielkiej Cenobii, sługi Morlaca z Wywyższenia krzyża. [przypis edytorski]
685685 Fryderyk Henryk Lewestam (1817–1878) – historyk, krytyk literatury, dziennikarz; przyjaźnił się ze Słowackim od lat czterdziestych, wtedy też została wydana jego praca Pierwotne dzieje Polski, która dowodziła, że na terenach polskich zamieszkiwali Celtowie. [przypis edytorski]
686686 Jan Paweł Woronicz herbu Herburt (1757–1829) – prymas Królestwa Polskiego w latach 1828–1829, poeta; jego epos Lechiada, wzorowany na Eneidzie, mógł stanowić częściową inspirację przy tworzeniu Lilli Wenedy przez Słowackiego. [przypis edytorski]
687687 Walter Scott (1771–1832) – szkocki pisarz, który ukształtował model powieściowy; związek Lilli Wenedy z Panią jeziora polega na występowaniu w obu utworach motywu zemsty, u Słowackiego realizacją jest Roza Weneda, u Schotta Klimalea, która zrodzi syna-mściciela. [przypis edytorski]
688688 George Byron (1788–1824) – angielski poeta i dramaturg; filozoficzne wywody Ślaza formułujące w końcu zabawną grę słowną dotyczącą kłamstwa przypominają fragment z Don Juana przywołujący postać Berkeleya. [przypis edytorski]
689689 Charles Nodier (1780–1844) – francuski pisarz, krytyk, prekursor romantyzmu; Teresa Aubert i ukazana tam relacja miłosna posłużyła do jakiegoś stopnia ukształtowaniu sceny pożegnalnej Lilli z Lelum. [przypis edytorski]
690690 Thomas Moore (1779–1852) – irlandzki poeta; końcowa scena dramatu jest reminiscencją Czcicieli ognia, gdzie również na stosie ognia męczeńsko ginie wódz wraz ze swym towarzyszem, jak Lelum i Polelum. [przypis edytorski]
691691 Miguel de Cervantes (1547–1616) – hiszpański pisarz, autor słynnej powieści Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy z 1605 r.; Św. Gwalbert i Ślaz są prześmiewczymi karykaturami Don Kichote'a i jego sługi Sancha Pansy. [przypis edytorski]
692692 Kochanowski – wieszczenie Rozy Wenedy miało częściowo swój pierwowzór w tragicznych przepowiedniach Kasandry, córki króla Troi, Priama, z Odprawy posłów greckich. [przypis edytorski]
693693 Vittorio Alfieri (1749–1803) – włoski dramatopisarz; Lilla jest niedoścignionym ideałem, podobnie córka i żona Agizjada z tragedii Agis. [przypis edytorski]
694694 Friedrich von Schiller (1759–1805) – niem. poeta i teoretyk sztuki; echo dramatu Wilhelm Tell można odnaleźć w Lilli Wenedzie w wątku rzutu toporem we włosy ojca analogicznym do strzału z kuszy w jabłko postawione na głowie syna Wilhelma. [przypis edytorski]
695695 Augustin Eugène Scribe (1791–1861) – fr. dramatopisarz, członek Akademii Francuskiej; sformułował metodę budowania udanego dramatu, pièce bien faite, czyli takiego o klasycznej akcji z zawiązaną intrygą i charakterystycznych postaciach. [przypis edytorski]
697697 Gustave Lanson (1857–1934) – fr. historyk i krytyk literatury. [przypis edytorski]
699699 Ferdinand Brunetière (1849–1906) – fr. historyk literatury i krytyk. [przypis edytorski]
700700 Les époques du théâtre français (fr.) – Epoki teatru francuskiego. [przypis edytorski]
703703 Émile Augier (1820–1889) – fr. dramatopisarz, członek Akademii Francuskiej; pisał przede wszystkim komedie obyczajowe. [przypis edytorski]
704704 Florent Carton Dancourt (1661–1725) – francuski dramatopisarz i aktor, mistrz farsy, zasłynął sztuką Le Chevalier à la mode. [przypis edytorski]
705705 „Czas” – konserwatywny dziennik wydawany początkowo w Krakowie (1848–1934), a później, po połączeniu z „Dniem Polskim”, w Warszawie (1935–1939). [przypis edytorski]
696696 Walka kobiet – komedia Augustina Eugène'a Scribe'a z 1851 r. [przypis edytorski]
698698 Historie de la littérature française (fr.) – Historia literatury francuskiej. [przypis edytorski]
701701 Ubogie lwice – sztuka Émile'a Augiera z 1869 r. [przypis edytorski]
702702 Bezczelni – sztuka Émile'a Augiera z 1861 r. [przypis edytorski]
706706 zakupno – dziś: kupno, zakup. [przypis edytorski]
707707 gniecie niewidzialna, aż wreszcie zjadaczy chleba w aniołów przerobi – niedokładny cytat z wiesza Juliusza Słowackiego Testament mój. [przypis edytorski]
708708 rozprószony – dziś: rozproszony. [przypis edytorski]
709709 Sinobrody – postać z bajki Charles'a Perraulta, potwór zabijający w tajemniczy sposób swoje kolejne żony. [przypis edytorski]
710710 Czerwona Czapeczka – dziś przyjął się tytuł: Czerwony Kapturek. [przypis edytorski]
711711 Juliusz Kleiner (1886–1957) – historyk literatury, edytor, profesor; autor monografii Juliusz Słowacki: dzieje twórczości. Od Balladyny do Lilli Wenedy, t. II, Kraków 1999. [przypis edytorski]
712712 Amelia Rotter-Jarnińska (1879–1942) – aktorka; siostra innej aktorki, Stanisławy Rotter. [przypis edytorski]
713713 unisono (z wł., muz.) – jednym głosem, w jednej tonacji. [przypis edytorski]
714714 Stefan Kiedrzyński (1888–1943) – dramaturg, powieściopisarz, scenarzysta filmowy, związany z „Kurierem Warszawskim”, autor lżejszej literatury komediowej oraz sensacyjnej. [przypis edytorski]
715715 Tomasz Łęcki – arystokrata, ojciec Izabeli Łęckiej; bliskie bankructwo nie budzi w nim pokory, Łęcki żyje równie wystawnie jak wcześniej, pozostaje w fałszywym przekonaniu o wyższości swojej sfery i własnej zaradności ekonomicznej. [przypis edytorski]
716716 papa Pławicki – bohater z Rodziny Połanieckich; szlachcic, wdowiec, ojciec Maryni Pławickiej, który zwleka ze zobowiązaniem finansowym wobec Stanisława Połanieckiego, co doprowadza do utraty rodowego majątku w Krzemieńcu. [przypis edytorski]
717717 Czarnoskalscy – rodzina szambelana Czarnoskalskiego z komedii Rozbitkowie Józefa Blizińskiego, zagrożona utratą majątku różnymi sposobami próbuje go uratować, m.in. intratnym zamążpójściem córki. [przypis edytorski]
718718 Pobratyńscy – bohaterowie Dziejów grzechu Stefana Żeromskiego. [przypis edytorski]
719719 Granowscy – bohaterowie trylogii Walka z szatanem Stefana Żeromskiego. [przypis edytorski]
721721 kontuszowiec – szlachcic reprezentujący tradycyjne poglądy. [przypis edytorski]
723723 Łatka i Twardosz – bohaterowie Dożywocia Aleksandra Fredry. [przypis edytorski]
720720 grandezza (wł.) – duma i zachowanie godne wysokiego urodzenia. [przypis edytorski]
722722 homo nobilis (łac.) – szlachcic. [przypis edytorski]
724724 przeputać (pot.) – roztrwonić, przehulać, przebimbać. [przypis edytorski]
725725 andrus (przest.) – cwaniak, łobuz. [przypis edytorski]
726726 self-made-man (ang.) – człowiek, który sam wszystko osiągnął, własną pracą doszedł do majątku. [przypis edytorski]
727727 savoir vivre (fr.) – zasady dobrego obyczaju, etykieta. [przypis edytorski]
728728 Półświatek – dramat Aleksandra Dumasa syna z 1855 r. [przypis edytorski]
729729 prestige (fr.) – tu: urok. [przypis edytorski]
730730 l'art pour l'art (fr.) – sztuka dla sztuki. [przypis edytorski]
731731 hetera (z gr.) – tu: dama lekkich obyczajów, elegancka kurtyzana. [przypis edytorski]
732732 Hto to bude platil? (czes.) – Kto za to zapłaci? [przypis edytorski]
733733 quand même (fr.) – jednak; mimo wszystko. [przypis edytorski]

Teised selle autori raamatud