Tasuta

Pierścień i róża

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

– Ależ nie odjedziesz przecież beze mnie, bez twojej narzeczonej! Angelika podąży za tobą chociażby na kraj świata, bo gdzie ty, książę, tam świat mój, tam życie moje, tam moja Krymtataria! O mój panie, mój bohaterze, mój Bulbciu!

– Ha, no, jak widzę, nie ma rady, musimy się pobrać – mruknął Bulbo, skrobiąc się frasobliwie w głowę. – Szanowni obywatele! Skoroście już łaskawie przybyli, żeby mi tu zaśpiewać Requiem17, zaśpiewajcie nam teraz pieśń weselną! Co ma się stać, niech się lepiej zaraz stanie, bo ja lubię ciszę i spokój, a nadto jestem diablo głodny.

Przez cały czas przygotowań do egzekucji Bulko trzymał w zębach różę. Była to róża zaczarowana, ofiarowana niegdyś jego matce przez Czarną Wróżkę. Królowa Krymtatarii oddała kwiat ten pierworodnemu synowi, nakazując mu, by z różą nigdy się nie rozstawał. Ufając zapewnieniom matki, że kwiat ten ustrzeże go od wszelkich złych przygód, Bulbo trzymał go w zębach nawet w momencie, w którym już biedną swoją głowę kładł na pieniek, i nie tracił nadziei, że róża ta go ocali. Ale po przybyciu Angeliki przestał myśleć o róży, która też w czasie jego rozmowy z księżniczką wypadła mu z ust i leżała teraz u jego nóg. W przystępie egzaltacji królewna przyklękła, podniosła różę i przypiąwszy ją do swego stanika, zawołała: – O różo luba, która kwitłaś na sercu najdroższego mego Bulby, będziesz odtąd spoczywała na mej piersi. Nigdy, przenigdy nosić cię nie przestanę. – Po tak płomiennym oświadczeniu Bulbie nie wypadało zażądać zwrotu róży. Podał więc ramię Angelice i razem poszli do pałacu na śniadanie. I rzecz dziwna: Angelika z każdą minutą wydawała się Bulbie piękniejsza, milsza, a zanim doszli do pałacu, był w niej tak rozkochany, że z najwyższą niecierpliwością oczekiwał chwili zaślubin. Wręcz przeciwnie działo się z Angeliką. Próżno Bulbo rzucał się do jej stóp, pocałunkami okrywał jej ręce, szlochał z zachwytu i błagał o jedno życzliwe spojrzenie. Księżniczka zaczęła najpierw grymasić, napomykać o odłożeniu ślubu, a potem powiedziała wręcz, że nie pojmuje, dlaczego książę tak się jej pierwej podobał, bo przecież widzi teraz najwyraźniej, że książę nie jest wcale piękny, o nie – wręcz przeciwnie. I nie jest mądry, o nie, raczej bardzo gł… i daleko gorzej wychowany od Lulejki, który ma maniery wykwintne, podczas gdy Bulbo jest, prawdę mówiąc, bardzo ordyn…

Nie dowiemy się nigdy, co księżniczka chciała powiedzieć, bo król Walorozo walnął pięścią w stół i huknął na całą salę: – Do licha! Dość tych babskich fochów i grymasów! August! Zawołaj tu arcybiskupa, niech przyniesie stułę i natychmiast da ślub księciu i księżniczce!

Jak wiemy, nikt w Paflagonii nie śmiał się sprzeciwiać woli monarchy, więc nie upłynęło dziesięć minut, a już Bulbo i Angelika byli mężem i żoną. Przyszłość okaże, czy związek ten da im szczęście, którego ja im życzę z całego serca.

Rozdział dwunasty. Rózia idzie w świat

Tymczasem mała służąca Rózia, wygnana sromotnie z pałacu królewskiego, przeszła wielką bramę miejską i most zwodzony i wydostała się na szeroki gościniec wiodący do Krymtatarii. Szła już dość długo, zapadając się po kolana w śniegu, gdy nagle w pełnym galopie przemknęły tuż koło niej sanie pocztowe, napełniając powietrze hałaśliwymi dźwiękami dzwonków.

„Ach, jakże ciepło i wygodnie musi być w tych saniach! – pomyślała biedna Rózia – jakżebym chętnie przejechała się nimi. Ale pocztylion zagrał na trąbce pocztowej, woźnica strzelił z bata i pojazd zniknął z oczu biednego dziewczęcia. Rózia nie domyślała się wcale, że w saniach tych jedzie książę Lulejka, który, dowiedziawszy się o wygnaniu swej ukochanej, skorzystał z ogólnego zamieszania wywołanego skazaniem na śmierć Bulby i wymknął się, śpiesząc na poszukiwanie biednej wygnanki. Żadne z nich nie przeczuło, że przez jedno mgnienie oka byli tak blisko siebie. A przecież myśleli o sobie nieustannie.

Później trochę nadjechały wracające z jarmarku proste chłopskie sanie. Woźnica był dobrym, szczerym chłopakiem; kiedy więc ujrzał cudnie piękne dziewczątko wlokące się z trudem gościńcem, ulitował się nad nim i zapytał Rózię, czy nie pozwoliłaby się podwieźć, skoro w tę samą stronę co i on zmierza. Ojciec jego jest drwalem w pobliskim lesie i bardzo chętnie przyjmie ją pod swoją strzechę, jeżeli zechce odpocząć i ogrzać się przy ich ognisku. Jak wiemy, Rózia szła bez żadnego celu, bo nie miała nikogo na świecie, więc najchętniej zgodziła się na propozycję młodego wieśniaka.

Woźnica otulił jej bose nóżki derką, poczęstował ją kawałkiem chleba ze słoniną i zabawiał przez drogę, jak mógł. Ale Rózia drżała z zimna i pozostała smutna. Długo, długo tak jechali, aż późnym wieczorem przybyli do czarnego boru, gdzie strzeliste, posępne sosny gięły ku ziemi gałęzie pod ciężarem grubej warstwy śniegu. Nareszcie w oddali mignęło blade światełko świecące za szybką nędznej chałupki drwala. Woźnica zatrzymał sanie i wprowadził zziębniętą Rózię do miłej, ciepłej izdebki, w której dokoła okrągłego stołu zasiadła właśnie do wieczerzy cała jego rodzina.

Rózia ujrzała starego, pochylonego drwala i mnóstwo dzieci, które na widok wchodzącego brata porzuciły dymiącą miskę klusek na mleku i z głośnym krzykiem radości rzuciły się ku niemu, witając go i dopytując o gościńce, które im przyrzekł przywieźć z jarmarku.

Jasiek (takie było imię woźnicy) wyjął zaraz kupione dla nich obrazki i obarzanki, a dzieci skakały i klaskały w ręce z uciechy, gdy zaś ujrzały śliczną nieznajomą dziewczynę, podbiegły do niej, pociągnęły do ogniska, posadziły na wygodnym krześle, rozcierały rękami przemarznięte ręce i nóżki Rózi i podały jej kubek gorącego mleka wraz z kromką razowego chleba.

– Zobacz, zobacz, tatku – wołały do starego drwala – zobacz, jakie ta biedna, śliczna dziewczynka ma małe nóżki. Takie białe jak to mleko w misce. I popatrz, jaki ma płaszczyk podarty, zupełnie podobny do tego kawałka aksamitu schowanego w szafie, który odebrałeś młodym lewkom, pamiętasz, na tym polowaniu, na którym król Padella je zabił. O, o, patrz, tatku, i jeszcze wisi na jej szyi malutki trzewiczek, takuteńki jak ten schowany w szafie, ten malutki aksamitny, który znalazłeś w lesie i pokazujesz nam tak często.

– Co wy tam pleciecie o jakimś płaszczyku i trzewiczku? – zapytał drwal.

Na to Rózia opowiedziała mu, że kiedy była malutkim dzieckiem, znaleziono ją w strzępach tego płaszczyka, który okrywa jej ramiona, obutą w jeden aksamitny trzewiczek. Ale ludzie, którzy się nią zaopiekowali, teraz przestali ją lubić, choć Rózi się zdaje, że nic im złego nie wyrządziła. I wygnali ją w świat, a że jest sierotą, więc tuła się teraz, nie wiedząc, dokąd się udać. Ale czasem wydaje się Rózi – tylko nie wie, czy to kiedyś było naprawdę, czy też jej się tylko tak śniło – że dawniej, dawniej mieszkała w jakimś przepysznym pałacu, jeszcze piękniejszym od pałacu królewskiego w stolicy, a potem w jaskini ciemnej, w której stara lwica karmiła ją mlekiem swoim, a śliczne młode lewki bawiły się z nią jak pieski. Tylko to musiało być bardzo, bardzo dawno, a może się to tylko Rózi śniło…

Drwal słuchał tej opowieści z oznakami takiego wzruszenia, że żona i dzieci patrzyły na niego zdziwione. Nareszcie porwał się z ławy, rzucił się ku skrzyni stojącej w kącie, wyjął z niej starą pończochę, a stamtąd talara z wizerunkiem nieboszczyka króla Kalafiore i z wielkim zdumieniem stwierdził, że młoda panienka podobna jest do króla jak jedna kropla wody do drugiej. Potem przyniósł kawałek spłowiałego aksamitu i malutki trzewiczek i porównał je z resztkami płaszczyka i trzewiczkiem zawieszonym na szyi Rózi. Na obu trzewiczkach widniał ten sam napis: „Kopytino, dostawca dworu”, na jednej połowie płaszczyka były wypisane słowa: „Król Róż”, na drugiej „ewna yczka Nro 246”. Skoro złączono oba kawałki tkaniny, utworzył się napis całkowity: „Królewna Różyczka Nro 246”.

Przeczytawszy te słowa, stary drwal padł na kolana i zawołał: – O pani moja jasna! Księżniczko moja najłaskawsza! Prawowita królowo Krymtatarii! Oto pozdrawiam cię na progu ojczyzny twojej i hołd ci składam w imieniu wiernych twych poddanych. – Po czym na dowód wierności i czci najwyższej padł plackiem przed księżniczką, bosą jej stopkę położył na swojej głowie i po trzykroć stuknął dużym swym nosem o podłogę. Widząc to królewna, która, jak wiecie, będąc służącą we fraucymerze księżniczki Angeliki, po kryjomu studiowała historię i obyczaje wszystkich narodów i dworów, rzekła:

– Mój zacny drwalu, poznaję z wykwintnych manier waszmości, że byłeś kiedyś dworzaninem mego królewskiego rodzica.

A na to odparł drwal:

– Tak jest, Miłościwa Pani, jestem baronem Szparagino i na dworze nieboszczyka króla Kalafiore piastowałem urząd pierwszego ochmistrza dworu. Ale nikczemny tyran Padella, przywłaszczywszy sobie przed piętnastu laty tron królewski, pozbawił mnie służby i chleba. Od tego czasu zarabiam na życie swoje i dzieci rąbaniem drzewa.

– Waszmość byłeś Wielkim Ochmistrzem Dworu i Nadinspektorem Wykałaczek i Tabaki Królewskiej! Jak przez mgłę przypominam sobie waćpana! Otóż na pamiątkę dnia dzisiejszego i gościnnego przyjęcia, jakiego doznałam pod strzechą waćpana, baronie Szparagino, nadaję ci tytuł Kawalera Orderu Brylantowej Dyni drugiej klasy (pierwsza przypadała w udziale tylko książętom krwi).

To powiedziawszy, królewna powstała z zydla z nieopisanym wdziękiem i majestatem, a nie mając pod ręką miecza, podniosła do góry łyżkę cynową, którą właśnie kończyła jeść kluski z mlekiem, i po trzykroć uderzyła nią w łysinę pochylonego kornie u jej stóp drwala.

 

Poczciwiec płakał ze wzruszenia tak mocno, że łzy jego utworzyły na podłodze sporą kałużę, a dzieci jego ułożyły się do snu na tapczanie z radosnym przeświadczeniem, że nie są wczorajszymi: Bartkiem, Kasią, Kacprem i Magdusią, ale baronami i baronównymi, potomkami wielkiego rodu baronów de Monte Marinato Szparagino, Kawalerami Orderu Brylantowej Dyni.

Teraz dopiero się okazało, jak zdumiewające postępy uczyniła królewna w naukach pobieranych ukradkiem na paflagońskim dworze. Znając na wylot dzieje wszystkich przedniejszych rodów swego państwa, mówiła teraz Różyczka do barona Szparagino: – Nie wątpię, że ród Pomidorionich pozostał wierny naszemu domowi. Ale rody Buraczellich zwróciły się zapewne ku nowo wschodzącemu słońcu… Za to rody Kalarepich i Kapustianich, tak miłe sercu nieboszczyka króla Kalafiore, mego nieodżałowanego rodzica, zapewne staną po stronie prawej dziedziczki korony krymtatarskiej…

Na to zapewnił ją stary baron, że cały naród ożywiony jest pragnieniem zrzucenia z tronu niegodziwego Padelli i powita ją z uniesieniem. I choć było już bardzo późno, nakazał dzieciom swoim, które znały las doskonale, żeby ubrały się natychmiast i pobiegły do okolicznych zagród, by zwołać mieszkańców ich na naradę. Kiedy najstarszy syn jego, Jasiek, wszedł po napojeniu i oczyszczeniu koni do izby, zamiast oczekiwanej wieczerzy otrzymał wiadomość, że dziewczątko, które do sań swoich zaprosił, jest królewną krymtatarską, a on sam – Kawalerem Orderu Brylantowej Dyni. Dano mu także do zrozumienia, że powinien natychmiast wdziać z powrotem buty, dosiąść szkapy i rozgłosić radosną wieść o cudownym ocaleniu i powrocie królewny Różyczki.

Młody woźnica, czyli baron Szparagino, zwalił się za przykładem ojca do nóg Różyczki, podobnie jak ojciec stopkę jej oparł na swojej głowie i jak ojciec po trzykroć nosem pukał w podłogę. I jego łzy polały się obficie, bo trzeba wam wiedzieć, że zakochany już był w królewnie po uszy, jak zresztą każdy, kto choć minutę przebywał w jej towarzystwie. Nawet mały Bartek i Kacperek skakali sobie do oczu z zazdrości o królewnę i sporo już nabili sobie sińców i guzów.

Na wiadomość o powrocie Różyczki szlachta krymtatarską pośpieszyła do chaty barona Szparagino. Byli to przeważnie sami starcy i Jej Królewska Mość nie mogłaby nigdy przypuścić, że na jej widok wszyscy ku niej zapłoną miłością. Chodziła między nimi, nie zdając sobie sprawy, jakie spustoszenie czynią jej wdzięki, lecz pewien stary, niewidomy markiz przestrzegł ją przed fatalnym wpływem jej urody. Zdziwiona i zmieszana tym odkryciem, królewna nie pokazywała się odtąd inaczej jak z twarzą zakrytą gęstą zasłoną.

Pod eskortą oddanych sobie rycerzy wędrowała z zamku do zamku, szukając przyjaciół. Stronnicy jej zwołali wiele poufnych zgromadzeń i publicznych wieców i wydali mnóstwo odezw i proklamacji. Na wiecach tych i zgromadzeniach rozdzielili między siebie wszystkie najlepsze urzędy państwowe i ogłosili dużo wyroków śmierci na przeciwników swej partii; wszystko to miało wejść w życie po objęciu rządów przez młodą królową. Ostatecznie, po roku takich przygotowań, mieli ruszyć w pole.

Ale jak wiemy, wojsko to składało się po większej części z weteranów i zniedołężniałych staruszków. Toteż gdy dzierżąc w rękach pozwlekane ze strychów sztandary, obrońcy królewscy przeciągali gościńcem i, potrząsając zardzewiałymi mieczami, krzyczeli: „Śmierć najeźdźcy Padelii! Niech żyje królewna Różyczka!” – lud spoglądał na nich z politowaniem.

Gdyby Różyczka raz jeden była ukazała się ludowi, piękność i dobroć, rozlane na jej słodkiej twarzyczce, oczarowałyby zapewne i porwały wszystkich. Ale w obawie wywołania rozruchów królewna osłaniała uroczą swą twarzyczkę gęstym welonem, lud zaś pamiętał dobrze, że nieboszczyk król Kalafiore uciskał poddanych podatkami tak jak król Padella, nie miał więc powodu do nadstawiania karku dla przywrócenia w Krymtatarii dawniejszej dynastii.

Rozdział trzynasty. Królewna przybywa do zamku Brodacza Pancernego

Jak już wiemy, królewna Różyczka nie mogła nic ofiarować swoim rycerzom i giermkom prócz Orderu Brylantowej Dyni i tytułów markizów i baronów. Odznaczenia te pochlebiały im jednak bardzo, tęsknili bowiem za dawnymi stanowiskami dworzan królewskich, a chcąc się podnieść we własnych oczach, wykleili królewnie koronę ze złotego papieru i z taniego welwetu kazali jej uszyć płaszcz i suknię. Od świtu do nocy kłócili się o przyszłe zaszczyty i dostojeństwa, a kłócili się tak głośno i brzydko, że nim miesiąc upłynął, biednej królewnie było bardzo przykro panować nad nimi, i kto wie nawet, czy w duszy nie żałowała dawnego, choć tak podrzędnego stanowiska służącej z fraucymeru księżniczki paflagońskiej.

Ale że każdy powinien spełniać swoje obowiązki na stanowisku, które zajmuje, więc i królewna z pokorą poddawała się swemu losowi, usiłując godnie nosić papierową koronę.

„Armia Wiernych”, tak bowiem szumnie nazywało się wojsko Różyczki, przeciągała gościńcami Krymtatarii, nie zatrzymywana nigdzie przez pułki króla Padelli, które niedawno wyruszyły pod jego wodzą na daleką wyprawę wojenną. „Armia Wiernych” składała się z samych oficerów, a zaledwie kilkunastu żołnierzy. Prawie wszyscy jej przedstawiciele cierpieli na podagrę i reumatyzm, trzeba było więc co kilka wiorst wypoczywać po oberżach i domach zajezdnych, gdzie przy kufelku rozpoczynali przyszli dygnitarze i magnaci nowe zwady i kłótnie.

Nareszcie dnia jednego przybyli do posiadłości należącej do potężnego hrabiego Brodacza Pancernego, który wprawdzie dotychczas nie oświadczył chęci przyłączenia się do „Armii Wiernych”, ale mógł się dać nakłonić do zawarcia z nią sojuszu, wobec jawnej nienawiści, jaką żywił dla króla Padelli. Ogólnie było wiadomo, że Brodacz Pancerny utopiłby Padellę w łyżce wody. Kiedy „Armia Wiernych” podeszła do żelaznych wrót broniących wstępu na dwór Brodacza Pancernego, pan zamku kazał powiedzieć przez swego lokaja, że wkrótce przybędzie złożyć Jej Królewskiej Wysokości swoje uszanowanie. Był to rycerz bardzo gwałtownego temperamentu, a tak niepospolitej siły, że hełm jego stalowy z trudem unieść mogło dwóch tęgich Murzynów postępujących trzy kroki za nim. Ujrzawszy królewnę Różyczkę, Brodacz Pancerny rzucił się z takim impetem na kolana, aż ziemia jęknęła pod nim, i rzekł:

– Dostojna Pani i władczyni! Godzi się przedstawicielowi najpierwszego w Krymtatarii rodu oddać cześć głowie ukoronowanej. Uznając bowiem Waszą Dostojność, tym samym składam hołd własnemu szlachectwu. Śmiały rycerz, zwany Brodaczem Pancernym, zgina kolano przed tobą jako najpierwszą z arystokracji krymtatarskiej.

– Hrabia jest nadto łaskaw – odparła uprzejmie Różyczka, drżąc z przestrachu pod spojrzeniem ponurego rycerza, którego oczy błyskały straszliwie z głębi zarosłej czarnymi kudłami twarzy.

– Najpotężniejszy z potężnych tego państwa – ciągnął dalej rycerz – pozdrawia cię, Miłościwa Pani, pozdrawia cię jako osobę sobie równą urodzeniem i stanowiskiem. Dostojna Pani, oto jestem gotów oddać dłoń moją i miecz mój za słuszność twej sprawy. Pochowałem już trzy żony, ostatnią złożyłem przed rokiem w grobowcach mego zamczyska. Serce moje tęskni za nową towarzyszką życia. Przyrzeknij, że zostaniesz moją żoną, ja zaś jako podarunek ślubny ofiaruję ci łeb króla Padelli, nos i oczy syna jego Bulby, a w dodatku prawą rękę i uszy zdradzieckiego władcy Paflagonii, którego kraj podbiję i przyłączę do twego, to jest do naszego państwa. O, szepnij „tak”, bo straszne będą następstwa twej odmowy. Będę palił, pustoszył, rabował, zadawał najsroższe tortury, cały kraj pogrążę w ogniu i krwi i zadrży Krymtataria pod pięścią Brodacza Pancernego! O królowo! Widzę, że czułe słowa moje zdołały obudzić w sercu twym przychylność. Widzę w oczach twych promyk nadziei, który radością przepełnia serce moje.

– Wybacz, hrabio – odrzekła Różyczka, wysuwając drobną dłoń ze straszliwych łap Brodacza Pancernego. – Jestem waszmości niezmiernie zobowiązana za ofiarowane mi usługi, ale uczuciom jego odpowiedzieć nie mogę, gdyż od lat wielu czuję serdeczną skłonność ku księciu paflagońskiemu Lulejce i tylko jego małżonką zostać mogę.

Któż zdoła wyrazić wściekłość Brodacza Pancernego? Porwał się na równe nogi, zgrzytnął zębami z taką siłą, że iskry posypały się z jego ust. Wraz z iskrami posypały się słowa jak grzmoty, a tak gwałtowne i obelżywe, że pióro moje wzdraga się je powtórzyć.

– Do piorr-rrruu-na! Do stu bomb i kar-rrr-taczy! Krrrwi! Krrwi, w której bym obmył hańbę tej godziny! Cały świat utopię w morzu krwi! Ha! Ha! Dumna królewno! Jeszcze się ugniesz pod straszliwą zemstą Brodacza Pancernego!

Po tych strasznych słowach jednym kopnięciem swej potężnej stopy wyrzucił biednych Murzynów na kilkanaście metrów w górę i, rycząc jak tur raniony, wybiegł. Czarna jego broda miotała się przed nim jak złowroga chmura niosąca w sobie śmierć i przerażenie.

Słysząc okropne słowa obrażonego hrabiego i widząc, jak butem wali niczym w piłkę nożną w grzbiety Bogu ducha winnych Murzynów, „Armia Wiernych” omal na miejscu nie zginęła z przerażenia. Obawy jej nie były bezpodstawne, bo ledwie zgrzybiali rycerze opuścili posterunek przy żelaznej bramie i uszli może ćwierć mili, już na gościńcu ukazał się zbójecki wojownik na czele bandy drabów równie strasznych jak ich dowódca. Banda ta rzuciła się z rykiem na stronników Różyczki i zaczęła ich kłuć, tratować, rąbać, wiązać i kneblować. Nie minął kwadrans, a cała „Armia Wiernych” była już w puch rozbita i zniesiona doszczętnie.

Królewnę pojmano żywcem. Straszliwy Brodacz nie chciał nawet spojrzeć na nią, wrzasnął tylko do swoich siepaczy: – Hej, dawać tu wóz drabiniasty, związać tę dziewkę i odwieźć ją w podarunku Jego Królewskiej Mości Padelli I.

Do cennego swego daru usłużny i przebiegły wasal18 dołączył list, w którym zapewniał Padellę, że codziennie wznosi korne modły do tronu Najwyższego, by zachował w najlepszym zdrowiu króla i jego rodzinę. Przy końcu listu nadmienił, że przybędzie wkrótce na dwór królewski, by złożyć hołd swemu królowi i panu, i zapewniał go o dozgonnej swej wierności. Ale Padella był nadto chytrym wróblem, żeby dać się wziąć na plewy Brodacza Pancernego. Nie uwierzył też ani jednemu słowu z tego listu; a jak przyjął swego wasala, o tym dowiecie się wkrótce. Tymczasem mogę was zapewnić, że – trafiła kosa na kamień.

Biedną Różyczkę związano i rzucono na wiązkę słomy. Ale nie myślcie, że słoma ta zmieniła się w listki róż i jaśminów, jak to nieraz bywa w bajkach. Ach, nie, biedne dziewczątko wieziono na drabiniastym wozie przez wiele wsi i miast, aż dowieziono na dwór królewski, gdzie właśnie odbywał się triumfalny wjazd króla Padelli, który w pień wymordował prawie wszystkich swoich nieprzyjaciół. Najbogatszych tylko wlókł za swoim wozem; tych miał zamiar poddać torturom, żeby wymusić na nich zeznania, gdzie ukrywają skarby swoje, które chciał sobie przywłaszczyć.

Straszliwe krzyki i lamenty jeńców przebiły mury więzienne i doszły aż do celi, w której więziono biedną Różyczkę. Była to okropna, wilgotna nora, pełna nietoperzy, szczurów, myszy, ropuch, ślimaków, węży, stonóg i wszelkiego robactwa. Na nieszczęście światło nie miało tu znikąd dostępu; gdyby który z dozorców mógł ujrzeć śliczną twarzyczkę Różyczki, byłby na pewno zakochał się w niej natychmiast, jak rozkochał się w niej stary puchacz, mieszkający na wieży sąsiedniej, i kot małżonki więziennego dozorcy.

Koty, jak wiecie, widzą w nocy, więc i ten kot, raz jeden rzuciwszy zielonym okiem na uwięzioną królewnę, za nic nie chciał powrócić do swojej pani, tylko miauczał nieustannie pod drzwiami Różyczki. Ropuchy całowały jej bose nóżki, węże owijały się pieszczotliwie dokoła jej rąk i szyi i nigdy, nigdy najmniejszej nie wyrządziły jej krzywdy. Bo też dziwnie czarująca była mała królewna w swym nieszczęściu.

Długo, długo trzymano ją w tym więzieniu, aż dnia pewnego klucz zgrzytnął w zamku i na progu lochu ukazał się król Padella. Ale nie mogę wam tego powiedzieć, o czym mówił z królewną, bo musimy znowu powrócić do królewicza Lulejki.

17Requiem (z łac. requiem aeternam: wieczny odpoczynek) – utwór żałobny. [przypis edytorski]
18wasal – rycerz, który złożył przysięgę wierności księciu lub królowi i zobowiązał się do służby wojskowej u niego w zamian za ziemię i opiekę. [przypis edytorski]