Tasuta

Księżniczka

Tekst
Märgi loetuks
Šrift:Väiksem АаSuurem Aa

– Działy nieprędko pewnie będą? – pytała dalej.

– Dziś właśnie były. To bardzo krótka manipulacja; tytuł własności domu przepisany został w hipotece na siostrę Teckiego, której dwie inne siostry niezamężne zostawiły na czas dłuższy swoje sumy. Jeden tylko pan Tecki zażądał gotówki, a że obecna właścicielka domu nie mogła wszystkiego od razu wypłacić, więc połowa sumy musiała zostać na hipotece domu, zapisana na jego imię.

– Kiedyż on odbierze tę pierwszą połowę?

– Już ją dziś odebrał, tu, w tym miejscu… Pan notariusz akt pisał.

Słowa te tak silne na Helence robiły wrażenie, że musiała się ręką uchwycić stołu, żeby nie upaść. Cel, który zdawał się być od niej tak daleki, a z powodu wyjazdu znajomego adwokata oddalił się jeszcze bardziej, stawał się bliski. Ogarnęła ją radość szalona.

– O której godzinie? – spytała stłumionym głosem.

– O dziesiątej.

„Spóźniłam się o dwie godziny – rzekła do siebie – gdybym nie była zaspała, byłabym świadkiem tego aktu. Tecki nie mógłby się zaprzeć, że ma pieniądze, i musiałby zapłacić Ofmana. Ale nie ma jeszcze nic straconego. Pójdę go szukać. Tak, ale muszę mieć jakiś dokument, bo jeżeli mi zaprzeczy, to czym mu prawdę dowiodę!… – Chciałam się widzieć z panem notariuszem – rzekła po chwili do dependenta – ale widzę, że za długo by mi przyszło na to czekać. Czy pan nie mógłby mi zrobić kopii tego aktu, i to zaraz, na poczekaniu?

Dependent rzucił przelotne wejrzenie na jej skromne ubranie.

– Wybaczy pani – szepnął pochylając się nad papierem – ale pilne zajęcie… może by kolega.

Ale Helenka wiedziała już, że kolega nic nie zrobi. Wstała i zbliżyła się do stołu, przy którym siedział mówiący.

– Widzę to dobrze, że czas pański jest bardzo drogi – rzekła zniżonym głosem – toteż niech mi pan za złe nie weźmie, że chciałabym tę stratę, o ile to jest w mojej możności, wynagrodzić.

I położyła przed nim trzyrublowy papierek nie bez obawy, czy go tym nie obraziła, ale dependent ani myślał się obrazić. Wsunął pieniądze między papiery, mówiąc:

– Niech pani będzie łaskawa usiąść: wyciąg będzie gotowy za pół godziny. Powinien go robić sekretarz hipoteczny, ale daleko prędzej będzie, jeżeli ja napiszę, a on podpisze tylko. Pani sobie życzy, żeby to było zrobione formalnie?

– Jak najformalniej.

– Stempel będzie kosztował piętnaście kopiejek.

Helenka wydobyła z portmonetki żądaną kwotę, a dependent zdjął z półki dużą księgę, opatrzoną numerem hipotecznym na grzbiecie, i zaczął pisać. Wzięła znowu gazetę, ale litery skakały jej przed oczyma. Chociaż powtarzała sobie ciągle, że powinna zapanować nad swoim wzruszeniem, bo spokój jest niezbędny do roztropnego działania – wzruszenie brało górę nad spokojem.

Po pierwszym uniesieniu radości nastąpiło niespokojne pytanie, czy Tecki nie wyjechał jeszcze z H. i czy ona nie będzie musiała znowu jechać do niego na wieś. Może jest jeszcze, skoro ma tutaj rodzinę, ale kto wie, czy w tej właśnie chwili nie wyjeżdża… I chociaż pióro dependenta szybko biegało po papierze, czas oczekiwania wydawał się Helence wiekiem. Opanowała ją gorączka niecierpliwości.

Dependent skończył pisać i wstał.

– Idę z tym teraz do hipoteki – powiedział – sekretarzowi trzeba będzie za to zapłacić trzydzieści kopiejek.

Helenka wydobyła znowu portmonetkę, której objętość zmniejszała się coraz bardziej. Dependent wyszedł, a w kilka minut powrócił z papierem już podpisanym i podał go pannie Oreckiej. Podziękowała mu i, przebiegając papier oczyma, spytała od niechcenia:

– Nie wiadomo panu, czy pan Tecki wyjechał już z H.?

– Miał dziś odjechać, ale być może, że jest jeszcze w mieście. Najlepiej mogłaby się pani dowiedzieć u jego siostry, pani Łuckiej.

– Gdzie ona mieszka?

– W swoim domu. Numer ma pani na wyciągu hipotecznym wypisany; ulica Zielona.

– Dziękuję panu bardzo.

Wychodząc z gmachu sądowego nie patrzyła już na liczne grupy osób stojących w sieni i na chodniku: nie wiedziała, że jej młodość, piękność i malujące się na twarzy wzruszenie zwracały powszechną uwagę. Nie szła, ale biegła na wskazaną ulicę, ściskając mocno w ręku upragniony dokument. Chciała wziąć dorożkę, ale nie spotkała żadnej próżnej: wszystkie były zajęte. Gdy stanęła nareszcie przed domem noszącym znany jej już numer hipoteczny, nie czuła prawie tchu w piersiach. W bramie siedział na ławie stróż i sporządzał miotłę, pęk rózeg leżał koło niego.

– Czy w tym domu mieszka pani Łucka? – spytała.

– Tutaj – była odpowiedź – na pierwszym piętrze, w oficynie.

– Pan Tecki, brat jej, jest w domu?

– Wyjechał.

– Wyjechał?… – powtórzyła, a głos jej uwiązł w gardle.

– Powróci jutro na obiad – mówił dalej stróż, biorąc w zęby koniec sznurka, który rozplątywał – bo pan nie do Komnat pojechał, ino na polowanie do pana barona.

Dziewczę odetchnęło. Wyszła z bramy wolnym krokiem i zwróciła się w stronę hotelu. Nie było jeszcze nic straconego, skoro on miał powrócić jutro. Uczuła głód i przypomniała sobie, że to czas obiadu i że prócz szklanki herbaty nic jeszcze dzisiaj nie miała w ustach. Ale woreczek jej, mocno już nadszarpnięty datkiem dla dependenta, nie pozwalał na jedzenie formalnego obiadu w hotelu, bo choć miała jeszcze trochę pieniędzy, roztropność nie kazała ich wydawać do ostatka, nie wiedząc, co się zdarzyć może. Było ich zresztą tak mało, że jeżeli nie zobaczy Teckiego i będzie musiała jechać do Komnat, sprzeda chyba zegarek. Wstąpiła do mleczarni79 napotkanej po drodze, wypiła dwie szklanki mleka, zjadła przy tym kawałek chleba i zapłaciła za to tylko piętnaście groszy. Skromny to był posiłek, ale zadowolił ją w zupełności. Od czasu wyjazdu z Warszawy pierwszy raz dopiero jadła z apetytem, a nie pamiętała, żeby jej co kiedy tak smakowało.

Była dopiero godzina pierwsza po południu; miała czasu przed sobą dosyć, więc wolnym krokiem wracała do hotelu. Przechodząc koło antykwarni80 przystanęła na chwilę i zaczęła czytać tytuły książek rozłożonych w okiennej wystawie. Pomiędzy tymi książkami była jedna trochę grubsza od innych, mająca na grzbiecie napis następujący: „Ustawy sądowe, obowiązujące w guberniach Królestwa Polskiego”. Oczy jej zatrzymały się na tej książce czas dłuższy, a w myśli stanęły jej słowa Teckiego: „Kobiety nie powinny się mieszać do interesów, których nie rozumieją”. Wyjęła z kieszeni portmonetkę, przeliczyła pieniądze i kupiła tę książkę. Kosztowała ją nadspodziewanie tanio z powodu zniszczonej okładki i braku kilku kartek końcowych. Dziwnym zbiegiem okoliczności wyczytała na kartce tytułowej nazwisko kolegi swego ojca, którego daremnie szukała: widocznie książka była kiedyś jego właśnością. Wydało się to Helence prawdziwym zrządzeniem Opatrzności i w dobrym, prawie wesołym usposobieniu wróciła do hotelu.

Całą resztę dnia i połowę nocy spędziła na czytaniu, a choć sucha treść książki zmęczyła ją wkrótce i znudziła, mimo to nie rzuciła jej. Wola panowała już w niej nad chęciami. Czytała i odczytywała po kilka razy ustępy dotyczące położenia ojca, chociaż pot spływał kroplami z jej czoła, a oczy zamykały się do snu, chociaż z początku nic zrozumieć nie mogła. Powoli na te niezrozumiałe rzeczy padać zaczęły słabe światełka i dowiedziała się wszystkiego, co chciała, a niektóre artykuły umiała prawie na pamięć. Teraz już nikt nie mógł powiedzieć, że miesza się do tego, czego nie rozumie.

XXVII

Tecki miał przyjechać około południa dopiero, ale Helenka już o dziesiątej rano była na stanowisku. Ten sam stróż, co wczoraj miotłę sporządzał, zamiatał chodnik na ulicy. Powtórzyła się wczorajsza rozmowa.

– Czy pan przyjechał?

– Przyjechał, ale go nie ma w domu. Wyszedł na miasto.

Helenkę coś w gardle ścisnęło. Przez głowę przebiegła jej myśl, że Tecki dowiedział się, iż ona go śledzi, i umyślnie wyjechał, żeby uciec przed nią, ale zobaczyła na dziedzińcu powóz, w którym kilka dni temu odbyła podróż ze stacji kolei do Komnat – i uspokoiła się. Przez chwilę zastanawiała się, co ma z sobą zrobić: oddalać się od tego domu nie mogła, a czekać w mieszkaniu siostry Teckiego nie chciała także, bo mógłby ją zobaczyć z drugiego pokoju i umknąć. Stać lub przechadzać się po ulicy niepodobna było, bo to zwróciłoby uwagę ludzi. Gdy tak oglądała się za miejscem, z którego dom ten mogłaby obserwować spokojnie, wzrok jej padł na mały, niepozorny sklepik z wiktuałami naprzeciwko bramy. Nie namyślając się weszła do sklepiku. Znajdowały się tam różnego rodzaju przedmioty, stanowiące potrzeby uboższej ludności, a więc różne gatunki mąki i kaszy w woreczkach, śledzie marynowane w słojach szklanych, cytryny, sól, mydło, bułki, chleb różnego kształtu i wielkości; były i wiązki drzewa, jedne na drugich ułożone. Za stołem siedziała niemłoda kobieta w czyściutkim perkalowym czepcu na głowie, z twarzą pulchną, rumianą i poczciwie patrzącymi oczyma. Robiła pończochę, a duży kłębek bawełny leżał przed nią na stole.

Helenka kupiła dwie bułki, kilka obwarzanków, a gdy sklepikarka to wszystko zawinęła w czystą szarą bibułę i obwiązała sznurkiem, powiedziała jej otwarcie, że ma interes do kogoś, co mieszka w tym domu naprzeciwko, a teraz wyszedł do miasta, i prosiła, żeby jej pozwoliła u siebie zaczekać. Sklepikarka usłyszawszy te słowa obrzuciła podejrzliwym spojrzeniem proszącą, ale szlachetna jej postawa i wyraz troski malujący się na twarzy dziewczęcia chwyciły ją za serce. Wyniosła z drugiej izby stołek i postawiła tuż przy drzwiach szklanych, wychodzących na ulicę.

 

– Niech sobie panienka odpocznie, bardzo proszę – mówiła ścierając kurz fartuchem, w duchu zaś dodała: „Smutne jakieś biedactwo, pewnie ją kawaler opuścił i na niego tak oczekuje”.

Wzięła się na nowo do swej pończochy, rzucając od czasu do czasu ciekawe na dziewczę spojrzenia. Z początku milczała przez delikatność, ale po chwili uczuła tak silne świerzbienie na końcu języka, że nie mogła dłużej wytrzymać.

– A na kogo to panienka czeka? – odważyła się nareszcie zapytać, kładąc drut między zęby.

– Na złego dłużnika – odpowiedziała Helenka z prostotą.

„Oho! – rzekła do siebie poczciwa kobieta – zobaczymy, jak ten dłużnik wygląda; pewnie ma dwadzieścia lat i ładne wąsiki”.

W tej chwili przez ulicę kroczył poważnie szpakowaty mężczyzna średniego wzrostu, z rękami zanurzonymi w kieszenie paltota. Helence serce mocno bić zaczęło na jego widok. On zniknął w bramie, a ona wybiegła ze sklepiku, zapomniawszy nawet skinąć głową sklepikarce, która jej tak chętnie dała u siebie schronienie – i pośpieszyła za nim do bramy, postępując w odległości kilku kroków.

Tecki minął dziedziniec i zaczął wstępować na piętro po schodach, które były wąskie i ciemne. Helenka szła za nim na palcach, prosząc Boga, żeby jej nie spostrzegł prędzej aż przestąpi próg swego mieszkania – i tak się też stało. U drzwi przystanął i ona stanęła. Wyjął klucz od zatrzasku z kieszeni, zakręcił, otworzył i wszedł, a ona za nim. Dopiero teraz spostrzegł, że nie jest sam.

W przedpokoju panował zmrok, ale drzwi z niego otwarte były do salonu.

– Kto tu? – zawołał ostro i prawie z gniewem.

Helenka postąpiła ku drzwiom salonu i ukazała mu się w pełnym oświetleniu. Tecki cofnął się o krok, a zdumienie, malujące się na twarzy jego, było tak silne, że graniczyło prawie z przerażeniem.

– Witam pana, panie Tecki – rzekła ze swobodą, której się sama dziwiła, bo aż do tej chwili serce jej biło z obawy i niepewności – zdajesz się pan być zdziwionym moim widokiem, chociaż zapowiedziałam panu w Komnatach, że zobaczymy się wkrótce.

Słowa te oprzytomniły szlachcica.

– Jak się pani tu dostała? – mruknął.

– Weszłam razem z panem.

– Jeżeli pani przybywa w tym samym, co wówczas interesie, to się pani daremnie fatygowała – rzekł podrażniony tą napaścią. – Mówiłem już, że nie mam pieniędzy.

– Wówczas może pan mówił prawdę – odpowiedziała – ale odtąd rzeczy się zmieniły. Z dobrego źródła wiem, że pan w dniu wczorajszym otrzymał znaczną sumę pieniędzy.

Tecki aż podskoczył.

– To fałsz! Kto pani to powiedział? Skąd pani to możesz wiedzieć?

– Pozwoli pan, że usiądę – rzekła spokojnie Helenka, gdy Tecki machinalnie podsunął jej krzesło, mówiła dalej: – Pojmuje pan, że spotkanie z panem nie jest dla mnie bynajmniej przyjemne: nie narażałabym się przeto na tak wielką przykrość, gdybym nie miała czym poprzeć słów moich.

Wyjęła z kieszeni papier złożony we czworo i zaczęła czytać:

W dniu N. N. między panem Teckim, właścicielem dóbr Komnaty, a siostrą jego panią Łucką, zamieszkałą w mieście H., pod numerem XX, w obecności notariusza S. zawiązana została umowa następująca:

– A pani skąd masz ten papier? – zawołał Tecki blednąc z gniewu.

– Z sądu. Napisany jest zupełnie formalnie, patrz pan, na stemplu i z podpisem sekretarza hipotecznego. Dowiedziałam się, że ojciec pański umarł i pan masz po nim dziedziczyć, i przyjechałam tu umyślnie, żeby sprawdzić tę wiadomość. Wczoraj byłam w sądzie i oglądałam księgi hipoteczne, a zrobiwszy z nich wyciąg, szukałam pana tutaj z tym papierem, ale nie zastałam. Powiedziano mi, żeś pan wyjechał na polowanie. Wróciłam tu dzisiaj i nie zastałam pana znowu, ale czekałam cierpliwie na pański powrót z miasta, postanowiwszy sobie jechać do Komnat, gdyby mi się z panem widzieć tutaj nie udało.

– Szatan nie kobieta! – mruknął przez zęby. Fakt, że był śledzony i ścigany, rozgniewał go do najwyższego stopnia.

– Moja pani! – zawołał – dowiedz się, że Tecki nie pozwoli siebie wodzić za nos kobiecie. Źleś pani zrobiła szpiegując moje kroki i polując na mnie jak na lisa w norze! Byłbym zapłacił sam ten dług, żeby was oswobodzić, ale kiedy tak, to nie zapłacę. Będziecie za to dłużej czekali, mam inne, pilniejsze długi!

– Bardzo pan jesteś niedobrym człowiekiem, kiedy się chcesz mścić na ludziach za to, że się bronią od nieszczęścia, w jakie ich wtrącasz swoją niesumiennością. I robak podnosi głowę, kiedy go depczą, a pan chcesz, żeby człowiek dał się dobrowolnie wepchnąć w nędzę! O, panie Tecki – mówiła dalej, przechodząc nagle w ton prośby – pan tego nie możesz żądać… pan nie możesz chcieć, żeby przez pana cierpiał człowiek niewinny, człowiek dobry, którego jedyną winą było to, że nie umiał się oprzeć pańskim prośbom i ratował pana z kłopotów! Nie może być, abyś pan go chciał za to rozmyślnie zgubić… Nie, nie wierzę temu bo choćbyś pan był nawet bardzo złym człowiekiem, człowiekiem jesteś tylko, nie kamieniem, i masz ludzkie serce, które nie mogłoby znieść spokojnie takiej niesprawiedliwości… O! gdybyś pan widział mego ojca, jak się zmienił, schudł i postarzał, jakie głębokie ślady wyryła na nim ciągła troska o byt… gdybyś pan widział, jak ten biedny starzec musi sobie odmawiać najniezbędniejszych potrzeb, wzruszyłbyś się i oszczędził mu tej boleści, jaka go ma spotkać, i upokorzenia! Pan nie wiesz, ile moi rodzice wycierpieli przez pana… Ale przebaczą panu wszystko, wszystko, jeżeli ich pan wyratujesz… przebaczą i zapomną!

Tecki odwrócił się: wzruszony był, a nie chciał tego pokazać. Helenka przeczuła to raczej, niż zobaczyła; nadzieja ożyła na nowo w jej sercu. Pochwyciła go za rękę.

– Błagam pana, ulituj się, jeżeli nie nad moim ojcem, to nade mną. Ja nie mogę patrzeć na jego boleść… i pan pewnie masz dzieci, które pana kochają! Pomyśl pan, co by się działo w ich sercach, gdybyś pan tak cierpiał… Pan tylko chciałeś mnie zastraszyć, prawda, panie? O, powiedz pan, żeś mnie chciał zastraszyć…

Głos jej drżał powstrzymywanymi łzami. Patrzyła mu w oczy z wyrazem tak błagalnym, że nie mógł znieść jej wzroku. Spuścił głowę.

– Chcesz pani wiedzieć prawdę – odezwał się po chwili – nie mam już tych pieniędzy, które odebrałem wczoraj. Spóźniła się pani o cały dzień. Zapłaciłem Towarzystwo i jednego dłużnika, który na mnie w sądzie czekał i nie chciał odstąpić. Mogę panią o tym przekonać.

Wyjął z pugilaresu dwa kwity i pokazał jej. Gdy rzuciła na nie okiem, wszystka krew z twarzy jej uciekła. Zachwiała się, a spojrzenie, jakie na Teckiego rzuciła, miało wyraz tak rozdzierającej boleści, że poruszyło go do głębi. Oczy jej podobne były do oczu sarny, która otrzymała postrzał śmiertelny.

Nastąpiła chwila ciszy.

– Bardzo mi przykro – zaczął Tecki – że okoliczności…

Przerwał mu łoskot otwierających się drzwi i wbiegł czternastoletni może chłopiec.

– Wuju! – zawołał, nie widząc siedzącej w salonie osoby – przyniesiono zamówiony przez wuja kosz szampana i dwie kopy ostryg. Wino kazałem tymczasem wstawić do lodu, ale mama się pyta, jak prędko przyjdą ci panowie.

– Idź do diabła! – krzyknął Tecki głosem piorunującym, a chłopiec przelękły, który teraz dopiero zobaczył gościa, ukłonił się niezgrabnie i wycofał szybko.

Helenka podniosła się.

A więc pan masz jednak pieniądze na szampana dla swoich przyjaciół, a nie masz ich na zapłacenie długu – przemówiła z ironią, a głos jej słaby z początku, rósł w siłę i dźwięczność coraz bardziej. – Zajadasz pan ostrygi, wiedząc, że mój ojciec z pańskiej winy nie ma pod dostatkiem chleba… i śpisz pan przy tym spokojnie, i masz odwagę patrzeć ludziom w oczy? O, panie Tecki, jakże pan jesteś nikczemny!

Tecki porwał się jak oparzony.

– Przestań pani, na miłość Boską, bo jestem człowiekiem gwałtownym i mógłbym popełnić coś takiego, czego bym potem żałował całe życie! Jestem winien, wiem o tym… jestem nawet bardzo winien, ale nie mam teraz pieniędzy. Zapłacę jednak, przysięgam, że zapłacę, jak tylko będę mógł…

– Zapłacisz pan, gdy już będzie za późno, a tymczasem zlicytują mego ojca… Nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyje.

Tecki chciał podać jej rękę, ale usunęła swoją i szła ku drzwiom.

– Zaczekaj pani! – zawołał – nie mam wprawdzie teraz pieniędzy, ale za kilka miesięcy siostra moja wypłaci mi pewną sumę, a wtenczas…

– Wiem o tym, ale to już nie uratuje mego ojca. Nie mogę czekać kilku miesięcy, bo po tygodniu już będzie za późno. Żegnam pana. Na próżno po dwakroć kołatałam do pańskiego serca. Nie ma go w pańskiej piersi, nie ma!…

Tecki po odejiciu Helenki chodził długi czas zamyślony po pokoju i gryzł wąsy. Dziewczyna ta rzuciła mu w twarz ciężką obelgę, a przecież zmuszony ją był podziwiać. Ile ona starań przedsięwzięła, ile trudów poniosła, żeby uratować ojca, i wszystko na próżno!… A jak gorąco przemawiała, jak go błagała! Nie mógł zapomnieć wyrazu boleści, z jaką na niego spojrzała, gdy jej kwity pokazał. Oczy jej były prawie błędne. Jej młodość, szlachetność i energia wzruszyły go. I on miał także córki…

Zasiadłszy z gośćmi do stołu, nie tknął ani ostryg, ani upolowanych przez siebie jarząbków i słonek, które tak lubił, tylko szampana pił, wychylając kieliszki jeden po drugim, jakby chciał zagłuszyć wyrzuty sumienia. Niejednego już zarwał w swoim życiu, ale nikt jeszcze nie zdołał go tak głęboko poruszyć jak ta dziewczyna. Marcin może być dumnym z takiej córki!

Helenka miała siły podczas całej swej z Teckim rozmowy, ale gdy zamknęła za sobą drzwi, poza którymi zostały jej nadzieje, siły te tak zesłabły, że musiała usiąść w bramie, bo nogi się pod nią uginały, a ona sama drżała jak w febrze. Wiedziała już, że licytacja musi się odbyć i że nic jej nie odwoła, ogarnęło ją więc śmiertelne znużenie i zniechęcenie. Świeże powietrze orzeźwiło ją trochę; wyszła na ulicę, a sklepikarka, która wyglądała na nią przez szyby, wybiegła naprzeciw niej i włożyła jej w rękę zapomniany pakiecik z bułkami i obwarzankami. Chciała jej zadać kilka pytań, ale spojrzawszy na twarz dziewczęcia dała pokój i, pokiwawszy tylko głową, odeszła.

Helenka szła powoli w stronę hotelu, odpoczywając co chwila, bo się bardzo męczyła.

„Nie wolno mi być słabą – powtarzała sobie – bo nie mam nikogo, co by mi pomógł lub poradził. Nauczono mnie, że tylko na siebie liczyć mogę… Precz więc z boleścią, która odurza umysł i sercu odbiera męstwo!”

Ale człowiek może znieść tyle, ile może. Podczas gdy usta dziewczęcia to mówiły, strumień łez wytrysnął z jej oczu. Świeże doświadczenie, którym ją życie dziś obdarzyło, wsączyło w jej serce palący jad goryczy. Wszystkie cierpienia, jakich doznawała dotąd, wszystkie próby nie mogły iść w porównanie z tym, co czuła w tej chwili, bo to było poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Zapłakała gorzko. Rozbudzono w jej sercu miłość dla społeczeństwa, a oto przekonała się świeżo, że nie wszyscy są godni tej miłości, że raczej im się należy wzgarda. Nie była jeszcze o tyle dojrzałą, żeby się wznieść do tej wysokości, w której człowiek, patrzący uważnie na życie i znający niedoskonałość ludzkiej natury, nie w samym winowajcy szuka źródła winy, ale w warunkach jego wychowania i w społeczeństwie, w jakim żyje; do tej wysokości, w której człowiek staje się surowy dla siebie, ale pobłażliwy dla drugich i powtarza chętnie wzniosłe słowa Marka Aureliusza: „Wszystko zrozumieć, jest to wszystko przebaczyć!”

Na placu, przy którym stał hotel, był skwer zasadzony drzewami, a pod ich cieniem stało kilkanaście ławek. Tam usiadła i odpoczywała dopóty, dopóki łzy jej nie przestały płynąć; gdy się jej trochę lżej zrobiło, wielkim wysiłkiem woli otrząsnęła się z ogarniającego ją coraz bardziej zniechęcenia i usiłowała zebrać myśli, żeby coś postanowić. Licytacja musiała być. Nie dało się jej usunąć, więc trzeba się było na nią zgodzić: szło już tylko o to, żeby Niemcowi gruntu nie dać. Ale sprzedaż ruchomości rodziców nie przyniesie więcej nad tysiąc rubli, a Ofmanowi należało się dwa tysiące! Jeżeli Doński odda pieniądze, które winien, będzie brakowało jeszcze tylko pięciuset. Dla tak małej kwoty Niemiec ma zostać panem domu jej ojca! Ale i grosz jest wielką sumą, gdy go nie ma, a cóż dopiero pięćset rubli…

Zaczęła bardzo myśleć, czyby skąd nie można dostać tych pieniędzy, i błysnęło jej imię stryja Bartłomieja.

„A gdybym pojechała do niego! – rzekła do siebie – on jest dobry, przywiązany do nas”.

Iskierka nadziei wróciła jej siły, a z siłami przyszła myśl o potrzebie posiłku. Zjadła bułki i obwarzanki, wsunięte jej w rękę przez sklepikarkę, i obliczyła raz jeszcze swoje pieniądze. Na podróż do stryja było dosyć, a stamtąd wiedziała, że ją odeślą.

 
79mleczarnia – tu: bar mleczny. [przypis edytorski]
80antykwarnia – dziś: antykwariat. [przypis edytorski]

Teised selle autori raamatud