Tasuta

Księżniczka

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

XV

Kłamstwo, przez Helenkę w liście do matki wymyślone dla sprawienia jej przyjemności o mającej się odbyć u państwa Radliczów zabawie, niespodziewanie stało się prawdą. Jednego dnia Elżunia powiedziała do niej z uśmiechem nieco tajemniczym.

– Mam dla pani nowinę, w sobotę będzie u nas wieczór tańcujący.

Oczy Helenki rozjaśniły się na te słowa.

– Doprawdy? – spytała patrząc na mówiącą z niedowierzaniem – wieczór tańcujący tu, w tym domu?

– Cóż w tym tak dziwnego?

Zawahała się.

– Widząc państwa wszystkich pracujących niezmordowanie od rana do nocy, słysząc ciągle powtarzane, że „czas to pieniądz”, że „marnowanie go jest zbrodnią”, bo „żadna z chwil upłynionych nie wróci” – myślałam, że z zasady przeciwni jesteście wszelkim rozrywkom nie przynoszącym umysłowi korzyści i że taniec uważa się tutaj za rzecz zakazaną, godną piekielnego potępienia.

Elżunia roześmiała się.

– Miała nas pani za ludzi bardzo dziwacznych i całkiem do wszystkich innych niepodobnych, niby jakichś średniowiecznych pustelników lub ascetów – rzekła wesoło – a my jesteśmy tylko zwykłymi śmiertelnikami, pracującymi w dzień powszedni, odpoczywającymi w niedzielę i tańcującymi ochoczo, gdy się zdarzy sposobność, w karnawale. Na wszystko jest czas właściwy; żadna z nas nie zaniedbałaby swej codziennej pracy dla zabawy, ale bawimy się chętnie, gdy możemy, bez szkody dla naszych zajęć. Ja na przykład bardzo lubię tańczyć, a moja siostra Anna także.

– A siostra najstarsza, panna Wanda, której jeszcze nie znam?

– Ona nie tańczy od śmierci swego narzeczonego – rzekła z westchnieniem Elżunia – zresztą nie opuściłaby dla zabawy naszego dziadka, którym się opiekuje i który ani chwili bez niej obejść się nie może.

– Czy… i pan Andrzej lubi tańczyć?

– Ach, ten nie tańczy wcale. Powiada zawsze, że jest na to zbyt niezgrabny, i ma słuszność. Zacny, szlachetny chłopak, ale nie salonowiec.

„To prawda” – pomyślała Helenka, a Andrzej jeszcze więcej stracił w jej oczach. Młody mężczyzna nie umiejący tańczyć był dla niej istotą niezupełną. Stefan tańczył tak pięknie.

A więc tańcujący wieczór miał nareszcie przerwać jednostajność tego życia pracowitego, którego dnie podobne były do siebie jak krople wody. Helenka wiele myślała o tym wieczorze, tylko martwiła się, że nie ma świeżej toalety. Kufry jej wprawdzie pełne były eleganckich i kosztownych sukien, ale na pierwszy występ publiczny w Warszawie pragnęła mieć coś nowego, gustownego a oryginalnego. Niestety, ani myśleć o tym było można! Kasa jej była wyczerpaną, a na dnie eleganckiego woreczka leżało już tylko kilka sztuk drobnej monety; zresztą chociażby nawet miała pieniądze na sprawienie sobie odpowiedniego stroju, nie godziło się ich na to używać, czuła to dobrze.

Zdziwiła się też bardzo, gdy na godzinę przed mającą się rozpocząć zabawą Kunegunda przyniosła jej do pokoju list i duże pudło, opatrzone firmą jednego z pierwszorzędnych magazynów warszawskich, z którego matka jej zawsze zaopatrywała w garderobę siebie i córkę. List był z domu i zawierał słowa następujące:

Moja najdroższa Helciu! W tydzień po Twoim wyjeździć nadeszła z Warszawy suknia, którą obstalowałaś sobie na bal u barona. Magazynierka dziwi się, żeś cofnęła obstalunek, i zapytuje, czy przy ostatniej przesyłce nie zadowoliła w czymkolwiek Twego gustu, co by ją bardzo bolało. W końcu dodaje, że toaleta, wykonana z największą dokładnością podług zrobionej przez Ciebie akwareli, jest tak piękną, iż posyła Ci ją, mimo Twej woli, żebyś chociaż zobaczyła, jakie wymyśliłaś arcydzieło. Pewna jest, że zobaczywszy, nie będziesz miała siły odesłać. W przeciwnym razie przyjmie tę suknię chętnie na powrót, bo wie, że łatwo znajdzie na nią kupca. Rzeczywiście, moje dziecko, jest to prawdziwe arcydzieło i nie wiem, czy nawet hrabina K., sprowadzająca sobie suknie z Paryża od Wortha, znalazłaby jej co do zarzucenia. Ten odcień zielonawy jest przepyszny, a ten fantazyjny węzeł z boku niezrównany! Kwiaty wybornie dobrane do koloru Twoich włosów, będzie Ci w nich bardzo do twarzy. Naturalnie nie odesłałam na powrót tych śliczności, ale zatrzymałam je dla Ciebie, bo pisałaś mi, że się dobrze bawisz i że ma być świetna zabawa u państwa Radliczów. Nie masz żadnej zupełnie świeżej sukni, a niepodobna przecież, żebyś wyglądała gorzej od innych. Jak cię widzą, tak cię piszą. Pożyczyłam pieniędzy od Ofmana, w sekrecie przed ojcem, i odesłałam zaraz magazynierce. Że zaś pan F., znajomy nasz, jechał do Warszawy, więc prosiłam go, żeby to pudło z sobą zabrał, bo wysłane pocztą mogłoby na czas nie zdążyć. Kwiaty są prawdziwe paryskie, znać to po delikatności wyrobu; będziesz mogła użyć ich jeszcze raz. Dobre rzeczy, choć drogie, zawsze się opłaci kupować; jest to nawet dobrze zrozumiana oszczędność.

Helenka załamała ręce po przeczytaniu tego listu. Matka pożyczyła pieniędzy od Ofmana na zapłacenie sukni; w sekrecie przed ojcem, który w sekrecie przed matką poręczył Ofmanowi za Teckiego – co za fatalne pokrzyżowanie interesów przyśpieszające ruinę rodziny, a sprzyjające zamiarom tego Niemca względem posesji pana Marcina, zamiarom, które dla ślepych chyba nie były widoczne! I ona to, córka biednego starca, znękanego nieszczęściem, jego jedyne ukochane dziecko, ma przyłożyć rękę do jego ostatecznej ruiny. Matka, nie wiedząca o poręczeniu, nieświadomie stawała się wspólniczką Ofmana – miałażby i ona ze świadomością tego stać się jego wspólniczką także? Dreszcz ją przeszedł.

A jednak nie przyszłoby do tego, gdyby, cofając obstalunek, napisała z całą szczerością modniarce, iż cofa go z powodu, że w położeniu jej zaszła zmiana, zmuszająca ją do wyrzeczenia się balowych toalet na przyszłość. Powodowana fałszywym wstydem, dała za powód błahy, prosty kaprys, który modniarce, mającej do czynienia po większej części z osobami ulegającymi częstym kaprysom, mógł dać do myślenia, że przeminie równie prędko, jak przyszedł – i że młodej damie, odwołującej zamówienie dlatego tylko, że jej się „odechciało być na balu”, zechce się tańczyć na niejednym jeszcze balu do końca karnawału. Kłamstwo, na pozór nieszkodliwe nikomu, ściągnęło jej zgryzotę przytłaczającą teraz jej piersi kamiennym ciężarem. Gdyby chociaż w liście do matki nie była pisała tyle rzeczy dalekich od prawdy o swoim życiu w Warszawie i o przyszłej świetności zabawy, nie będącej wówczas jeszcze nawet w projekcie, matka nie byłaby zatrzymała dla niej tej sukni, bo wiedziałaby, że ona córce na nic się nie przyda. Wieczór – to nie bal jeszcze. Tłumaczyła sobie, że uczyniła to dla sprawienia matce przyjemności, ale był to tylko pozór, pod którym ukrywała się jej własna słabość. Nie miała odwagi napisać do domu całej prawdy i stawić czoła pojęciom będącym tak długo jej własnymi, a teraz zaczynającym się chwiać w swoich posadach… Słabość niewinna na pozór stawała się grzechem ciężkim, bo sprowadzała skutki opłakane.

Przesunęła ręką po czole, jakby chcąc pozbyć się myśli niepokojących i wielce podobnych do wyrzutów sumienia, i zamyśliła się, co robić z tą suknią, która spełniała tak niespodzianie jej niedawne marzenia, a była już zapłacona, więc musiała przy niej pozostać!… Z wolna czysto kobieca ciekawość zajęła miejsce wyrzutów sumienia; ręce z pewną niecierpliwością odkryły wieko pudła.

To, co pani Orecka nazywała arcydziełem smaku, było nim istotnie i o wiele przewyższało rysunek, służący mu za wzór, a leżący teraz na wierzchu. Był to prawdziwy kostium leśnej bogini. Gaza, podobna raczej do mgły niż do tkaniny, przybrana była ciemnymi liśćmi bluszczu, mchem, porostami drzewnymi, paprociami, konwaliami i poziomkami, czerwieniącymi się jak rubiny, a do złudzenia naśladującymi naturę, bo nawet krople rosy, gęsto na kwiatach i liściach błyszczące, były tak świeże, jak gdyby tylko co na nich osiadły. Przy sukni leżała para białych atłasowych bucików, z których każdy ozdobiony był zieloną gałązką; długie, do łokcia sięgające rękawiczki ze stemplem paryskim, girlandą z bluszczu niby bransoletką otoczone – i wachlarz zrobiony z atłasu, gazy, liści i leśnych kwiatów.

Helenka przyglądała się temu wszystkiemu ze znajomością artystki dumnej ze swego pomysłu, oczy jej błyszczały gorączkowo, a na twarz ciemne wystąpiły rumieńce. Wszystkie dawne nałogi odezwały się w niej z siłą tym większą, że tak długo były z konieczności powstrzymywane i tłumione – bo też pokusa była zbyt wielką!…

„Jeżeli suknia jest zapłacona i musi przy mnie pozostać, to czemu nie miałabym się w nią dziś ubrać – mówiła do siebie, usiłując zagłuszyć wyrzuty sumienia. – Czyż zamiast ją więzić w kufrze do śmierci, nie lepiej, nie rozsądniej postąpię czyniąc z niej użytek, na jaki była pierwotnie przeznaczoną?”

Zrzuciła z siebie swoje codzienne ubranie, zniszczone już cokolwiek od pyłu, jaki na nie codziennie z nasion padał, i zaczęła się ubierać w ten strój poetyczny a oryginalny, którego pomysłu istotnie mógł jej pozazdrościć malarz. A gdy ją owinęły obłoki jedwabiu i gazy, gdy poczuła za sobą powłóczysty ogon, nie mający gdzie pomieścić w ciasnym pokoiku całej swej wspaniałości, gdy rozplotła i spuściła na plecy bogate jasnopopielate włosy, ozdobiwszy je girlandą z kwiatów i zieleni, odżyła w niej na nowo cała jej dawna istota, i gdy zapinała paryskie rękawiczki na guziczki z masy perłowej, w pięknej jej główce nie było już miejsca na żadne głębsze myśli. Strój i zabawa zajmowały ją całą. Lusterko z podróżnej toaletki, służące jej do codziennego użytku, okazało się za małe do odbicia tak świetnej toalety. Z pewną niecierpliwością obejrzała się za czymś większym, ale nic podobnego tam nie było.

„Pójdę do salonu – rzekła do siebie. – O tej porze nie ma tam jeszcze nikogo, a jest to jedyne miejsce, gdzie można przejrzeć się od stóp do głów”.

Uwiązawszy wachlarz na białej atłasowej wstążce, wzięła w jedną rękę ogon sukni, w drugą świecę i zeszła ostrożnie po schodach. Zmrok już był i służący zapalał światła w sieni, korytarzu i na schodach. Przemknęła obok niego niepostrzeżona, ale spotkała się oko w oko z Kunegundą, która na jej widok przeżegnała się głośno.

 

W salonie nie było nikogo i lampy jeszcze wcale nie zapalano. Postawiła święcę na konsoli i zaczęła się sobie przypatrywać, a uśmiech zadowolenia ożywił małe jej usteczka. Rzeczywiście, w tej szacie, podobnej do wstających wieczorem nad wodami oparów, w tych ozdobach z liści i mchów była piękną jak marzenie poety i wypowiedziała to sobie głośno z dumą.

– Istotnie, jesteś pani bardzo piękną – odezwał się tuż przy niej głos dobrze znany, którego dźwięki były zimne, ostre i jakby szyderskie – tak piękną, że każdy artysta uważałby się za szczęśliwego, gdybyś mu służyć chciała za model do obrazu; tak piękną, że nie potrzebujesz wcale balowego stroju, żeby tę piękność uwydatnić, bo nawet w codziennym ubraniu jest ona bardzo widoczną. Ale cóż z tego? Piękność nie jest wcale pani zasługą, jak nie byłoby winą pani, gdybyś była brzydką!

Helenka zawrzała gniewem. Więc on był tu znowu, ten człowiek, którego znosić nie mogła, i zatruł jej pierwszą chwilę, w której zapomniała o swojej niedoli i swoim więzieniu! Był tu znowu i podpatrywał ją w chwili, gdy się zachwycała sama sobą – a ona o jego obecności nie wiedziała! To było oburzające. Odwróciła się i, zmierzywszy go od stóp do głów, rzekła gniewnie:

– Podsłuchiwanie i szpiegowanie wszelkiego rodzaju nie bardzo się zgadza z honorem mężczyzny. Po raz to drugi już podpatrujesz mnie pan bez mojej wiedzy. Oświadczam panu, że nie życzę sobie bynajmniej służyć za przedmiot pańskich studiów, i proszę, abyś mnie raczył uwolnić od tego zaszczytu.

Nigdy jeszcze z delikatnych ust panny Oreckiej nie wyszły słowa równie gwałtowne jak te, nigdy jeszcze słodki, srebrzysty jej głos nie miał takich tonów syczących. Usłyszawszy je, sama im się zdziwiła – ale nie mogła pohamować swego uniesienia. Drżała.

Andrzej podniósł się z krzesła, w którym siedział zagłębiony.

– Jesteś pani bardzo porywczą i bardzo niesprawiedliwą – rzekł ze spokojem, który ją zdziwił. – Nie godzi się wymawiać lekkomyślnie słowa honoru ani czynić ubliżających zarzutów bez przekonania się o ich zasadności. Osoba pani nie obchodzi mnie do tego stopnia, żeby aż wzbudzała moją ciekawość. Tak dziś, jak i poprzednio przypadkiem się tu znajdowałem, gdyś pani weszła, i skoro pani mimowolnie głośno przed lustrem wyraziłaś myśl swoją i ja też wyraziłem głośno swoją, choć nie całkowicie…

– Był więc dalszy ciąg?

– Tak, pani, był.

– Czy można wiedzieć jaki?

– Lepiej, żeby pozostał przy mnie, bo pani nie lubisz słuchać prawdy i bierzesz ją zawsze za obrazę.

Helenka patrzyła na niego, gniotąc w ręku swój wachlarz. Zdumiewało ją i oburzało zuchwalstwo tego człowieka, mówiącego jej w oczy, że ona go nic nie obchodzi – jednak… ciekawość kobieca przemogła.

– Mów pan – rzekła z błyszczącymi oczyma.

– Proszę zatem pamiętać, że spełniam tylko pani życzenie: patrząc na panią, zadawałem sobie pytanie, czy forma tak doskonała zawiera treść równie szlachetną, jak jest sama, czy też istnieje między nimi sprzeczność.

– Wątpliwość bardzo dla mnie pochlebna. Cóż dalej?

– Dalej dziwiłem się lekkomyślności, z jaką pani marnotrawisz swoją pracę. Ile to tygodni, ile miesięcy trzeba, żeby szczupła płaca, pobierana przez panią, pokryła koszt tak świetnego stroju! Myśląc o tym, nie widziałem już doskonałości form, tylko treść wypełniającą je.

– I przyszedłeś pan do przekonania, że między treścią a formą jest wielki przedział?

– Niestety, tak.

– Że jest licha, nędzna, że jej nie ma wcale? – pytała coraz gwałtowniej. – Mówże pan!

– Dziwiłem się, że w duszy uposażonej w skarby serca i umysłu, w duszy pełnej pięknych zamiarów i szlachetnych uniesień jest taki brak siły charakteru.

Cały rząd guziczków z masy perłowej, na które lewa rękawiczka była zapięta, prysnął w tej chwili i posypał się jak grad na podłogę.

– Potrzebowałabym tylko dwa słowa wyrzec dla przekonania pana, że jesteś w błędzie, ale nie uczynię tego! Pozostań pan w mniemaniu, że jestem nierozsądną marnotrawnicą i bez charakteru.

To powiedziawszy wzięła świecę i wyszła, nie spojrzawszy na niego.

„Charakter jest – rzekł do siebie Andrzej patrząc za nią – brak mu tylko panowania nad sobą, ale i to przyjdzie z czasem. Dużo mnie kosztowały słowa, które jej musiałem powiedzieć, ale pewien jestem, że nie będą bezskuteczne. Nieprędko mi je przebaczy… Biedna dziewczyna, zraniłem ją głęboko!”

Powrócić do siebie równie niepostrzeżoną, jak tu przyszła, nie udało się Helence. Przez korytarz niesiono duży stół do sali jadalnej, a że u stołu odkręciła się noga, więc cały tabor stanął i zaczęło się przykręcanie. Chcąc to wszystko ominąć, musiała się wrócić i przejść przez pokój pani Radliczowej. Zastała tam Annę i Elżunię zajęte przygotowywaniem wieczorowych ubiorów. Tego właśnie najmniej sobie życzyła. Widok jej wprawił siostry w takie zdumienie, że żadna nie wyrzekła ani słowa, tylko obie spoglądały na siebie w milczeniu. Elżunia, w której gust artystki ponad wszystkimi innymi uczuciami przemagał, odezwała się pierwsza z zachwytem:

– Co za przepyszny strój i jak pani w nim jesteś cudownie piękna!

– Panna Orecka wybiera się gdzieś na bal – zauważyła zimno pani Radliczowa.

– Czy pani na nasz skromny wieczór tak się ubrała? – zapytała z niedowierzaniem Anna.

Helenka wytrzymała spokojnie wszystkie spojrzenia, a na ustach osiadł bolesny uśmiech.

– Ze sposobu i tonu tych zapytań widzę, jak bardzo się państwu nie podobam – rzekła patrząc kolejno po wszystkich – i jak każda z pań w duszy mnie potępia. Jestem marnotrawnicą nie umiejącą uszanować grosza zapracowanego. Nieprawdaż? A jednak nie zasługuję na tak bezwarunkowe potępienie, jak się to zdaje z pozoru. Suknię tę, obstalowaną przed miesiącem, gdym jeszcze nie domyślała się nawet naszej majątkowej ruiny, posłała teraz modniarka do M., pomimo że natychmiast po katastrofie cofnęłam obstalunek, a matka moja tu mi ją przysłała, przypuszczając, że mi się przydać może. Pragnie ona bardzo, żebym się bawiła, i sądzi, że mam dosyć czasu na to; a że sama nigdy nie potrzebowała rachować się z pieniędzmi, więc nie zastanawiała się, że bądź co bądź jest to wydatek za wielki w naszym obecnym położeniu.

– Dziwna nieprzezorność – wtrąciła pani Radliczowa.

– A teraz, gdy panie już znają źródło mojego marnotrawstwa, proszę o radę, co mam począć z tym fantem, który mi się dostał wbrew mojej woli? Czy nie lepiej uczynię tańcząc w tej sukni na dzisiejszym wieczorze, niż gdyby miała zamknięta w kufrze nie ujrzeć nigdy światła dziennego ani wieczornego?

– Czy rachunek już zapłacony? – spytała pani Radliczowa słuchając Helenki z wielką uwagą.

– Ach, naturalnie – odpowiedziała, dziwiąc się, że mogła zajść pod tym względem najmniejsza wątpliwość.

– Szkoda, bo to utrudnia cokolwiek sprawę. Jeżeli pani w samej rzeczy nie chcesz mieć tej sukni, to powinnaś ją zwrócić modniarce.

Na twarz Helenki wystąpiły mocne rumieńce.

– Zwrócić? – wyszeptała z pomieszaniem. – Ależ jak to będzie wyglądało? Będzie to czyn wysoce niedelikatny!

– Czas już, żebyś się pani oduczyła patrzeć na życie z punktu widzenia wielkopańskiego – odparła z pewną niecierpliwością w głosie. – Zwrócenie modniarce sukni, którą ona zrobiła i przysłała pani, pomimo odwołania obstalunku, będzie czynem zupełnie racjonalnym. Jesteś pani w swoim prawie i ona powinna pani zwrócić pieniądze.

– Być może, ale…

– Ale przyznanie się przed nią do zmiany położenia za wiele by pannę Orecką kosztowało, czy tak? A więc marnuj pani swoją własną pracę, skoro się to lepiej zgadza z twoją godnością, ale zapłacz nad sobą zawczasu, bo przepowiadam ci, że nie dojdziesz nigdy do niczego. Kto nabywa rzeczy niepotrzebne, ten potrzebne wkrótce sprzedawać zacznie.

To powiedziawszy z właściwą sobie szorstkością, zamilkła i odwróciła głowę z niechęcią.

Helenka stała na środku pokoju, nie wiedząc, co czynić.

Rada była rozumna i praktyczna, ale nie zgadzała się z jej dotychczasowymi zwyczajami i pojęciami. Zrobić to, co jej radzono, wydawało się jej czymś nie bardzo szlachetnym względem modniarki. Swoją drogą też powstrzymywał ją wstyd fałszywy, a może i skryty żal pięknego stroju.

– Kochana panno Heleno – odezwała się Elżunia, która zawsze była pierwsza, ilekroć chodziło o załagodzenie sporu, i umiała kwestie stawiać z najlepszej strony, jak matka stawiała je na ostrzu noża – mama ma słuszność. Powinna pani koniecznie pozbyć się tej sukni, bo ona dla pani teraz jest zupełnie bezużyteczna. Nawet dzisiejszego wieczora nie radziłabym pani w niej występować, bo to jest strój balowy, a nasz wieczorek będzie bardzo skromny. Wszyscy nasi goście są to ludzie zarabiający pracą na swoje utrzymanie tak jak i my i żadna z ich żon czy córek nie ubierze się po balowemu. Sama jedna wśród wszystkich odbijałabyś pani zanadto jaskrawo i świadomość ta niezawodnie nie byłaby pani przyjemną. Ubiór jest jedną z tych form towarzyskich, które koniecznie stosować trzeba do miejsca i do ludzi. Byłabyś pani między nami niewątpliwie prześlicznym obrazem, ale… w niewłaściwych ramach.

– Ma pani słuszność – rzekła Helenka – rada pani Radliczowej jest rozumna i będę z niej korzystała. Pójdę do modniarki jutro.

– Nie – odezwała się pani Radliczowa odrywając oczy od roboty – takich rzeczy nie należy odkładać. Jutro jest niedziela, więc poszłabyś pani dopiero w poniedziałek. Im prędzej się to zrobi, tym lepiej. Idź pani dziś jeszcze, natychmiast!

– Czy pani chcesz, żebym ci towarzyszyła? – spytała Elżunia.

Helenka spojrzała na nią z wdzięcznością.

– Dziękuję pani – odrzekła po namyśle – pójdę sama.

Bardzo pragnęła mieć towarzyszkę, ale nie chciała, żeby ta towarzyszka była świadkiem jej rozmowy z modniarką i tego, co nazywała upokorzeniem.

XVI

W kwadrans potem Helenka siedziała sama jedna w dorożce, a na przednim siedzeniu stało pudło z wypisanym wielkimi literami adresem firmy, której wziętość i sława ustaloną była od dawna w całym modnym świecie.

Wsunięta w głąb powozu, otulona w futerko, zamyślonym wzrokiem wodziła po ulicach pełnych ruchu i gorączkowego, karnawałowego życia, tego życia, do którego ona tak wzdychała, którego tak pragnęła, a którego zmuszoną była się wyrzec. Wspaniałe wystawy sklepowe, oświetlone gazowymi lampami, zawierające przedmioty zbytku, niedostępne już dziś dla niej, napełniały jej serce goryczą, a tłum pojazdów, zajeżdżających przed główną bramą ratusza, gdzie tego wieczora miał odbyć się bal, przypomniał jej ów wieczór, gdy to kareta na saniach zatoczyła się przed dwór pana Bartłomieja – wieczór tak dla niej pamiętny… Wówczas była swobodna, bogata, szczęśliwa, nie przewidująca żadnej przykrej zmiany. Od tego czasu miesiąc dopiero upłynął, a już jest zmuszona sprzedać swoją suknię! Fortuna kołem się toczy!

Dorożkarz zatrzymał konie przed jednym z najświetniejszych sklepów, a Helenka, spojrzawszy na napis ułożony z gazowych płomyków, wysiadła i kazała zanieść za sobą pudło. W magazynie, urządzonym z prawdziwym dekoratorskim talentem, bo były tam i szafy pokryte bogatą rzeźbą, i piękne draperie, i przepyszne wazony majolikowe, znajdowało się kilka dam należących widocznie do wielkiego świata, nader ważnymi radami zajętych. Subiekci rozkładali przed nimi kolorowe materie, aksamity i gazy przeźroczyste, nakrapiane srebrem i złotem. Na stole leżały rozrzucone koronki, kwiaty, wstążki, a wszystko było brane pod głęboką rozwagę, zbliżane i oddalane od światła, podnoszone do góry i zniżane, drapowane i wygładzane, porównywane, dobierane. Wszelkie możliwe efekty, jakie tylko osiągnąć się dały za pomocą umiejętnego przedstawienia danego przedmiotu, zostały wyzyskane. Subiekci nie żałowali ani zręczności, ani trudu, ani cierpliwości, która przy właściwym kobietom braku decyzji często bywała wystawiona na próbę. Narady odbywały się w kilku punktach półgłosem, czasem zniżały do szeptu, niekiedy przerywały chwilowym milczeniem pełnym głębokiego skupienia ducha, a twarze naradzających się były tak poważne, jak gdyby chodziło o toalety nie dla osób pojedynczych, ale dla całych narodów.

Naprzeciw wchodzącej Helenki posunęła się niemłoda dama, której ubiór, będący ostatnim wyrazem mody, stanowił żywą i najwymowniejszą reklamę zakładu. Twarz jej zwiędła miała wyraz wystudiowanej dystynkcji i powagi, a małe, ruchliwe, głęboko osadzone oczy zdradzały wrodzoną żywość. Jedno zmrużenie oczu wystarczyło tej poważnej osobie do zauważenia kosztownego futra, białego aksamitnego kapturka, jak i klasycznej piękności przybyłej – toteż z wielką uprzejmością wskazała jej zielony aksamitny fotel i spytała, czym każe sobie służyć.

 

Gdy Helenka wymieniła swoje nazwisko, dama ta podwoiła jeszcze uprzejmość. Klientki bowiem płacące rachunki natychmiast, co się nawet arystokratycznym paniom rzadko zdarza, są wielce cennymi nabytkami i należy je sobie zjednywać wszelkimi sposobami. Nie dając jej przyjść do słowa, zasypywała ją potokiem wymowy:

– Prawdziwe to dla mnie szczęście, że dostarczając pani dotąd sukien na listowne zamówienia tylko, mogę nareszcie poznać panią osobiście. Co pani rozkaże? Mamy świeże modele z Paryża: z tych jeden od samego Wortha, cudowne połączenie koloru mahoniu acajou z kolorem bladoniebieskim électrique, bo dziś bez elektryczności nie może się nigdzie obejść. Może pani sobie życzy obejrzeć? Niedroga nawet suknia, kosztuje tylko trzysta franków. Dla pani oddamy ją po cenie kosztu. Nie? Aha, pani przyszła pewnie z gotowym planem własnego pomysłu. O, bo pani miewa pomysły oryginalne i prześliczne, jak ten kostium leśnej bogini! Pokazywałam rysunek Worthowi, bo byłam w Paryżu i dopiero dwa tygodnie temu wróciłam, i czy uwierzy pani, że był nim zachwycony, a pochwała Wortha to najwyższa wyrocznia! Cóż to więc ma być? Suknia balowa czy wieczorowa?

– Ani jedna, ani druga – przemówiła Helenka, zmieszana i onieśmielona tym wstępem – ale…

– A więc zapewne wizytowa: noszą teraz bardzo w dzień kolor szary, w odcieniach pigeon lub souris, a także kolor mahoniu od najciemniejszego do najjaśniejszego, zwanego terracotta. Co do materiałów, to najwięcej używane są obecnie taffetas-glace i surah-duchesse mieniące się. W Paryżu widziałam prześliczne kompozycje z tych materiałów i w tej chwili właśnie w pracowni naszej wykończa się kilka sukien w tym guście. Oto są próbki.

– Dziękuję pani, nie będę ich przeglądała – odezwała się nareszcie Helenka – nie przyszłam tu dziś nic kupować ani obstalowywać. Celem mego przybycia jest suknia balowa, którą mi pani przysłała do M.

– Zapewne coś trzeba poprawić – podchwyciła – najchętniej, łaskawa pani, najchętniej, chociaż mamy taki nawał roboty, że pracujemy po nocach, i mimo to nie możemy wydołać. Dla pani jednak jesteśmy zawsze na usługi. Co tam trzeba zrobić, proszę pani, kwiaty odmienić? Czy kokardę przypiąć? Panno Aleksandro! – zawołała uchylając lekko portierę – proszę przyjść tutaj, jest mała poprawka dla młodej damy!

– Niechże pani mi pozwoli przyjść do słowa – rzekła nareszcie zniecierpliwiona ciągłym przerywaniem Helenka – bo się nie porozumiemy. W sukni, o której mowa, nie ma nic do poprawienia.

– Spodziewałam się tego – wtrąciła – o ile pamiętam, utrafialiśmy pani zawsze jakoś. Bo też rzadko doprawdy tak zgrabnej figurki.

– Ale mimo to muszę pani tę suknię zwrócić, jako zupełnie dla mnie nieużyteczną! Szkoda wielka, że pani nie zastosowała się do mego listu, w którym cofałam obstalunek, zrobiony o dzień wcześniej… oszczędziłoby to nam obydwóm przykrości.

Wypowiedzenie tych słów przyszło Helence z trudnością.

Muskuły na twarzy modniarki drgnęły nieznacznie. Małe jej oczka spod przymrużonych powiek rzuciły bystre spojrzenie na mówiącą:

– Suknia była już w robocie, gdy przyszedł drugi list pani; wreszcie sądziłam, że gdy pani zobaczy swój pomysł wykonany, zatrzyma pani go chętnie, zwłaszcza że powód, jaki pani podała w liście, niebytność na jednym balu, nie wyłączał bytności na balach innych. Czyż podobna, aby tak piękna toaleta nie przydała się młodej osobie w ciągu karnawału! Może obraziliśmy panią posyłając rachunek? Ale to wina mojej panny od kroju, która ekspediowała posyłkę i nie wiedziała, że mamy z państwem rachunki roczne.

– Nie, pani – wyrzekła z lekkim rumieńcem Helenka, nierada, że natarczywość modniarki zmusza ją tłumaczyć się wyraźniej – położenie nasze majątkowe zmieniło się i nie jesteśmy już w stanie ponosić tak zbytkownych wydatków.

Po twarzy modniarki przemknęło coś na kształt gniewnego zdziwienia, a w zachowaniu się jej i wyrazie twarzy zaszła raptowna zmiana. Nadskakująca grzeczność zniknęła w jednej chwili, a miejsce jej zajęła wyniosłość i chłód lodowaty. Podniosła głowę i popatrzywszy przez chwilę przymrużonymi oczyma na swoją dawną klientkę, rzekła sucho:

– A to dobre! więc dlatego, że ktoś bankrutuje, zakład nasz ma ponosić straty! Ciekawam, z jakiej racji? Trzeba było odesłać posyłkę odwrotną pocztą; teraz już nie da się to odrobić. Gdy rachunek jest zapłacony, rzecz uważa się za skończoną. My nie przyjmujemy żadnych zwrotów.

Bezwzględność i niedelikatność, z jaką te słowa zostały wypowiedziane, oburzyły Helenkę. Nieśmiałość jej i zakłopotanie ustąpiły zbudzonemu nagle poczuciu swojego prawa. Teraz już nie miała żadnych wątpliwości pod tym względem. Duma i pewność siebie, które ją były odstąpiły przy wejściu do magazynu, wróciły w tej chwili.

– Zapomina się pani – rzekła podnosząc się – pani to wina, że suknia znalazła się w M. wbrew mojej woli; pani sama wie o tym dobrze. Co zaś do strat, o jakich pani mówi, to w liście pani, który mam przy sobie, wyraźnie jest powiedziane, że chętnie pani przyjmie tę suknię na powrót, bo „na tak piękną toaletę łatwo się znajdzie nabywca”.

Postawa panny Oreckiej, pełna obrażonej dumy, wyniosły ton, z jakim przemawiała, nasunęła modniarce przypuszczenie, że może nie była tak ubogą, aby nie potrzebowała w przyszłości mniej więcej eleganckich, choćby tylko wizytowych toalet. Żałowała, że posunęła się za daleko.

– Przepraszam panią – rzekła grzeczniejszym tonem – nasz zawód naraża nas na tak częste przykrości różnego rodzaju, że te czynią nas zgryźliwymi. Gdy rachunek jest uregulowany i zapisany w księdze, nie mamy zwyczaju zwracać pieniędzy. To nasza zasada. Ale może pani zechce wybrać sobie coś innego do wysokości tej sumy: może inną, praktyczniejszą suknię?

– Będzie pani łaskawa na ten raz odstąpić od zasady – rzekła zimno Helenka – nie mam bowiem zamiaru na teraz kupować więcej sukien.

– Niech pani chociaż będzie łaskawa obejrzeć. Przed godziną właśnie dwie świeżo wykończone przyniesiono z pracowni, jedna ozdobiona haftem maszynowym, zwanym mousse, druga sznelą.

I nie czekając odpowiedzi, podniosła zasłonę przyległego gabinetu, gdzie na manekinach wisiały dwie suknie wizytowe: jedna modnego koloru électrique, druga pigeon. Helenka spojrzała na nie i dawne nałogi znowu się w niej odezwały. Okiem znawczyni od góry do dołu przebiegła wszystkie fałdy, podpięcia i ozdoby, co widząc modniarka tak natarczywie zapraszała ją do wejścia, że nie chcąc być niegrzeczną, uczyniła zadość jej żądaniu.

„Nie obowiązuje mię51 to przecie do niczego” – rzekła do siebie, myśląc jednocześnie, że dobrze byłoby mieć obie te suknie tak eleganckie i modne, a nie nadto strojne, że w jednej z nich nawet mogłaby się ukazać na dzisiejszym wieczorze.

I ani się spostrzegła, jak się wdała w rozmowę o szczegółach, chwaląc jedne, krytykując drugie. Modniarka słuchała z rozjaśnioną twarzą.

– Wszystko to da się łatwo zmienić – rzekła nareszcie – zastosujemy się zupełnie do życzenia pani, zresztą…

– Przepraszam panią – przerwała Helenka spostrzegłszy, że zachowaniem się swoim mogła jej dać powód do takiego mniemania – żadnej z tych sukien nie mam zamiaru nabywać, bo jakkolwiek są ładne, ale… kolor mi się nie podoba.

Próżność jej wzięła w tej chwili nad nią górę; nie miała odwagi przyznać się, że tak wiele zależy jej na tym, żeby gotowe pieniądze52 odebrać. W duszy dziewczęcia odbywała się nieustanna walka szlachetnych instynktów z niskimi słabostkami. Był to ciągły przypływ i odpływ, na przemian to jednych, to drugich.

Modniarka przygryzła usta.

– Taak… a więc można by pani zrobić coś w tym guście ze sztuki. Mamy tu właśnie cudowne wyroby francuskie, lekkie wełniane laine brochée.

W mgnieniu oka rozrzuciła przed nią kilka sztuk.

– Niech pani tylko spojrzy, co za delikatność, jaka miękkość! Już to wyroby francuskie posiadają niezaprzeczoną wyższość nad angielskimi, bo są piękne, trwałe i dobrze wyglądają aż do zdarcia. Niech pani tylko będzie łaskawą wziąć w rękę. Ten kolor électrique będzie pani bardzo do twarzy!

51mię – dziś: mnie. [przypis edytorski]
52gotowe pieniądze (daw.) – gotówka. [przypis edytorski]

Teised selle autori raamatud