Tasuta

Księżniczka

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

XXIV

Gdy się przebudziła, oczy jej długo błądziły po otaczających ją przedmiotach, zanim przyszła do świadomości, gdzie się znajduje. Leżała na łóżku, na miękkich, wygodnych poduszkach i doznawała wrażenia, jakby od czasu do czasu łóżko to razem z miejscem, na którym stało, kołysało się lekko. Ciemno już było i tylko ogień, palący się w małym żelaznym piecyku, którego drzwiczki były na pół odemknięte, rzucał trochę światła na niski, półokrągły sufit z drzewa malowanego białą olejną farbą, na miniaturową szafkę z naczyniami stołowymi, na kanapkę i na stolik stojący między dwoma łóżkami, wreszcie na lustro wiszące nad kanapą i kilka małych ściennych obrazków. Wszystko to niepojętym sposobem mieściło się na sześciu najwyżej łokciach kwadratowych przestrzeni, a z taką utrzymane było starannością, że ten kawałek podłogi froterowanej, na której najwięcej odblasku palącego się ognia padało, błyszczał jak zwierciadło.

Gdy oczy jej powoli oswoiły się z tym półświatłem, poznała, że się znajduje w kajucie na berlince. Gdyby miała jaką wątpliwość, utwierdziłyby ją w tym dwa malutkie, kratami żelaznymi opatrzone okienka umieszczone po bokach, przez które widać było poruszające się lekko fale wody przy świetle księżyca.

Chciała wstać, ale tak była osłabiona, że nie mogła podnieść głowy od poduszki – dała więc pokój próżnym usiłowaniom. Wiatr ustał, a powietrze tak się uspokoiło i złagodniało, że choć drzwi kajuty były otwarte, żaden powiew oziębiający czuć się nie dawał. Wszystko wróżyło pogodę. Przez te drzwi otwarte Helenka ze swego łóżka widziała małe, drewniane, na stopę wąskie schodki prowadzące na pomost i niemłodą kobietę w czepku, przewiązanym czarną chustką nad czołem, krzątającą się koło wieczerzy. Miała ona widocznie pod pomostem swoje zapasy śpiżarniane i większe naczynia gospodarcze, bo otwierała kilkakrotnie i zamykała jakieś drzwiczki wsunięte w głąb statku. Promień księżyca padał z boku na sam środek tego wąziutkiego korytarzyka i pokazywał jeszcze konewkę z błyszczącymi obręczami i kilka stołków.

Woń gotowanej zupy i kartofli ze słoniną rozchodziła się w powietrzu. Helenka widziała, jak kobieta postawiła stołek przy schodkach, na stołku miskę i wyłożyła na nią z garnka ugotowane kartofle; jak postawiła obok niej drugą miskę z zupą, położyła dwie łyżki i zawołała z cicha, ale wyraźnie na kogoś drugiego. Widocznie przez wzgląd na gościa, zajmującego niespodzianie kajutę, wieczerza miała się odbyć na świeżym powietrzu. Wkrótce ciężkie, ale ostrożne kroki słyszeć się dały nad głową Helenki i wysoki, kościsty mężczyzna zeszedł po schodkach. Twarzy jego nie można było widzieć, bo ceratowy daszek czapki do połowy ją zasłaniał, tylko wydatne szczęki i płaskie, szerokie piersi, będące cechą plemienną mieszkańców północnych Niemiec.

– No, będziemy mieli z pewnością pogodę na jutro – przemówił po niemiecku, zabierając się do jedzenia – a że ładunek od dawna skończony, więc będziemy mogli odpłynąć. Kazałem obejrzeć liny i wszystko przygotować. A cóż tam twoja chora?

– Śpi sobie biedactwo. Raz tylko otworzyła oczy na chwilę, ale wlałam jej w usta dwie łyżki reńskiego wina i jak zasnęła, śpi ciągle, a tak mocno, że nie słyszała, chociaż chodziłam koło niej, paliłam w piecu, gotowałam zupę… Wiesz ty, August, że to jest córka pana Oreckiego, cośmy mu zawsze wozili zboże? Poznałam ją od razu. Ona przychodziła do nas z ojcem oglądać nasz statek, pamiętasz? A taka była ciekawa! W każdy kąt musiała zajrzeć i dziwiła się, że w takiej małej kajucie znajduje się wszystko, co potrzeba. Ale co się to z nią zrobiło? Jezus! Jezus! Taka była świeżutka wtenczas jak pączek róży, a teraz jest taka bledziutka… Jak Franz ją z łodzi wynosił, to przelewała mu się w rękach jak umarła.

– Ty, widzę, rozmiłowałaś się w tej polskiej dziewczynie, Berta!

– Ach, August, czy jej twarz nie przypomina ci kogoś? Nasza Lina, gdyby żyła, byłaby taka sama…

Szyper wzruszył ramionami i wziąwszy łyżkę, zaczął jeść w milczeniu.

– Czy ja tobie mówiłem, Berta, że pan Ofman będzie w tych dniach licytował jej ojca?

Kobieta aż uderzyła w dłonie.

– Ach, Gott! – zawołała z najwyższym zdziwieniem – nie mówiłeś mi tego, August; to pewnie o te pieniądze, co ten niski, chudy szlachcic od niego pożyczył?

– Ja.

– To dlaczego on nie licytuje szlachcica?

– Jaka ty jesteś śmieszna, Berta! Na co on ma szukać szlachcica daleko, kiedy tego tu ma blisko. Do szlachcica musiałby jeździć, upominać się, czas tracić i jeszcze by go często nie zastał, bo lata po świecie, a pana Oreckiego ma pod bokiem.

Helenka podniosła się i usiadła na łóżku, żeby lepiej słyszeć.

– Ale to jest niesprawiedliwie! Mein Gott, to bardzo niesprawiedliwie, żeby ten musiał oddawać pieniądze, co ich nie pożyczał, a ten, co je pożyczał, chodził sobie swobodny! Ach, biedny człowiek…

– A kto mu kazał ręczyć?

– To prawda – odrzekła kobieta – on bardzo nierozsądnie zrobił.

– To było zrobione głupio – zadecydował mąż – to jest taki dobry człowiek, że każdy z nim zrobi, co chce, a na interesach tak się zna jak baba na wojnie.

– Ale pewnie będzie wolał zapłacić niż dopuścić do licytacji?

– Co ty gadasz? Z czego on zapłaci, kiedy piekarz mi mówił, że już drugi miesiąc nie płacą mu za bułki.

– Taki piękny majątek i tak zmarnować. Co to za ogród, jaki dom, co za śpichrze!

– Nie widziałaś to, jakeśmy zimowali w jego przystani, co tam zawsze przychodziło różnych włóczęgów po wsparcie? A on ani pytał, kto i skąd, tylko ręce trzymał w kieszeni a dawał. A co my im to naprzywozili z Prus aksamitów, materii, szkła, porcelany i różnych różności! Pamiętasz ten serwis, coś go to między węgle schowała, jakeśmy przejeżdżali przez komorę66? Przy takim gospodarstwie jeszcze większy majątek stracić można. Kto nie umie rachować, ten zbankrutować musi.

Kobieta pokiwała głową.

– Pan Ofman mówi, że Polacy są narodem skazanym na zagładę, i ma słuszność. O! to jest mądry człowiek! Ty nie wiesz, Berta, co on za kolosalny zrobił interes; kupił od jednego szlachcica hurtem las, same stare dęby zdatne na maszty i na budulec – i po obliczeniu wypadło, że z obróbką już kosztować go będą po dwadzieścia kopiejek za sztukę. A co?

– Ach! – wykrzyknęła kobieta z akcentem zachwytu, z którym się łączył głęboki podziw dla rozumu Ofmana.

– Ma on tutaj – mówił wskazując na czoło – ma. Taka głowa to skarb. Pan Ofman dobrze mówi, gdy powiada, że ten naród musi zginąć. Co on produkuje? Dotąd nazywał się krajem rolniczym i produkował zboże, ale od czasu jak Ameryka dostarcza na targi angielskie tańszego zboża, mało kto już pyta się o zboże polskie, a Indie robią znowu konkurencję Ameryce i obiecują ceny jeszcze niższe.

– Co ty gadasz, August! Jak to może być, żeby kraje leżące gdzieś na końcu świata mogły dostarczać zboża taniej niż Polska, która ma bliżej do Anglii? Toż sam transport więcej kosztuje!

– Bo, widzisz, Ameryka ma wielkie, bezużytecznie leżące obszary ziemi, której jeszcze nawozami zasilać nie potrzebuje, bo bez tego rodzą obficie – a Indie znów mają dużo robotnika i tak taniego, jak go północne kraje Europy nigdy mieć nie mogą. Niezadługo już nikt polskiego zboża kupować nie będzie i Polacy będą musieli zasiewać tylko tyle, ile sami zjedzą. A i to ci powiem, Berta, że oni już zaczęli z zagranicy zboże dla siebie sprowadzać, bo jest znacznie tańsze niż ich własne – a wczorajsza „Schlesische Zeitung” pisze, że Rosja południowa w tym roku przyśle na targi polskie swoje zboże. Tak! Dawniej przywoziliśmy tutaj do M. naszymi statkami węgiel, a zabieraliśmy wszyscy zboże; teraz część naszych statków przywożących węgiel nie zabiera na powrót nic. Kraj, do którego się więcej przywozi, niż się z niego wywozi, musi zbankrutować.

– To jest prawda – szepnęła kobieta.

– Ten las Ofmana, co stąd na tratwach do Prus popłynie, przerobiony w warsztatach niemieckich na budynki, meble, zabawki i tysiączne drobne przedmioty, powróci tutaj, a Polacy za niego dobrze zapłacą; bo, widzisz, ten naród nie lubi mieć z niczym subiekcji i woli kupować rzeczy gotowe niż je sam robić.67

– Panowie – wtrąciła z politowaniem.

– Ja, panowie, książęta! Gdyby oni rozwinęli u siebie rzemiosła i przemysł i produkowali różne towary, które sprowadzają z zagranicy, toby mogli jako tako egzystować. Ja, ale Polacy nie mają pociągu ani do handlu, ani przemysłu, więc wyręczamy ich my i Żydzi. W naszych rękach jest przemysł i w nasze też ręce przechodzi coraz więcej ziemi, a gdzie ziemia jest w naszym posiadaniu, tam my jesteśmy panami. Zdobywamy kraj bez rozlewu krwi, samą tylko cywilizacją. Za ogrodem pana Oreckiego był kawał bagna, zatruwającego powietrze: kto je zasypał i powietrze oczyścił? Niemiec. Kto umocnił brzeg i zasłonił łąkę od wylewu? Niemiec. Kto po drugiej stronie rzeki wystawił fabrykę narzędzi rolniczych i wybrzeże zawsze zabierane przez wodę zasadził drzewami? Niemiec także. Kto utrzymuje w mieście porządny hotel? Kto ma cukiernię, restaurację, browar? Wszystko Niemcy. Kto pobudował cukrownie w okolicy? Fabrykanci niemieccy.Niemiec jest wszędzie, gdzie tylko przemysł rozwinąć się może. Przychodzi do kraju jako dobroczyńca, dający towar dobry i tani: jako zbawca, dający zarobek ludności uboższej; jako apostoł cywilizacji! Gdzie Niemiec przybywa, tam zaraz za nim idzie praca, ład, porządek i gospodarność. Kto nie chce być z nami, musi nam ustąpić. Polacy tak kiedyś wyginą, jak Indianie w Ameryce.

 

– Wyginą? Jak to wyginą? Ja ciebie nie rozumiem, August. Przecież ich nie będziemy zabijali!

– Amerykanie nie zabijają Indian, a jest ich tam coraz mniej. Cała część Królestwa Polskiego na granicy pruskiej jest po większej części w rękach naszych kolonistów. Nasz rząd niemiecki pomaga nam w tym wszelkimi sposobami, a bank drzewny w Berlinie daje nam pożyczki na kupno ziemi, pokrytej obszarami leśnymi. Nasze kolonie są wszędzie, na Podolu, na Wołyniu, na Ukrainie, a najwięcej na Litwie, bo tam ukaz cesarski z roku 1865 zabrania Polakom nabywać ziemię; i jeżeli który z nich posiadany przez siebie kawał z ręki wypuści, to go już nigdy na powrót w ręce nie dostanie. Posuwamy się powoli, ale coraz dalej i coraz gromadniej na wschód. Drang nach Osten68 to zasada naszego narodu nie mogącego się już zmieścić na niemieckiej ani zniemczonej, słowiańskiej niegdyś ziemi. To darmo! Pan Bóg widać chciał, żeby Niemcy zapanowali z czasem nad całym światem. Toć już nasz Bismarck69 Afrykę dla nas zabiera. Daj no mi piwa, Berta!

Kobieta postawiła przed nim kufel i nalała złocistego płynu. Zapał patriotyczny męża i jej się udzielił. Nie rozumiała dokładnie wszystkich idei Kulturkampfu70, ale patrzyła w mówiącego jak w tęczę.

– Pan Ofman jest mądrym człowiekiem i patriotą – mówił umoczywszy usta – nie trzeba mu za złe brać, że on licytuje ojca tej dziewczyny. On to nie ze złego serca robi, tylko chce zostać właścicielem gruntu pana Oreckiego, bo to jest piękny kawał ziemi, w dobrym miejscu i można na nim dużo budować. Tam się wszystko wali, wszystko idzie w ruinę, a jak Ofman to nabędzie, zaraz inaczej będzie wyglądało. On dom i śpichrz wyreperuje, parkan da nowy i tartak postawi. Ma już plony, pokazywał mi je. Powiedzże ty sama, Berta, czy to nie grzech marnować taki piękny majątek i czy nie lepiej, że się on mądrzejszemu dostanie?

– No ja, to prawda, że pan Ofman lepiej tam gospodarować będzie – odrzekła kobieta, w której duszy jednakże były pewne pod tym względem wątpliwości – ale czy to jest sprawiedliwie?

– Głupia jesteś – odpowiedział z flegmą mąż – dziś ten jest sprawiedliwy, kto jest mocniejszy. Tak powiada nasz kanclerz71. Pan Ofman kilka razy proponował panu Oreckiemu, żeby mu swoją posiadłość sprzedał, ale szlachcic się uparł. Nie i nie. Teraz jednak pewnie się zgodzi. Jego żona to jest kobieta bardzo dumna i pewnie nie będzie chciała znieść tego wstydu, żeby ich rzeczy sprzedał komornik na rynku: więc zamiast tego, Ofman im dopłaci i dom z gruntem sobie zabierze. No, Berta, nalej jeszcze drugi kufelek.

Węgle w piecyku żelaznym pokryły się czarnym popiołem, a z nimi przygasło światło i wnętrze kajuty pogrążyło się w ciemności – ale oczy Helenki gorzały jak dwie pochodnie.

– Berta, idż ty spać do kajuty, a ja pójdę na drugi koniec statku do moich ludzi; już późno. Przynieś mi tylko stamtąd poduszkę – mówił szyper nakładając sobie fajeczkę tytoniem, który miał w kieszeni.

Kobieta gotowała się spełnić rozkaz męża, gdy Helenka stanęła we drzwiach.

– Panie Müller – przemówiła zwracając się od razu do mężczyzny – nie chodź pan na drugi koniec statku, ale zajmij swoje miejsce w kajucie. Jestem już zdrowa i pragnę zaraz odjechać. Dziękuję państwu bardzo za kilkogodzinne schronienie, za wszystko, coście dla mnie zrobili, i nie chcę wam dłużej zawadzać. Czy możesz mi pan użyczyć swojej łodzi?

Berta patrzyła kolejno to na mówiącą, to na męża, ciekawa, co on powie – a ze wzroku jej było widać, że nic nie miała przeciwko temu, żeby polska dziewczyna została jeszcze przez noc pod jej dachem. Nie mogła ona oderwać oczu od tej postaci wiotkiej, od jej twarzy pięknej, bladej, z rozpalonymi gorączką oczyma.

Szyper wyjął fajkę z ust.

– Nie mogę dzisiaj pannie dać łodzi – odpowiedział – bo już noc, a po rzece pływają kawały drzewa; mogłyby w łódkę uderzyć i przewrócić.

– Księżyc świeci – zauważyła.

– Księżyc świeci nie dość jasno – odpowiedział. – Nie, nie, nie dam dziś pannie łódki. Jutro rano za to, jak tylko słońce wzejdzie, każę pannę odwieźć.

– Dobrze – odrzekła po chwilowym wahaniu.

Szyper patrzył przez chwilę na córkę narodu przeznaczonego na zagładę i kto wie, czy wspomnienie Liny nie stanęło mu na myśli, bo odszedł nie dopiwszy swego kufla bawara.

Berta zapaliła wiszącą naftową lampę w kajucie, a potem przyniosła zupy na głębokiej fajansowej miseczce i, położywszy przy niej kawałek chleba, namawiała Helenkę, żeby jadła choć trochę, ale dziewczę podziękowało jej stanowczo, choć łagodnie. Nie chciało jej się jeść, a choćby nawet głód czuła, nie mogłaby na sobie przemóc, żeby po wszystkim, co słyszała, rozłamać chleb z tymi ludźmi. Lekki swąd wydzielający się z żelaznego piecyka sprawił jej ból głowy: zapragnęła odetchnąć świeżym powietrzem i wyszła po schodkach na pokład. Było ono rzeczywiście bardzo łagodne, a lekki wiatr chłodził przyjemnie jej twarz i głowę.

„Tam – myślała zapuszczając tęskny wzrok w dal – tam mieszkają moi rodzice i nie śpią pewnie w tej chwili, bo sen odbiera im myśl, że mają się stać pastwą człowieka obcej narodowości. A ja tu goszczę u jego brata z rodu, tymi samymi, co tamten, przenikniętego dążnościami szkodliwymi… Czemu wody te polskie dźwigają statki niemieckie z polskich zbudowane lasów? Czyż nigdy nie wrócą te czasy, w których polska marynarka handlowa nie tylko rzeki nasze pokrywała, ale i przez morskie tonie ziarno nasze złote dalekim a głodnym woziła ludom, a groźbą dzielnego oporu hamowała najezdnicze zamachy żeglarzy północy72?”

Przy sterze była umocowana mała wystająca deska. Usiadła na niej i patrzyła w zamyśleniu na obszar wód szeroko rozlanych, na fale kołyszące się łagodnie i błyszczące przy świetle księżyca. Środkiem rzeki, jak okiem zasięgnąć, stały tratwy długim szeregiem: na tratwach paliły się ognie, a wiatr aż do statku przynosił woń dymu i strawy, którą sobie przy nich gotowali ludzie. Przy ogniu widać było ich postaci ruszające się żywo, budki słomiane, służące im za mieszkanie, a woda odbijała ten obraz razem z niebem iskrzącym się gwiazdami. Te wody były dokładnym obrazem jej duszy: jak tam, tak tutaj było ciągłe falowanie nadziei i zwątpienia, gwałtownych uniesień i nagłego spokoju, buntu i rezygnacji. Dojeżdżając do M. mówiła już sobie, że wszelkie wysilenia w celu niedopuszczenia do katastrofy będą daremne i że trzeba będzie, jak mówił Andrzej, poddać się konieczności, ale przypadkiem posłyszana rozmowa szypra z żoną wstrząsnęła najgłębsze tajniki jej duszy i obudziła głuche wrzenie, przy którym nie mogło już być mowy o rezygnacji.

„Gdyby nie moje zemdlenie – myślała – już bym od dawna znajdowała się w domu, ale siły mnie tak nagle opuściły, że woli zabrakło czasu do zapanowania nad ciałem. Andrzej by mnie zganił za moją słabość. Ale gdyby nie ten wypadek, nie byłabym się dowiedziała, jakie są zamiary Ofmana, i że jemu nie tyle o dług idzie, ile o posiadanie gruntu, z którego chce zrobić jeden więcej posterunek Kulturkampfu… Prawdę mówi przysłowie: Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”.

Rozumiała teraz dobrze znaczenie słów Ofmana wyrzeczonych do niej w złości: „Popamiętacie wy mnie, ty i twój ojciec, głupia, harda dziewczyno”. Wiedziała, że nie będzie ich oszczędzał i że narażając73 go sobie pogorszyła jeszcze sprawę.

– Nie mogłam zapanować nad sobą, nie mogłam – szepnęła – to było silniejsze ode mnie.

Od strony tratew dał się słyszeć odgłos fujarki: jakiś flisak grał piosenkę, którą Helenka słyszała dziś rano w ogrodzie pułkownika.

 
Już tam ojciec do swej Basi
Mówi zapłakany:
Słuchaj jeno, pono nasi
Biją w tarabany.
Marsz, marsz!
 

Pieśń płynęła po wodzie czysta i donośna, a wybrzeża słuchały jej ciche i milczące. I Helenka wsłuchiwała się w nią chciwie. Była to ta sama melodia, co posiadała czarodziejską siłę rozgrzewania zwątpiałych i zesłabłych. Starzy ludzie powiadają, że przy jej dźwiękach szli w ogień jak do tańca, a padali z uśmiechem na ustach.

Berta przyszła szukać panny Oreckiej i namawiała ją, żeby się położyła, bo widocznie jest chora, i Helenka poszła za nią bez oporu – ale chociaż poczciwa kobieta usłała jej łóżko, jak umiała najwygodniej, długo nie mogła zasnąć, a gdy usnęła nareszcie, śniła jej się na przemian to sprzedaż domu ojca, to Historia narożnej kamienicy74 Krasickiego, a sen był gorączkowy, przerywany i niespokojny.

 

Obudziła się, gdy jeszcze wszyscy spali na statku, i zaraz wstała i wyszła na pokład. Ptaki, śpiące na maszcie, zerwały się i narobiły w powietrzu hałasu swoim świegotaniem, jakby chciały wołać: już dzień! już dzień! Na to wołanie pobudziło się ptactwo śpiące na drzewach nadbrzeżnych, trzcinach i sitowiach i, przyłączywszy się do chóru pierwszych budzicieli, krzyczało na całe gardło: dzień! dzień! dzień! Na niebie panował jeszcze mrok szary, przez który przeglądał księżyc i gwiazdy bledniejące coraz bardziej, a z wody wynurzało się słońce złote, różową gazą przysłonięte, i na połowę nieba i na połowę wód rzucało promienie. Brzask bił o gwiazdy. Opary, czołgające się nad wodami, zaczęły się pod jego ciepłymi promieniami rozpraszać i osłoniły lasy, wzgórza, wioski i miasto, rozpostarte w dolinie. Rzekłbyś, że Stwórca odchylił zasłonę obrazu. Ze wszystkich stron budziły się jakieś głosy, echa, a choć ludzie jeszcze spali, zaczęło się już życie. W domach stojących na wybrzeżu i w mieście było cicho; lud skazany na zagładę spał snem tak spokojnym, jakby mu przeznaczona była nieśmiertelność…

Helenka, oparta o ster, tonęła wzrokiem w tym obrazie, a usta jej powtórzyły mimowolnie słowa Anczyca75 z poematu Tyrteusz:

 
O! jeszcze za wcześnie
Umierać Sparcie; choć przedśmiertne dreszcze
Przebiegły ciało i duch porósł w pleśnie,
W schorzałej piersi bije serce jeszcze.
I krzew laurowy, gdy go dręczy spieka,
Opuszcza liście i, zda się, już ginie…
Lecz gdy wiatr spędzi nawał chmur z daleka
I deszcz ożywczy potokami spłynie,
Laur nową silą odżyje wspaniale.
Świeże listeczki gałązki odmłodzą…
 

Na statku ludzie powoli zaczęli się ruszać, zwijano liny i gotowano się do odpłynięcia. Berta napaliła ogień i krzątała się koło śniadania. Szyper stał na pokładzie i wydawał rozporządzenia. Z jego rozkazu odczepiono łódź i przeniesiono do niej podróżny worek Helenki. Żegnając się z tymi ludźmi, podziękowała im raz jeszcze za gościnność i wręczyła Bercie rubla. Kobieta, poczuwszy pieniądze w dłoni, uczuła jednocześnie w sercu jakby markotność i stała chwilę wahająca się i niepewna, czy je ma zatrzymać, czy zwrócić – ale nie chciała robić ślicznej panience przykrości przez pamięć biednej Liny i wsunęła je do kieszeni – bo też to i słusznie im się za nocleg należało. Jednakże, gdy Helenka siedziała w łodzi, markotność jej stała się jeszcze większa i rzekła do męża:

– Słyszysz, August, mnie się zdaje, że my nie powinniśmy byli brać od niej pieniędzy, kiedy tam taka bieda i Ofman ma ich licytować!

– Nie bądź głupia, Berta – odrzekł z flegmą – u nich pieniądze nic nie znaczą, a ty z jednego rubla zrobisz dwa! Nie weźmiesz ty, weźmie kto inny. Lepiej, kiedy pieniądz jest u takiego, co go szanuje, niż u takiego, co nie wie, co z nim zrobić.

– No, to jest prawda – odrzekła niby uspokojona, ale markotność nie ustąpiła z serca i tak jej było, jakby się musiała czegoś wstydzić.

Słońce posuwało się tymczasem coraz wyżej i pokazawszy w całym blasku błękit, zasypywało ziemię blaskami szafirów, opali, złota i purpury. Łódź płynęła powoli, a ptaki leciały przed nią, dotykając piersiami powierzchni wody i świergocząc. Mijali teraz tę część wybrzeża, gdzie stał długi szereg budynków fabrycznych z czerwonej cegły, zabezpieczony od wylewu porządnym, mocno zbudowanym bulwarkiem. Wysokie kominy buchały kłębami dymu, a przez okna budynków widać było oślepiający blask ognisk, które nie gasły nigdy; słychać było warczenie kół, huk młotów, świst piszczałek, jęczenie pasów skórzanych. Helenka słuchając tych odgłosów mówiła sobie, że gdy Ofman postawi tartak na gruncie jej ojca, to tak ciągle rozlegać się będzie zgrzyt piły krającej drzewo kupowane za bezcen… Głuche wrzenie na nowo powstało w jej piersi i rozogniło policzki.

– Boże! – szepnęła podnosząc wzrok ku niebu – wiem, że szmat ziemi mojego ojca jest mały i nic nie znaczący, bo ledwie włókę obejmuje, ale przysięgam, że zrobię wszystko, co będzie w mej mocy, a nie dopuszczę, aby się dostał w ręce tego Niemca. Wiem, że siły moje są słabe, ale pragnienie moje jest mocne… Wspieraj mnie. Panie, i nie dopuść do mego serca żadnej słabości, która by mnie odwiodła od mego celu!

66ten serwis, coś go to między węgle schowała, jakeśmy przejeżdżali przez komorę – mowa o przemycaniu kosztownego serwisu (kompletu naczyń) podczas przekraczania granicy i o komorze celnej. Akcja Księżniczki dzieje się z zaborze rosyjskim, a Niemcy na berlinkach wozili węgiel z Prus. [przypis edytorski]
67Ten las Ofmana, co stąd na tratwach do Prus popłynie przerobiony w warsztatach niemieckich (…) powróci tutaj, a Polacy za niego dobrze zapłacą; bo, widzisz, ten naród (…) woli kupować rzeczy gotowe niż je sam robić. – to twierdzenie i dalsze myśli są inspirowane merkantylizmem, sposobem myślenia o ekonomii, wyznawanym w XIX w. (a powstałym w wieku XVII). Merkantylizm głosił, że państwa europejskie są dla siebie wzajemnie konkurentami i mogą się bogacić kosztem sąsiadów, a kluczem do bogactwa i potęgi jest dodatni bilans handlowy, czyli wytwarzanie i sprzedawanie za granicą większej ilości towarów, niż się sprowadza. [przypis edytorski]
68Drang nach Osten (niem.: dążenie na wschód) – hasło głoszone w XIX w. przez nacjonalistów niemieckich, postulat ekspansji gospodarczej Niemców na ziemie słowiańskie. [przypis edytorski]
69Otto von Bismarck (1815–1898) – niemiecki polityk, premier Prus (1862–1873), kanclerz Niemiec w latach 1871–1890, w 1870 r. doprowadził do wybuchu wojny francusko-pruskiej, której wynikiem było zjednoczenie Niemiec. [przypis edytorski]
70Kulturkampf (niem.: walka o kulturę) – tendencja polityczno-społeczna w Niemczech w latach 70. XIX w., inspirowane przez kanclerza Bismarcka dążenie do ograniczenia wpływów kościoła katolickiego w Niemczech, połączone z germanizacją Słowian na terenie Prus. [przypis edytorski]
71nasz kanclerz – kanclerz Niemiec Otto von Bismarck (1815–1898). [przypis edytorski]
72najezdnicze zamachy żeglarzy północy – mowa o najazdach szwedzkich w XVII w. [przypis edytorski]
73narażać – tu: zrażać. [przypis edytorski]
74Historia narożnej kamienicy – właśc. Powieść prawdziwa o narożnej kamienicy w Kukorowcach pióra Ignacego Krasickiego, napisana w 1794 r. alegoryczna opowiastka o kilkusetletnich losach budynku w małym miasteczku, symbolizujących dzieje Polski. [przypis edytorski]
75Władysław Anczyc (1823–1883) – pisarz, działacz społeczny i wydawca. Poemat Tyrteusz jest alegorią, autor pisząc o upadku starożytnej Sparty robi aluzję do Polski pod zaborami. [przypis edytorski]

Teised selle autori raamatud