Tasuta

Flirt z Melpomeną

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

Feydeau, Dudek

Teatr „Bagatela”: Dudek, krotochwila425 w trzech aktach Jerzego Feydeau426.

Dudek należy do typu sztuk, na których łatwiej jest śmiać się do rozpuku, niż je opowiedzieć, tak treść jest powikłana a ulotna zarazem. Jest to typowa bulwarowa427 farsa paryska; tak typowa, iż za dwieście lub trzysta lat będzie mogła służyć jako podłoże do rozprawy habilitacyjnej jakiemuś panu dr. phil. Müllerowi, „romaniście” z Lipska lub Jeny; tytuł zaś rozprawy będzie brzmiał następująco: „Beitrag zur vielfachartigen Anwendung des verhinderten, resp. fictiven, event. auch definitiv vollgebrachten Ehebruchs, als dramatischen Hauptknotens der französischen Nationalposse der ersten Jahrzentel des XX Jahrhunderts428. Jest tam tedy wszystko: i komisarz policji (dwóch nawet!) w trójkolorowej szarfie „konstatujący”429 z całą powagą swego urzędu to, czego nie było; i pokój w hotelu, gdzie najosobliwszym zbiegiem okoliczności spotykają się w nocy wszyscy bohaterowie sztuki i jeszcze kilkanaście obcych osób; i pan major lubiący ładne buziaki a obdarzony głuchą jak pień żoną; i dzwonki ukryte w łóżku; i poczciwy żonkoś430, który miał chwilę zapomnienia gdzieś tam za kanałem La Manche i któremu ku jego rozpaczy ta „chwila zapomnienia” spada na kark; i kochające żony głoszące prawo bezwzględnego odwetu w razie gdyby pan mąż zrobił początek, ale wybaczające poczciwie wszystko w trzecim akcie… Słowem, commedia dell'arte, która na francuskiej scenie nie przestała żyć ani na chwilę, tylko z każdym pokoleniem wstaje w odmiennej cokolwiek, odmłodzonej postaci, strojąc odwiecznego Arlekina431 we frak paryski najnowszego kroju, a Kolombinę432 w sukienkę – jutrzejszej mody.

I mimo że treść ociera się wedle prastarej galijskiej433 tradycji o przedmiot dość śliski, trzeba by głębokiego niezrozumienia kultury francuskiej, aby wzorem surowych cenzorów moralności dopatrywać się w tej cerebralnej434 igraszce przeznaczonej na wytchnienie dla ludzi, którzy umieją pracować jak nikt w świecie, śladów zepsucia, zgorszenia lub „złego przykładu”. Farsa tego typu nie wypływa z podłoża obyczajowego ani też z psychologicznego problemu; jest to niejako łamigłówka, oparta na pewnych konwencjach gra, w której z danego założenia matematyczny kartezjański intelekt francuski wysnuwa wszystkie możliwe konsekwencje dowcipu i humoru.

Nasuwa mi się jedno porównanie. Wyobraźmy sobie, iż dzieci grające w krokieta435 wpadłyby na koncept, aby dla ożywienia zabawy i dla łatwości porozumienia ponadawać wszystkim kulom imiona męskie, a bramkom kobiece. „Raul przechodzi przez Adolfinę; Maurycemu brakuje Adeli i Fernandy do słupka” etc., etc. „Co się tam za rzeczy dzieją?!”, wykrzyknąłby moralista, niespokojnie nadstawiając uszu. Nic się nie dzieje. Dzieci grają w krokieta.

Testoni, Powodzenie

Teatr miejski im. Słowackiego436: Powodzenie, komedia w trzech aktach Alfreda Testoniego437.

Stanowczo Kraków staje się wielkim miastem. Jak słychać, już zawiązało się konsorcjum z kapitałem piętnastu milionów, celem budowy gmachu opery na dwa i pół tysiąca miejsc; na razie codziennie grają cztery teatry… Wczoraj na przykład mieliśmy dwie premiery: jedną w Bagateli438 po południu, drugą wieczorem w Teatrze Miejskim. Włożywszy tedy do kieszeni pajdę chleba z serem, wyruszyłem przed czwartą z domu, aby dotrwać na posterunku do dziesiątej. Zaczynam, po starszeństwie, od Teatru Miejskiego.

 

Sztuka Testoniego wprowadza nas w atmosferę co się zowie europejską; ba, nawet więcej, bo z przymieszką Ameryki. Komuż nie zdarzyło się nieraz rozmarzyć przelotnie na widok wysiadających z olbrzymiego samochodu takich cudzoziemskich smukłych pań w długich szeleszczących płaszczach, z główkami zakutanymi w gęste, jedwabne woale? Któż nie przystawał na chwilę, aby się zaciągnąć troszkę zmieszanym drażniąco zapachem najlepszych perfum, karbidu439 i benzyny? (Czuję, że wpadam w trans, jak sama haef440z „Kurierka ilustrowanego”441, ale cóż? – wszyscy mamy serce!). Takim właśnie samochodem, w takim płaszczu i woalu zjechała do małego włoskiego miasteczka egzotyczna księżna-ambasadorowa Graziella de Santaro; zjechała, narobiła – na wpół mimo woli – trochę zamętu, naprawiła, jak umiała, i tuf tuf, znów zagrała trąbka, i księżna na gumowych skrzydłach – jakby powiedział futurysta – odleciała w dalekie kraje, zostawiając małe miasteczko włoskie jego powszednim miłostkom, codziennym ploteczkom i – marzeniu o dalekim, szerokim świecie. Ale rzecz jest dość skomplikowana, trzeba tedy opowiedzieć po porządku.

Dr Alberto Lombardi, młody i przystojny lekarz bez praktyki, ma żonę i kochankę; żonę od roku, kochankę od wczoraj. Jest nią ładna pani burmistrzowa, która po stosownym wzdraganiu zgodziła się odbyć z młodym eskulapem442 przejażdżkę za miasto w zamkniętym powozie. Nieszczęściem zdarzył się wypadek; konie się spłoszyły (czy coś podobnego), powóz się przewrócił, doktor skaleczył rękę, zbiegowisko, doktor w pomieszaniu wyjaśnił ciekawym, że ta dama to – jego żona. Zapomniał biedak, że na świecie istnieje prasa i że wypadek „znanego, cenionego” etc. w czasie przejażdżki z „małżonką” znajdzie się na szpaltach miejscowego dziennika. Ot, prowincja.

Świeży numer gazety pada jak bomba w dom teściów doktora, gdzie zebrała się właśnie rodzina z przyległościami, i byłby niechybnie wywołał eksplozję, gdyby całej uwagi obecnych nie pochłaniało w tej chwili stokroć donioślejsze wydarzenie: wizyta księżnej. Zjawia się ta wielka dama, śliczna, czarująca, przystępna, pije dobrotliwie herbatę, dla każdego ma miłe słówko, ale wyraźnie coś ją absorbuje, kogoś szuka oczami, parę razy zapytała o doktora Lombardi… Księżna zna już po trosze doktora: wszak od czasu pobytu w miasteczku leczy jej dostojnego małżonka, starszego i dość schorowanego jegomościa; okazuje się, iż księstwo mają zamiar przez wdzięczność ufundować na wyjezdnym szpitalik dla dzieci, w którym dr Alberto byłby ordynatorem. Ten niepokój księżnej oraz kilka szczegółów, jakie padły z jej ust w rozmowie, rzucają osobliwe światło na wczorajszą przygodę powozową: ta dama, której honor salwował doktor, przedstawiając ją jako „żonę”, ależ to nikt inny, tylko ona, księżna! Oburzenie rodziny zmienia się w cichy zachwyt, wszyscy patrzą na młodego wiarołomcę jak na bohatera: pogromca księżnej! Teściowa zwłaszcza nie posiada się z dumy i ze szczęścia; żona dąsa się wprawdzie, ale i w niej zazdrość walczy o lepsze z podziwem.

Tak, ale to nieprawda, i doktor wie o tym najlepiej; czyż może pozwolić, aby niewinnie szarpano honor kobiety? Już, już ma wystąpić, aby oczyścić księżnę z wszelkiego posądzenia, kiedy reflektuje go przyjaciel-filozof: czyż zniweczy niebacznie jedyny środek pozwalający mu ocalić spokój domowego ogniska oraz osłonić honor innej kobiety, dla której rzecz mogłaby mieć następstwa groźniejsze niż te trochę niewinnych plotek, których przedmiotem stanie się księżna? Na te potężne argumenty doktor milknie i, nic nie twierdząc, nic nie przecząc, zostawia swobodne pole domysłom…

Wieść o romansie lekarza z księżną Amerykanką obiega całe miasto; dochodzi wreszcie do uszu samej księżnej, a dzieje się to podczas balu, który wydała dla „miasta” w swej wspaniałej willi. Po odejściu gości zatrzymuje doktora celem wyjaśnienia sprawy; obsypuje go gradem wymówek, podczas których Alberto w poczuciu swej winy stoi niemy i pomieszany. Ale jest noc, są sami; ten Alberto ma w sobie coś, co trudno określić: pod nieśmiałością i uszanowaniem czuć w nim utajony żar rasowego kochanka, takiego, jakich wydają tylko Włochy, praojczyzna tenorów miłości… Takim musiał być ów doktor Pagello, który w słynnym w literaturze „epizodzie weneckim”443 posiadł serce Jerzego Sand444 tuż przy łożu chorego Musseta445. A księżna – jak się zdaje – ocenia instynktownie te jego przymioty; Alberto podoba się jej od dawna; może to wręcz na jego intencję to poufalenie się z miastem, ten bal, to nocne „wyjaśnienie” wreszcie? W oczach jej obok dość szczerego gniewu migocą szczersze jeszcze iskierki rozbawienia, skłonności… Dość iż dla usprawiedliwienia fałszu Alberto znajduje najbardziej przekonywający argument: zmienia go w prawdę.

Miesiąc pobytu księżnej spływa jak sen; zbliża się czas powrotu do Ameryki, dokąd księcia wzywają obowiązki dyplomaty. W pracowni architekta, nad planami szpitalika dla dzieci, odbywa się pożegnalna rozmowa kochanków. Alberto cierpi, nie może się pogodzić z rozstaniem, chciałby lecieć w świat za błyszczącym meteorem. Ale księżna jest to osoba, która, jak nasz Adam mówi o Telimenie, i „rozum i wielkie doświadczenie miała”; nie popełni omyłki George Sand, która nieboraka Pagella powlekła z sobą do Paryża. Wie, iż jest to typ kochanka uroczy, ale – jak owe najprzedniejsze gatunki włoskiego wina – „nieprzenośny”; nie trzeba go wyrywać z ram krajobrazu. Raczej sama obiecuje (dość mglisto co prawda) wrócić z Ameryki do miasteczka – na poświęcenie szpitalika. Zresztą księżna jest dobrą kobietą, ognisko rodzinne jest dla niej święte: nim odjedzie, godzi doktora z żoną, która pogniewała się na dobre, wpadłszy wreszcie na trop prawdziwej bohaterki wypadku z powozem. W ten sposób – jak pół żartem, pół serio sama mówi kochankowi – księżna zyska aż do powrotu gwarancję jego wierności: żona będzie stała na straży. I wszystko kończy się zgodnie.

Błahostka ta, dowcipnie pomyślana, przeprowadzona jest niezbyt może błyskotliwie, ale inteligentnie i ze smakiem. Słucha się jej niby opowiadania dobrego causeura446, który umie podtrzymać zaciekawienie i zawsze ma jakąś niespodziankę w zanadrzu. Rzadko rodzi głośny śmiech, często uśmiech. I jedno jest w niej miłe: mimo że temat dość by mógł do tego kusić, nie ma w niej nic z owego łatwego okrucieństwa, owego triumfalnego podkreślania niemoralności, nikczemności świata: owego tonu, którego prototypem jest słynna nowela Boule de suif447 Maupassanta448, a który tak mnie razi np. w niedawno granym (i mocno, wedle mnie, przechwalonym) Kręgu interesów449. Dosyć człowiek jest biedny, po co się jeszcze nad nim znęcać! Cóż za sztuka skakać na to pochyłe drzewo? Im dłużej żyję na świecie, tym bardziej inteligencja, dowcip bez dobroci wydają mi się niesympatyczne i niezajmujące. I dlatego wdzięczny jestem autorowi Powodzenia, iż kiedy wraz z tłumem gapiów odprowadzam księżnę do samochodu i spoglądam z leciuchną melancholią za znikającym tumanem pyłu, pierwszą moją myślą o niej jest: „Cóż to za miła, mądra, dobra i dzielna kobieta!”. Dopiero później przychodzą refleksje moralne, które nie wszystkie, oczywiście, wypadają na jej korzyść.

Rolę księżnej można było ująć rozmaicie. Można np. odciąć ją ostrą linią egzotyzmu i rzucić niby jaskrawą plamę na szare tło małomiasteczkowego światka. Liczne wzmianki w tekście świadczą, że ta księżna nie urodziła się w książęcych splendorach i że miała przeszłość raczej dość awanturniczą. Można podkreślić jej cudzoziemskość, odrębność rasową i obyczajową; słowem, zaprawić rolę mniej lub więcej silną domieszką „charakterystyczną”. P. Bednarzewska450 prześlizgnęła się nad tą amerykańską stroną roli jako nieodpowiadającą widocznie naturze jej talentu; zagrała po prostu samą sobą, swoim spokojnym wdziękiem, swoim zawsze ślicznym uśmiechem i bardzo kobiecą dobrocią. Stworzyła postać może niezupełnie idącą po linii wytyczonej przez autora, ale pełną uroku i tym samym dającą wystarczającą oś całej akcji. P. Nowacki był „mężczyzną” w każdym calu; koniec drugiego aktu zagrał z brawurą budzącą wrażenie, iż mało kiedy zdarzyło się kurtynie zapaść równie w porę. Reszta zespołu niewiele miała pola do popisu w rolach mieszkańców prowincji, nakreślonych dość bezbarwnie; z małymi wyjątkami wszyscy wywiązali się dobrze z zadania.

 

Sufler pracował jak miech kowalski, nieraz bezskutecznie; toteż chwilami czuć było w jego głosie jakby zniechęcenie.

Molnár, Konfekcja męska

Teatr „Bagatela”: Konfekcja męska, komedia w trzech aktach Franciszka Molnára451; Panna służąca, krotochwila452 w trzech aktach Maurice'a Hennequina453.

Nigdy nie popełniam „aforyzmów”; raz jednak, po wysłuchaniu dwugodzinnych zwierzeń pewnego bardzo sympatycznego cudzoziemca-milionera w tak zwanej (niezupełnie może słusznie) „sile wieku”, zanotowałem sobie następującą uwagę:

„Często kobieta mówi do mężczyzny: »Wierz mi, ty mi jesteś zawsze najbliższy ze wszystkich. Inni mogą być zabawniejsi od ciebie, mogą mi bardziej przemawiać do zmysłów; ale tam, gdzie chodzi o prawdziwą, rzetelną przyjaźń, o zaufanie, ot, gdybym na przykład potrzebowała pieniędzy, wierzaj mi, zwróciłabym się tylko do ciebie«. I mężczyznę rozczula to do łez”.

Ten mój znajomy przypomniał mi się niejednokrotnie w ciągu pierwszego aktu Konfekcji męskiej, w którym p. Juhasz, właściciel sklepu galanteryjnego w Budapeszcie, rozwija w całej pełni ten specyficzny gatunek dobroci. Ale okazuje się stopniowo, iż nieoceniony ten człowiek posiada jeszcze mnóstwo innych jej gatunków, posiada je wszystkie; i to w takim nasileniu, iż dobroć ta działa wręcz zaraźliwie, i na przekór zwyczajnemu porządkowi świata odbudowuje to, co złość zniszczyła.

Bo posłuchajmy. Przychodzi do niego żona i mówi: „Wiesz, te pięćdziesiąt tysięcy, które miałam uskładane w banku z twoich oszczędności i na których zapewniłeś pokrycie wierzycielom, ja je wydałam”. On na to: „Moje dziecko, jeżeli wydałaś, to zapewne na dobry użytek; co moje, to i twoje. Odrobimy je”. Żona mówi: „To jeszcze nie wszystko; już cię nie kocham (a raczej bardzo cię kocham, ale… jak brata); poza tym kocham twego ulubionego subiekta454 Oskara i pragnę do niego należeć (a nawet właściwie już troszkę należałam). Mogłabym cię oszukiwać, ale zanadto cię na to szanuję”. A Juhasz: „Jakaś ty szlachetna, że tak postąpiłaś; nie płacz, moje biedne dziecko, bo mi się serce kraje”. Żona dalej: „A te pięćdziesiąt tysięcy, to ja dałam Oskarowi, który za nie kupił sklep w Berlinie, bo powiedział, że nie może twojej żony narażać na nędzę”. Juhasz: „Postąpił jak człowiek serca i honoru. Jesteście oboje dzielni i szlachetni ludzie”. Przychodzi Oskar i mówi: „Zabieram panu żonę i pieniądze, ale porozumiałem się już z pańskimi wierzycielami, którzy, nie mając pokrycia, obejmą pański sklep w zarząd przymusowy, póki panu nie odeślę tej sumy (na św. Nigdy)”. Czyli: możesz się pan od jutra wynosić ze sklepu, jesteś bankrut. Juhasz na to: „Jaki on dobry, że się tak trudził dla mnie”. I po tych wszystkich ciosach, pośród ruiny szczęścia i bytu, znajduje czas i pamięć, aby tłumaczyć skomplikowany mechanizm blaszanego okręcika stróżowi, którego dziecku kupił go na imieniny. Takim poznajemy w pierwszym akcie p. Juhasza, właściciela „konfekcji męskiej”, i myślimy sobie: „Cóż to za zacny, anielski człowiek. To już chyba kres, do którego ludzka dobroć dojść może”.

Kres? Gdzie tam, to dopiero początek. Protektor Juhasza, Hrabia, wyrywa go ze zbankrutowanego sklepu i zabiera do siebie na wieś, oddając mu dyrekcję fabryki wspaniałego sera, który sam świeżo wynalazł. Ale tę samą niestrudzoną dobroć, jaką Juhasz rozwijał w pożyciu domowym, przenosi w sferę interesów: za dobry jest, aby ściągać należytości z odbiorców; za dobry, aby oddalić przedajnego455 urzędnika; ba, nawet ser, słynny wprzód ze swej ostrości i dla tego przymiotu masowo rozchwytywany w Londynie, nabrał od czasu dyrektorstwa Juhasza śmietankowej, odstraszającej konsumentów łagodności. To wszystko darowałby mu może Hrabia, ale nie może mu darować tego, iż Juhasz (z dobroci serca) staje mu wciąż w drodze do miłostki z ambitną, żądną zbytku i użycia Pauliną, która przybyła tu umyślnie po to, aby jako skromna panna do pisania na maszynie usidlić Hrabiego. Juhasz opuszcza zamek, aby wrócić do swego sklepu, ale serce jego promieniuje jeszcze na odległość: pod wpływem łez, jakie wycisnął z oczu Hrabiego, ów wielkoświatowy don Juan zmienia się w najbardziej rycerskiego i szlachetnego z ludzi, Paulina zaś z wyjazdem Juhasza spostrzega nagle, że po prostu kocha jego, tego nieuleczalnie dobrego dudka czy anioła.

I kiedy z początkiem trzeciego aktu kurtyna znów odsłoni nam wnętrze sklepu, gdzie wśród krawatów i lasek Juhasz gotuje się już, jak dawniej, być ofiarą swej dobroci i przedmiotem ludzkiego wyzysku, zjawia się Paulina, aby stanąć przy jego boku i zająć znamienne miejsce – przy kasie. Od tej pory czujemy, iż życie Juhasza potoczy się szczęśliwie; szczere złoto jego serca znalazło w nowej towarzyszce życia tę przymieszkę twardszego aliażu456, bez której nawet złoto jest – nie do użytku.

Sztuka Molnara jest wcale miła i zabawna. Tło sklepowego życia, tak mistrzowsko opisane w Balzakowskim Cezarze Birotteau457 lub Lalce Prusa, gdzie pomiędzy sprzedażą pary kaloszy a tuzinem kołnierzyków rozgrywają się bolesne dramaty ludzkiego serca, gdzie dławi się nieraz łzy drgające w głosie, aby ze stereotypowym uśmiechem wmówić gościowi laskę lub płaszcz gumowy, których wcale nie potrzebował, daje autorowi pole do wielu nowych i błyskotliwych pomysłów scenicznych. Pierwszy akt bowiem Konfekcji męskiej zarysowuje się niemal dramatycznie, z energicznym rysunkiem charakterów i sytuacji oraz zręcznym spleceniem nastrojów lirycznych i dramatycznych z groteską środowiska. Farsowy charakter bierze stanowczo górę w akcie drugim; ewangeliczny człowiek, Juhasz, mieni się już chwilami w zdecydowanego durnia, aby pod koniec wystrzelić niespodzianie fajerwerkiem płomiennego kochanka. Trzeci akt, sprowadzając akcję do poprzedniego środowiska, wraca jej zarazem i głębsze komediowe wartości. Nie mogę powiedzieć, aby linia tych przeobrażeń poprowadzona była zupełnie harmonijnie; ale ostatecznie nie chcę też być z rzędu tych ludzi, z których dworował sobie już Molier, iż, ubawiwszy się na komedii, dociekają podejrzliwie, czy też uśmiali się zgodnie ze wszystkimi prawidłami sztuki i Arystotelesa. Skoro autor dał słuchaczom dużo wesołości i nieco głębszej myśli, aktorom zaś szereg dobrych ról, spełnił prawdopodobnie wszystko, co sobie tutaj założył.

Hennequin, Panna służąca

Nowoczesna farsa francuska miałaby prawo ubiegać się o słynną nagrodę cnoty im. Monthyona458. Podczas gdy poważna literatura całej Europy jak gdyby podała sobie ręce, aby, idąc w ślady autorów Nory459, Ojca460 i Kreutzerowskiej sonaty461, podgryzać u samych podstaw istotę małżeństwa, ona jedna, ta okrzyczana, spotwarzana farsa francuska, z męską odwagą broni niewzruszalności tej starożytnej instytucji. I chociaż jej bohaterom zdarza się w akcie drugim ślizgać nad samą krawędzią przepaści, akt trzeci kończy się zawsze triumfalną apoteozą ogniska rodzinnego: apoteozą, której przyświeca ewangeliczne hasło: przebaczenie, zapomnienie, pojednanie. I to drugie, mniej już ewangeliczne co prawda, że co nie wyszło na wierzch, to się nie liczy.

Na tej to ostatniej zasadzie opiera się szczęśliwy finał Panny służącej, w którym pani Legris po szeregu gościnnych występów w krainie Cytery462 pod pseudonimem Nelly Rosier podaje rękę dawnemu mężowi do nowego życia, zaś pan Lebrunois odnajduje świeże uroki w osobie młodej żony, przeobrażonej szczęśliwie dzięki fachowym radom tejże samej Nelly. Jak się to wszystko odbywa, radzę każdemu, aby się poszedł sam przekonać; streszczać farsę francuską byłoby zadaniem równie niewdzięcznym, co np. wykładać ex cathedra463 technikę… pocałunku.

Wójcicka, Jeszcze wczoraj

Teatr miejski im. Słowackiego: Jeszcze wczoraj, sztuka w trzech aktach z epilogiem Zofii Wójcickiej464.

Rozmawiamy sobie w szczupłym kółku ludzi wykształconych, nieprawdaż? Zbytecznym tedy byłoby zapytywać moich czytelników, czy znają Trędowatą465 Mniszkówny466, tę bezwzględnie najpoczytniejszą z polskich powieści, rozchwytywaną w nie wiem już którym wydaniu w księgarniach, wydzieraną sobie z rąk i sczytywaną do strzępów w wypożyczalniach. Wszyscy pamiętamy jej bohaterkę, pannę Stefcię, nauczycielkę (mimo iż szlacheckie dziecko!) w magnackim domu, gdzie oczarowany jej urokiem ordynat467 Waldemar rozkochuje się w niej na śmierć i zaręcza się z nią wbrew woli dumnej rodziny. Nastaje okres krótkiej sielanki, w ciągu którego pokoik Stefci zmienia się co dzień w oranżerię najrzadszych kwiatów, pomysłowa zaś tkliwość magnata posuwa się do ofiarowania narzeczonej pianina (prawdziwego, do grania!) z lapis lazuli468, ze srebrnymi okuciami i klawiszami z konchy perłowej. Ale Stefcia dostaje anonim zapowiadający jej, że, o ile wedrze się do rodziny Waldemara, będzie zawsze uważana jako trędowata (stąd tytuł); rozchorowuje się ze zmartwienia i umiera, Waldemar zaś spędza resztę życia, wpatrując się w jej portret, o czym opowiada obszernie już następna powieść (Ordynat Michorowski469).

Otóż wyobraźmy sobie, że panna Stefcia nie umarła, że historia z ordynatem tylko się jej przyśniła, że przebyła okres wojny światowej i że napisała na ten temat sztukę. Bohaterką sztuki będzie oczywiście ona sama, najpiękniejsza, najbardziej urocza, najszlachetniejsza, najczystsza, a zarazem zdolna – o ile raczy zstąpić na chwilę z piedestału – dać wybranemu mężczyźnie ocean „najrzadszych upojeń”. Ujrzał ją przed laty na balu młody porucznik rosyjski i pamięć spojrzenia jej cudnych oczu prześladuje go aż do szlif pułkownika; przez zazdrość o niebiański uśmiech „dumnej Polki” poprzysiągł śmierć człowiekowi, do którego się tak uśmiechnęła, a którego los zagnał obecnie do rosyjskiego wojska jako jego adiutanta; mąż (ów adiutant właśnie) spędziwszy po dwóch latach rozłąki trzy dni w jej objęciu, oświadcza, iż teraz będzie szukał śmierci, bo po wrażeniach, jakie mu dała, życie wypowiedziało dlań swoje ostatnie słowo etc., etc. Obok tego p. Zofia (bo takie imię nosi panna Stefcia w sztuce p. Wójcickiej) ma podrosłego syna, jest oczywiście najlepszą matką, córką, siostrą, Polką i uprawia politykę o zabarwieniu „centralnym”.

Jestem namiętnym czytelnikiem polskich kobiecych powieści, zawdzięczam im najmilsze, najpogodniejsze chwile, pasjami lubię ten rodzaj literatury, ale – nie na scenie. A także nie wtedy, kiedy autorka przekracza swój zakres i za tło bierze przedmioty, które bynajmniej się do tego nie nadają. Ten występek popełnia w najwyższym stopniu sztuka p. Wójcickiej.

Zastanawiałem się głęboko, w jakim stosunku pozostaje p. Wójcicka do swego przedmiotu. Nie w artystycznym, to pewne. Nie chcę jej posądzać o grube literackie żerowanie na bólach narodowych, o poruszanie świeżych mogił, aby z nich wygrzebać łatwy a niby efektowny „temat”. Zdaje mi się, że znajdę właściwy punkt widzenia, jeżeli powiem, że jest to po prostu czysto kobiece mizdrzenie się przed lustrem w najróżniejszych pozach, uśmiechach, spojrzeniach. Tylko że to, co u panny Stefci odbywa się na tle oranżerii ordynackiej, tutaj autorka uważała za właściwe ująć w ramę najboleśniejszych przeżyć naszych z lat ostatnich.

Lata ubiegłej wojny, zwłaszcza w pierwszym jej okresie, należą do ponurych epizodów martyrologii polskiej. Bezsilne patrzenie potrójnych niewolników na orgie święcone po obu stronach przez wrogów i „swoich”; naturalne pragnienie czynu u najszlachetniejszych a niemożność znalezienia dlań jasnej wytycznej drogi; konieczność bratobójczej walki i poniżających kompromisów w każdym z dwu obozów; jątrzące i po dziś dzień żywe jeszcze rozdwojenia i nienawiści; wszystko to czyni z tego okresu przedmiot, od którego oko się odwraca i o którym by się najchętniej zapomniało. Zwłaszcza że rozpamiętywać nie ma powodu. Nie ma żadnych wskazań dydaktycznych, które by kazały rozdrapywać te rany; raczej przeciwnie. Nie wiem, czy jest pióro, które dziś na świeżo mogłoby dotknąć tych spraw, aby nie wywołać syknięcia bólu lub skrzywienia niesmaku. Podczas sztuki p. Wójcickiej trzeba syczeć i krzywić się od początku do końca. Co do mnie, wyznaję, czyniłem więcej: gwizdałem i wyłem zupełnie otwarcie (aż jakiś pan siedzący przede mną zauważył ze zgorszeniem: „Oto skutki zdziczenia wojennego”), ale słaby mój głos tonął w szumie zdawkowych oklasków, jakimi u nas przy wydatnej pomocy klaki obdziela się wszystko mniej więcej po równi, o ile komuś nie przyjdzie ochota zorganizować na jakąś sztukę planowej nagonki.

Sztuka p. Wójcickiej nie powinna była bezwarunkowo znaleźć się na naszej scenie. Argument, jaki słyszałem, że „we Lwowie miała powodzenie”, nie jest żadnym argumentem: zadaniem teatru krakowskiego było zawsze dawać miarę innym scenom, nie zaś przyjmować ją ślepo. Hasło otwierania wrót rodzimym talentom również nie ma tu zastosowania. Owszem, niechaj każde najśmielsze, najdziksze bodaj, ale szczere i młode usiłowanie spotka się z życzliwą i pomocną ręką; ale ten rodzaj utworów, w których przemyca się rutynę i płaskość, nadużywając flagi uczuć narodowych, ten „zachęty” nie potrzebuje, raczej hamulca: rośnie, gdzie go nie posiać.

Poza dysputami o „orientacjach”, które dosłownie przyprawiają dziś o mdłości, poza wstrętnym aktem „sądu polowego”, cała sztuka jest tedy wypełniona wdzięcznymi przegięciami pani Zofii na tle najbardziej melodramatycznych okropności. (Co się tyczy postaci pułkownika rosyjskiego, można tyle powiedzieć, iż dość grubo maczany w farbie pędzel Zapolskiej470 z Tamtego471 i Sybiru472 zmienił się tu już w szczotkę pokojowego malarza). I trudno w istocie o większy kontrast pomiędzy zamiarem autora a wrażeniem słuchacza. Im bardziej p. Wójcicka rozpływa się nad swą heroiną w zachwycie, tym bardziej nas ona niecierpliwi; im „efektowniejszych” dobiera obrazów, aby uwydatnić wszystkie jej cudowności duchowe i cielesne, tym bardziej obecność tej osóbki wydaje nam się zbyteczną. Łaskawa pani Zofio, tyle jest innych lusterek do przeglądania się!…

Poznaliśmy sztukę p. Wójcickiej w dość osobliwych warunkach. P. Pancewiczowa473, która miała kreować rolę Zofii (czego jej nie zazdroszczę!), zwichnęła nogę podczas przedstawienia Makbeta, schodząc ze sceny w zakulisowe czeluści; wobec tego, iż była widocznie nie do zastąpienia, zdawałoby się, że nie pozostaje nic innego, jak odłożyć sztukę aż do wyzdrowienia artystki. Stało się inaczej: sama autorka ofiarowała się z gotowością zadebiutowania na scenie w swej sztuce! Rozumiem niecierpliwość autorską oraz niechęć sprężystej administracji teatralnej do zmieniania wytyczonego biegu repertuaru; ale czyż to byłyby racje, aby na przykład z powodu zasłabnięcia p. Solskiego474 pokazać na scenie mego serdecznego przyjaciela Karola H. Rostworowskiego475 w roli Judasza lub Kaliguli? Trzebaż się zapytać wreszcie, dokąd my idziemy? Jeszcze krok na tej drodze, a czekają nas stosunki, o których opowiada niezapomniany Fiszerowski476 „Josel Rajszower, afiszer”, jak to w pewnym miasteczku, nie chcąc odwoływać wyprzedanego spektaklu Zbójców477, rolę starego Moora, który się upił, przerobiono naprędce na starą Moorową. P. Wójcicka przy tym spiętrzyła dokoła osoby Zofii tyle superlatywów, wyposażyła ją tyloma cudami, o których wciąż mówi się na scenie, iż sama utrudniła sobie debiut w tej roli. Było to jeszcze dobitniejsze podkreślenie nieporozumień między autorką a widzem. Pianino panny Stefci z lapis lazuli nie wydało tonu mimo silnego tłuczenia w klawisze z konchy perłowej.

Nie ma co, udała się sobotnia premiera; udała się jak… ślepej kiszce ziarnko, wedle nowego przysłowia, które gdzieś słyszałem.

425425 krotochwila – krótki utwór sceniczny podobny do farsy, który opiera się na prostym konflikcie. [przypis edytorski]
426426 Feydeau, Georges (1862–1921) – francuski dramatopisarz, autor licznych fars; najbardziej znany z Damy od Maksyma z 1899 roku. [przypis edytorski]
427427 bulwarowy (z fr.) – służący prostej rozrywce. [przypis edytorski]
428428 Beitrag zur vielfachartigen Anwendung des verhinderten, resp. fictiven, event. auch definitiv vollgebrachten Ehebruchs, als dramatischen Hauptknotens der französischen Nationalposse der ersten Jahrzentel des XX Jahrhunderts (niem.) – Przyczynek do wielorakiego użycia motywu udaremnionego względnie fikcyjnego ewentualnie definitywnie popełnionego cudzołóstwa w charakterze głównego węzła dramatycznego farsy francuskiej pierwszych dziesięciu lat XX wieku. [przypis edytorski]
429429 konstatować – orzekać, stwierdzać. [przypis edytorski]
430430 żonkoś – dowcipnie o mężczyźnie, który dopiero co się ożenił. [przypis edytorski]
431431 Arlekin (z wł.) – postać sprytnego i zakochanego sługi z commedia dell'arte z końca XVII wieku. [przypis edytorski]
432432 Kolombina (z wł.) – inaczej Arlekinetta; postać zuchwałej, żartobliwej wybranki serca Arlekina usługującej młodym damom z commedia dell'arte z XVII wieku. [przypis edytorski]
433433 galijski – tu: francuski. [przypis edytorski]
434434 cerebralny – mózgowy, rozumowy. [przypis edytorski]
435435 krokiet (z ang.) – często mylony z krykietem; gra dla 2–8 osób, której celem jest jak najszybsze przetoczenie drewnianej kuli z jednego końca boiska na drugi. Kula jest prowadzona przez wąskie druciane bramki za pomocą uderzeń młotka. [przypis edytorski]
436436 Teatr miejski im. Słowackiego – otwarty w 1893 r. na placu św. Ducha w Krakowie, w miejscu dawnej siedziby zakonu duchaków, w budynku zaprojektowanym w stylu eklektycznym przez Jana Zawieyskiego; do 1909 r. instytucji patronował Aleksander Fredro; dyrektorami teatru byli m.in.: Tadeusz Pawlikowski, Józef Kotarbiński, Ludwik Solski, Lucjan Rydel. [przypis edytorski]
437437 Alfredo Testoni (1856–1931) – włoski dramatopisarz i poeta; w 1905 zasłynął komedią Kardynał Lambertini. [przypis edytorski]
438438 Bagatela – krakowski teatr u zbiegu ulic Karmelickiej i Krupnicznej, obecnie noszący imię Tadeusza Boya-Żeleńskiego; wybudowany z inicjatywy Mariana Dąbrowskiego, według projektu Janusza Zarzeckiego i Henryka Uziembły; od 1919 grano tam współczesne sztuki polskie i zachodnie komedie; w 1926 przekształcony na kino; po II wojnie światowej funkcjonował jako Teatr Kameralny, później Państwowy Teatr Młodego Widza, Teatr Rozmaitości, w 1970 r. przywrócono mu nazwę Bagatela, którą, jak głosi anegdota, wymyślił przez przypadek Boy. [przypis edytorski]
439439 karbid (z łac.) – węglik wapnia, używany w końcu XIX i w pierwszej poł. XX w. w gazowych lampach górniczych i kolejarskich oraz w reflektorach samochodowych i rowerowych. [przypis edytorski]
441441 „Kurierek ilustrowany” – właśc. „Ilustrowany Kurier Codzienny”, wydawany w Krakowie w latach 1910–1939. [przypis edytorski]
440440 haef – kryptonim powieściopisarki Heleny Filochowskiej. [przypis edytorski]
442442 eskulap (z gr., żart.) – lekarz. [przypis edytorski]
443443 epizod wenecki – chodzi o epizod miłosny George Sand i Alfreda Musseta, opisany przez niego w Spowiedzi dziecięcia wieku, a także w pamiętnikach kochanka Sand, lekarza Pagella. [przypis edytorski]
444444 Jerzy Sand – właśc. Amantine Dudevant (1804–1876), pisarka fr. publikująca pod męskim pseudonimem George Sand, z czego żartuje Boy. [przypis edytorski]
445445 Musset, Alfred de (1810–1857) – francuski poeta; nieszczęśliwa miłość do pani Sand wpłynęła na jego twórczość, np. na do pewnego stopnia autobiograficzną Spowiedź dziecięcia wieku z 1836 roku, liryki miłosne. [przypis edytorski]
446446 causeur (fr.) – błyskotliwy rozmówca, gawędziarz. [przypis edytorski]
448448 Guy de Maupassant (1850–1893) – fr. pisarz, naturalista. [przypis edytorski]
447447 Boule de suif (fr.) – tytuł pol.: Baryłeczka; opowiadanie G. de Maupassanta z 1808 r. o francuskiej prostytutce, która najpierw namawiana do spędzenia nocy z pruskim oficerem, by uwolnić zatrzymanych współtowarzyszy i umożliwić im dalszą podróż przez okupowaną Francję, później za ten czyn zostaje przez nich potępiona. [przypis edytorski]
449449 Krąg interesów – sztuka Jacinta Benavente'a z 1909 r. [przypis edytorski]
450450 Konstancja Bednarzewska, z domu Raykowska (1866–1940) – aktorka. [przypis edytorski]
451451 Ferenc Molnár (1878–1952) – właśc. Ferenc Neumann; węgierski dramatopisarz i prozaik; autor dramatów opisujących mieszczaństwo węgierskie i popularnej powieści Chłopcy z Placu Broni z 1906 r. [przypis edytorski]
452452 krotochwila – tu: krótki utwór sceniczny podobny do farsy, opiera się na prostym konflikcie. [przypis edytorski]
453453 Maurice Hennequin (1863–1926) – belgijski dramatopisarz; autor licznych komedii i wodewilów; współpracował z Georgesem Feydeau. [przypis edytorski]
454454 subiekt (z łac., przest.) – sprzedawca, sklepikarz. [przypis edytorski]
455455 przedajny (daw.) – skorumpowany. [przypis edytorski]
456456 aliaż (z fr.) – stop metali. [przypis edytorski]
457457 Cezar Birotteau – właśc. Historia wielkości i upadku Cezarego Birotteau; powieść Balzaka wchodząca w cykl Komedii ludzkiej, opowiadająca o handlarzu perfum, którego chęć wzbogacenia się doprowadza do bankructwa. [przypis edytorski]
458458 nagroda cnoty im. Monthyona – Prix Monthyon; nagroda (za ogólne zasługi, w dziedzinie literatury lub nauki) przyznawana od 1820 r. przez Akademię Francuską. [przypis edytorski]
459459 Nora a. Dom lalki – dramat Henrika Ibsena z 1879 r., opowiada o rozpadzie małżeństwa Nory. [przypis edytorski]
460460 Ojciec – sztuka Augusta Strindberga z 1887 r., opisująca walkę między małżonkami o zasady wychowania córki, zakończony szaleństwem i śmiercią tytułowego ojca. [przypis edytorski]
461461 Kreutzerowska sonata – powieść Lwa Tołstoja z 1889 r. ukazująca małżeństwo, w którym niezrozumienie i zazdrość prowadzą do zdrady i morderstwa. [przypis edytorski]
462462 Cytera – gr. Kithira; wyspa blisko Peloponezu; w mit. gr. wyspa miłości, patronowała jej Afrodyta. [przypis edytorski]
463463 ex cathedra (łac.: z katedry) – z pozycji autorytetu, poważnie. [przypis edytorski]
464464 Zofia Wójcicka-Chylewska (1876–1963) – dramatopisarka i powieściopisarka, tłumaczka, autorka tragedii Psyche z 1911 r. czy powieści Listy do Pana Boga: spowiedź grzecznej dziewczynki z 1908 r. [przypis edytorski]
466466 Helena Mniszkówna (1878–1943) – powieściopisarka, autorka popularnych powieści romansowych z życia arystokracji jak Trędowata czy Ordynat Michorowski. [przypis edytorski]
467467 ordynat (daw.) – spadkobierca, jedyny dziedzic majątku rodowego. [przypis edytorski]
468468 lapis lazuli – minerał o niebieskim kolorze. [przypis edytorski]
469469 Ordynat Michorowski – powieść Heleny Mniszkówny z 1910 r. [przypis edytorski]
465465 Trędowata – powieść Heleny Mniszkówny z 1909 r., kilkakrotnie zekranizowana. [przypis edytorski]
470470 Gabriela Zapolska (1857–1921) – właśc. Maria Gabriela Śnieżko-Błocka, z domu Korwin-Piotrowska; pisarka, publicystka, także aktorka; znana z komedii krytykujących mieszczańską obłudę, np. Moralność Pani Dulskiej oraz Ich Czworo. [przypis edytorski]
471471 Tamten – dramat Gabrieli Zapolskiej z 1898 r., ukazująca traktowanie polskich spiskowców przez rosyjskich żandarmów podczas procesu. [przypis edytorski]
472472 Sybir – dramat Gabrieli Zapolskiej z 1899 r. o kulisach powstania zabajkalskiego. [przypis edytorski]
473473 Leokadia Pancewicz-Leszczyńska (1888–1974) – właśc. Leokadia Rzecznik; aktorka. [przypis edytorski]
474474 Ludwik Solski (1855–1954) – właśc. Ludwik Napoleon Sosnowski; aktor. [przypis edytorski]
475475 Karol Hubert Rostworowski (1877–1938) – dramatopisarz, poeta, muzyk; autor tragedii symbolicznych o tematyce historycznej i religijnej. [przypis edytorski]
476476 Gustaw Fiszer (1847–1911) – aktor. [przypis edytorski]
477477 Zbójcy – sztuka Fredricha Schillera z 1781 r. [przypis edytorski]

Teised selle autori raamatud