– I do figlów był skory! Pamiętacie, jak to łoni24 pierzynę z płota ściągnął i latał z nią po sadzie, a odebrać sobie nie dawał – rozrzewniała się dziewczyna.
– I na gwizdanie przylatywał jak piesek – wspomniał chłopak.
– Był, był, a teraz i łajna po nim nie stało. A żebyśta ścierwy! Wio! Wio!
Krowa się naraz25 przewróciła, kobiety uderzyły w płacz, skoczyli na ratunek, na szczęście nic się jej nie stało i dala się podnieść na nogi.
– Granula! Loboga! Granula! – lamentowała kobieta, obcierając ją z błota i głaszcząc, jak dziecko najmilsze. – Jeszcze gotowa zgubić tę ostatnią kapkę mleka.
– I tak źremy, że świnie nie tknęłyby naszego jadła!
– Zła bydlakowi marchew, to niech idzie w chrzan!
– Dam ja ci lepiej źreć, poczekaj! – wrzasnął chłop, zacinając batem synowskie portki.
– Nie bijcie, a to cisnę wszystko i pójdę sobie w cały świat! – groził płaczliwie.
– Będzie jedną gębę mniej! A powędruj se synku! Matka sporządzi ci torbeczki. Nie bój się, nazbierasz, ale kijów na plecy, nazbierasz! A może przystaniesz do żołnierzów26? W sam raz dla ciebie rozbijać i kraść i palić. Idź synku! – mamrotał dotknięty do żywego.
– Ja sobie jeno tak, a ociec powstają, jak na tego złego psa! Wiecie – zaczął nagle z innej beczki – a to siwek bojał się żołnierzów!
– Głupiś! Ale taki koń i bojałby się czego! – poczuł się i prawie obrażony.
– Prawda! Latową porą pojechałem którejś nocy na rowy we dworskiej koniczynie. Były i drugie chłopaki. Konie trzymalim na postronkach, w gotowości. Ale i tak o świtaniu przydybał nas polowy! Ale nie bił i koni nie zajmował, a tylko krzyknął: Moskale walą przez las! I pojechał naprzód, a my wszystkie za nim. Stanęlim w zagajach nade drogą! Mój Jezu, było tego mrowia, że sztyki27 to się kolebały niby żyto na zagonie, ani początku dojrzał, ani końca! Ledwie com się napatrzył, a tu trąby jak nie hukną, zaś siwek jak nie zadrze ogona i jak nie pogna na przełaj! Zrucił me28 na rowach i popędził do chałupy.
– A no, twoja to była sprawka! Teraz baczę, jako koń całą niedzielę źreć nie chciał, a tylko pił i postękiwał. A ja w głowę zachodziłem! Czekajże, ja ci za tę sztukę zapłacę!…
– Naści głupi – stanęła w obronie matka. – Procesujże się o ten zeszłoroczny śnieg!
– Dla porządku, żeby konia szanował, frycówka29 go nie minie! – obiecywał.
Ale na tym się skończyło, gdyż wspomnienie utraconego konia ożyło naraz we wszystkich i opanowało jednaką żałością. Raz po raz ktoś przypominał różne zdarzenia, świadczące o jego zaletach, o jego śliczności i o jego przywiązaniu do domu. Wspominali z takim żarem tęsknoty, jakby o kimś drogim, bliskim, a już utraconym na wieki…
– Wiecie – zagadała na odpoczynku dziewczyna. – Nieraz już w nocy zdawało mi się, jako siwek rży pod chałupą. Jużcić myślałam, że to przez śpik30 tak mi się majaczy! Dopiero onegdajszej nocy, kiedym przecknęła wyraźnie słyszę: cosik rży! Wychodzę na dwór z potrzebą i patrzę: siwek, nie siwek? Przeżegnałam się i przecieram oczy: coś białego rucha się pod stajnią. Myślę, uciekł tym złodziejom i przyleciał do chałupy! Skoczyłam do niego, a tu jakby wiatr zakręcił kłębem mgły i wszystko gdzieś przepadło. Jeno na drodze zatętniało i pies Wawrzonów zaczął gonić i szczekać. Aże mnie zamroczyło ze strachu. Może zdechł i teraz tłucze się po nocach i swoich szuka…